Kibicowskim okiem: Piekny stadion to nie wszystko

Dominik Smagała
PGE Arena mieni się pięknie, jednak potrzebuje jeszcze kibiców, którzy zapewnią atmosferę
PGE Arena mieni się pięknie, jednak potrzebuje jeszcze kibiców, którzy zapewnią atmosferę Polskapresse
Opadły już emocje po wtorkowym meczu pomiędzy Polską a Niemcami, minęło również zmęczenie po mojej długiej wyprawie do Trójmiasta z południowo wschodniej części kraju. Jest to więc dobry moment na podsumowanie owego widowiska.

Nie pokuszę się jednak o opis i analizę przebiegu meczu na boisku, bo o tym napisano już chyba wszystko. Wtorkową imprezę ocenię, oczywiście subiektywnie, okiem kibicowskim, ponieważ w takiej właśnie formie - jako kibic, gościłem na gdańskiej PGE Arenie.

Zgodnie z chronologicznym porządkiem wydarzeń wskazane jest zacząć od samego początku, a więc drogi z gdańskiego dworca głównego na PGE Arenę. Po opuszczeniu dworca wyruszyłem prosto w stronę stadionu. Za poradą życzliwych wolontariuszek załadowałem się w odpowiedni tramwaj i po około 15 minutach, wysiadłem we wskazanym miejscu. To jednak nie koniec podróży, której miejscem docelowym był bursztynowy stadion, bowiem z przystanku tramwajowego pozostawało mi jakieś 20 minut drogi pieszo. Nic to dla moich młodych, kibicowskich nóg, więc bez większego kręcenia nosem śmiałym krokiem ruszyłem w dalszą drogę, prowadzony wskazówkami wolontariuszy i licznych znaków informacyjnych.

Po przebyciu rzeczonego dystansu moim oczom wreszcie ukazał się wymarzony obraz, na który czekałem z niecierpliwością od kilku miesięcy – złocista, fenomenalnie (tak, to odpowiednie słowo) mieniąca się w nadmorskim słońcu, bryła PGE Areny. Trzeba to przyznać jednoznacznie: stadion, swoim wyglądem zewnętrznym, robi piorunujące wrażenie. W trójmiejskich gazetach określony został on nawet mianem Lamborghini wśród stadionów. I ciężko się z takową sentencją nie zgodzić. Może nie jest to jeszcze, dajmy na to, stadion na miarę ultranowoczesnej monachijskiej Allianz Areny, ale naprawdę nie mamy się czego wstydzić, a wręcz powinniśmy być dumni z tak okazałego w swojej formie obiektu piłkarskiego. Wysoki, europejski poziom. Bardzo europejski i bardzo wysoki.

Wspomnieć należy również o ostatnim etapie drogi na stadion, czyli przejściu przez bramki wejściowe. Żadnych problemów w tych miejscach nie spotkałem, zapewne z tego względu, iż nie miałem przy sobie żadnych niedozwolonych przedmiotów: począwszy od zbyt dużej flagi (niektórzy musieli drzeć flagi, aby wejść na mecz), poprzez plecak, czy środki pirotechniczne. Nie miałem przy sobie również kominiarki, noża, a nawet siekiery. Słyszałem, że na mecz wybrała się też pewna grupka alpinistów, która bez problemów wniosła sprzęt wspinaczkowy. Zapewne w celu sprawdzenia wspinaczkowych walorów przyszłej areny EURO 2012. Sprawa co najmniej interesująca. Z kolejkami przed wejściami na stadion również nie miałem do czynienia, gdyż, pomny nieciekawych przygód jakie spotkały mnie na Łazienkowskiej w Warszawie, przy okazji czerwcowych meczów kadry, pod stadionem stawiłem się już około dwie godziny przed meczem. Z tego co mi wiadomo to większych problemów z wejściem, także później, nie odnotowano. Duży plus.

Po zrobieniu kilku pamiątkowych zdjęć okazałej elewacji zewnętrznej, znalazłem się wewnątrz PGE Areny. Wnętrze stadionu również wrażenie robi niemałe, jest bardzo estetycznie, daje się odczuć klimat stadionu gotowego na przyjęcie w swoje progi wielkiej piłkarskiej imprezy. Ciężko jest się do czegokolwiek przyczepić. Krzesełka w pozytywnych, żółtych barwach, cztery rogi trybun przyozdobione dużymi telebimami, no i imponująca spidercam, zawieszona na linach umocowanych na dachu stadionu, szybko przemieszczająca się we wszystkich możliwych kierunkach. Witamy na europejskich salonach, witamy w… Polsce.

Czas przejść do sprawy kluczowej, czyli samego meczu, a raczej jego oprawy… której niestety zabrakło. Decydujące znaczenie miał tu brak porozumienia pomiędzy dystrybuującym bilety PZPN, a kibicami gospodarzącej na PGE Arenie Lechii Gdańsk. Czy tak trudno było wygospodarować kilka procent miejsc, w skali całego stadionu, dla grupy kibiców, którzy zadbaliby o gorącą atmosferę przez całe spotkanie? Widocznie tak. Cały system genialnej idei kart kibica zawiódł, po raz kolejny ukazując totalny brak profesjonalizmu rodzimego związku piłki nożnej. Dobitnie pokazuje również stosunek związku do kibiców. A jak był tego efekt? Zamiast żywiołowego dopingu była cisza, co jakiś czas przerywana gwizdami, bądź nieudolnymi próbami podjęcia dopingu przez kilkuosobowe grupy ludzi, co zwykle kończyło się wręcz żałośnie. Obraz co najmniej przygnębiający. Na brak wsparcia kibiców zwracali uwagę nawet komentatorzy telewizji publicznej. Jeśli nawet oni to dostrzegli, to już coś znaczy. Nie wyglądało to jak prestiżowy międzypaństwowy mecz towarzyski, z największym z rywali, o wielkim ciężarze gatunkowym, podszyty wieloma podtekstami oraz o ogromnym znaczeniu dla naszej polskiej piłkarskiej rzeczywistości, w szczególności na niedługi czas przed historyczną imprezą. Atmosfera bardziej przypominała tę z meczów charytatywnych typu: politycy - dziennikarze. Taki wielki, rodzinny piknik. Ale czego można się było spodziewać po kibicach, którzy pytani o to kto będzie strzelał bramki, odpowiadali… Jacek Krzynówek. Oczywiście, nie mam nic przeciwko rodzinom, czy osobom, które wcale nie mają chęci dopingować, a przyszli tylko i wyłącznie z czystej ciekawości. Dla każdego na stadionie znajdzie się miejsce. Jednak bez odpowiedniej oprawy ze strony trybun całe to zjawisko ściśle związane z meczami reprezentacji, w moim mniemaniu, traci na wartości. Zeszłoroczne spotkanie z Wybrzeżem Kości Słoniowej w Poznaniu było pokazem wspaniałego potencjału jaki drzemie w polskich kibicach, który w połączeniu z nowoczesnymi stadionami dać może nam, Polakom niezwykle atrakcyjny produkt eksportowy. Posiadamy niepowtarzalny styl kibicowania, taki nasz polski. Gorący, żywiołowy, ozdobiony licznymi oprawami, które robią wrażenie także za granicą. Przykład? Fani Manchesteru City, naśladujący kibiców poznańskiego Kolejorza, noszący nawet koszulki z napisem „Let’s all do the Poznan”. Jednak od wspomnianego meczu rozegranego przy Bułgarskiej, w kwestii dopingu jest coraz gorzej, nie idziemy w dobrą stronę.

Piłkarze stworzyli całkiem niezłe widowisko na murawie gdańskiego stadionu, szkoda, że tak nie było na trybunach. A PGE Arena potencjał ma ogromny, bowiem akustyka obiektu jest przedniej marki. To świetna szansa, ale także duże wyzwanie stojące przed kibicami Lechii Gdańsk.

Z meczu wracałem niezbyt zadowolony, zarówno z wyniku, a raczej okoliczności jego ustalenia, jak i z atmosfery bursztynowego Lamborghini. Liczyłem na więcej, dużo więcej. Na podstawie ostatnich doświadczeń martwi mnie również perspektywa atmosfery stadionu narodowego w Warszawie. Czy uda się stworzyć klimat widowiska na miarę Stadionu Śląskiego, nazywanego „Kotłem Czarownic”? Szczerze wątpię. Oby nie podzielił losu PGE Areny, którą już niektórzy nazywają „beton areną” czy „piknik areną”. Z podróży do Gdańska, jak z każdej piłkarskiej wyprawy, przywiozłem bagaż wspomnień, mniej lub bardziej pozytywnych. Sam stadion zrobił na mnie niesamowite wrażenie. W niedługim czasie powinien stać się wizytówką i znakiem rozpoznawczym miasta Gdańsk. Tym bardziej po przyszłorocznych mistrzostwach Europy. Ale bryła stadionu, elewacja, jego wygląd to nie wszystko. To także, a dla niektórych przede wszystkim, niepowtarzalny klimat i dusza tego miejsca. W moim, skrajnie subiektywnym, odczuciu czegoś takiego właśnie zabrakło. I nie zrekompensuje mi tego nawet najwspanialszy blask stadionu, choćby tak pięknego jak gdańska PGE Arena.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24