Jacek Zieliński bez tajemnic. Trener pochodzący z Tarnobrzega opowiada nam o kulisach swojej kariery piłkarskiej i trenerskiej [WYWIAD]

Damian Wiśniewski
Damian Wiśniewski
archiwum
W środę wieczorem pochodzący z Tarnobrzega i mocno związany z tym miastem oraz klubem Siarka Jacek Zieliński został trenerem piłkarzy ekstraklasowej Cracovii. Kilka dni wcześniej ten utytułowany szkoleniowiec w rozmowie z nami opowiedział między innymi o kulisach swojej kariery, specyfice meczów derbowych w latach 90 i o tym, czym zajmował się w przerwie od trenowania.

Już dwa lata minęły od zakończenia pańskiej przygody z Arką Gdynia. Nie ciągnie pana do powrotu do pracy trenera?
Mam przerwę byciu trenerem, ale to nie jest tak, że odpoczywam od takiej pracy. Biorę udział w różnych konferencjach i szkoleniach, prowadzę treningi pokazowe. Niedługo będę na kursokonferencji w Kazimierzy Wielkiej, organizowanej przez Świętokrzyski Związek Piłki Nożnej. Do tego dochodzą sprawy z wyjazdami i byciem ekspertem w transmisjach telewizyjnych. Ostatnio byłem w Liverpoolu na Lidze Mistrzów. Oglądam również zdecydowanie więcej meczów niż wcześniej, śledzę wszystkie możliwe ligi. Pracy trenerskiej nie wykonuję, ale od piłki nożnej nie odpoczywam.

Często można zauważyć pana na meczach różnych lig lub pucharowych w regionie. Podpowiada pan kolegom po fachu, czy raczej zbiera informacje o piłkarzach, taktykach w innych drużynach przed powrotem na ławkę trenerską?
Nie to, nie jest przyglądanie się kolegom. Nie ukrywam, że jestem kibicem Siarki, jestem też jej akcjonariuszem. Przyglądam się wszystkim meczom Siarki i chciałbym, aby wróciła na szczebel centralny, czyli do drugiej ligi. Generalnie, jeśli ktoś chce, to zawsze pomagam. Jeśli ktoś ma ochotę porozmawiać i czegoś się dowiedzieć, to ja zawsze jestem otwarty. Nie zamykam się i nie tworzę twierdzy nie do zdobycia. Zawsze jestem gotów pomóc młodym trenerom i cieszę się na przykład, że tak dobrze w Stali Rzeszów idzie Danielowi Myśliwcowi, z którym pracowałem w Arce. Widać było, że ten chłopak ma duży potencjał. Dla mnie to też są miłe chwile.

Z czego wynika, że przez dwa lata nie trenuje pan żadnego zespołu?
Trudno powiedzieć. To nie jest tak, że nie miałem propozycji, ale mam na tyle duży bagaż doświadczeń, iż nie rzucam się na każdą okazję. Chciałbym podjąć pracę w klubie, który ma plan rozwoju, może być nawet z niższej ligi. Ważne, żeby było widać, że zmierza w odpowiednim kierunku i są prognozy, że coś z tego będzie. Przypinano mi łatkę strażaka i fajnie to wygląda, natomiast pamiętam doświadczenie ostatniej pracy w Gdyni, gdzie w beznadziejnej sytuacji uratowałem zespół od spadku, a po trzech-czterech miesiącach ktoś mi powiedział, że doszedłem z zespołem do ściany. Po pierwsze było to śmieszne, a po drugie świadczy o złym traktowaniu ludzi, których się zatrudnia.

Czy będąc na co dzień w Tarnobrzegu dyskutuje pan z trenerem Majakiem, podpowiada mu?
To nie jest tak, że mu podpowiadam, coś doradzam lub sugeruję. Oczywiście dość często się spotykamy na kawie lub lunchu i rozmawiamy. Mogę powiedzieć swoje zdanie, ale zawsze byłem zwolennikiem tego, żeby trener miał pełną władzę i kontrolę nad wszystkim. Nigdy nie lubiłem wtrącania się z boku w moje sprawy, więc sam tego też nigdy nie będę robił.

Jakiś czas temu pojawiały się informacje o tym, że ma pan zostać trenerem Stal Stalowa Wola. Pan zaprzeczał. Ile było w tych pogłoskach prawdy?
To były kompletne bzdury, nie wiem, kto to wymyślił. Ta informacja ukazała się przed meczem derbowym, więc być może ktoś chciał narobić trochę zamieszania. Nigdy nie było i nie będzie takiego tematu.

Zaprzeczył pan rozmowom ze Stalą, ale przez jakiś czas był jej piłkarzem. Nie popsuło to wówczas nieco relacji z kibicami i środowiskiem piłkarskim w Tarnobrzegu?
Nie, absolutnie. Odchodziłem z Siarki trochę skonfliktowany z trenerem Gałkiem. Wtedy jednak były inne czasy i realia, można było powiedzieć, że na boisku walczyliśmy do upadłego i na meczach derbowych lała się krew, jednak po ich zakończeniu mieliśmy między sobą wielu przyjaciół i układów koleżeńskich. Do tej pory mam je z chłopakami ze Stalowej Woli: Wojtkiem Nieradką, Darkiem Brytanem, Mietkiem Ożogiem, Sławkiem Adamusem. Znamy się i szanujemy, a jak się spotkamy, to zawsze miło nam się rozmawia. Ale na boisku było inaczej, taki był urok meczów derbowych.

To był półroczny epizod w Stalowej Woli, zrobiliśmy awans do pierwszej ligi, skończyłem granie i zacząłem przygodę trenerską. Nie zepsuło to jednak żadnych moich relacji z ludźmi w Tarnobrzegu.

A jak pan oceni postawę Siarki i Stali w trwającym sezonie?
W Stali było więcej zamieszania, ale widać, że zespół wrócił na odpowiednią ścieżkę. Siarka bardzo dobrze zaczęła i ostatnio trochę się “przetarła”, ale uważam, że obie te drużyny będą walczyły o awans do drugiej ligi. Moim zdaniem jest to dwóch najpoważniejszych kandydatów do gry w wyższej klasie rozgrywkowej.

Zanim zaczął pan trenować, radził pan sobie całkiem nieźle jako piłkarz, grał z takimi zawodnikami jak Kukiełka, Kucharski, Kobylański. Czy to były najlepsze czasy pana jako piłkarza i Siarki w ogóle?
Na to wygląda, chociaż z Mariuszem Kukiełką trochę się minęliśmy, mało razem ze sobą graliśmy. Poza tym racja: Cezary Kucharski, Andrzej Kobylański, Michał Gębura, Edek Tyburski, to była ekipa, z którą po powrocie ze studiów robiłem awans z trzeciej do drugiej i z drugiej do pierwszej ligi. Najfajniejsze czasy tarnobrzeskiej piłki nożnej, wcześniej było wicemistrzostwo Polski juniorów. Na naszym podwórku zrobiliśmy to, co można było zrobić.

Super czasy, które już nie wrócą, ponieważ trudno myśleć, czy nawet marzyć, żeby Siarka wróciła na ten poziom rozgrywek. Uważam jednak, że druga liga jest miejscem, gdzie Siarka mogłaby spokojnie grać w oparciu o swoich chłopaków, czy nawet wyróżniających się zawodników z Podkarpacia.

Jako trener zaczynał pan swoją pracę trenując takie kluby jak Alit Ożarów i Korona Kielce. Jak pan wspomina tamte czasy?
Alit Ożarów to była moja pierwsza praca na własny rachunek poza Tarnobrzegiem, gdzie wcześniej prowadziłem rezerwy Siarki. Bardzo sympatyczne środowisko, bardzo fajni ludzie i w Alicie odniosłem pierwszy sukces, jakim był awans do trzeciej ligi, gdzie dobrze się prezentowaliśmy i był taki moment, że walczyliśmy o drugą ligę. Pracowałem tam trzy lata i tam zacząłem wprowadzać w życie swoje pierwsze pomysły.

W Koronie natomiast zanotowałem krótki epizod, w jej chyba najgorszych czasach. Połączyła się wtedy z Błękitnymi i powstał dziwny twór o nazwie KKP Kielce, który długo się nie utrzymał, ale ja to wtedy budowałem. To były trudne, ale też bardzo ciekawe czasy, mam w Kielcach wielu przyjaciół, znajomych. To znakomite środowisko piłkarskie.

Śledzi pan obecnie poczynania tych klubów?
Ostatnio byłem w Ożarowie na konferencji z treningiem pokazowym, także mam tam nadal wielu znajomych. Obecny burmistrz Ożarowa, pan Marcin Majcher, był też za mojej kadencji, bardzo sympatyczny człowiek.

Śledzę poczynania Korony, zerkam też na to, jak Alit radzi sobie w czwartej lidze i co tam z nim dzieje. Z chłopakami z Alitu miałem też kontakt na szczeblu centralnym - Paweł Strąk, który u mnie zaczynał treningi, ale nie mógł grać z powodu wieku, zrobił później karierę w reprezentacji Polski i Wiśle Kraków. Kubę Smolaka miałem potem w Górniku Łęczna i robiliśmy wspólnie awans do ekstraklasy. Nasze losy gdzieś się przeplatały.

Czy pana zdaniem Korona ma wciąż duże szanse na awans do ekstraklasy w tym sezonie, czy spadły one wobec ostatnich wyników?
Korona nadal jest w czołówce i ma solidny zespół. Uważam, że jest w stanie powalczyć o ekstraklasę, ale to jest już inna Korona. Wyciągnięto wnioski z błędów popełnianych w poprzednich latach i oparto zespół na polskich zawodnikach. Zaczyna to trochę lepiej wyglądać, ponieważ poprzednie lata były trochę szaleńcze, żyto ponad stan. Ja się cieszę, że Korona wraca na właściwe tory.

Później trenował pan takie kluby jak Górnik Łęczna Polonia Warszawa, Groclin Dyskobolia, Odra Wodzisław, Piast Gliwice, Lech Poznań. Czy pierwsza dekada XXI wieku była dla pana najlepsza w trenerskiej pracy?
Myślę, że tak, byłem wówczas w najlepszym i najbardziej produktywnym wieku trenerskim. Trenerzy od 40 do 50 lat są najbardziej produktywni. Ta dekada obfitowała dla mnie w sukcesy: awans do ekstraklasy z Górnikiem, tytuł trenera roku, potem wymagające pół roku w Odrze Wodzisław, gdzie utrzymałem zespół przed spadkiem w bardzo trudnej sytuacji. Były też brązowy medal mistrzostw Polski, awans do europejskich pucharów i Puchar Ekstraklasy z Groclinem, choć po połączeniu z Polonią nasze miejsce w pucharach zajął Lech Poznań i świetnie sobie radził pod wodzą trenera Franciszka Smudy. Potem była Polonia, gdzie nie mam się czego wstydzić. Zespół zagrał w europejskich pucharach, czego ja co prawda nie dokończyłem, ale prezes Józef Wojciechowski to docenił i później miałem drugą propozycję pracy. W międzyczasie był Lech, a później faktycznie trochę to wyglądało inaczej, bo trafiłem do Ruchu Chorzów w trudnym momencie. To dla mnie jednak też było wartościowe doświadczenie pracy w dużym klubie z fanatycznymi kibicami i wyjątkowym środowiskiem. Warto było popracować w takim klubie, żeby zobaczyć, jak to wygląda na Śląsku.

Później miałem bardzo fajny okres pracy w Cracovii, a największy problem był w Niecieczy. Idąc tam pracować zdawałem sobie sprawę z tego, że sytuacja jest trudna i może być różnie, a skończyło się spadkiem. Kto jednak nie ryzykuje, ten szampana nie pije.

Jakie były pana relacje z Józefem Wojciechowskim w Polonii? O tym panu krążyły legendy na temat specyficznych relacji z zawodnikami i trenerami.
Moje relacje z prezesem Wojciechowskim były dobre, o czym świadczy to, że po jakimś czasie drugi raz zaproponował mi pracę. Momenty zakończenia były inne, ale to jak u każdego trenera. Kończyło się to specyficznie, ale ta dwa lata wspólnej pracy wspominam bardzo dobrze. Nie do końca potwierdziliśmy to wynikami, jakich od nas oczekiwano, ale w piłce nożnej rzadko bywa tak, że jak ktoś zainwestuje duże pieniądze, to od razu dostanie efekt w postaci mistrzostwa Polski. Tak się niestety nie da, ale prezes nie za bardzo to rozumiał i oczekiwał szybkich sukcesów. Skończyło się tak, jak się skończyło.

Czy trenując później Lecha Poznań, to patrząc na Roberta Lewandowskiego myślał pan, że może osiągnąć aż tak dużo?
Patrząc na to jak się zachowuje na treningach, jak gra i rośnie, to widać było, że będzie to piłkarz formatu europejskiego. Tego poziomu, do którego aktualnie doszedł, chyba jednak nikt się nie spodziewał. Według mnie jest najlepszym zawodnikiem na świecie, a napastnikiem na pewno. Cieszę się, tym bardziej że mieliśmy owocny okres współpracy. Zdobyliśmy razem mistrzostwo Polski, a Robert zdobył koronę króla strzelców i wyjechał w glorii chwały do Borussii Dortmund i od tej pory szedł już tylko w górę.

Po zdobyciu mistrzostwa Polski świetnie radził sobie pana Lech w europejskich pucharach, a nieco gorzej w ekstraklasie. Czy przechodził wówczas podobne problemy, które ma teraz Legia, a rok temu miał Lech?
Tego typu problemy ma każdy polski zespół, który łączył grę w lidze i w europejskich pucharach. Trudno powiedzieć, z czego to wynikało.

Pojawił się problem z zastąpieniem Lewandowskiego?
O tym, że odejdzie wiedzieliśmy w grudniu, a tytuł mistrza Polski zdobyliśmy w maju, więc się z tym liczyliśmy. Zabrakło nam trochę zabezpieczenia jego straty, ponieważ Artjoms Rudnev przyszedł dopiero jak odpadliśmy z Ligi Mistrzów. Dysponowaliśmy chyba za wąską kadrą do gry na tylu frontach i zapłaciłem za to głową. Mówi się trudno. Minęło od tamtego czasu dziesięć lat i okazuje się, że polskie drużyny nadal nie wyciągają wniosków z tamtych problemów.

Czy pojawiło się ukłucie zazdrości, gdy Lech pod wodzą trenera Jose Marii Bakero wygrał 3:1 z Manchesterem City?
Cieszyłem się z tego i nie było ukłucia zazdrości. Było natomiast olbrzymie uczucie żalu, ponieważ uważam, że zwolnienie mnie dzień przed meczem z Manchesterem nie było fair. Zabolało mnie to bardzo. Nie miałem jednak wpływu na to, co się wydarzyło, więc trudno.

W pewnym momencie zaczęło się mówić o panu, jako o trenerze idealnym do roli strażaka. Czy biorąc pod uwagę osiągnięcia nie było to dla pana trochę krzywdzące?
Nie, ja generalnie podchodziłem do tego bardzo spokojnie, bo wiem, jak działają media i prasa. Wiem, co jest poczytne i co się fajnie sprzedaje. Podchodziłem do tego spokojnie. Wcześniej mówiło się, że jestem nauczycielem w-f (wychowania fizycznego – przyp. red.). Śmiałem się zawsze z tego, ponieważ skończyłem studia wyższe. Cztery lata dobrego podkładu na Akademii Wychowania Fizycznego - jeśli dla kogoś było to podkładem do żartu, to słabo świadczyło o jego inteligencji i poziomie kultury ludzi, którzy to pisali. Pomińmy to milczeniem.

W ostatnim czasie spełnia się również jako ekspert telewizyjny. Praca na takich turniejach jak mistrzostwa Europy i świata, adrenalina podczas nich, są w ogóle porównywalne z pracą piłkarza / trenera?
Może nie rekompensuje, bo braku takiej codziennej pracy, zapachu szatni i bycia z drużyną nic nie zrekompensuje. Jest to jednak ciekawe doświadczenie, ponieważ muszę być dobrze przygotowany do każdego meczu. Inne jest jednak odczuwanie wszystkiego, co się dzieje, lepsza jest perspektywa do przyjrzenia się pewnym rzeczom. Jest różnica w tym, jak widać pewne rzeczy z perspektywy boiska, a z perspektywy kabiny komentatorskiej. Fajne przeżycie, doświadczyłem mnóstwa ciekawych imprez, oglądałem świetne mecze i byłem na pięknych stadionach, jak choćby ostatnio na Anfield Road (stadion Liverpoolu FC – przyp. red.).

Bardzo przyjemnie uczucie, ale po 26 latach pracy trenerskiej mogę powiedzieć, że zapachu szatni i bycia na co dzień z drużyną nic nie jest w stanie zrekompensować.

A jak się zaczęła pańska praca w telewizji?
Miałem znajomego ze studiów, który do tej pory działa w telewizji, Jarosława Idziego, który był reprezentantem Polski w pięcioboju i był jednym z wiceszefów w telewizji. Zaproponował mi taką współpracę i okazało się, że dobrze się w tej roli sprawdziłem. Tak to trwa do tej pory.

Syn, który jest komentatorem Eleven Sports, pomaga panu w przygotowaniach do komentowania meczów?
Tak, Tomek czasami podrzuca mi jakieś interesujące sprawy i ciekawostki. Patrzę też z dużą sympatią na jego poczynania, bo radzi sobie naprawdę bardzo dobrze, fajnie się go słucha. Cieszę się, że nie jestem w stanie zepsuć niczego jeśli chodzi o nazwisko Zieliński w komentowaniu. Jesteśmy w stałym kontakcie i jest surowym mentorem moich poczynań eksperckich.

Zapytam jeszcze o wątek reprezentacyjny. Jak pan oceni grę naszej kadry na mistrzostwach Europy i tuż po nich w meczach eliminacyjnych?
Początek był trudny, bo mistrzostwa Europy można ocenić tylko negatywnie. Teraz pomwoli zaczyna to wyglądać lepiej, bo czas pracy trenera Sousy jest widoczny. Ważne, żeby nas nie zabrakło na mistrzostwach świata w Katarze. Wiadomo, że nie będzie łatwo, bo chociaż jestem pewien gry w barażach, to tam trafimy na bardzo mocne zespoły. Fajnie by było awansować, kibicuję tej drużynie, jak zawsze. Gra w kadrze kilku chłopaków, których prowadziłem w swojej pracy klubowej i jak każdy Polak patrzę na poczynania naszej drużyny. Oczywiście zdarza mi się być niezadowolonym niekiedy z jej poczynań. To jest jednak nasze największe dobro i zawsze będą ją wspierał.

Pan jako trener z dużym doświadczeniem jak zareagował na zmianę selekcjonera na kilka miesięcy przed mistrzostwami Europy?
Ja byłem przeciwny i tego zdania nie zmienię. Uważam, że Jurkowi Brzęczkowi wyrządzono dużą krzywdę. Uważam, że spełnił wymogi, które miał wpisane w umowie - utrzymał drużynę w najwyższej dywizji Ligi Narodów i awansował na mistrzostwa Europy. Merytorycznych podstaw do zmian nie było.

Cały czas mówiono o stylu gry, natomiast powinniśmy podejść do tego bardzo spokojnie. Ja sobie nie przypominam, żebyśmy za czasów naszej największej świetności grali bardzo ofensywnie. Zawsze byliśmy solidni w obronie i świetnie kontrowaliśmy rywali. Tak jak Hiszpania i Francja nigdy nie będziemy grali i musimy się z tym pogodzić.

A pan żałuje troszkę, że nie pracował z reprezentacją? Seniorską lub choćby młodzieżową.
Praca w reprezentacjach młodzieżowych, to jest zupełnie inny tryb pracy. Trenowanie raz na miesiąc-dwa, konsultacje, mecz. To nie jest dla mnie, ja lubię pracę organiczną na co dzień w klubie, 24 godziny na dobę. Nigdy nie było takiej propozycji i nie mam czego żałować.

Jak pan myśli, kiedy będziemy mogli pana zobaczyć na ławce trenerskiej?
Dostawałem jakieś propozycję, rozmowy trwają, ale nie ma na razie nic konkretnego. A jeśli nie ma nic konkretnego, to znaczy że odpoczywam.

Rozmawiał Damian Wiśniewski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gol24.pl Gol 24