Eldo: Wolę ludzi walniętych niż Michaela Jordana

Michał Skiba
fot. facebook: @eldoeternia
Leszek "Eldo" Kaźmierczak, raper i autor tekstów. Członek legendarnego zespołu "Grammatik". Po prostu żyjąca ikona polskiego rapu. O swoich idolach z młodości, pasji do Argentyny, toastach za Gremio Porto Alegre i papieża Jana Pawła II. Co powinno być sportem narodowym w Polsce i dlaczego nie jest to piłka nożna? Dlaczego "Oczy zielone" w piłkarskiej szatni to nie jest obciach? O tym jak w argentyńskiej faweli zakładał siatki tamtejszym chłopakom, i dlaczego z piłki kopanej przerzucił się na tę do rugby. Zapraszam.

Regularnie trenuje Pan rugby. Dali dzisiaj w kość? (rozmawialiśmy przed meczem w Mińsku Mazowieckim)
Jak zawsze, choć trening przed meczem zawsze jest lekki. Wiesz, ja mam już jednak prawie 40 lat. Nie te nogi. Od roku wstaję rano i jestem cały zardzewiały. Achillesy bolą. Jak po wstaniu z łóżka robię pierwsze trzy kroki, to czuje się jakbym miał nogi z drewna. Jest taki zawodowy skater Danny Way. Widziałem o nim film dokumentalny, w którym każdy dzień zaczyna od garści tabletek. Myślę, że do 45. roku życia jeszcze dam radę. Jak Bóg da i ominą mnie kontuzje. Nogę już złamałem w meczu przez swoją ciamajdowatość. Była płyta z niklu sześć śrub i pół roku przerwy (śmiech).

Dlaczego rugby?
Kiedyś pojechaliśmy do Gdyni na zaproszenie od rugbistów. Nagraliśmy numer, poznałem się z rugbistami z Walii. Nigdy nie spodziewałem się, że będę grał. Ważąc 77 kg trudno sobie wyobrazić siebie, szarżującego miedzy stu kilowymi ludźmi. Parę lat temu kolega namówił mnie, by pójść na AZS AWF. Drużyna nie była pewna, czy zgłosi się do ligi. Upadłby 16-krotny mistrz Polski. Uznałem, że skoro nabór jest dla wszystkich, postanowiłem pobiegać. I tak już to trwa trzy lata. Szukamy sponsora, zapraszamy do współpracy. Biedny klub rugby z warszawskich Bielan czeka na wsparcie. Jesteśmy liderem naszej grupy, pokonaliśmy Legię, Rugby Białystok a ostatnio RC Mazovie w meczu z która zdobyłem przyłożenie. Kości trzeszczą i wszytko boli ale frajdy z gry nie zamienię na nic. Chciałbym mieć jeszcze raz 15 lat i pójść na taki sport. Wiem, ile przyjemności mi sprawia. Koledzy się ze mnie śmieją, mówią, bym spojrzał w pesel i zastanowił się, czy dobrze robię.

W Brazylii mówią, że siatkówka to sport narodowy, piłka nożna jest religią. Gra Pan teraz w rugby, ale hierarchię mamy jednak taką jak w Brazylii.
Nie mam tak, że coś jest dla mnie sportem narodowym. Jeżeli bym chciał określić, co jest polskim sportem narodowym, to wiesz co by to było?

Słucham.
Szabla. Szermierka. To robiliśmy zawsze: jeździectwo albo szabla. To jest wstyd, że nie przywozimy z kolejnych igrzysk worka medali w szermierce i w jeździectwie. Floret się jeszcze jakoś trzyma.

Zawsze się Pana pytają o Argentynę.
Byłem, ale dawno temu. W 2006 roku w Święta Wielkanocne. Byłem też w Urugwaju, w Montewideo. Niestety tylko kilka dni. W Argentynie byłem w Buenos Aires, Rosario i Bahía Blance. Chciałbym pojechać na południe, na Ziemię Ognistą. Przepiękny kraj. Piłka nożna jest religią, w Buenos Aires są kapliczki Diego Maradony na ulicach. Tamtejsze getta, wyglądają jednak trochę lepiej niż np. w Afryce.

Był Pan w Fuerte Apache?
Byłem, nawet grałem tam w piłkę i założyłem siatkę jednemu z tamtejszych gości. Później byłem na imprezie przy takiej muzyce - „Cumbia” się nazywa. Tam przeżyłem jedną ze swoich piękniejszych przygód. W Ameryce Południowej trzeba wiedzieć, że „Gringo” to wcale nie jest ziomek jak się wielu ludziom wydaje. „Gringo” pochodzi od „Grillo”, czyli od zielonych. Po prostu frajer z Ameryki. Taki do dojenia - na pewno nie przyjaciel. Najlepiej powiedzieć, że jesteś „Pueblo Polaco”. Wtedy od razu pojawia się temat Jana Pawła II. A w Ameryce na to hasło otwiera się większość drzwi i serc. Pamiętam, że poznawałem Brazylijczyków, którzy pierwszy toast chcieli pić za Gremio Porto Alegre, bo stamtąd byli, a drugi za naszego papieża. Sami go proponowali. Będąc Polakiem w Ameryce masz handicap, oni od razu wiedzą, że jesteś z katolickiego kraju, który żyje piłką. Z kraju papieża.

Był Pan w Rosario, a młody Messi przeprowadzał się do Barcelony. Skąd tak długa przerwa w odwiedzinach?
Jest tylko jeden z geniuszy piłkarskich, którego widziałem na żywo – Ronaldinho. Z Messim się minąłem. Ta przerwa jest długa, bo trzeba tam pojechać na dłużej. Byłem tam 12 dni, co jest bzdurą. Za krótko. Nic się nie zdąży zrobić ani zobaczyć. Chcę wrócić na dłużej, ale będzie to problem, bo mam ustabilizowane życie rodzinne. Ciężko będzie powiedzieć teraz, "Marysia to ja rzucam wszystko i wylatuję na trzy miesiące. Pewnie kiedyś tak zrobię, ale nie wybiorę się już do Argentyny, bo tam byłem. Chociaż tęsknie niesamowicie. Tym bardziej, że się pewnie dużo zmieniło. Teraz moim kierunkiem jest Azja centralna i szukam sposobu jak się tam wyrwać.

Messi w Argentynie wiecznie w cieniu Maradony?
To można wyjaśnić sytuacją polityczną Argentyny, która organizowała MŚ w 1978, a turniejem rządzili generałowie. Argentyna była krajem, w którym rządziła dyktatura. Odbierano dzieci więźniom politycznym, ćwiartowano je i rzucano nad dżunglą. To było złe miejsce do życia. Argentyna była biedna i nagle ten mały chłopaczek z getta dał im trochę radości w 1982, a w 86’ przyniósł tym samym biednym ludziom puchar świata. Wtedy każdy dzieciak w getcie marzył, że zostanie Diego Armando Maradoną. To przejawiało się w całym pokoleniu. Były też takie czasy w polskim sporcie, może nieadekwatne, ale dzieciaki poszły skakać w momencie, gdy wygrywał Adam Małysz. Zaczęły pływać, bo wygrywała Otylia Jędrzejczak. W Argentynie doszło do kumulacji problemów ekonomicznych i społecznych i wybuchło coś takiego jak Diego Armando Maradona. Jak dziecko kręcił wszystkich Anglików, z którymi wcześniej przegrali wojnę. Bo tu jeszcze wplątuje się wątek wojny o Falklandy, co jest w Argentynie bardzo drażliwym tematem. Całe pokolenie w Argentynie miało swojego bohatera i idola. Choć scena muzyczna też jest tam mocno specyficzna. Muzycy są bardzo popularni. Może nie jak Maradona, ale odnoszą się do nich podobnie. Polakom łatwo się dogadać z Latynosami, bo lubimy metafory, wyolbrzymianie. Mówię na to „nenufary”, bo zawsze przypomina mi się Karol Strasburger w filmie „Noce i dnie”. To takie „nenufarowanie”.

Widzę, że Leo Messi Pana za bardzo nie angażuje.
To już nie jest moja generacja. Jest mistrzem świata piłki, jest fenomenalny. Cristiano Ronaldo to też magiczny robot. Ale ja jestem bardziej za takimi zawodnikami, jak Peter Beardsley, Terry Butcher czy Paolo Di Canio – to byli gracze, którzy robili na mnie wrażenie. Ze współczesnej piłki trudno znaleźć gości, którzy mnie urzekają.

Jak za piłkarzem nie stoi legenda, to nie jest to gość wart uwagi?
Nie wiem czy tak jest, niekoniecznie. Cenię to, że we współczesnych sportowcach jest tyle profesjonalizmu, takiego na miarę Roberta Lewandowskiego. Super, ale ja zawsze wolę Paula Gascoigne’a. To mój wybór estetyczny. Wolę ludzi walniętych niż Michaela Jordana. W koszykówce zawsze wolałem Dennisa Rodmana. Cenię sobie Leo Messiego, ale to już nie dla mnie. Stąd zacząłem trenować rugby.

Wielu tych bohaterów, o których Pan mówi, jest mocno zmęczonych.
Nawet bardzo. Paul Gascoigne jest bardzo zmęczony. Smutno mi z tego powodu. Ci goście stanowili esencję mojej młodości. Czytając „Sztandar Młodych”, oglądając Paula Ince’a, Iana Wrighta i Paula Gascoinge’a, człowiek długo nie wiedział, że to są jacyś balangowicze. Szkoda, że w takich sytuacjach nie reagują przyjaciele. Jest taka książka o George’u Beście: wchodzi kelner, Best leży na łóżku, pieniądze rozrzucone, kelner pyta: panie Best, kiedy to się wszystko zepsuło? Okazuje się, że był mądrzejszy życiowo niż wielki pan grajek. Piąty z Beatlesów.

Wracając do Fuerte Apache. Pomyślał Pan, że to niebezpieczne i wciągające miejsce, które produkuje takich ludzi?
Nigdy w życiu nie chciałbym mieszkać w takich warunkach. Widziałem gorsze miejsca, ale nie chciałbyś tam żyć. Widziałem ludzi totalnie naćpanych kokainą i substancjami które zawierają w sobie najbardziej toksyczne z pierwiastków z układu okresowego.... Nie czułem się tam dobrze. Przez chwilę bałem się, że stamtąd nie wyjdę. Jak ci goście zaproponowali mi, żebym poszedł z nimi pograć w piłkę, to ja się pukałem w głowę i zastanawiałem, kiedy matka dostanie telefon z prośbą o odebraniu ciała. Tak wyglądały niektóre chłopaki. Kiedyś z kolegą miałem taki moment w Casablance, że powiedzieliśmy sobie: musimy stąd wyjść. Mamy dziesięć minut na ewakuację, bo sytuacja robi się dziwna. Kiedy masz taki radar, to wiesz jak sobie radzić. A we Fuerte Apache było tak, że – mamy takie powiedzenie – skarpeta falowała. Trzeba sobie zdawać sprawę, że czasami po prostu jest się obcym i nic tego nie zmieni. To, że po hiszpańsku mówię „poquito” (tłum. – trochę, przyp.) nie bardzo pomagało. Chętnie bym sprawdził co się zmieniło.

Z Fuerte Apache jest Carlos Tevez. Wyrwał się stamtąd i teraz zarabia miliony w Chinach.
W Argentynie jest tak jak w Brazylii. W momencie, gdy jesteś dobrze zarabiającym piłkarzem, musisz utrzymać całą swoją rodzinę. Agentem Ronaldinho jest jego brat. Messi ma ojca i kuzyna, którzy robią przekręty finansowe. Tam jest bieda i jak ktoś się z niej wyrwie, to chce na tym skorzystać pół podwórka. Ten sam problem mają gracze z północnej Afryki. Tam też się okazuje, że zabierane są im całe walizki pieniędzy. Nagle się okazuje, że Karim Benzema zna jakichś idiotów, którzy liczą jego zarobki. To trochę jak w amerykańskim rapie – gość zrobił złotą płytę, a pieniądze odbierało podwórko. Allen Iverson utrzymywał „pół” Filadelfii. Kilkudziesięciu gości spłacało swój czynsz i kilkadziesiąt kobiet opłacało swoje czesne na studia, bo Iverson grał w NBA.

Chce Pan stwierdzić, że fajniej było kiedyś?
To co przeżywasz w młodości, zapamiętujesz na całe życie. Zawsze stare czasy będą się kojarzyły z czymś najwspanialszym. Najfajniejsze filmy były w latach 70., Depeche Mode byli najwspanialsi, a Terry Butcher to był świetny zawodnik. Dla mojej generacji album „Światła miasta” to jest klasyk, dla chłopaka, który ma 16 lat - ten album nie znaczy nic. Dla ludzi z mojej generacji ta płyta jest ważna, kojarzy im się ze szkołą. Pierwszymi stresami, momentami, gdy podrywali dziewczynę. Jak się wkurzyłeś, to słuchałeś "Sztuki" Molesty. Pewne emocje są przynależne do pewnej generacji. Cieszę się, że za 30 lat będzie raper, który powie, że Leo Messi jest dla niego ważny, a Maradona to jakiś gość, co strzelił kiedyś gola ręką w jakimś meczu.

Jest dużo ludzi, którzy mają sentyment do "Świateł miasta", ale też do Pańskich następnych płyt.
Wierzę w nich, bo widzę wielu młodych ludzi, którzy chodzą w "Superstarach", nadal są ludzie, którzy chodzą do teatru i czytają książki. Umówmy się – świat się zmienił. Zbigniewowi Namysłowskiemu na Fryderykach nagrodę wręczyła Margaret.

A reprezentanci Polski wypromowali "Oczy Zielone". Obciach?
Myślę, że się dobrze bawią. Mam w zespole kolegę, który przed meczem słucha tego typu kawałków. Każdy ma swoje rytuały, trzeba się uspokoić psychicznie. Jeśli kogoś luzują "Oczy zielone", niech słucha nawet dwie godziny. Byleby wygrywali. Zenek Martyniuk powinien postawić dużą beczkę chłopakom, bo lepszej promocji nie mógł sobie wymarzyć.

Przed Euro 2012 wyszła reklama Nike z Panem i Jakubem Błaszczykowskim. Nosiła nazwę "Wspólnota życiorysów". Wasze drogi jeszcze się przecinają?
Po prostu zdaje sobie sprawę, że to generacja, która słucha naszej muzyki. Teraz widzę, że Kuba robi jakieś rzeczy z Adamem Ostrowskim (raper O.S.T.R. - przyp.). Te światy się przenikają. Wtedy wyznawałem taką zasadę, że wszystkie ręce na pokład. Uznałem, że skoro robimy Euro w Polsce, to fajnie byśmy to promowali. Nie wziąłem za tę reklamę ani złotówki. Nie wyobrażałem sobie brać wynagrodzenia za coś, co ma wspomagać kadrę. Tamta reklama finalnie zaowocowała tym, że mogłem zobaczyć finał Ligi Mistrzów Borussia - Bayern w 2013 roku. Siedziałem pięć metrów od boiska na Wembley. Później spędziłem miło czas z tymi chłopakami na bankiecie w muzeum etnograficznym, mogliśmy pośmiać się, pogadać. Co zabawne, na końcu Ilkay Gundogan odwiózł mnie na lotnisko. A wracając do spotu: fajnie, że sięgnięto po rap, bo rzadko robi się to do tak fajnych celów. Z Kubą tak naprawdę rozmawiałem jeszcze z trzy razy, ale wtedy mieliśmy okazję dłużej porozmawiać przy kręceniu tej reklamy w Grodzisku.

Teraz rozmawiając o kadrze, nie pada odpowiedź: "Nie pytaj o nią". Eldo jest dumny z kadry?
Zawsze byłem. Nawet, gdy w latach 80. graliśmy słabo, a Roman Kosecki zdejmował koszulkę i schodził z boiska w meczu ze Słowacją. To był wtedy wstyd. Mogę ligi nie oglądać, a piłką przestać interesować w takim zakresie jak teraz - jednak kadra to kadra. Nie lubię ludzi, którzy się cieszą, kiedy ktoś się wyłoży. Jaki jest powód do radości z powodu porażki z Albanią? Dumny jestem z tych chłopaków, bo zachowują się jak piłkarze ręczni. Masz poczucie, że to drużyna. Nawet jak śpiewają hymn. Oni nie czekają na to aż na nich najedzie kamera, by pomachać mamie. Tak czasem wygląda reprezentacja Francji przy śpiewaniu hymnu. Nasi są razem, potrafią na siebie krzyknąć. Te wszystkie filmiki pokazują, że to kolektyw, chociaż to głupie słowo. Nadużywane. Nie ma wymówek. Fajnie, że się wzięli do roboty.

Argentyna Pana zawiodła w finale w Brazylii, czy finał oglądamy na chłodno?
To są "Albicelestes". Zawsze będą. To drużyna numer dwa po kadrze, zawsze będę im kibicował. Mam nadzieję, że doczekam się jeszcze złotego medalu dla Argentyny.

W programie "1 na 1" Marcina Rosłonia powiedział Pan, że nie miałby pewności, komu kibicować w meczu Polska - Argentyna. Odważnie.
Wiadomo, że Polakom. Ale po prostu Argentyna to był najukochańszy kraj, o którym marzyłem jako dzieciak. To była bajka, mali chłopcy w niebiesko-białych koszulkach. Uwielbiałem ich trykoty. I ten mały karaluch w kręconych włosach, który strzelał gole. A nasi piłkarze grali szrot. Z ciężkim sercem bym taki mecz oglądał. Chociaż teraz nawet nie, kibicowałbym naszym, by utarli nosa tamtym chłopakom. Jeśli oni z takim składem nie potrafią wygrać pucharu świata to trochę smutne. Mają kolejną straconą generację, która nie osiągnie nic wielkiego poza indywidualnymi sukcesami poszczególnych graczy. MŚ juniorów wygrywają bardzo często. A mundial w Brazylii i tak był dobry dla Argentyny. Pamiętam zawód w 1994 r. To była drużyna, która wygrywała z wszystkimi w grupie, a potem się okazało, że Claudio Caniggia i Diego wolą w Stanach robić coś innego niż grać w piłkę.

Diego Simeone zwijający się po "ataku" ze strony Davida Beckhama w 1998 r. we Francji zostały zrugany przez tego obecnego?
Pamiętam taki moment, w którym na podwórku zaczął z nami grać w piłkę chłopak, który trenował w klubie. Pierwszy raz w życiu sobie uświadomiłem, że piłkarze fruwają. Tego uczą w klubach! Trener uczy dziecka, jak oszukiwać, by uzyskać korzyść. Pamiętam jeden z meczów między Barceloną a Realem, pierwsza połowa skończyła się chyba 2:2. To było najlepsze 45 minut jakie widziałem. Wszyscy chcieli grać w piłkę. W drugiej połowie wszyscy skupili się na polowaniu na karnego, wolnego, na kartki. Ja na te drugie 45 minut oglądałem z obrzydzeniem. Chciałem ich wszystkich spoliczkować. Ale oni już tak mają. Dlatego rugby stało się dla mnie piękniejszym sportem. W nim się nie da udawać. Tu koledzy z drużyny zaczną Cię ochrzaniać, jak zaczniesz robić takie rzeczy. Do Stuarta Hogga w meczu Szkocja - Francja podchodzi sędzia i mówi, że jak jeszcze raz się tak położy, to wyrzuci go z boiska. W piłce kibice biją brawo, bo zawodnik wykazał się sprytem. Jakim sprytem - okazał się frajerem. Jeśli w finale mundialu "Lewy" położy się na karnego i my ten finał wygramy - będę miał wtedy czkawkę. To będzie kłamstwo i oszustwo. To uczy młodego człowieka, by oszukiwać dla korzyści. Wartości przekazywane młodym piłkarzom mają potem przełożenie na życie poza. Byłeś kiedyś na meczu dzieciaków? Jaką presję narzucają rodzice. A dzieci to czują, jak rodzic odzywa się do sędziego itd. W rugby odezwać się może tylko kapitan i to w formie grzecznościowej, bo inaczej wyleci z boiska na 10 minut. W piłce nożnej powinien być nacisk na zasady, które należy wpoić młodym ludziom. Masz schodzić z boiska i szanować drugiego człowieka.

Zaraz do futbolu na dobre wkroczy technologia. Powtórki wideo...
Śmiesznie, że w XXI w. ktoś powtarza tę nieśmiertelną formułę, że błędy sędziowskie to element futbolu. To nieprawda. Albo dopiszmy to do zasad piłki nożnej: biega po boisku 40-letni człowiek, który w pewnym momencie, zgodnie ze swoim widzimisię zmieni wynik meczu. Jeśli powiemy sobie to wprost - to w porządku, przestanę się kłócić. Żyjemy w XXI w. Człowiek był na księżycu, koń może mówić w serialu, to co za problem zainstalować chip wielkości łepka od szpilki w spodenkach, by wykrywać spalonego? Jaki jest problem? W rugby sprawdzanie tego, czy jest przyłożenie trwa dwie minuty. Jeśli przyłożenia nie było - cofamy grę. Nic się nie stało. Dlaczego w piłce sędzia z Warszawy nie może sędziować meczu Legii. Finał Igrzysk Olimpijskich w hokeju USA - Kanada sędziowało trzech Kanadyjczyków. Czy ktoś miał pretensję? Nie, bo to byli profesjonaliści. Nie ma też problemu, by Anglik sędziował Anglikom w rugby. To ma być zawód.

Na Legię Pan chodzi?
Nie, nie byłem na nowym stadionie nigdy. No może raz, ale tylko w szatni. Jakoś to nie jest moja bajka.

Podobno był Pan rok temu na finale Pucharu Polski.
Rok temu na pewno nie. Byłem w Bydgoszczy w 2011 roku, ale od razu zaznaczę, że nie biegałem po boisku. To był ostatni mecz Legii jaki widziałem na żywo. Po prostu mnie nie ciągnie, mimo że namawiają. Być może, jak będę miał dziecko, to kupię sobie bilet na trybunę rodzinną. Wezmę jeszcze kumpla Wojtka i będziemy chodzić.

Na West Ham United by się Pan wybrał!
Byłem raz w życiu. Na meczu z Anderlechtem - bardzo dawno temu. To był jakiś mecz przed sezonem, pamiętam, że zapłaciłem mnóstwo pieniędzy za bilet. To był jeszcze Upton Park. Na West Ham poszedłbym bardzo chętnie, nawet na Stadion Olimpijski. Chociaż domyślam się, że nie wszyscy kibice są zadowoleni z tej przeprowadzki. Na Premier League w ogóle są bardzo drogie bilety. Kiedyś kibicowałem Newcastle, bo grali tam razem David Ginola i Faustino Asprilla. Kiedyś pomyślałem, że fajnie by było zobaczyć Ginolę i Apsrillę w jednym klubie. Stało się. Miałem taki okres, że dużo oglądałem NBA i chciałem zobaczyć Bena Wallace’a z Rasheedem Wallace’em - rok później obaj grali w Detroit Pistons. Parafrazując Pezeta - uważaj o czym marzysz, bo marzenia się spełniają. Mam marzenie, zobaczyć mecz Springboksów w Kapsztadzie, czas je zrealizować...

Jakby się Eldo widział w Turbokozaku?
Chętnie stanąłbym na bramce. Jak koledzy z Canal+ mają wątpliwości, to mogą sobie przypomnieć tegoroczny charytatywny turniej w Łowiczu. Bardzo chętnie bym wystąpił, skoro kabareciarze z " Ani Mru-Mru" mogą. Chętnie przyniosę piłkę do rugby, by sprawdzić piłkarzy jak kopią na słupy. Jeśli turbokozak chce się zgłosić, apeluję, że Eldo jest w formie.

Kamil Glik doczekał się we Włoszech piosenki o sobie, myślał Pan, by o kimś zarapować?
Słyszałem ten utwór, bardzo specyficzny (śmiech). Ja za to nagrałem o Halinie Poświatowskiej. Ale o piłkarzach? Eric Cantona kopie w balona, David Ginola strzelił dziś gola? Nie mam filozoficznych przemyśleń na temat sportowców. Chociaż chciałem raz użyć figury jednego. To był bohater mojego dzieciństwa, chodzi mi o Marka Piotrowskiego. Fantastyczny człowiek, który poświecił swoje zdrowie i życie, by zdobyć sukces w sporcie. Potrafił prosto z walki pójść myć okna w Stanach. Mógłbym nagrać kawałek o człowieku, który miał wszystko w nogach i to roztrwonił. O Igorze Sypniewskim. Po prostu powiedziałbym: młody człowieku, bądź mądry. Apel do trenerów, nie zabierajcie dzieciom plecaków, niech się uczą.

W piłce nożnej przestało brakować rozsądku?
Nie można działać zdrowo-rozsądkowo, skoro kluby działają na zasadzie szalonego Williego Wonki. Wydają miliardy na kaprysy. Piłkarze z ligi angielskiej kosztują takie pieniądze, że to jest cyrk. Paranoja. W piłce brakuje zdrowego rozsądku. Stała się kolejnym jachtem dla bogaczy. Nie walczę, by była to rozrywka dla klasy robotniczej XIX wieku, bo mamy XXI wiek i nie ma już klasy robotniczej. Klasą robotniczą są teraz pracownicy fabryki Phillipsa? Z domem i trzema samochodami? Sorry.

SuperLiga. Dobry pomysł, zły pomysł?
Idiotyzm. Dla mnie Liga Mistrzów już jest idiotyzmem. Nie grają sami mistrzowie, ale też drużyny trzecie i czwarte. Powinni grać sami mistrzowie. Po prostu już Ligę Mistrzów nazwijmy SuperLigą. Liga bogatych klubów z Europy zachodniej, do której wpuściliśmy parę mniejszych klubów z eliminacji, które cudem wygrały z czwartymi zespołami z Hiszpanii, czy Niemiec. Nie podoba mi się ta formuła. Byłem fanem formuły Pucharu UEFA, Pucharu Zdobywców Pucharów i mistrzów krajowych. Zdaje sobie sprawę z tego, że pieniądz generowany przez piłkę jest tak gigantyczny, że doszło do takich reform. Jest tak ogromny, że w 1996 roku rugby przestało być sportem amatorskim, a zaczęło zawodowym. A teraz zastanawiają się, czy nie dopuścić Gruzji do Pucharu Sześciu Narodów, który był kiedyś Pucharem Czterech Narodów! Nikt nie myślał o tym, by wpuszczać do grania Włochów. Niedługo kasa będzie tak duża, że nie będzie dyskusji, po prostu zmiana i koniec.

Czy piłka ma jeszcze w sobie coś z romantyzmu?
Myśle, że to ostatnie akcenty... już się skończyło. Ten romantyzm będzie polegał na tym, że będziemy przeżywać poszczególne historie zawodników, a raz na 50 lat pojawi się taki Leicester City. Nie będzie już Wimbledonów. To ostatnie podrygi romantyzmu, że kibice założyli klub, który się dostał do Championship.

Menedżer Arsenalu Arsene Wenger podobno powiedział, że musi walczyć o trofea, ale dla dyrektora finansowego najważniejszy jest dopięty budżet.
Tak jest, to właśnie jest przedsiębiorstwo dostarczające rozrywki. Bardzo wyszukanej i drogiej, generującej zyski. Ale to tylko rozrywka.

Polskie kluby, one próbują tak działać?
W Polsce są trzy kluby, które poważnie działają? Większość prezesów pewnie miała już zarzuty prokuratorskie. Są trenerzy, byli piłkarze kadry narodowej, którzy kupowali mecze. Ciężko czasami traktować taki świat poważnie. To jest jak w polskim show-biznesie. To biedniejsza kalka biznesu zachodniego. Na podobną skalę polski biznes piłkarski równa się z Europą. Nasi piłkarze też chcą mieć fryzury jak Mario Balotelli, polscy wokaliści mieć teledyski jak Eminem, ale wychodzi to przaśnie. W Łodzi otworzono dopiero normalny stadion. W mieście, które liczy sobie ponad pół miliona ludzi. A Namysłowski odbiera nagrodę z rąk Margaret - w jazzie.

Eldo ucieka jeszcze w podróże przed tym wszystkim?
Jak był małym dzieckiem, to chciał być Tony Halikiem. Naoglądałem się Pana, co z Indianami latał. Dojrzewałem w takich czasach, że jak kolega poleciał na wakacje do Jugosławii, to był potem panem podwórka. Wszyscy za nim teczkę nosili. W momencie, w którym udało mi się zobaczyć cesarza Japonii na żywo, no to kurde... Dlatego Eldoka ucieka, bo jest jeszcze paru cesarzów Japonii do zobaczenia. Bardzo chcę polecieć do Nowej Zelandii. Nie ze względu na rugby, a film „Gallipoli” z Melem Gibsonem. Było tak, że jak gdzieś jechałem, to chciałem obejrzeć mecz. Wielokrotnie byłem na PSG, chyba pięć razy, a nie widziałem wygranej tego zespołu. To właśnie w Paryżu zobaczyłem Ronaldinho. Byłem kiedyś na Pucharze Portugalii. Może nie były to tak egzotyczne widowiska, jak w wykonaniu chłopaka z kartoflisk. Uwielbiam do Polski wracać, jak ląduje na "Okęciu" i widzę światła Warszawy to jestem najszczęśliwszy na świecie. A jak wjeżdżam pociągiem od strony wschodniej, co prawda teraz tak nie można, ale jak jeszcze wystawały nad Łazienkowską maszty oświetleniowe, to człowiek śpiewał - wszystkie cztery jupitery.

Michał Skiba na Twitterze

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Eldo: Wolę ludzi walniętych niż Michaela Jordana - Portal i.pl

Wróć na gol24.pl Gol 24