Henryk Kasperczak pod niebem Afryki. Polski trener po raz szósty w PNA

Krzysztof Kawa, Remigiusz Półtorak / Gazeta Krakowska
Henryk Kasperczak
Henryk Kasperczak Grzegorz Mehring
Henryk Kasperczak jest jedynym Polakiem, który wystąpił na mundialu i letnich igrzyskach olimpijskich jako piłkarz, a następnie trener. Wkrótce może zostać pierwszym, który wygra Puchar Narodów Afryki.

Dlaczego akurat Czarny Ląd? - Te moje przygody afrykańskie to przypadek - mówi po chwili zastanowienia. - Był rok 1993. Dobrze mi się wiodło w Lille, działacze chcieli przedłużyć ze mną kontrakt. Ale odrzuciłem ofertę, bo kusiły mnie Olympique Marsylia Bernarda Tapie, Bordeaux i Lyon. Potem te kluby wycofały się z rozmów, a ja zostałem na lodzie. Posłuchałem ludzi, którzy odradzili mi dalszą pracę w Lille. To było największe głupstwo - wspomina.

Miał wówczas na koncie Puchar Francji zdobyty z Metz i ćwierćfinał Pucharu Zdobywców Pucharów z Montpellier. Po dwumeczu z Manchesterem United skontaktowali się z nim działacze angielskiego klubu i zaoferowali pracę w sztabie Aleksa Fergusona. - Odmówiłem, bo to był inny rynek, nie znałem języka angielskiego. Od 1978 r. mieszkałem we Francji i tam chciałem się rozwijać - wyjaśnia.

W tym kraju pracy bezrobotnym szkoleniowcom szuka stowarzyszenie trenerów. - Zadzwonił telefon. Usłyszałem, że jest do objęcia posada selekcjonera Wybrzeża Kości Słoniowej. Pomyślałem: a co mi szkodzi, nie mam w tym momencie nic innego - opowiada. I tak został w Afryce aż do dzisiaj. Z przerwami na pracę w kilku innych miejscach, w tym w Polsce.

Szamani ważniejsi od piłkarzy

W FC Metz, dokąd wyjechał grać w piłkę w 1979 r. (miał 32 lata), szybko stał się ulubieńcem legendarnego Jeana Snelli. Gdy trener ciężko zachorował na raka, tuż przed śmiercią jako swego następcę wskazał Kasperczaka. W tamtych czasach to było niespotykane. Zaledwie po roku występów we Francji absolwent warszawskiej AWF otrzymał do prowadzenia drużynę ekstraklasy. Kierował zespołem przez pięć lat, zdobył z nim Puchar Francji. Jednocześnie wciąż dokształcał się, w ciągu dziesięciu lat doszedł na szczyt trenerskiej drabiny.

Posypały się oferty z innych klubów. Wprowadził do ekstraklasy Saint-Étienne i Strasbourg, z paryskim Racingiem doszedł do finału Pucharu Francji. Został trenerem roku w plebiscycie tygodnika "France Football" i znalazł pracę w silnym Montpellier ze słynnym już Kolumbijczykiem Carlosem Valderramą i późniejszym mistrzem świata Laurentem Blankiem.

Przeznaczeniem Kasperczaka okazał się jednak Czarny Ląd. Wtedy, na początku lat 90., piłkarsko znacznie bardziej zacofany niż obecnie. Co chwilę coś go zaskakiwało. Gdy pokazywano mu listę osób, które zasłużyły na premie, widział na niej nazwiska, które nic mu nie mówiły. - Wyjaśnili mi, że to są marabouts. Szamani, którzy pomagają drużynie zaklęciami. Okazało się, że dostawali większe pieniądze niż piłkarze - wspomina.

Kasperczak nie poszedł na wojnę z marabouts, przeciwnie - uznał, że to element miejscowej tradycji, który należy uszanować. - Ja robiłem swoje, a oni swoje - mówi.

W Senegalu podczas Pucharu Narodów Afryki poniósł porażkę, bo nie zapanował nad drużyną, w której doszło do konfliktu starej gwardii z młodymi graczami. Miejscowi dziennikarze byli jednak dla niego bardzo wyrozumiali. Winą obarczyli... szamanów, którzy zapowiedzieli zwycięstwo nad Angolą 3:1. Wynik był dokładnie odwrotny.

Piękna Meksykanka w hotelu

Choć pracuje w Afryce od tylu lat, wciąż zdarzają się sytuacje, na które ma niewielki wpływ. Jedną z tajemnic lat 90. udaje się rozwikłać dopiero po 18 latach. Kasperczak pracował wówczas w Tunezji, gdzie nie tylko zajmował się szkoleniem, ale otrzymał stanowisko dyrektora federacji. Stworzył strukturę zawodowego futbolu od podstaw, nadzorował budowę ośrodków szkolenia. Prowadził drużynę narodową, ale również reprezentację olimpijską, z którą zakwalifikował się do igrzysk w Atlancie. W meczu otwarcia Tunezja spotkała się z Portugalią.

- Przegraliśmy 0:2. Walczyliśmy, jednak Portugalczycy mieli bardzo dobrych piłkarzy - wspomina, gdy pytamy, co zapamiętał z tamtych czasów. Dziś, dzięki brytyjskiemu dziennikarzowi śledczemu Declanowi Hillowi, który wydał książkę "Przekręt", wiemy, że ów mecz został ustawiony przez mafię bukmacherską z Azji.

"Tunezyjczycy nawet nie brali pod uwagę, że mogą sprzedać mecz za pieniądze. Byli na to zbyt religijni. W końcu znalazłem piękną Meksykankę. Zapłaciłem jej 50 tysięcy dolarów za cały turniej. Miała kręcić się po hotelowym lobby (…) nawiązać z nim [piłkarzem Tunezji - red.] znajomość, pójść do pokoju, zrobić to, a potem złożyć mu propozycję. Wtedy wkroczyłem do gry" - opowiadał Chin, jeden z członków mafii.

Kasperczak, słysząc tę opowieść, kręci głową i zamyśla się. - Coś niesamowitego… - mówi po chwili. - Pierwszy raz to słyszę, ale dopuszczam myśl, że mogło się wydarzyć. Takim ludziom łatwo jest dotrzeć do zawodników, a trener w podobnych sytuacjach jest bezradny.

Ma świadomość, że w futbolu afrykańskim pole do nadużyć jest jeszcze większe niż w Europie. - Na przykład przegrany przez Mali ostatni wyjazdowy mecz z Malawi w eliminacjach Pucharu Narodów Afryki - przypomina sobie. - Gospodarze byli bardzo pobudzeni, szybcy. Wyznaczyli mecz na godzinę 14, a przecież było ponad 30 stopni Celsjusza. Żaden z miejscowych piłkarzy nawet nie sięgnął po wodę, z kolei moi gracze grali nienaturalnie ospale. Bardzo uważamy na to, co jemy, jeździmy z trzema kucharzami, ale widać nie zawsze to wystarcza.

Podbój Chin z Canalem +

Mimo że Kasperczak pracuje w Afryce od dwóch dekad, nigdy się tam nie przeprowadził. A przecież mógł. Przed dwunastu laty w dowód wdzięczności za wyniki dostał 1200-metrową działkę budowlaną w stolicy Mali Bamako. - Zrzekłem się jej, bo mi nie była potrzebna. Teraz też latam tam tylko wtedy, gdy gramy mecz - mówi.

Nie skusiło go także życie w Chinach i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. - Do Shenyang poleciałem za sprawą Canal + - ujawnia. - Stacja planowała wejście na chiński rynek piłkarski, wymyślili projekt z udziałem trenera z Francji. Było jednak trudno. Z jednej strony, wielkie pieniądze, samoloty i luksusowe hotele na wyjazdach, a z drugiej - skoszarowanie drużyny w ośrodku, po którym biegały szczury.

Żona, Małgorzata Kasperczak, przylatywała do męża, lubiła zwiedzać egzotyczne miejsca w Chinach i ZEA, ale do "czarnej" Afryki jej nie ciągnie. - Odwiedzała mnie w Tunezji czy Maroku, ale w Mali nie była ani razu. Wolimy nasze mieszkanie w Saint-Étienne - przyznaje trener.

60 km od miasta, w Le Chambon-sur-Lignon, na farmie kupionej w latach 80. urządzili dom letniskowy. - Z dala od zgiełku, wokół tylko lasy. Tam mogę odpocząć, ukoić nerwy. Lubię zbierać grzyby, majsterkować. Obok rozciąga się piękne pole golfowe, ale chodzę tam tylko, gdy zapraszają na aperitif - uśmiecha się. Gdy tylko może, chętnie wraca też do Krakowa.

Mahaman Adba: Liczymy na finał

Irytuje go jednak, gdy dziennikarze nad Wisłą wypominają mu wiek (68 lat) i zaganiają do bawienia wnuków. Gdy po raz kolejny został pominięty przy wyborze na selekcjonera reprezentacji Polski, w kraju otrzymał łatkę emeryta. Tymczasem na początku roku podpisał nową umowę z Mali. - Postawiliśmy przed Kasperczakiem jedno zadanie - miał się zakwalifikować do najbliższego Pucharu Narodów Afryki i dokonał tego. Teraz jednak jest kolejny cel. Chcemy awansować do finału, wtedy jego kontrakt zostanie automatycznie przedłużony - mówi nam Mahaman Adba, zastępca sekretarza generalnego federacji malijskiej, dodając, że związek jest zadowolony z dotychczasowej współpracy z Polakiem.

W styczniu Kasperczak będzie walczył w PNA już po raz szósty. - Obserwowałem go na tej imprezie w 2002 r. - mówi Herve Penot z dziennika "L'Equipe", specjalista od futbolu afrykańskiego. - Miał wtedy mało czasu na przygotowanie drużyny, ale widać było, że wykonał znakomitą pracę. I przede wszystkim została ona doceniona, bo praktycznie nikt nie spodziewał się, że gospodarze mogą wejść do finałowej czwórki.

Podkreśla, że polski trener ma w Afryce bardzo dobrą opinię i nieprzypadkowo osiągał sukcesy z kilkoma różnymi ekipami. To rynek wręcz stworzony dla niego, bo zawsze znakomicie się tam odnajdywał.
- W najbliższej edycji w Gwinei Równikowej będzie mu jednak trudno powtórzyć sukces sprzed 12 lat. Przez większą część eliminacji nie brakowało napięć w drużynie, prasa malijska ostro krytykowała zespół, bo gra nie była nadzwyczajna. Jednak ostatni zwycięski mecz z Algierią pozwolił zawodnikom uwierzyć, że nie stoją na straconej pozycji. Trener może też liczyć na doświadczenie lidera Seydou Keity - twierdzi Penot.
Dobry wizerunek w Afryce nie zmienia tego, że nad Sekwaną, gdzie przecież Polak też jest bardzo ceniony, jego czas na ławce trenerskiej prawdopodobnie już minął. Głównie dlatego, że w ostatnich latach doszło tam do zmiany pokoleniowej. - Nie zdziwię się za to, jeśli dostanie kolejną ofertę z Afryki - uważa dziennikarz "L'Equipe".

Malijska federacja podpisała porozumienie z Eurosportem, na mocy którego rozpoczynający się 17 stycznia turniej będzie pokazywany przez pryzmat drużyny Polaka, więc kamera francuskiej stacji będzie mu towarzyszyć dzień po dniu, od rana do wieczora. - Dobrze by się stało, gdyby film kończył się na finale - mówi Henryk Kasperczak.

Ewentualny sukces (zajmował już w mistrzostwach Afryki miejsca od drugiego do piątego) wcale jednak nie będzie oznaczać dla niego zwieńczenia trenerskiej kariery. - Wciąż mam w sobie pasję do futbolu i mnóstwo sił - przekonuje.

Gazeta Krakowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24