Co jeszcze może dać ŁKS ekstraklasie? Na pewno ważną historię [FILM]

R. Piotrowski
Wideo
od 16 lat
Na pytanie o to, co może dać ŁKS piłkarskiej elicie, należałoby chyba odpowiedzieć tak samo, jak odpowiadali na to pytanie łodzianie w latach 20., 30., 50. i przez kolejne dziesięciolecia...

[…] - Co pana urzekło w tej drużynie?
- Nie umiem na to odpowiedzieć. Było to zupełnie tak samo, jak często bywa z kobietą – miłość od pierwszego wejrzenia. [...]
- Czy to choroba nieuleczalna?
- Nieuleczalna…
- Do jakich skutków może doprowadzić?
- Do ciężkich komplikacji życiowych z rozwodami włącznie. […]

Fragment rozmowy z kibicem ŁKS, Tadeuszem Zdzienickim, zamieszczony w zapomnianej dziś książce wydanej w latach 50., mówi bardzo wiele w bardzo niewielu przecież słowach. A nie jest to wbrew pozorom opowieść łatwa, bo chociaż całość dziejów Łódzkiego Klubu Sportowego bez krzty przesady można by nazwać epopeją, nie brak na jej kartach dojmujących fragmentów.

Dzieło bez końca

Nowy ŁKS rządzony twardą ręką przez prezesa Tomasza Salskiego tej pięknie opakowanej choć wciąż z lekka przaśnej ekstraklasie, do której klub awansował po siedmiu latach pokornej wspinaczki na szczyt, jest dziś w stanie zaoferować znacznie więcej niż swoją trudną historię, co nie znaczy, że tę historię należy bagatelizować, w końcu to dzięki niej oraz mocno zakorzenionej w ludziach ŁKS świadomości kontynuacji rozpoczętego w 1908 roku i sformalizowanego rok później dzieła, ełkaesiacy potrafili przetrwać najczarniejsze ze swoich dni.

Na pytanie więc o to, co może dać ŁKS piłkarskiej elicie, należałoby chyba odpowiedzieć tak samo, jak odpowiadali na to pytanie łodzianie w latach 20., 30. i przez kolejne dziesięciolecia. Szczęśliwym bowiem dla klubu zrządzeniem losu, zwykle tworzyli go ludzie na punkcie ŁKS zwyczajnie… zwariowani. I nie mam tu na myśli wyłącznie klubowej wierchuszki, bo z nią bywało przy al. Unii 2 rozmaicie. Sens łódzkiemu fenomenowi, bo w przypadku 111-letniego klubu słowo „fenomen” nie jest na wyrost, nadawali nierzadko ludzie z drugiego szeregu, nadawali mu zapomniani dziś piłkarze, społecznicy i przede wszystkim kibice.

- „Tęsknię bardzo za naszym boiskiem, za kibicami, chciałbym zobaczyć znów stadion na Alei Unii” – pisał w liście z Auschwitz wielki przyjaciel ŁKS i znany przedwojenny łódzki sędzia piłkarski, Kazimierz Wardęszkiewicz, którego Niemcy zamordują w 1943 roku. Dla niego, jak i dla tysięcy innych, ŁKS już wtedy był synonimem szczęśliwych beztroskich dni w bynajmniej nie zawsze łatwej rzeczywistości przedwojennej Polski. I tak też było później, kiedy, jak to trafnie ujął przed laty „Dziennik Łódzki” piórem swego żurnalisty – „Sukcesy sportowców Łódzkiego Klubu Sportowego nadawały tożsamości miasta i były znaczącym rozdziałem w jego dziejach”. Ono zaś, to znaczy to miasto, tak przed wojną, jak i po niej, traktowane nierzadko z protekcjonalnym pobłażaniem przez resztę kraju, nie zawsze potrafiło zadbać o jeden ze swych ważnych symboli, choć było skazane na ŁKS, tak jak i ŁKS był od zawsze skazany na swoje miasto.

Kibicowali mu wszyscy...

ŁKS skradał serca kolejnym pokoleniom łodzian. W 1946 roku, kiedy do Łodzi przybyła słynna w całej Europie drużyna ze Szwecji, tylu ludzi przybyło na stadion ŁKS, że dla części z nich zabrakło miejsca na trybunach, więc „nieszczęśnicy” oglądali starcie z przybyszami ze Skandynawii a to z konarów drzew, a to z dachu pobliskiego Dworca Kaliskiego. - „Tramwaje, począwszy od ul. św. Andrzeja, nie uznają żadnych przystanków, wychodząc ze słusznego założenia, że wszyscy jadą na mecz” – pisał redaktor Jarosław Nieciecki na łamach „Dziennika Łódzkiego” opisując futbolową gorączkę, która owładnęła wtedy miasto.

Tak było i w 1957 roku po zabrskim zwycięstwie nad Górnikiem 5:1, kiedy narodzili się „Rycerze Wiosny”, a i rok później, gdy ełkaesiacy sięgnęli po mistrzostwo Polski. Sukces „swoich chłopców”, bo ŁKS zawsze tu odbierano w takich właśnie kategoriach, celebrowało całe miasto - kobiety i dzieci, inteligenci i robotnicy, artyści, przedstawiciele lokalnego półświatka i święci miasta włókniarza. I świętowano go wszędzie, jak stwierdzi potem „Przegląd Sportowy” - „w tramwajach, na ulicach, zakładach pracy, a nawet w rodzinnych kółkach”, bo i wszędzie wówczas był ŁKS miłym gościem. To przecież po mistrzostwie Polski w 1958 roku jeden z fryzjerów z ul. Więckowskiego ogłosił wszem wobec, że w jego zakładzie piłkarze ŁKS mogą się golić za darmo, a na podobne dowody sympatii Robert Grzywocz, Władysław Soporek i Leszek Jezierski mogli liczyć w całym mieście.

ŁKS to pobudka o czwartej w nocy...

Stadion ŁKS był oblegany przez całe rodziny, jeszcze w latach 70. pojawiało się na nim nierzadko po 35 tysięcy widzów i to pomimo tego, że ówczesna chyba najlepsza w historii klubu drużyna, czyli ta stworzona przez Leszka Jezierskiego – z „człowiekiem, który zatrzymał Anglię” (Jan Tomaszewski), najwybitniejszym piłkarzem urodzonym w Łodzi (Marek Dziuba), jednym z największych piłkarskich artystów w historii polskiego futbolu (Stanisław Terlecki) czy bombardierem Jerzy Sadkiem, jako zespół zazwyczaj zawodziła, więc na kolejny tytuł wysłużonemu stadionowi przy al. Unii 2, obok którego wkrótce powstanie wreszcie nowoczesny (i oby kompletny) obiekt, przyszło czekać aż do 1998 roku.

Ale nawet to, że na ten drugi tytuł wywalczony ostatecznie w końcu XX wieku przez Mirosława Trzeciaka i spółkę wszyscy tu tak długo cierpliwie czekali i że po końcu świata, jaki nastąpił tu w 2012 roku w związku z degradacją na piątym poziom rozgrywkowy, potrafili powstać z kolan, mówi o ludziach ŁKS i samym klubie chyba nawet więcej, niż triumfy zespołów legendarnego Władysława Króla, czy trenerskiego duetu Marek Dziuba-Ryszard Polak. Przecież z tych stu jedenastu lat historii, tłustych trafiło się tu zaledwie kilka.

Co więc, poza Akademią, poukładanym wreszcie klubem i entuzjazmem, w końcu widowiskowo (oby i w ekstraklasie) grającą drużyną trenera Kazimierza Moskala zaoferuje ŁKS piłkarskiej elicie? Kiedyś, kiedy zapytałem dziennikarza portalu weszlo.com Jakuba Olkiewicza, prywatnie kibica ŁKS, o to, czym jest w istocie ten klub, ten zamyślił się i po chwili zastanowienia powiedział tak: - „ŁKS to pobudka o czwartej w nocy, by pojechać na drugi koniec Polski i obejrzeć mecz trzeciej ligi. ŁKS to dziesiątki godzin spędzone przed tabelą, analizując, jaki układ wyników pozwoli nam na przeskoczenie o kilka miejsc wyżej. ŁKS to litry farby na kibicowskich oprawach, kilogramy kiełbasy spożytej na stadionie w tradycyjnej sztafecie pokoleń, uczty z papierowych talerzyków urządzane przez dziadków z wnuczkami, ojców z córkami, mężów z żonami. ŁKS to przejechane kilometry, wykrzyczane decybele, stopnie stadionowej gorączki, ryzy zapisanego papieru, zdobyte gole, spadki, awanse. ŁKS to piłkarze. Siatkarki. Koszykarki i koszykarze, bokserzy, rugbiści, pisarze, kronikarze, fotografowie. ŁKS to ty. Ja.”

Wszystko to, co na pierwszy rzut oka trudno definiowalne, wraz z awansem ełkaesiaków otrzymała teraz ekstraklasa. ŁKS wraz ze swoją historią, nawet jeśli złośliwym wydaje się ona ckliwa, stanowi wartość dodaną piłkarskiej elity. I ta ostatnia powinna się z tego faktu cieszyć.

* * *

A materiale wykorzystano fragmenty książek i artykułów prasowych:
- 50 lat sportu. Jubileusz Łódzkiego Klubu Sportowego, Łódź 1958.
- Łódzki Klub Sportowy: 1908 – 1933, Łódź 1933.
- 110 ŁKS. 110 meczów na 110-lecie Łódzkiego Klubu Sportowego, 2018
- „Przegląd Sportowy” i „Dziennik Łódzki”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Co jeszcze może dać ŁKS ekstraklasie? Na pewno ważną historię [FILM] - Dziennik Łódzki

Wróć na gol24.pl Gol 24