Artur Jędrzejczyk: Mam się lansować bo jestem piłkarzem? Bez jaj

Sebastian Kuśpik
Artur Jędrzejczyk
Artur Jędrzejczyk Bartek Syta/Polskapresse
Takiego wywiadu z Arturem Jędrzejczykiem jeszcze nie było. Spotkaliśmy się z nim kilka dni temu w SportBarze na Łazienkowskiej 3. Opowiedział nam niemal o wszystkim – trudnych początkach w Legii, braku powołania na młodzieżowy mundial, życiu bez internetu w Warszawie, przygodach z Marcinem Komorowskim, słabości do kebabów, pieczonych żyrafach, parkowaniu oplem obok porsche „Żewłaka”…

Nie jest łatwo znaleźć długi wywiad z Tobą, co jest o tyle dziwne, że mediów w ogóle nie unikasz.
Zdecydowanie nie. Może po prostu nie chcą ze mną gadać?

Chyba chcą. Kilku nawet próbowało, ale podobno trudno rozmawiać z Tobą poważnie przez dłuższy czas.
Eee tam. Da się. Po prostu sobie ze mną nie radzili i tyle. Jak podchodzą i pytają o jakieś mega poważne rzeczy to się wygłupiam i gadam głupoty, bo mnie to śmieszy.

Zostałeś w ostatnich dniach bohaterem internetu – najpierw Jarzębak w Krakowie, później Musiał w Warszawie.
Coś tam mi się otarło o ucho. Jarzębak został chyba nawet odsunięty, tak?

Dostał cztery mecze zawieszenia.
No właśnie. Z tego co wiem to z bramkowych sędziów definitywnie już zrezygnowali. Cóż, ciężko to wszystko oceniać. Sędziowie też się mylą, są przecież tylko ludźmi. Nie w takich sytuacjach się mylili. Pamiętasz, co wyprawiali na Mistrzostwach Świata? Tak się akurat stało, że sędzia popełnił błąd i trudno. Nie zwracam na takie rzeczy uwagi. My musimy wychodzić na boisko i wygrywać mecze, reszta jest nieistotna.

Jak wygarniałeś w Krakowie piłkę prawie pół metra za linią końcową to czułeś, że ta akcja jest już spalona? Że sędzia musi to gwizdnąć?
Nie. Na początku w ogóle nawet o tym nie myślałem. Pędziłem za tą piłką ile się dało, bo wiedziałem, że była trochę dłuższa i myślałem, żeby tylko wrzucić ją w pole karne. Pal licho do kogo. Nawet na to nie patrzyłem. Nie miałem nawet jak kogoś "wylukać", bo wślizgiem ją gdzieś tam wygarnąłem.

Pretensje Wisły chyba rozumiesz, bo przecież sam nie chciałbyś być tak skręcony?
Jasne, że rozumiem. Takie sytuacje się zdarzają. Nam też na Polonii karnego nie gwizdnął (Paweł Gil - red.), a ręka była. W większości meczów sędziowie popełniają błędy – raz większe raz mniejsze. Na pewno będą popełniać je dalej.

Artur Jędrzejczyk
Artur Jędrzejczyk Bartek Syta/Polskapresse

Internet pewnie przeglądałeś i wiesz, że przeróbek zdjęcia z Krakowa było mnóstwo. Która najbardziej Ci się spodobała?
Kurde, nie wiem. Parę takich fajnych było. Kojarzę takie zdjęcie z troszkę krzywą linią. Chyba to najbardziej mi się spodobało. Ja w internecie rzadko siedzę. Raczej jak już jestem przy kompie to gram. W ogóle jak przyszedłem do Legii to przez rok internetu nie miałem.

Jak z Dębicy przyjechałeś?
Nie, po wypożyczeniu w Kielcach.

Żartujesz?
Nie chciało mi się. Po co? Żebym ciągle tam tylko siedział?

Jak Kuba Rzeźniczak.
„Rzeźnik”? Czy ja wiem? On tak lubi? No chyba w sumie lubi, bo ma ten swój fanpage, Facebooki, Twittery jakieś… Ale na mieście też go często widuję. Lubi, to niech sobie robi.

Co robiłeś jak wracałeś do domu i nie miałeś tego internetu?
Za wiele tego czasu też nie miałem, bo jak są zajęcia to wiadomo, że na dwie godziny nie jadę. Przynajmniej godzinę przed treningiem muszę być. Jak o 10 jest zbiórka, to o 9 muszę być w klubie, czyli o 8.30 muszę wyjechać. Po treningu odnowa, pogawędka, więc w domu jestem na 13-14. Obiadek jakiś na Ł3 albo na mieście i później mamy czas dla siebie. Wtedy odpoczywam w domu, śmignę do kina, albo ze znajomymi posiedzę.

Co ostatnio godnego polecenia obejrzałeś?
Ostatnio? Mecz w kinie (śmiech). Pierwszy raz się wybrałem i naprawdę fajnie było. Kurde, ludzie w koszulkach, szalikach. Wrażenie super. Jak na trybunach. Radio jakieś przynieśli, muzykę puszczali, darli się, klaskali po akcjach. Poszedłem na Barcelona – PSG, bo fajny wyniczek był w pierwszym meczu. Liczyłem, że pokonają Barcę, bo ich nie lubię, ale niestety nie wyszło. Mimo to fajnie było - zaraz bilet kupuję i na następny idę.

Na Borussię?
Zobaczymy.

Wiesz, że Ryczel będzie komentował?
Tak? (śmiech) No to dobrze.

Wróćmy do tych komputerów. FIFA czy bardziej Football Manager?
FIFA. Do domu jak przyjadę to też w „Fifkę” z bratem młócimy. Kiedyś w Pro Evolution Soccer grałem, ale później coś im nie wychodziło i jednak wybrałem „Fifkę”.

A dzisiaj też grywasz?
Dziś już trochę mniej, ale jak jest wolny czas, to wiadomo. Głównie na zgrupowaniach albo jak do domu pojadę. O, z bratem to jeszcze w NBA gramy. Też bardzo lubię.

Jarzębaka już przerobiliśmy, zatrzymajmy się jeszcze przy Musiale. Był faul Baszczyńskiego czy z głodu się przewróciłeś?
No przecież był, masz jakieś wątpliwości? (śmiech)

Niby był, ale był też jakiś kret i była też wersja, że sam się kopnąłeś (śmiech).
Przecież jakbym się sam kopnął, to by sędzia nie zagwizdał (śmiech).

Wiesz jak jest, różne rzeczy gwiżdżą. Sam mówiłeś, że się ciągle mylą.
Nie no dobra, szczerze? Nie oglądałem tego w powtórkach, ale moim zdaniem byłem faulowany. Ktoś mnie kopnął i jak to poczułem, to się przewróciłem.

Ale dużo dołożyłeś od siebie i stąd też wynika to całe zamieszanie.
Haka mi podstawił to musiałem się przewrócić, nie? (smiech). Serio Ci mówię: faul był. Jakby nie było to poszedłbym do końca, bo miałbym przecież sam na sam. A że dołożyłem od siebie? Zazwyczaj jak się jest faulowanym, to te ręce gdzieś tam idą. Każdy tak ma.

A propos tego głodu. Podobno lubisz na kebaba wpaść?
No lubię zjeść kebaba. Wszystko lubię w sumie. Nie ma tak, że czegoś sobie odmówię. Wagę trzymam cały czas i nie mam z tym żadnych problemów. Jak byłem młodszy to chłopaki z drużyny mówili: „zobaczysz później, przytyjesz, będziesz miał problemy.” Na razie mnie to nie dotyczy. Wiadomo, że codziennie tego kebaba nie jem, ale raz na jakiś czas? Jasne. Lubię też pizzę. A, zapomniałbym, uwielbiam słodycze. Od małego. Zawsze muszą gdzieś mieć jakiegoś batonika, bo nie wytrzymam.

Codziennie?
Nie ma siły, żeby było inaczej. Cukier musi być podtrzymywany (śmiech).

Ale na pieczone żyrafy z Choto nie jeździłeś?
Nieee, ale jak Dixi przywiezie, to może coś usmażymy. Lwa jakiegoś, albo coś. Chętnie bym w sumie zjadł.

Finał Pucharu Polski w Kielcach (2012)
Finał Pucharu Polski w Kielcach (2012) Michał Wieczorek/Ekstraklasa.net

Dobrze się chyba stało, że zagrałeś te dwa mecze na boku obrony, bo mogłeś się trochę wyszumieć. Na środku defensywy nie ma miejsca na takie szaleństwa.
Rzeczywiście nie ma, ale czasem jak dostanie się ciężkiego napastnika do krycia to dzieje się sporo, bo gość się ciągle przepycha, pracuje łokciami, dużo biega, a Ty musisz sobie z nim poradzić. Na boku rzeczywiście można się trochę wyszumieć, bo dostajesz tyle piłek, że można pohasać w jedną i drugą stronę. Pamiętajmy jednak, że kontuzjowany jest Bartek Bereszyński, który od początku fajnie wygląda na tej pozycji. Cieszę się, że przyszedł z Lecha i mimo tych wszystkich problemów szybko sprzedał swoje umiejętności i wkomponował się w drużynę. Wcześniej grał w pomocy lub w ataku, więc u nas wykorzystuje ten ofensywny potencjał. Do tego jest bardzo wybiegany. Lata po tej prawej stronie jak Dani Alves.

Wspomniałeś o dobrych napastnikach. Grałeś z takimi w ekstraklasie czy myślałeś o europejskich pucharach?
Dużo jest w Polsce dobrych napastników.

Artur, proszę Cię. Dużo?
(śmiech) Nie ma?

No to wymieniaj. Aktualnie.
Dla mnie dobrym zawodnikiem jest Papadopulos. Ruchliwy, dobrze gra głową, walczy ostro o pozycję. Jest ciężki do krycia.

Zgadzam się. Dobry transfer Zagłębia.
Od nas Ljuboja i Saganowski.

Kto jeszcze?
Milik jak grał jeszcze w Górniku.

Miało być aktualnie, więc może Demjan?
O, dobrze, że mi o nim przypomniałeś, bardzo dobry napastnik. Po tej rundzie na pewno zmieni klub. Wisła go chce? Górnik gdzieś się chyba jeszcze przewinął w mediach. Pokazuje jak ważnym jest piłkarzem. Podbeskidzie jest w końcu tabeli, a gość ma 11 bramek.

Na środku trzeba być bardziej takim Żewłakowem niż Jędrzejczykiem?
Trochę tak. Większy spokój musi być. Stoper to jednak bardziej odpowiedzialna pozycja, bo za plecami mam tylko bramkarza. Jeśli ja popełniam błąd to nie ma już nikogo.

Jest Kędziora.
Taaa, Kędziorze raz podałem, chociaż grałem na boku wtedy. Wiesz, że nawet nie podziękował? Nawet sms-a żadnego nie wysłał (śmiech). Nie tylko mi się takie rzeczy przytrafiały, ale rzeczywiście popełniłem wtedy duży błąd, wielbłąd właściwie i mam nadzieję, że już więcej takiej sytuacji nie będzie. Dałem im mocny prezencik, ale najważniejsze, że wygraliśmy.

Polub nas na Facebooku! Już prawie 40 tysięcy fanów dyskutuje z nami na naszym fan-page'u. Tam dzieje się jeszcze więcej!

Czemu zostałeś w Legii? Rozmawialiśmy zimą i mówiłeś, że chętnie spróbowałbyś sił za granicą.
Myślę, że kogo byś w tej Legii dzisiaj nie spytał, to też by Ci tak odpowiedział. Miałem przed podpisaniem nowej umowy półtora roku kontraktu, więc miałem luz. Zapytania były, konkretne oferty też się pojawiły.

Mówimy o Genoi, tak?
Tak, ale nie tylko, chociaż to Genoa była najpoważniejsza. Cieszyłem się, bo wiadomo, że dla obrońcy jest to taka wymarzona liga. Długo na ten temat rozmawialiśmy z trenerami i z całą „górą”, ale chcieli mnie zostawić. Mówili, że mnie potrzebują, a z drugiej strony chciałem też to mistrzostwo w końcu zdobyć. Zaproponowali mi nowy kontrakt i to też bardzo mnie ucieszyło, bo mogli przecież powiedzieć: masz półtora roku kontraktu, siedź na dupie i graj. Fajnie, że tak mnie docenili. Przyjdzie jeszcze czas na wyjazd.

Makarony i pizzę lubisz, więc ta liga włoska…
…pasowałaby, nie? Dobra by była dla mnie.

Ale do Rosji też byś pojechał?
Zależy gdzie. Zastanawiałbym się. Wiem, że „Rybka” i „Komor” mają w porządku. Są ponoć zadowoleni (śmiech). Dobrze zrobili, bo liga rosyjska jest przecież silniejsza od naszej. I to pod względem czysto piłkarskim. Obaj grają, więc jest fajnie. Do tego dostają dobre pieniądze, a „Komor” miał 28 lat jak wyjeżdżał, więc można powiedzieć, że to był ostatni dzwonek dla niego.

Ty o wyjeździe już nie myślisz?
W ogóle się tym nie spinam. Mam tu nowy kontrakt, mam zapewnienie na jakiś czas, więc po co sobie głowę zawracać? Jak wygramy mistrzostwo to może przyjdą jakieś ciekawe oferty z innych klubów niż Genoa.

Z Marcinem Komorowskim nie tylko współpracowali na boisku, ale też... w szatni robiąc kawały
Z Marcinem Komorowskim nie tylko współpracowali na boisku, ale też... w szatni robiąc kawały Bartek Syta/Polskapresse

Teraz skusiłeś się na walkę o mistrza, ale latem może się okazać, że na jednej szalce trzeba będzie postawić wyjazd zagraniczny, a na drugiej walkę o Ligę Mistrzów.
Wtedy zostaję. Nigdy nie zapomnę jak graliśmy w Lidze Europy. Zaszliśmy bardzo daleko i byliśmy o włos od przejścia Sportingu. Rosenborga zresztą też mogliśmy teraz pokonać.

Ten Trondheim to się długo mocną czkawką odbijał.
Tak, wiem. Pauzowałem za kartki, więc tylko oglądałem ten mecz, ale strasznie się denerwowałem, bo ile nam wtedy zabrakło do dogrywki? 5 minut? Mecz był do wygrania i tym bardziej boli.

Większy talent masz do piłki czy robienia sobie jaj?
(dłuższa chwila zastanowienia). Wszyscy robimy sobie jaja. W szatni musi panować atmosfera. Żarty żartami, ale jak wychodzimy na boisko to zasuwamy ostro bez wyjątków. Co do talentu, to daję go sobie 40% - resztę przypisuję ciężkiej pracy.

Z piłką przy nodze się nie urodziłeś.
Dokładnie. Nie miałem tej techniki Wolskiego albo szybkości „Kosy”, ale ciężką pracą daleko zaszedłem. Trochę talentu trzeba mieć, żeby pograć w piłę, więc 40% sobie daję, ale reszta to ciężkie zasuwanie na treningach. Poza tym ja musiałem kilka lat pobujać się na wypożyczeniach, żeby zasłużyć sobie na miejsce w Legii. Dziś młodzi mają łatwiejsze wejście do drużyny, bo moda wymogła stawianie na młodzież. Łukasik przecież po pół roku zagrał w kadrze. Można powiedzieć, że ja tak łatwo nie miałem.

Odgryzłeś się za przyklejone klapki do podłogi?
Właśnie nie, bo do dziś nie wiem, kto to zrobił.

Jak to? Przecież „Rzeźnik” już dawno się przyznał, że to on z „Komorem” za tym stoją.
Serio!? No to mam ich. Podejrzewałem, że to oni byli, ale pewności nie miałem. Wtedy to rzeczywiście były jaja. Przykleili mi klapki jak na treningu byłem. Wracam sobie spokojnie do szatni, przebieram się, pod prysznic chcę iść, nogi w klapki pakuję i… człowieku, taka gleba była… Do tej pory w starej szatni jest kawałek klapka przyklejony do podłogi, bo nie mogłem tego odkleić. Nawet trener mnie gonił, żebym to wyczyścił, ale się nie dało. Nie wiem, czym oni to musieli przykleić.

W kolejce czeka jeszcze rewanż za pomalowane buty. Wróciliśmy z treningu, pojechałem do domu, a „Komor” przyjechał do klubu i całe buty do grania pomalował mi markerem. Czego on tam nie namalował - wzorki, nie wzorki. Wszystko wymalował. Podejrzewałem, że „Rzeźnik” to zrobił, ale skojarzyłem później, że „Komor” przyjechał na chwilę do Warszawy i już wiedziałem, że to on. Trudno, pojadę do Groznego i się odegram.

Ty też świętym nie byłeś – czyja szafka windą jeździła?
„Komor” mi pomagał (śmiech). Obok starej szatni była winda na drugie piętro i rzeczywiście szafka jeździła, ale czyja? „Kuchego”? „Żyrki”? Czyjąś pod prysznic też daliśmy, ale z tą windą to był hit. Po piętrze pracownicy przecież ciągle chodzili. Gość windę otwiera, patrzy, a tam szafka. A „Kuchy” albo „Żyrko”, nie pamiętam już dokładnie, chodzi po szatni i szafki szuka. Były jaja. Dużo takich akcji odwalaliśmy. Teraz już mniej, bo "Komora”. Wiesz, co to jest BEN-GAY?

?
Taka maść rozgrzewająca. Lajkry się tym smarowało, a później gość wychodził na trening i mu się między nogami gotowało (śmiech). Najlepsze jest to, że nie wiadomo było, na kogo trafi. Koszulki i lajkry mamy na jednej kupce przed treningiem, więc podchodzisz i sobie bierzesz. Ktoś te lajkry założył, a później grzało. Niektórzy nie wytrzymywali. Dlatego ja bez lajkr trenuję (śmiech).

Artur Jędrzejczyk
Artur Jędrzejczyk Bartek Syta/Polskapresse

Wróćmy na chwilę do Twoich początków w Legii. Co było najtrudniejsze dla chłopaka spod bloku w Dębicy po przyjściu do Warszawy? Miasto przytłaczało?
(dłuższa cisza). Miasto fajnie. Na początku było ciężko. Samochodu nie miałem, więc jeździłem autobusami, ale blisko miałem, bo na Bartyckiej mieszkałem (3 przystanki od stadionu – red.). Pierwszy miesiąc siedziałem w domu. Nigdzie nie wychodziłem. Chciałem spokojnie zacząć. Warszawa jest ogromna i gdzie bym nie poszedł, to pewnie od razu bym się zgubił i musiałbym łapać za telefon. Później z chłopakami z drugiej drużyny trochę jeździłem. Z Włodarczykiem po mieście się nie bujałem, bo przecież gnój z IV ligi przyjechał, więc wiadomo jak jest. Ale pamiętam, że jak mieliśmy pierwsze testy to „Włodar” mnie mega zaskoczył, bo mówi: „chodź, młody, ja Cię zabiorę.” Fajne wrażenie na początek, bo spodziewałem się trochę cwaniaczków z ekstraklasy, a tutaj każdy ze mną rozmawiał. W szatni siedziałem koło Surmy i Burhardta.

Murawy jednak za bardzo nie powąchałeś.
No tak, głównie trenowałem, czasami jeszcze z „dwójką”, bo Młodej Ekstraklasy wtedy nie było. Zagrałem w lidze jeden mecz za trenera Wdowczyka z ŁKS-em i to tylko dlatego, że ktoś tam pauzował. Pamiętam, że bardzo słabo mi wtedy poszło.

I skończyłeś z żółtą. Podliczyłem Ci kartki od Twojego przyjścia do Legii w 2006 roku.
Wszystkie mecze!? Na wypożyczeniach też?

Tak. Strzelaj.
(chwila zastanowienia) 50.

Więcej.
65.

60 żółtych i 3 czerwone.
(śmiech) Cholera, dużo (śmiech).

Często Ci się agresor włącza.
Kiedyś częściej. Miałem też niewyparzony język i często dostawałem kartki za głupotę. Najczęściej było tak, że ktoś mnie faulował, a ja od razu do gościa startowałem. Nie było bijatyki, ale przepychanka praktycznie zawsze. Denerwowałem się. Teraz jest inaczej, bo dużo na ten temat rozmawiałem z trenerami. Już trener Skorża się mocno wkurzał na to, bo dużo kartek łapałem. Właściwie co mecz się wyrywałem, żeby komuś przywalić – tak to było odbierane. W każdej drużynie dwie pauzy na sezon się pewnie zdarzały, ale bywało też tak, że dostawałem niesłusznie. Ze trzy razy się zdarzyło, że byłem faulowany, a dostawałem kartkę. Teraz już się uspokoiłem.

W IV lidze też kolekcjonowałeś „żółtka”?
Jasne. I czerwone się zdarzały. Zawsze ostro grałem, przyznaję, ale co poradzić? Trzeba walczyć, nie?

Nigdy nie dostałeś bezpośredniej czerwonej. Tylko po żółtych.
O, widzisz, to nie ma jeszcze tak źle.

Wszystko przed Tobą.
Nie, nie. Aż tak agresywnie nie gram. Szkoda osłabiać drużyny.

Niby tak, ale do Pareiki startowałeś w Krakowie.
Większość wtedy ruszyła. Trzeba przecież bronić kolegów. Jak są przepychanki to cała drużyna powinna się w to zaangażować. Zleci się dziesięciu z Wisły, a od nas jeden będzie? Słabo by to wyglądało. Nie pozwolę na to, żeby ktokolwiek uderzył kumpla z mojej drużyny.

Na Weszło! jest teraz taki cykl krótkich wywiadów „Weszło z butami”, więc skoro mówisz o bronieniu drużyny, to pytanie: w szatni z Mrazem czy Gikiewiczem?
No oczywiście, że z Mrazem. To proste i logiczne chyba jest, nie? Pewne rzeczy zostają w szatni i tyle.

Pokus w Warszawie nie brakowało. Puby, dyskoteki, kasyna – nie ciągnęło Cię?
(długa cisza)

Często jest tak, że młody przyjeżdża do wielkiego miasta i świruje.
A ja świrowałem?

Właśnie o to pytam: świrowałeś?
Jakbym świrował to by mnie pewnie tutaj nie było. Gdybym chodził po klubach to nawet w 1. lidze bym sobie nie poradził. Jak byłem młodszy to czasami chodziłem, wiadomo. Ale teraz? Spokój jest. Mam 26 lat, trzeba patrzyć troszkę do przodu. Warszawa jest super miastem, ale ja wolę na spokoju w domu posiedzieć albo z dziewczyną gdzieś wyjść.

Legia Warszawa

LEGIA WARSZAWA - serwis specjalny Ekstraklasa.net

Nie pasujesz trochę do stereotypu piłkarza. Nie lansujesz się, samochodu też jakiegoś wypasionego nie masz. Oplem długo jeździłeś.
To był samochód brata – Opel Meriva. Mam Audi, ale się tak sypie, że dramat. Rocznik 2005, a już do wymiany jest. Przyznaję, uwielbiam samochody. Zawsze mi się marzą, więc sprawdzam, chodzę, oglądam. Chciałbym mieć jakąś super fajną brykę, ale dopiero w przyszłości o tym pomyślę. Miałem Opla Astrę Bertone – mój pierwszy samochód po przyjściu do Legii. Kiedyś sobie pewnie kupię fajny, ale na razie nie ma „money”.

„Jędza”, właśnie podpisałeś nowy kontrakt...
(śmiech) No dobra, żartuję. Jakbym chciał to bym sobie dawno kupił, ale wolę inwestować w inne rzeczy. Mam mieszkanie w Dębicy, planuję teraz znaleźć kolejne w Warszawie - w to warto inwestować. A samochód? Skończę grać w piłkę to pomyślę.

Ale nie głupio było parkować obok porsche Michała Żewłakowa?
Nie, właśnie fajnie (śmiech).

Ostatnio była wycieczka na stadionie i dzieci robiły sobie zdjęcia przy jego samochodzie.
No to moje pewnie jeszcze porysowali (śmiech). Póki co mnie nie ciągnie do kupowania samochodów za 200 tys.

Pobyt w Jastrzębiu nauczył Cię życia?
Bardzo. Jak widzę teraz organizację w Legii czy nawet wcześniej w Koronie i porównam do tego, co było w innych klubach, to przepaść jednak jest. Mam bardzo miłe wspomnienia z tamtych czasów, choć zastanawiałem się poważnie czy tam iść. Myślałem sobie: „Jastrzębie Zdrój? Dopiero weszli do 2. ligi, pewnie będzie ciężko. Gdzie ja się pcham? Może w Warszawie zostanę?” Poznałem jednak fajne otoczenie i wiele się nauczyłem. Pomogło mi to też później jak miałem iść do Ząbek, bo wychodziłem z założenia, że jak w Jastrzębiu dałem radę to tutaj też sobie poradzę.

Zetknąłeś się po raz pierwszy z problemem nie płacenia piłkarzom.
No tak, był okres, że nie płacili. W większości klubów wtedy były takie problemy. Może cztery przelewały pieniądze na czas? Przez pierwsze pół roku wszystko było idealnie, płacili bardzo dobrze. Później pojawiły się problemy, ale ostatecznie w większości zostało to wyrównane. Czekało się czasami 2-3 miesiące, nie zarabiało się wielkich pieniędzy, ale zawsze coś się zaoszczędziło i jakoś szło to do przodu.

Czyli problemów z przetrwaniem nie miałeś?
Jak już były poważniejsze problemy to pomagaliśmy sobie nawzajem z chłopakami i dawaliśmy radę. Mieszkałem z trzeba kolegami i mieliśmy super warunki. Domek, bliźniak – w drugim mieszkała pewna bardzo miła pani. Wszystko ogrodzone, duży salon, trzy pokoje, łazienka – świetnie było. Do tego ta pani miała jeszcze labradora, więc mogliśmy się z nim bawić w ogrodzie. I kota perskiego miała – piękne zwierzątko.

Dziś kibice nie rozumieją, że pensja wam się należy. Wychodzą z założenia, że jak gracie przysłowiowy piach to nie powinniście dostawać za to pieniędzy.
Ale my przecież przychodzimy do pracy! Fakt, kochamy to robić, nie siedzimy po 12 godzin i nie zapierdzielamy na budowie, ale to jest nasza praca. Żeby nie było, mówię wprost: w żadnej innej pracy takich pieniędzy nie dostanę i mam tego świadomość. Trzeba je szanować i dobrze nimi rozporządzać, bo przykładów zawodników, którzy odlecieli przy dużej kasie, nie brakuje. Taki zawód wybraliśmy i też czasami łatwo nie mamy. Moim zdaniem, skoro klub się zgodził na warunki, które zawodnik sobie wynegocjował, to musi płacić i tyle. Nie ma, że „słabo grają to im nie płacą.” Polonia w pierwszej rundzie grała super i jakie jest wytłumaczenie? Nie płacimy im, bo grają super?

Artur Jędrzejczyk
Artur Jędrzejczyk Bartek Syta/Polskapresse

Jak wróciłeś z Ząbek to trenerem w Legii był Jan Urban. Wypomniałeś mu, że nie dał Ci wtedy szansy?
Wiedziałem, że tak będzie. Zagrałem u niego tylko kilka meczów, ale miałem świadomość tego na co się piszę. Chciałem spróbować. Podjąłem rękawicę, chociaż wiedziałem, że zagram tylko wtedy jak ktoś będzie miał kontuzję albo trafi się pauza za kartki. Wiadomo, że jakbym był pomocnikiem to tych szans byłoby zdecydowanie więcej, ale obrońców się w meczu raczej nie wymienia.

Sporo było tych wypożyczeń – Jastrzębie, Ząbki, Kielce. Długo byłeś za słaby na Legię?
Musiałem sobie zapracować na wszystko. Łatwiej jest zawodnikowi, który przychodzi z ekstraklasy. Ja przyjechałem z IV ligi, więc o swoje musiałem zawalczyć. Z tego, co wiem, była jakaś oferta z Lechii, ale klub ją odrzucił, więc chyba wierzyli we mnie, że w końcu zacznę grać na Łazienkowskiej.

Komu więcej zawdzięczasz – Marcinowi Sasalowi, który dał Ci szansę pokazania się w ekstraklasie w Kielcach czy jednak Maciejowi Skorży, który postawił na Ciebie w Legii?
Trener Sasal wprowadził mnie do tej piłki. Miał mnie wcześniej w Ząbkach. Zadzwonił w zimowej przerwie, bo jeśli dobrze pamiętam Kamil Kuzera był kontuzjowany i powiedział, że potrzebuje obrońcy, że jeśli będę trzymał formę to na mnie postawi. Stwierdziłem, że skoro mam zaufanie trenera, który już mnie przecież zna i przede wszystkim mnie chce, to trzeba to brać. Legia nie robiła żadnych problemów, bo nie grałem praktycznie wcale, więc poszedłem na pół roku do Kielc i zagrałem tam całą rundę.

Finał Pucharu Polski w Kielcach (2012)
Finał Pucharu Polski w Kielcach (2012) Michał Wieczorek/Ekstraklasa.net

W Warszawie musiałeś wygryźć Kubę Rzeźniczaka.
Po powrocie początkowo rywalizację rzeczywiście wygrywał „Rzeźnik”, ale trener Skorża mówił, że oglądał moje mecze w Koronie, że dobrze wyglądałem i że na mnie liczy. Później przyszła ta cała sytuacja na treningu z Kubą, kiedy uderzyłem go łokciem i złamałem mu kość jarzmową. Media pisały, że niby specjalnie, ale my po prostu graliśmy w piłkę ręczną, strzał miał być głową i w wyskoku trafiłem go niechcący. Kuba miał miesiąc przerwy, a ja grałem. Druga runda należała już do „Rzeźnika”. Trener Skorża postawił na mnie tak naprawdę dopiero w meczu ze Spartakiem, chociaż sam powiedział nam przed spotkaniem, że nie wie, na którego z nas ma postawić. Na szczęście szansę dostałem ja i chyba ją wykorzystałem.

Pisało się, że uderzyłeś Kubę specjalnie. Miał o to jakiś żal?
Przeprosiłem go, bo szkoda mi go było bardzo. Złapał wtedy super formę. Śmialiśmy się z tego. Sam mi dogryzał, że specjalnie to zrobiłem, ale wszystko było między nami OK.

Chciałem porozmawiać jeszcze na temat kadry. W 2007 roku miałeś jechać na Mistrzostwa Świata U-20 do Kanady. Trener Globisz Cię jednak nie zabrał.
Najlepsze, że dowiadywaliśmy się tego z internetu. Przylecieliśmy po turnieju w Jordanii i miało być tak, że komu trener odda paszport ten leci do Kanady, ale nie oddali nikomu tylko powiedzieli, żebyśmy w internecie szukali powołań. Jeździłem na prawie wszystkie konsultacje, sparingi, turnieje. Raz nawet kapitanem byłem. Przyszła lista powołanych, patrzę i siebie nie widzę. Pamiętam, że był tam wtedy Ben Starosta, który w kadrze pojawił się może pół roku wcześniej. I gość pojechał, a ja nie. Byłem przekonany, że się załapię. Dostałem wtedy mocnego dzwona.

Wkurzyłeś się?
Pewnie, że tak.

Z trenerem Globiszem rozmawiałeś?
Nie było już później okazji. Telefonu żadnego też nie było.

Pojechał Starosta, który dziś zwiedza Filipiny, Krzysztof Król, który podziwia krajobrazy w Mołdawii, Adrian Marek (widziany ostatnio w Odrze Wodzisław), Krzysiek Strugarek (koniec kariery), Jakub Szałek i Damian Rączka (pracują w Niemczech i grają w lidze regionalnej)… Poważnie brzmią tylko nazwiska Macieja Dąbrowskiego (dziś Pogoń) i Jarosława Fojuta.
A ja nie pojechałem. Może musiałem dostać takiego dzwona, żebyśmy tu teraz mogli siedzieć. Nie wiem. Szczerze mówię: wkurzyłem się. Trener zabrał kilku gości, którzy okazyjne się pojawili na jakichś konsultacjach, a dla mnie miejsca zabrakło. Mówi się trudno.

Teraz tak mówisz.
No jasne, wtedy było mi naprawdę przykro, bo myślami byłem już w tej Kanadzie. Nie wiem co było powodem, bo słabo nie wyglądałem na turnieju w Jordanii. Zagrałem dwa bardzo dobre mecze na prawej obronie. W trzecim nie mogłem, bo zobaczyłem czerwoną kartkę razem z Dawidem Janczykiem, ale tam sędziowie byli tacy, że dramat... Widać to nie wystarczyło. Wkurzony byłem, ale z czasem mi przeszło, a chłopaków obejrzałem w telewizji.

Ukrainę i San Marino też oglądałeś w telewizji. Sporo osób domagało się powołania Jędrzejczyka, ale Ty się chyba nominacji nie spodziewałeś.
(chwila zawahania). Czasem o tym myślę. Skoro kiedyś dostałem powołanie, to czemu miałbym nie dać rady w kolejnym meczu? Przed wysyłaniem powołań na Irlandię rzeczywiście podchodziłem do tego tematu z dystansem. Cieszyłbym się strasznie, ale nie będę się przecież w mediach domagał powołania.

Decydowały względy czysto sportowe?
Nie wiem co trener czuje, ale wybrał tak, a nie inaczej i tyle. Ktoś tam mówił, że pokłóciłem się z trenerem. Już Ci mówię jak było: rozmawialiśmy w większym gronie przed szatnią po meczu, a później ktoś napisał, że ja coś pyskowałem. Spekulacje takie, że dramat. Śmiać mi się z tego chciało. Żaden trener nie zarzuci niczego zawodnikowi poza szatnią. Nigdy! Nie ma takiej opcji. Rozmawialiśmy na zupełnie inne tematy i była to rozmowa całkowicie pozytywna. Ktoś sobie dorobił ideologię, że skoro nie wyszedłem na drugą połowię i miałem po meczu rozmowę z trenerem to już konflikt jakiś jest. Bzdura totalna.

Media żyją takimi sprawami. Kiedyś już dobitnie przekonałeś się jak to funkcjonuje. Dzisiaj dwa razy myślisz zanim coś zrobisz?
Kiedyś już powiedziałem, że mam w dupie, co o mnie mówią. To była dziwna sytuacja. Nie interesuje mnie, co ludzie mówią i piszą na mój temat. Szczerze mówiąc mam to gdzieś. Od tego są, żeby pisali, więc niech sobie piszą.

Dlatego nie lansujesz się na mieście?
Gdybym się lansował, to bym pewnie chodził po telewizji, albo bywał na pokazach mody. Ty, może zacznę chodzić? (śmiech). Staram się być normalnym człowiekiem, jak każdy inny. Przyjechałeś tu rano ze mną pogadać i ja też. Zero problemu. Po pracy pojedziesz do domu i ja też normalnie pojadę do domu, ale to ja mam się lansować, bo jestem piłkarzem? Bez jaj.

Rozmawiał Sebastian Kuśpik / Ekstraklasa.net

Twitter Sebastian Kuśpik

Czytaj piłkarskie newsy w każdej chwili w aplikacji Ekstraklasa.net na iPhone'a lub Androida.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24