Janusz Markowski, kierowca Lechii Gdańsk: Czuję się częścią drużyny. Jestem na dobre i na złe. Przeżywam mecze razem z piłkarzami

Rafał Rusiecki
Rafał Rusiecki
Janusz Markowski wozi piłkarzy Lechii Gdańsk po całym kraju od sezonu 2010/2011. W autokarze MAN Lion’s Coach w biało-zielonych barwach zawodnicy spędzają długie godziny podróżując na południe
Janusz Markowski wozi piłkarzy Lechii Gdańsk po całym kraju od sezonu 2010/2011. W autokarze MAN Lion’s Coach w biało-zielonych barwach zawodnicy spędzają długie godziny podróżując na południe Przemyslaw Swiderski
Z racji geograficznego położenia wszystkie wyjazdy na mecze ligowych drużyn z Trójmiasta to długie wyprawy. Sportowcy spędzają w autobusach setki godzin w ciągu sezonu. Piłkarzy Lechii Gdańsk od ponad 10 lat wozi Janusz Markowski, zawodowy kierowca PKS-u Gdańsk. To wyjątkowy kierowca, który przyznaje, że po tylu latach czuje się częścią drużyny. Opuścił do tej pory tylko jeden mecz wyjazdowy biało-zielonych!

Od jak dawna jest pan zawodowym kierowcą? Jak to się stało, że zaczął pan wozić piłkarzy Lechii Gdańsk?
Ogólnie kierowcą jestem od 26 lat. Z Lechią zacząłem jeździć w sezonie 2010/2011. Zostałem wybrany w firmie. Początkowo jeździliśmy wspólnie z kolegą.

Jakiś casting był?
Nie było. Ówczesny prezes firmy zaproponował nam tę pracę. Było to pewne wyróżnienie, bo wiadomo – Lechia, kierowca itd.

To jest tak, że pan Lechii prywatnie kibicuje?
Tak, oczywiście. Nie widzę innej możliwości, żeby jeździć z Lechią i kibicować komuś innemu. Na pewno jestem kibicem Lechii Gdańsk. Mogę się pochwalić, że od tego 2010 roku tylko raz opuściłem mecz i to też ze względów rodzinnych. Nie uwzględniam tutaj tego roku, zdominowanego przez pandemię koronawirusa. To jednak inna sprawa.

To prawdziwy wyczyn. Musi pan mieć niesamowite zdrowie…
Dlaczego? Wydaje mi się, że jeśli ktoś coś lubi, to robi to z przyjemnością.

Życie po prostu układa różne scenariusze. W tym kontekście zagaduję.
Tylko jeden opuszczony wyjazdowy mecz pamiętam. To było spotkanie w Białymstoku. Poza tym zawsze byłem do dyspozycji. Także wtedy, kiedy były zgrupowania przedmeczowe. Jeździłem, zostawałem na meczu i oglądało się go z przyjemnością.

Jak wygląda te podróżowanie po Polsce? Gdzie się panu jeździ najprzyjemniej, a gdzie nie lubi pan jeździć? Pytam nie tylko o stan dróg, bo wiadomo, że wygląda to różnie w zależności od regionu.
Najprzyjemniejsze są wyjazdy do Wrocławia, na Śląsk Wrocław. Tam jest zawsze fajnie. Wszyscy są mile nastawieni do nas. Wiadomo, że to zaprzyjaźniony klub. Nie ma żadnego zagrożenia. Inaczej jest, kiedy się jedzie na przykład na Legię, czy do Lecha Poznań, nie wspominając o sąsiadach zza miedzy. Wyjazdy do Gdyni bywają niebezpieczne. Pamiętam pierwszy wyjazd, kiedy Arka wróciła do ekstraklasy i był to nieprzyjemny wyjazd. Zostaliśmy obrzucani przez kibiców tym, co mieli pod ręką. To było źle zorganizowane i kiedy wjeżdżaliśmy na stadion Arki, to nie byliśmy wcale oddzieleni od kibiców. Kibice Arki stojący w kolejkach do kas stadionowych mieli nas w zasięgu ręki.

Jest chyba takie niepisane prawo, że kibice zwaśnionych klubów nie ruszają piłkarzy, prawda?
W sumie tak jest. Rzeczywistość to jednak całkiem coś innego. To był jeden jedyny wyjazd, gdzie nas coś takiego spotkało. Później było to wszystko lepiej zabezpieczone przez policję. To w temacie przyjemnych i nieprzyjemnych wyjazdów. Przyjemnie kiedyś było jeździć także do Krakowa. To było jednak tak, że Lechia przyjaźniła się z Wisłą, ale za miedzą była też Cracovia. Były dzielnice za Wisłą i Cracovią, a przez to było różnie.

A kiedy te wyjazdy po Polsce podzielimy ze względu na jakość dróg, to gdzie pan lubi jeździć?
Wiadomo, że dla chłopaków najlepsza jest autostrada. Jest wygodnie i nie ma wielu zakrętów. A jak autostradą, to wyjazdy na południe są najlepsze. Wyjazdy do Gliwic, Zabrza czy do Krakowa są dłuższe, ale po dobrych drogach. Z gatunku hardcore jest wyjazd do Białegostoku. Jedzie się siódemką (droga krajowa nr 7 - przyp. red.) kawałek, a potem trzeba skręcić na Mazury. Ci, którzy siedzą z przodu autokaru nie czują tak zakrętów, jak ci, którzy są z tyłu samochodu. Piłkarze wiedzą jednak, że taki wyjazd do Białegostoku wiąże się z uciążliwościami.

Pamiętam z czasów wycieczek szkolnych, że wszyscy chcieli siadać najdalej od nauczycieli, czyli z tyłu autokaru. Czy to ma odzwierciedlenie w Lechii, że wszyscy chcą dalej od trenerów zająć miejsca?
Chyba nie ma to znaczenia. To bardziej rocznikowo jest zróżnicowane. Młodsi siedzą z przodu, a z tyłu starsi. Ale to nie jest regułą. Przeważnie wszyscy mają w autokarze swoje konkretne miejsca. Nowi zawodnicy w drużynie muszą ustalić, gdzie mogą usiąść na wolne miejsce. Nie ma więc czegoś takiego, że ktoś ucieka od trenera. Ja nie wgłębiam się, gdzie ktoś lubi siedzieć.

Spędza pan w podróży z drużyną masę czasu. Dodatkowo jest pan z Lechią ponad dziesięć lat. Wiadomo, że wielu piłkarzy przewinęło się w tym czasie przez klub. Może pan powiedzieć kto jest typem śmieszka, a kto ponurakiem?
Na pewno ponuraków nie ma (śmiech). Są tacy ludzie, jak Lukas Haraslin (słowacki lewoskrzydłowy, który obecnie gra w Serie A – przyp. red.). Widać to było na boisku, w szatni i w autokarze, że potrafił zbudować atmosferę. Potrafił rozweselić, rozluźnić wszystkich. Z nim nie było bez przerwy o piłce. Sypał kawałami i nie był w konkretnej grupie. Działał tak na wszystkich. Każdy z piłkarzy ma swoje poczucie humoru.

Gdybym miał wskazywać wesołka, to taką pozytywną osobą wydaje się być chociażby Flavio Paixao…
Na tyle, na ile poznałem Flavia, to jest to pozytywny zawodnik. Teraz mogę chyba nawet powiedzieć, że kolega. Troszeczkę się już znamy. Widać też, że jest kapitanem i trzyma wszystko w ryzach. Jeśli ktoś chce się zatrzymać w podróży, to Flavio przychodzi z tym do kierownika lub trenera i pyta o zgodę.

Nie sposób przecież cały czas rozmawiać o piłce nożnej.
Wszystkim się wydaje, że w autokarze jest jakaś rozluźniona atmosfera. Piłkarze, kiedy wejdą do środka, to przede wszystkim odpoczywają. Jedni słuchają muzyki, inni oglądają filmy. To nie jest tak, jak na wycieczkach szkolnych, że jest harmider. Naprawdę z zawodnikami bardzo przyjemnie się jeździ. Mogę nawet powiedzieć, że jadąc z piłkarzami w trakcie pracy odpoczywam.

A pan pracuje też na normalnych liniach rejsowych?
Właścicielem autokaru jest PKS Gdańsk, w którym pracuję. Oprócz pracy z Lechią, jeżdżę też na lokalnych liniach. Teraz, w trakcie pandemii, rzadziej, abym miał jak najmniej kontaktu z ludźmi. Aby w ten sposób nie narażać chłopaków na choróbska. Chociaż i tak jestem badany wspólnie z drużyną. Jeśli piłkarze mają testy, to ja z nimi. Wszystko jest na bieżąco.

Wspomniał już pan o tym, a ja chciałbym dopytać. Co robią piłkarze w trakcie długich wyjazdów na południe Polski?
To co w autokarze, zostaje w autokarze. Tego się trzymam i nie opowiadam szczegółów. Tajemnicą jednak nie jest, że zawodnicy bardzo dużo odpoczywają. Nie sprawdzam, czy wszyscy śpią, bo nie sposób to robić jako kierowca. Tak jak wspomniałem, słuchają muzyki, oglądają filmy. Polecają sobie je później.

Z racji tak długiego stażu współpracy z klubem, z racji tych długich, wspólnych wyjazdów, czuje pan się częścią Lechii?
Może to głupio zabrzmi, ale tak się czuję. Przed pandemią chłopacy mieli przed domowymi meczami małe zgrupowania i wtedy też byłem z nimi. Na wyjazdach jestem z nimi, więc chyba mogę się czuć częścią tej drużyny. Nie wiem, jak sami piłkarze to oceniają. Jestem z nimi.

Trener w każdej drużynie jest szefem. Jak na przestrzeni tych lat układała się pana współpraca ze szkoleniowcami Lechii?
Na pewno pierwsze wyjazdy były bardzo stresujące. Nie wiedziałem, jak się zachować, o czym rozmawiać. Z czasem się jednak rozluźniałem. Wiadomo, że trener to też człowiek. Każdy z trenerów miał jednak swoje zwyczaje. Od początku jest zasada, że w dniu wyjazdu nie mogę cofać autokaru z piłkarzami. Jest to jakiś przesąd.

Ktoś z trenerów był na to szczególnie wyczulony?
Zaczynałem z trenerem Tomaszem Kafarskim, a trener Piotr Stokowiec, to 14 szkoleniowiec, z którym jeżdżę. Myślę, że gdyby trener Stokowiec wiedział, że jest sytuacja, w której muszę wycofać, to pewnie nie miałby przeciwwskazań. Już teraz wiem, jak wyglądają wjazdy na poszczególne stadiony, więc jedzie mi się zdecydowanie pewniej. Na początku jeździliśmy dużo wcześniej, analizowaliśmy dokładnie drogę i wjazdy na stadion. Wiadomo, że kiedyś te wjazdy były bardziej uciążliwe. Teraz dużo stadionów się rozbudowało, a wjazdy dla autokarów są lepiej przemyślane. Nie chciałem dopuszczać do sytuacji, że rzeczywiście będę musiał wycofać.

Przepraszam, ale to jeden z najdziwniejszych zabobonów, z którymi zawodowi kierowcy muszą się mierzyć…
Ale słyszał pan o tym?

Tak. Myślę, że wielu o tym słyszało.
Kiedy opowiadam o tym chłopakom z pracy, to pukają się w czoło. Do tego trzeba się jednak dostosować. Piłkarze tak mają, a my kierowcy musimy się dostosować, żeby było dobrze. Może być tak, że przegrają mecz i przypomną sobie, że cofnąłem. I co? Na kogo będzie? Na Janusza, bo cofnął autokar (śmiech). Taka jest piłkarska rzeczywistość. Dusan (Kuciak – przyp. red.) siedzi mniej więcej w środkowej części autokaru i zawsze krzyczy: Nie cofamy, Janusz, nie cofamy.

Co pan robi w trakcie meczu? Wypoczywa pan czy ciekawość wyniku bierze górę i ogląda pan mecze?
Już wspominałem o tym jednym opuszczonym spotkaniu. Na każdym innym wyjazdowym zawsze jestem na trybunach. Żadnego nie opuściłem. Przeżywam te spotkania razem z piłkarzami. Jestem i na dobre i na złe. Nie ma tak, że jak przegrają dwa-trzy mecze z rzędu, to na czwarty nie pójdę. Staram się zawsze wychodzić, oglądać i trzymać kciuki, żeby wygrali. Wiadomo, że atmosfera w drodze powrotnej jest inna, kiedy wygra się mecz.

A jest świętowanie czy piłkarze jednak się regenerują?
Nie ma świętowania, naprawdę. Kibice czasem po wygranym meczu przedstawiają: teraz to nie wiadomo co będzie się działo w autokarze. Piłkarze w praktyce odpoczywają. Te powroty po meczach to zawsze są podróże nocne. Zawodnicy jeszcze godzinę po meczu siedzą i rozmawiają, ale cały pozostały czas wykorzystują na regenerację. Jedną taką przyjemną chwilę pamiętam po wygranym meczu finału Pucharu Polski. To już jednak było święto. Wszyscy się cieszyli, bo było z czego. Nie było jednak nie wiadomo czego. Była po prostu luzacka atmosfera. Miło to wspominam i oby takich chwil było więcej. Mam nadzieję, że jeszcze będę podobne chwile przeżywał.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

20240417_Dawid_Wygas_Wizualizacja_stadionu_Rakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gol24.pl Gol 24