Enkeleid Dobi: Moim celem jest Ekstraklasa

Piotr Janas
Enkeleid Dobi profesjonalną karierę zakończył w Miedzi Legnica
Enkeleid Dobi profesjonalną karierę zakończył w Miedzi Legnica Fot. Piotr Krzyżanowski
Enkeleid Dobi - Albańczyk, który przed laty strzelał bramki dla Zagłębia Lubin, został niedawno trenerem KS-u Polkowice. W rozmowie z nami opowiada o swoich pokrętnych piłkarskich losach, zmianach w polskiej i albańskiej piłce na przestrzeni lat, Besniku Hasim, Stanislavie Levym i trochę o życiu prywatnym.

Bardzo dobrze mówi Pan po polsku, Ile lat łącznie spędził Pan w naszym kraju?

Około siedmiu. Najpierw jako piłkarz, a potem jako początkujący, właściwie dopiero robiący papiery trener i tak aż do dzisiaj.

Jak to się właściwie stało, że w 2000 roku trafił Pan do Polski? Kto tu Pana sprowadził?

To były czasy, kiedy Zagłębie mierzyło się z chorwackim Varteksem Varaždin, w którym ja wtedy grałem. Zostałem dostrzeżony przez ówczesnego trenera „Miedziowych” Mirosława Jabłońskiego i zaproszono mnie na testy. Pamiętam, że wziąłem udział w sparingu i zaprezentowałem się na tyle dobrze, że klub zaproponował mi umowę.

Kariera w Lubinie chyba nie wyglądała tak, jakby sobie tego Pan życzył. Nie uzbierał Pan ani zbyt wielu bramek, ani występów. Z czego to wynikło? Przerosła Pana ta liga?

Czas spędzony w Lubinie wspominam bardzo dobrze, choć faktycznie patrząc na aspekt czysto sportowy mogło być zdecydowanie lepiej. Złożyło się na to kilka czynników. Przede wszystkim sprowadzono mnie jako alternatywę dla Arkadiusza Klimka i Zbigniewa Grzybowskiego. Obaj byli wtedy czołowymi postaciami w ofensywie Zagłębia i zanosiło się na to, że niedługo zmienią pracodawcę. Ja miałem czekać w pogotowiu i zająć miejsce któregoś z nich, lecz przewrotny piłkarski los tak to poukładał, że obaj zostali w Lubinie i nie było miejsca na boisku dla nas wszystkich. Zarówno klub jak i ja wymagaliśmy od siebie więcej, dlatego po 2,5-roku musiałem odjeść.

Z jakimi znanymi piłkarzami grał Pan wtedy w Zagłębiu?

Poza wymienioną przed chwilą dwójką zawsze duże wrażenie robił na mnie Jurek Podbrożny, a pod koniec mojego pobytu na Dolnym Śląsku dołączył do nas także reprezentacyjny bramkarz Adam Matysek.

Po Zagłębiu zakotwiczył Pan jeszcze na chwilę w Górniku Zabrze, a potem wyjechał do Francji. Co wtedy się z Panem działo?

Grałem w klubach z niższych lig. Zacząłem od zespołu drugoligowego, a pod koniec tej przygody byłem już w IV lidze. Grając w Viry-Châtillon zostałem nawet królem strzelców IV ligi, zdobywając najwięcej bramek w sezonie w historii tego klubu. Chyba nawet do dzisiaj jestem liderem w tej klasyfikacji.

Dlaczego właściwie wrócił Pan do Polski? Będąc u schyłku kariery trenował Pan z Zagłębiem, ale umowę podpisał z Miedzią Legnica. Potem były jeszcze występy w niższych ligach. Co tu Pana trzymało?

Na zakończenie kariery w Polsce naciskała moja żona, która jest z Lubina i zakładała tam własny biznes. Jest kosmetyczką i postanowiła otworzyć swój salon, który zresztą prowadzi do dziś. Ja prawdę mówiąc liczyłem jeszcze na jakiś krótki kontrakt z Zagłębiem, ale nie byłem wystarczająco dobry. Już wtedy myślałem o trenerce. Pojawiła się oferta z występującej w ówczesnej II lidze (odpowiednik dzisiejszej I ligi - przyp. red.) Miedzi, z której skorzystałem. W końcu do Legnicy z Lubina jest blisko. Pograłem tam pół roku, a potem próbowałem w klasach okręgowych pełnić rolę grającego trenera. Zależało mi na zdobywaniu doświadczenia w roli szkoleniowca. W międzyczasie robiłem kursy UEFA B i UEFA A, a po ich zrobieniu zostałem trenerem w akademii Zagłębia Lubin.

Klub zaproponował Panu pracę czy sam Pan wyszedł z taką inicjatywą?

Dostałem propozycję z klubu. Odezwali się do mnie ludzie, których znałem z czasów gry dla „Miedziowych”. Najpierw objąłem zespół do lat 12, a potem stopniowo piąłem się w górę, aż zdobyłem licencję UEFA PRO i zostałem trenerem zespołu z Centralnej Ligi Juniorów.

Ilu piłkarzy, których Pan trenował w juniorach, zadebiutowało już w zespole prowadzonym przez Piotra Stokowca?

Uzbierała się już spora grupka. To m.in. Filip Jagiełło, Paweł Żyra, Karol Żmijewski, czy Artur Siemaszko. Miałem także do czynienia z Jarosławem Kubickim i Jarosławem Jachem, ale wtedy byłem tylko asystentem trenera.

Teraz w Polkowicach rozpoczyna Pan pracę na własny rachunek. Jakie cele przed panem postawiono?

KS Polkowice to bardzo poukładany klub. Jak na III ligę ma bardzo solidną infrastrukturę i odważnie stawia na młodzież. Promowanie młodych graczy to jeden z moich najważniejszych celów. Na razie nikt nie mówi o awansie do II ligi. Ten sezon nie układał się dla polkowiczan najlepiej (10. miejsce w lidze po rundzie jesiennej - red.), dlatego musimy zrobić wszystko, by latem być jak najwyżej. To zespół składający się w dużej mierze z zawodników z rocznika 1997, 1998, jest nawet piłkarz urodzony w 1999 roku, więc ważne jest to, by ich umiejętnie rozwijać. Postaram się wydobyć z nich maksimum.

Widzi Pan kiedyś siebie w Ekstraklasie? Po Besniku Hasim w Polsce pozostał niesmak do szkoleniowców z Pana ojczyzny. Myśli Pan, że przez to będzie Panu trudniej zbudować swoją pozycję?

Polacy mają specyficzną mentalność. Ja - w przeciwieństwie do Hasiego - poznałem ją jako zawodnik i trener. Nie da się od tak wejść do szatni i prowadzić zespół w taki sam sposób jak w Belgii czy Holandii. Nie zrobisz z Polaka Brazylijczyka, tak jak nie zrobisz z Brazylijczyka Polaka. Hasi nie rozumiał, że na zmienienie myślenia u piłkarzy potrzeba czasu i to był jego problem. Dobry trener jest jak kucharz. Najpierw musi wejść do kuchni, zobaczyć jakie ma produkty i dopiero potem zacząć gotować. Nie może brać się za lazanię mając w szafce tylko makaron. Z niego da się zrobić lazanię, ale mozolne układanie klusek w pojedyncze warstwy trwa zbyt długo. Mimo wszystko nie zgadzam się z tezą, że mój rodak to największe zło, jakie spotkało w ostatnim czasie Legię. Ilu trenerów próbowało wprowadzić polski klub do Ligi Mistrzów w ostatnich 20 latach? Bardzo wielu, ale tylko jemu ta sztuka się powiodła. A czy widzę siebie w Ekstraklasie. Oczywiście! Objęcie klubu w polskiej elicie to cel, do którego będę dążył.

Albańska piłka w ostatnim czasie zyskała na znaczeniu dzięki zakwalifikowaniu się na mistrzostwa Europy we Francji. Pan ma obywatelstwo zarówno Albańskie jak i Polskie. Z ręką na sercu - komu Pan kibicował?

Polska dała mi bardzo wiele. Mieszkam tutaj, mam żonę i dzieci, więc można powiedzieć, że 75 proc. mojej rodziny to Polacy, ale jednak jestem Albańczykiem. Tam się urodziłem i barwy tego kraju reprezentowałem jako piłkarz. Muszę powiedzieć, że jestem bardzo dumny ze swojej reprezentacji. Już sam awans był wielkim osiągnięciem, bo pierwszy raz Albania pojechała na imprezę tej rangi. Byłem na dwóch meczach fazy grupowej na zaproszenie albańskiego odpowiednika PZPN. Federacja zaprosiła wszystkich piłkarzy, którzy co najmniej 10 razy zagrali w reprezentacji. Widziałem coś, czego wcześniej w tej kadrze nie było, czyli jedność i zaangażowanie. W Albanii ludzie żyją piłką, lecz w samej reprezentacji nie zawsze była wzorowa atmosfera. Teraz to się zmieniło, ale jesteśmy dopiero na początku swojej drogi na europejskie salony. W naszym małym kraju wciąż brakuje infrastruktury i niemal wszędzie czuć ducha długo panującego tam komunizmu. Jeszcze sporo czasu minie, zanim pozbędziemy się tej komunistycznej mentalności i zaczniemy regularnie odnosić prawdziwe sukcesy.

W Polsce i to tutaj na Dolnym Śląsku, pracował jeszcze jeden trener kojarzony z albańską piłką. To Stanislav Levy, który przez półtora roku był trenerem Śląska Wrocław. Spotkał go Pan kiedyś w swoim piłkarskim życiu?

Nie miałem okazji z nim współpracować, ale często pytano mnie o opinię o nim. W Albanii dał się poznać jako szkoleniowiec, u którego bardzo liczy się dyscyplina i taktyka. Unikałbym jednak stwierdzenia, że to trener „starej szkoły”. Nie ma czegoś takiego. Dziennikarze kiedyś mieli do dyspozycji kartkę i długopis, a dzisiaj ma pan komputer, tablet i smartfon i każde z tych urządzeń pomaga panu w pracy. Ale czy to oznacza, że ci którzy kilka lat wcześniej mieli tylko tę kartkę i długopis wykonywali swój zawód gorzej? Nie. A czy dzisiaj, mając te same narzędzia co wtedy, efekty ich pracy byłyby gorsze? Prawdopodobnie nie. Może pracowaliby trochę wolniej, bo ręczne pisanie jest bardziej czasochłonne, ale przecież nie gorsze. Tak samo jest z trenerami.

Jak w Pana oczach zmienił się polski futbol w stosunku do czasów, kiedy Pan jeszcze grał?

Diametralnie. Wszystko się zmieniło: infrastruktura, organizacja gry, taktyka, szkolenie młodzieży. Nie można chyba porównać tych czasów. Kiedy grałem w Zagłębiu mieliśmy do dyspozycji jedno boisko, a teraz jest ich osiem. Szkoda, że nie mam dzisiaj tych 15 czy 16 lat. Gdybym był w wieku naszych juniorów, mając to doświadczenie i ich warunki do treningów, osiągnąłbym zdecydowanie więcej. Ja w ich wieku cieszyłem się, że dostałem wizę do Chorwacji, więc o czym tu mówić? Niemniej nadal nie jest idealnie. Znów wracamy do tematu mentalności. Mam wrażenie, że młodzi polscy piłkarze zbyt nisko zawieszają sobie poprzeczkę. Polska to 40 milionowy kraj, gdzie piłka nożna jest sportem numer jeden, a na świecie liczą się tylko Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski i Łukasz Piszczek. Wszyscy się z tego cieszą, ale trzech topowych zawodników na taki kraj to zdecydowanie za mało. Popatrzmy na Chorwatów: są ich jakieś cztery miliony, a niemal każdy kibic na świcie wie kim jest Mario Mandżukić, Luka Modrić, Ivan Rakitić czy Mateo Kovacić. Młody Polak z reguły jak wyjeżdża do jakiegoś zachodniego klubu, to po dwóch latach wraca do Ekstraklasy. To jest problem, z którym ja jako trener także się zmagam. Mentalność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Enkeleid Dobi: Moim celem jest Ekstraklasa - Gazeta Wrocławska

Wróć na gol24.pl Gol 24