Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Dziekanowski: Nikt nie nazwie sukcesem samego wyjścia z grupy. Mamy zawodników, których ambicje na pewno sięgają medalu

Hubert Zdankiewicz
Hubert Zdankiewicz
Dariusz Dziekanowski
Dariusz Dziekanowski Sylvia Dabrowa
Myślę, że nikt nie nazwie sukcesem samego wyjścia z grupy. Mamy zawodników grających w najlepszych ligach w Europie, którzy na pewno mają ambicje sięgające medalu. Nasz zespół na pewno nabrał doświadczenia na ostatnich mistrzostwach Europy – wszyscy przecież zdajemy sobie chyba sprawę jak blisko byliśmy wówczas podium - mówi przed startem mundialu w Rosji Dariusz Dziekanowski, były wielokrotny reprezentant Polski, później asystent Leo Beenhakkera. Wspomina również mistrzostwa świata w Meksyku (1986 rok), których był uczestnikiem. - momentem, w którym poczuliśmy w pełni atmosferę mundialu, był mecz z Brazylią w 1/8 finału - opowiada.

Co piłkarz ma w głowie przed mistrzostwami świata?
Im bliżej do pierwszego meczu, tym bardziej zaczyna zdawać sobie sprawę, że zbliża się jedna z najważniejszych chwil w jego karierze. Przypomina sobie, że jako młody chłopak marzył właśnie o tym, żeby zagrać na mistrzostwach świata, ile meczów mistrzostw świata obejrzał, jaki to wielki turniej, jak można się na nim wypromować. Że cały piłkarski świat będzie go oglądał...

Nie czuje się tym wszystkim przytłoczony?
Może się poczuć. Dlatego właśnie kluczową kwestią jest odpowiednie przygotowanie mentalne. Musi umieć to wszystko stonować. Powiedzieć sobie, że przecież te mecze na mundialu nie będą aż tak bardzo różnić się pod względem czysto sportowym od tych, które do tej pory rozgrywał. Inna będzie tylko otoczka. Musi złapać trochę luzu.

Jak wspomina Pan mundial w Meksyku?
Mistrzostwa świata w Ameryce to zupełnie inne mistrzostwa, niż w Europie. Pierwsza różnica to kibice. W Meksyku [w 1986 roku – red.] Polaków na trybunach była zaledwie garstka, zestawmy to z meczami naszej kadry na mundialu w Niemczech [w 2006 roku – red.] i pełnymi trybunami w Gelsenkirchen krzyczącymi: „Polacy, gramy u siebie!” My takiego wsparcia nie mieliśmy.

Z tamtych mistrzostw zapamiętaliśmy za to określenie „Piekło Monterrey...
Faktycznie, warunki były tam ekstremalne. 40 stopni w południe, do tego duża wilgotność. Klimat był piekielny, a my w dodatku musieliśmy rozgrywać mecze o godzinie 16 czasu lokalnego. Czuliśmy się przy tym trochę dziwnie.

Dlaczego?
Przed turniejem spotkaliśmy się ze wszystkimi drużynami z naszej grupy na przyjęciu – to była taka impreza na przywitanie zorganizowana przez miasto Monterrey. Poza tym jednak czuliśmy się trochę, jakbyśmy przebywali na wyspie. Coś się dzieje na świecie, a my jesteśmy na wyspie. Ośrodek, w którym mieszkaliśmy podczas turnieju, o pięknej nazwie Bahia Escondida, był położony daleko od miasta. Oglądając w telewizji mecz otwarcia czuliśmy się bardziej jak kibice, niż uczestnicy mistrzostw. Wiedzieliśmy, że na nich jesteśmy, ale czekaliśmy, aż poczujemy ich atmosferę.

A kiedy poczuliście?
Po raz pierwszy po remisie 0:0 z Marokiem, po którym dotarła do nas fala krytyki. Dotarło do nas, że coś dużego nam ucieka. Potem co prawda okazało się, że to Maroko wcale nie jest było słabe, jak się wszystkim w Polsce wydawało, ale wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy. A momentem, w którym poczuliśmy w pełni atmosferę mundialu, był mecz z Brazylią w 1/8 finału. Guadalajara, pełne trybuny, żywiołowy doping, tańczący kibice. To było coś.

Paradoksalnie, mimo porażki 0:4 to był chyba Wasz najlepszy mecz na tamtych mistrzostwach?
To prawda. Długimi chwilami graliśmy z nimi jak równy z równym. Mieliśmy też swoje szanse – przypomnę, że na samym początku meczu Tarasiewicz trafił w słupek. Potem Karaś w poprzeczkę...

A później sędzia dał Brazylii karnego z kapelusza.
Nie zwalałbym wszystkiego na sędziego. Druga bramka dla Brazylii padła po strzale z zerowego kąta i winić za nią możemy tylko samych siebie. To był dobry mecz w naszym wykonaniu, ale Brazylia wyczuła nasz słaby punkt – defensywę.

Później mówiło się, że nie byliście w optymalnej formie.
Trudno żebyśmy byli, skoro trzy dni po zakończeniu sezonu pojechaliśmy na zgrupowanie do Niemiec, gdzie przez dwa tygodnie biegaliśmy dwa razy dziennie po lesie. Można postawić duży znak zapytania przy tym, czy to na pewno były odpowiednie przygotowania do mistrzostw świata. Zwłaszcza dla tych, którzy mieli w nogach cały sezon.

Co Pan myślał wracając z Meksyku do Polski?
Czułem się tak, jakbym nie strzelił karnego. Byłem rozczarowany, bo oczekiwania wobec nas na pewno były większe. Nie myślałem za to wtedy, że już nie zagram na mundialu.

Jakie możemy mieć oczekiwania wobec obecnej reprezentacji Polski? Jedni mówią o ćwierćfinale, a nawet półfinale w Rosji. Inni – jak prezes PZPN Zbigniew Boniek – twierdzą, że sukcesem będzie wyjście z grupy.
Myślę, że nikt nie nazwie sukcesem samego wyjścia z grupy. Mamy zawodników grających w najlepszych ligach w Europie, którzy na pewno mają ambicje sięgające medalu. Myślę, że Zbyszek też nie jest minimalistą i po prostu nie chce dokładać piłkarzom presji. Nasz zespół na pewno nabrał doświadczenia na ostatnich mistrzostwach Europy – wszyscy przecież zdajemy sobie chyba sprawę jak blisko byliśmy wówczas podium. Patrząc na to, co się potem działo, to przy odrobinie szczęścia mogliśmy nawet tamten turniej wygrać.

Na mundialu poprzeczka wisi jednak wyżej...
To prawda, ale z drugiej strony mamy w drużynie profesjonalistów, którzy dobrze wiedzą, o co grają. Skupiają się przy tym na najbliższym celu – mówią, że nie myślą o wielu meczach, tylko o tym najbliższym, który ich czeka.

Pan im wierzy?
Nie siedzę w ich głowach, ale sam będąc piłkarzem starałem się myśleć podobnie. To dobre myślenie, wracamy w ten sposób do początku naszej rozmowy i tego co ma w głowie piłkarz przed mundialem. Nie można wówczas za dużo wziąć na siebie, bo robi się to balastem. A wtedy można nie udźwignąć mentalnie wyzwania, jakim jest taki turniej.

Jak dużym problemem dla naszej reprezentacji jest kontuzja Kamila Glika? [rozmawialiśmy po meczu z Chile, gdy nie wiadomo było jeszcze czy stoper AS Monaco zdąży wyleczyć kontuzję - red.]
Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, jak ważnym jest dla tego zespołu piłkarzem. Z drugiej jednak strony nie można też załamywać rąk i stwierdzić, że bez niego nie mamy szans. Glik w najwyższej formie, podobnie jak Pazdan w najwyższej formie, tworzą naprawdę super duet środkowych obrońców. Mając ich obu w Rosji zdrowych i w formie na pewno bylibyśmy spokojniejsi. Z drugiej jednak strony widzieliśmy również słabsze mecze w ich wykonaniu. Również w tym sezonie.
Zawsze jest obawa, gdy ktoś nowy wskakuje do składu, przed Euro 2016 obawialiśmy się trochę o Pazdana. O to czy on wytrzyma presję, bo w eliminacjach zdarzały mu się chwile, gdy tracił głowę. Okazało się, że poradził sobie znakomicie. Kluczową kwestią jest tak przygotować mentalnie ewentualnego następcę Glika, by czuł się komfortowo w tej roli. Niezależnie od tego, czy będzie to Bednarek, czy ktoś inny.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Adam Nawałka po meczu z Litwą: Widać progres w naszym przygotowaniu motorycznym. Powrót Kamila Glika to dla nas pozytywna informacja

Zgodzi się Pan z tezą, że w porównaniu do Euro 2016 mamy więcej jakości w środku pola, w osobie Piotra Zielińskiego? On we Francji zagrał tylko raz i do tego słabo. Za to teraz wyrasta na jedną z gwiazd tej drużyny.
Na pewno jest zawodnikiem z wielkimi predyspozycjami do gry kreatywnej, trzeba tylko odpowiednio je wykorzystać. To na przykład kwestia tego, gdzie będzie ustawiony na boisku, bo mamy trochę oporów co do tego, żeby grał w środku z Krychowiakiem. Do tej pory zazwyczaj oglądaliśmy w tym miejscu dwóch piłkarzy o predyspozycjach bardziej defensywnych, niż ofensywnych.

Sądzi Pan, że w Rosji to się zmieni?
Moim zdaniem to będzie zależeć między innymi od dyspozycji Arka Milika. Jeśli dojdzie do optymalnej formy, to selekcjoner na pewno będzie chciał jak najlepiej wykorzystać jego potencjał, a wtedy być może zdecyduje się na ustawienie bardziej ofensywne. Z drugiej jednak strony w piątkowym meczu z Chile w środku zagrali Krychowiak i Linetty, a Zieliński operował za plecami Lewandowskiego. Zobaczymy na co zdecyduje się Nawałka.

Kto jest Pana zdaniem faworytem mundialu, a kto może zostać czarnym koniem turnieju?
Mam nadzieję, że czarnym koniem zostanie Polska i nie jest to wcale myślenie życzeniowe. Stać nas na to. A co do faworytów, to nie będę oryginalny: Brazylia, Argentyna, Niemcy i Francja.

Jan Tomaszewski: Dopóki nie będzie pierwszego gwiazdka, jesteśmy faworytami grupy, a nawet mistrzostw świata

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Dariusz Dziekanowski: Nikt nie nazwie sukcesem samego wyjścia z grupy. Mamy zawodników, których ambicje na pewno sięgają medalu - Portal i.pl

Wróć na gol24.pl Gol 24