Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adrian Pajączkowski, trener MKS-u Gogolin: Chciałbym jeszcze kiedyś popracować w „dużej” piłce [WYWIAD, ZDJĘCIA]

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Adrian Pajączkowski bacznie czuwa nie tylko nad seniorską drużyną MKS-u Gogolin, ale i nad całą klubową akademią.
Adrian Pajączkowski bacznie czuwa nie tylko nad seniorską drużyną MKS-u Gogolin, ale i nad całą klubową akademią. Wiktor Gumiński
Jako piłkarz przez lata występował w klubach rywalizujących na szczeblu centralnym. Ma za sobą również niespełna roczny epizod w roli asystenta trenera 1-ligowego Podbeskidzia Bielsko-Biała. Obecnie pochodzący z Krapkowic Adrian Pajączkowski jest koordynatorem akademii i szkoleniowcem pierwszej drużyny MKS-u Gogolin. Sprawia mu to dużo frajdy, ale zarazem nie zamyka się na nowe wyzwania. - Mam bardzo dobre warunki do pracy i niezwykle to szanuję. Jak na trenera jestem jednak jeszcze stosunkowo młody, więc ciekawa oferta spoza regionu mogłaby mnie skusić – mówi Pajączkowski, z którym porozmawialiśmy zarówno o karierze zawodniczej, jak i trenerskiej.

Z kim o panu nie rozmawiałem, to każdy podkreślał: świetna lewa noga. Dodając do tego warunki fizyczne (173 cm, 68 kg – red.) i zachowując odpowiednie proporcje, możemy pana nazywać Roberto Carlosem z Opolszczyzny?
(śmiech) Powiem nieskromnie, że swojej lewej nogi rzeczywiście nie musiałem się wstydzić. Celność uderzenia z prostego podbicia czy z tak zwanego „dużego palca” była na bardzo dobrym poziomie. Stąd też zanotowałem dużo asyst, zarówno po stałych fragmentach gry, jak i dośrodkowaniach z akcji. Strzeliłem również trochę bramek. Ale na pewno nie kopałem piłki aż tak mocno jak Roberto Carlos.

Nadal czasami pokazuje pan próbkę możliwości swojego przysłowiowego „lewusa”?
Już zdecydowanie rzadziej niż kilka lat temu, kiedy jeszcze czasami brałem aktywny udział w grach treningowych bądź innych ćwiczeniach. Tak było zarówno w 1-ligowym Podbeskidziu Bielsko-Biała, gdzie byłem asystentem Adama Noconia, jak również w MKS-ie Gogolin. Nadal mnie ciągnie do gry w piłkę, ale niestety trochę brakuje na to czasu. Zbliżają się jednak lutowe mistrzostwa Polski oldbojów, na które regularnie jeżdżę z Gwarkiem Zabrze. Trzeba się powoli zacząć do nich przygotowywać, bo poziom tych zawodów jest bardzo wysoki.

Zdobył pan już w nich jakiś medal?
Jeszcze nie. Może teraz się uda. Jednak niezależnie od wyniku, miło jest zawsze tam pojechać i pograć z tak znanymi zawodnikami jak Adrian Sikora czy Kamil Kosowski. W innych drużynach również występują piłkarze, którzy w naszym kraju rywalizowali na wysokim poziomie, jak choćby Olgierd Moskalewicz z Pogoni Szczecin.

Jest pan zadowolony ze swojej kariery zawodniczej?
Patrząc na moje warunki fizyczne i drogę, którą musiałem pokonać, to generalnie tak. Zaszedłem dalej niż wielu zdolniejszych kolegów z mojego pokolenia. Byłem piłkarzem bazującym na motoryce. Nigdy nie byłem wirtuozem w kwestiach czysto technicznych, jak na przykład drybling. Moimi atutami były wydolność, szybkość oraz wspomina już lewonożność, bo wtedy akurat zbyt wielu takich zawodników nie było. Mam do siebie jedynie nieco żalu, że czasami dokonałem nie do końca trafnych wyborów. Tak jak w przypadku każdego zawodnika, moim celem również było zagranie w najwyższej klasie rozgrywkowej, lecz nie zdołałem go zrealizować. Wraz z trenerem Michałem Probierzem byłem blisko przeprowadzki z Polonii Bytom do ekstraklasowego Widzewa Łódź w 2006 roku. On przeszedł, ale mnie wyhamowała kontuzja, równoznaczna z kilkumiesięczną przerwą od uprawiania sportu. Z Polonii odszedłem potem do wówczas również 1-ligowego Śląska Wrocław w połowie sezonu 2006/07. Po jego zakończeniu i zawirowaniach związanych z aferą korupcyjną, ekipa z Bytomia weszła do elity, a mi się to już nie udało ani z drużyną z Wrocławia, ani z żadną kolejną, w której występowałem.

Po latach zawodowego uprawiania sportu, trudno było się panu przestawić do pracy trenerskiej w piłce amatorskiej?
Na początku był to problem, ale dość szybko się przystosowałem do funkcjonowania w nowych realiach. Pomogły mi w tym różne kursy oraz zajęcia z ludźmi, którzy potrafili podpowiedzieć, co można przenieść z profesjonalnej do amatorskiej piłki, a czego nie. Niektóre z moich pierwotnych pomysłów zdecydowanie nie były dobre. Do pewnych spraw podchodzę teraz z większym zrozumieniem, ale nadal są również rzeczy, z których pod żadnym pozorem nie zrezygnuję.

Mowa o kwestiach czysto sportowych?
O ogólnych zasadach funkcjonowania zespołu. Oczywiście, są one nieco inne w ekipie amatorskiej i profesjonalnej, ale wymagam między innymi dobrej komunikacji. Jeżeli kogoś nie będzie na treningu, ma o tym poinformować. Wiedząc ilu dokładnie zawodników będę mieć do dyspozycji mogę lepiej przygotować się do zajęć. Na przestrzeni lat poczyniliśmy pod tym względem w MKS-ie duży progres. Wpadki wciąż się czasem zdarzają, ale już naprawdę rzadko.

Jak zawodnik był pan typem walczaka, zadziory. Jak zmienił się pan po zakończeniu gry w piłkę?
Musiałem się nauczyć przede wszystkim dobrej organizacji pracy. Jako piłkarz zawsze przychodziłem na gotowe, a teraz większość rzeczy jest na mojej głowie. Wymagam dużo, albo nawet bardzo dużo, od swoich podopiecznych, ale przede wszystkim od samego siebie. Jeśli zawodnicy, czy to dzieci, czy seniorzy, nauczą się w naszym klubie odpowiedniego podejścia do swoich obowiązków, pomoże im to w przyszłości nie tylko na boisku, ale przede wszystkim w życiu. Do futbolu trzeba podchodzić z szacunkiem. Bez tego nie ma co myśleć o osiągnięciu sukcesu w jakiejkolwiek lidze.

Nie za mocno przeżywa pan czasami boiskowe wydarzenia?
Zdarza się, że za bardzo. Bierze się to z mojego charakteru. Jeśli ktoś jest zadziorą, zostaje mu to do końca życia. Piłkę zawsze traktowałem niezwykle poważnie i mocno nią żyłem. Można oczywiście mieć uwagi do mojego zachowania na ławce, ale trzeba pamiętać o jednym: to jest moja praca, z tego utrzymuję rodzinę. Niezależnie od poziomu rozgrywkowego, jeżeli ktoś popełnia błąd, przez który mój zespół gubi punkty, wtedy ja tracę pieniądze. Niektórzy wciąż nie potrafią tego pojąć … A szkoda, bo spojrzenie z dwóch stron pomogłoby wszystkim biorącym udział w meczu wzajemnie się zrozumieć. Samemu święty też nie jestem, ale staram się wyciągać wnioski ze swoich niewłaściwych reakcji. Czasami są one jednak silniejsze ode mnie.

Mam trafne przeczucie, że z racji charakteru bardziej denerwuje pana brak należytego zaangażowania niż błąd techniczny prowadzący bezpośrednio do utraty gola?
Rzeczywiście tak jest. Czasami są w meczu bardzo ważne momenty, w których trudno mi zrozumieć, dlaczego ktoś nie włożył nogi i nie wykazał się stuprocentową determinacją. Bardzo dużą wagę przykładam również do założeń taktycznych. Nawet na 4-ligowym poziomie zawodnik musi dostać pewne podstawowe informacje: którą nogą gra piłkarz na danej pozycji, jakie są jego mocne i słabe strony oraz czym ogólnie charakteryzuje się dany przeciwnik. Nie mając w zespole wirtuozów, dzięki odpowiedniej realizacji boiskowych zadań możemy wygrywać kolejne mecze. W MKS-ie ten aspekt musi stać na dobrym poziomie, szczególnie jeśli chodzi o defensywę. W ofensywie zawodnicy mają więcej swobody, aczkolwiek trenujemy również rozgrywanie określonych akcji w ataku. I także irytuję się, jeśli później w meczu zawodnik robi coś zupełnie innego niż to, nad czym pracowaliśmy na treningach.

Ma pan czasem problem, by odciąć się od piłki?
Tak bywa. Najczęściej miało to miejsce, kiedy pracowałem w Podbeskidziu. Wtedy niejednokrotnie poświęcałem się pracy nawet przez 18-20 godzin na dobę. Do tego dochodziły wyjazdy na mecze po całej Polsce, więc był to trudny czas dla mojej rodziny. Bardzo często nie było mnie w domu, lecz nigdy nie miałem z tego powodu większych nieprzyjemności. Żona od zawsze mi kibicuje i w pełni rozumie specyfikę mojej pracy. Czasem jednak da mi przysłowiowego prztyczka i wówczas na chwilę muszę się zająć innymi sprawami (śmiech). Gdy kocha się piłkę, trudno jest od niej uciec, ale czasami trzeba to zrobić. O ile w weekend zwykle jeszcze obejrzę jakiś mecz, najczęściej z ligi polskiej, o tyle w tygodniu właściwie w ogóle nie śledzę poczynań innych drużyn.

Już jak zawodnik wiedział pan, że w przyszłości będzie pracować jako trener?
Tak, szczególnie że doświadczenie w tej roli zbierałem od 2008 roku, kiedy to ukończyłem kurs trenerski UEFA B i od października pracowałem już w akademii MKS-u Gogolin, łącząc to wówczas z zawodowym graniem w Zagłębiu Sosnowiec. Nie był to problem, ponieważ z klubem trenowałem rano, a zajęcia z dziećmi prowadziłem po południu. W 2009 roku wróciłem zresztą na stałe do rodzinnych Krapkowic, co dodatkowo pomogło mi monitorować rozwój młodych piłkarzy MKS-u. Z czasem objąłem też pierwszą drużynę. Jeszcze jako piłkarz spotkałem na swojej drodze kilku uznanych fachowców, takich jak Michał Probierz, Leszek Ojrzyński czy Marcin Brosz. Od każdego z nich czegoś się nauczyłem i teraz próbuję to wykorzystywać w swojej pracy trenerskiej.

Największą frajdę ze swojej pracy odczuwa pan, kiedy klubowy wychowanek trafia do pierwszej drużyny i odgrywa w niej ważną rolę?
To oczywiście bardzo przyjemny moment, ale myślę, że ten najprzyjemniejszy dopiero przed nami. Mamy kilku dobrze zapowiadających się chłopaków, którzy mogą zajść daleko. Dla przykładu, choćby nasz obecnie 15-letni wychowanek Adam Matysek, występujący na pozycji bramkarza, już trenuje z pierwszym zespołem Zagłębia Lubin. Bylibyśmy bardzo szczęśliwi, gdyby któregoś dnia zagrał w PKO Ekstraklasie. Z naszych byłych graczy uczynił to Krzysztof Kiklaisz, w barwach Górnika Zabrze. Jeśli ktoś ma szansę rozwoju poza województwem, zachęcamy do spróbowania swoich sił. Nie jest bowiem tajemnicą, że wyróżniający się gracze w MKS-ie Gogolin rozwiną się tylko do pewnego stopnia, potem muszą zmienić środowisko. Generalnie jednak zdecydowana większość naszych wychowanków zostaje w klubie. To sprawia nam radość, bo na dziś nie mamy możliwości finansowych, by swobodnie działać na rynku transferowym. Musimy więc niejako bazować na dobrym szkoleniu i umiejętnie wdrażać kolejnych naszych piłkarzy do pierwszej drużyny.

W MKS-ie trenuje też pański syn Igor. Jak mocno idzie w ślady taty?
Na ten moment bawi się piłką. Lubi w nią grać, ale nie jest dla niego najważniejsza. Występuje jako środkowy obrońca. W swojej formacji jest największy i najsilniejszy. Gra dość agresywnie, nie przebiera w środkach. Ale przede wszystkim jest prawonożny, więc tutaj jest już między nami zdecydowana różnica (uśmiech). Nie wywieram na niego żadnej presji i nie mam wybujałych oczekiwań. Robi regularne postępy, ale to czas pokaże, w którą stronę pójdzie jego przygoda z futbolem.

Jest już pan na stałe przywiązany do rodzinnych stron?
W MKS-ie mam stworzone bardzo dobre warunki do pracy i niezwykle to szanuję. Jak na trenera jestem jednak jeszcze stosunkowo młody, więc ciekawe wyzwanie spoza regionu mogłoby mnie skusić. Kiedy podejmowałem pracę w Podbeskidziu, dostałem na to zgodę od burmistrza Gogolina, jak również zapewnienie, że gdybym tylko chciał wrócić to zawsze jestem mile widziany. Jestem ambitnym człowiekiem, więc trochę żałuję, że tak krótko trwało u mnie zbieranie doświadczenia trenerskiego na 1-ligowym poziomie. Chciałbym jeszcze kiedyś popracować w „dużej” piłce, dlatego jestem gotów rozważyć ciekawe propozycje spoza Opolszczyzny.

Co zatem musi się wydarzyć, by poczuł się pan trenerem spełnionym?
Myślę, że takie poczucie dałaby mi praca w dłuższym wymiarze czasowym na szczeblu centralnym. Samodzielnie mogę na ten moment prowadzić co najwyżej zespół 2-ligowy. Na przełomie maja i czerwca miałem nawet propozycję objęcia sterów w klubie z tego poziomu rozgrywkowego, lecz ostatecznie nic z tego nie wyszło. Nie miałbym jednak też problemów z ponownym pełnieniem roli asystenta w znanym klubie, bo to mogłoby otworzyć drzwi do późniejszej samodzielnej pracy na wyższym poziomie. Umówmy się, z BS Leśnica 4 Ligi Opolskiej dość trudno się wybić. Podejrzewam, że generalnie niewiele osób w Polsce wie, że jestem trenerem MKS-u Gogolin. Doszliśmy z klubem już bardzo daleko, a właściwie zbliżyliśmy się do ściany. Mamy maksymalną liczbę możliwych drużyn, grających na dobrym poziomie. Krokiem naprzód byłby właściwie jeszcze tylko awans do Centralnej Ligi Juniorów bądź Ligi Makroregionalnej. Jeśli chodzi o zespół seniorów, bez dopływu dodatkowych środków nie pójdziemy dalej. Będzie trzeba regularnie skupiać się na utrzymaniu tego, co jest. Mimo to, jeśli już nigdy nie będzie mi dane pracować na wyższym poziomie poza Opolszczyzną, i tak będę zadowolony z tego co mam. Bo wspólnymi siłami przez ostatnie lata wykonaliśmy w MKS-ie Gogolin kawał dobrej roboty.

Adrian Pajączkowski

Kariera zawodnicza

  • Otmęt Krapkowice
  • Gwarek Zabrze (1998-99)
  • Sparta Zabrze (1999-01)
  • MKS Gogolin (2001-03)
  • Ruch Radzionków (2003-05)
  • Polonia Bytom (2005-07)
  • Śląsk Wrocław (2007)
  • Podbeskidzie Bielsko-Biała (2007-08)
  • Zagłębie Sosnowiec (2008-11)
  • Oderka Opole (2011)
  • MKS Kluczbork (2011-12)
  • Zagłębie Sosnowiec (2012-13)
  • Ruch Zdzieszowice (2013)
  • MKS Gogolin (2014-15)

Kariera trenerska

  • MKS Gogolin (2008-17: koordynator akademii, 2015-17: seniorzy)
  • Podbeskidzie Bielsko-Biała (2017-18: asystent trenera)
  • MKS Gogolin (2018-??: koordynator akademii i seniorzy)
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Adrian Pajączkowski, trener MKS-u Gogolin: Chciałbym jeszcze kiedyś popracować w „dużej” piłce [WYWIAD, ZDJĘCIA] - Nowa Trybuna Opolska

Wróć na gol24.pl Gol 24