Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Amerykański sen na Anfield, czyli Liverpool pod rządami FSG i Kloppa

Michał Skiba
Michał Skiba
Pool AFP/Associated Press/East News
Do końca Premier League jeszcze kilka kolejek, a Liverpool się bawi. Wygranej w lidze był pewny niemal od stycznia. Pierwszej wygranej od 30 lat. O tym, jak na Anfield amerykański koszmar zmienił się w amerykański sen. Bo nowi właściciele The Reds udowodnili, że są specjalistami od zdejmowania klątw. Zrobili to również dzięki Juergenowi Kloppowi.

Gdy menedżer Marc Kosicke odebrał pierwszy telefon od ówczesnego dyrektora sportowego Liverpoolu Iana Ayre, poprosił o połączenie wideo, a przed nim sprawdził w go w Google. Wielu ludzi w branży ma już przeświadczenie, że angielscy dziennikarze lubią robić prowokacje. Ale tu była pełna zgoda, do agenta Juergena Kloppa zadzwonił Liverpool. Był wrzesień 2015, a Niemiec odpoczywał po siedmiu latach pracy w Borussii Dortmund.

Wcześniej Klopp odmówił West Hamowi, jeszcze wcześniej musiał odmówić Manchesterowi United, bo… złe przeczucia na temat klubu z Old Trafford miała jego żona. Podobno, gdy usłyszał, że ręce po niego wyciąga Liverpool – spadł z krzesła. A przed podpisaniem kontraktu z Liverpoolem, zgłaszali się do niego zewsząd: Chiny, Rosja, Włochy, Francja, Hiszpania, Stany Zjednoczone, nawet Katar.

Jak doszło do pierwszego spotkania Kloppa z właścicielami? – Nowy Jork to chyba dobre miejsce do zachowania anonimowości? – pytał siebie niemiecki szkoleniowiec. Nie miał więc oporów, by polecieć za wielką wodę, by dyskutować na temat pracy. Nie chciał rozgłosu na samym starcie, tymczasem w samolocie musiał robić sobie zdjęcia ze stewardessami, recepcjonistką hotelu Hyatt, w którym się zatrzymał, była kobieta z Mainz. – Nie wierzę, Kloppo tu jest! – krzyknęła mu przy odbieraniu kluczy. Chwilę później rozpoznała go grupa dwudziestu Turków. Szybko świat obiegła informacja – Klopp jest w Stanach Zjednoczonych.

Nie minęło kilka godzin, a Klopp i Kosicke spotkali się w kancelarii Fewney Sports Group z Johnem W. Henrym, Michaelem Gordonem i Tomem Wernerem. Był tam również Ian Ayre, sprawca całego zamieszania. Właściciele FSG pokazali Kloppowi swoje zaangażowanie w odbudowania baseballowej potęgi Boston Red Sox. – To samo chcemy zrobić z Liverpoolem. Ma to być potęga, jak w latach 70. i 80. – powiedzieli.

Klopp jak to Klopp, nie potrzebował zbyt dużo czasu, by ich oczarować. Miał pasję, wizję, mówił o stylu, kibicach i o piłce, która ma dawać radość. Dyskusja trwała kilka godzin. Następnego dnia obie strony znowu się spotkały, ale gdy doszło do rozmowy o pieniądzach… Klopp wyszedł na spacer. – To twoja robota, nie sp***rz tego – rzucił w kierunku Kosicke’a Klopp. Sam poszedł do Central Parku. Niemiecki menedżer przechadzał się po parku, aż w pewnym momencie dostał wiadomość od Johna W. Henry'ego: Witamy w Liverpoolu, to zaszczyt, że będziesz naszym menedżerem. Klopp ponoć odpisał tylko: WOW.

To wszystko działo się jesienią 2015 roku. Ćwierć wieku po ostatnim mistrzostwie Anglii dla Liverpoolu. – Jeśli w cztery lata nie zdobędziemy żadnego trofeum, pójdę pracować gdzieś do Szwajcarii – mówił na pierwszej konferencji prasowej Klopp.

Po czterech latach wzlotów i upadków nikt z FSG się nie zrażał. Henry i Werner zjedli zęby w temacie cierpliwości. Klub z Anfield przejęli w 2010 roku, kupując go od innych Amerykanów - Toma Hicksa i George’a Gilletta. LFC miało 350 milionów funtów długów, rocznie tracił kolejne 55 milionów. Fani mieli ich dość. Obiecywali gruszki na wierzbie, a skończyło się tym, że klub opuścił Rafael Benitez, czyli wydarzyło się coś, o czym nie myśleli nawet najwięksi pesymiści. Ani „Rafa”, którego córki jeszcze przez wiele następnych lat mieszkały w Liverpoolu.

Werner i Henry nie lansowali się na Anfield tak jak Hicks i Gillet. Postawili na korporacyjny styl (Hicks raz przybył na Anfield w dziwnych kowbojskich butach, emanując „amerykańskością”). Za Liverpool zapłacili 300 milionów funtów, dziś można stwierdzić, że Liverpool FC jest wart 1,7 miliarda. Swoje zarobił nawet Lebron James, który na początku dekady kupił akcje The Reds za sześć milionów funtów, teraz są warte koło 30 milionów.

Najbardziej liczyć potrafi John W. Henry. Już w 1981 roku założył firmę John W. Henry & Company. Zajmowała się analizą oferowaną przedsiębiorstwom maklerskim. Już pod koniec lat osiemdziesiątych zaczął się interesować inwestowaniem w sport. Wtedy zaczął od klubów z niższych lig baseballa – już w 1991 roku wykupił udziały w New York Yankees. Pod koniec XX wieku za 160 milionów dolarów kupił Florida Marlins. Wszystko dzięki zimnej i analitycznej krwi, odrzucającej emocje.

30 lat bez mistrzostwa dla Liverpoolu? Henry w 2002 roku rozpoczął jeszcze trudniejszą misję. Sprzedał Marlins i stanął na czele New England Sports Network (obecnie pod nazwą FSG). Kupił Boston Red Sox, które na mistrzostwo MLB czekało od 1918 roku. Udało się po 86 latach. Ludzie z FSG rozumieją nie tylko ambicje sportowe kibiców, ale czują coś więcej. Od lat poprzedni właściciele klubu chcieli zburzyć stadion, zbudować nowoczesny obiekt. Dla ludzi z Bostonu ten obiekt, to mekka baseballa. Ludzie z FSG zapewnili, że nikt nie ruszy obiektu co najmniej do 2061 roku. Kogoś takiego przyjęto na Anfield (również świątyni futbolu) z otwartymi ramionami.

- Początki w Liverpoolu to też było wielkie wyzwanie. Chcieliśmy wrócić do czołowej czwórki, by móc grać w Lidze Mistrzów. Wygranie Champions League lub zdobycie mistrzostwa Anglii wydawało nam się nierealne, przynajmniej wtedy - wspominał Werner w rozmowie z „The Athletic”.

Pierwszym, który oczarował Henry’ego i Wernera był Brendan Rodgers. Obecny szkoleniowiec Leicesteru City do Bostonu udał się wiosną 2012 roku. Na rozmowę przyszedł ze 180-stronicowym pomysłem odbudowy potęgi Liverpoolu. Dwa lata później The Reds byli o włos od odzyskania krajowego tronu, ale o wszystkim zadecydował przegrany mecz z Chelsea. Na dwie kolejki przed końcem liverpoolczycy byli liderami ligi, ale z The Blues przegrali 0:2, a momentem zwrotnym okazało się poślizgnięcie Stevena Gerrarda, który przyczynił się do pierwszego gola dla londyńczyków. Kilkanaście miesięcy później Rodgersa zastąpił Klopp.

Mike Gordon (prawa ręka szefów FSG) po rozmowach z Kloppem był przekonany, że to idealny kandydat. Rozmawiał również z Carlo Ancelottim, ale szybko stwierdził, że to nie to. Do teraz Gordon jest łącznikiem między duetem Henry&Werner i Kloppem. Rodgers chciał decydować o wszystkim sam, Kloppowi otoczył się wieloma ludźmi. Głównie za rada amerykańskich właścicieli. I tak oto Liverpool ma nawet człowieka od trenowania rzutów z autu w postaci Thomasa Gronnemarka, astrofizyka Tima Wasketta, fizyka po Harvardzie Willa Spearmana i matematyka Dafydd Steele. Klub działał, inspirując się filmem „Moneyball”, hitem z 2011 roku z Bradem Pittem w głównej roli. Na Anfield Pittów jest wielu, a wspomnieć na pewno należy o Michaelu Edwardsie, który w Liverpoolu jest od 2012 roku. W Anglii już dał się poznać, jako człowiek od zadań specjalnych. Niechcianych w Liverpoolu sprzedaje drogo, przyszłe gwiazdy futbolu kupuje tanio. Uczeni policzyli, że Mohamed Salah będzie idealnym wzmocnieniem Liverpoolu, a Edwards wynegocjował z Romą „jedyne” 40 milionów za transfer. To Klopp był najmniej pewny transferu Egipcjanina.

Dlatego lepiej działać w grupie, w myśl klubowego hymnu – „Nigdy nie będziesz szedł sam”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Amerykański sen na Anfield, czyli Liverpool pod rządami FSG i Kloppa - Portal i.pl

Wróć na gol24.pl Gol 24