Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kibicowskim okiem: piłkarski chrzest Stadionu Narodowego

Dominik Smagała
Biało-czerwoni kibice na meczu Polska - Portugalia
Biało-czerwoni kibice na meczu Polska - Portugalia Sylwester Wojtas/Ekstraklasa.net
Narodowy, już po wejściu do środka, wywołuje odczucia wręcz piorunujące. Imponujące są jego rozmiary, niezwykle efektownie prezentują się ogromne telebimy podwieszone pod iglicą znajdującą się na samym szczycie biało–czerwonej budowli.

Czary mary, walkie–talkie

No i stało się. Oto jest. Wielki, dumnie górujący nad brzegiem Wisły, biało – czerwony, wiklinowy koszyk za 2 mld złotych. W środę oficjalnie ochrzczono warszawski Stadion Narodowy, tak jak Pan Bóg przykazał, czyli po piłkarsku. Miało być wcześniej, miało być klubowo i o stawkę, ale w piwnicach pod stadionem nie łączyło policyjne walkie–talkie. W dwa tygodnie, w magiczny sposób, problemy poczciwych stróżów prawa zniknęły i mecz piłkarski można było rozegrać bez przeszkód. Z tym, że nie klubowy, a międzypaństwowy.

W dworca na sektor w 35 minut

W stronę piłkarskiej areny, przezornie wyruszyłem już około 2 godzin przed meczem. Z dojazdem na stadion nie miałem najmniejszych problemów. Wystartowałem spod betonowego Dworca Centralnego, wsiadłem w autobus, by po 20 minutach wylądować na przystanku pod samym płotem rozświetlonego stadionu. Aby znaleźć jedną z dwóch bram wejściowych musiałem przejść kilkaset metrów wzdłuż ogrodzenia obiektu (swoją drogą, jedynie dwie bramy wejściowe przeznaczone do obsłużenia ponad 50 tys. ludzi to zdecydowanie za mało).

Gdy zbliżyłem się już do wrót piłkarskiej świątyni moim oczom ukazał się ogromny tłum ludzi. W tym momencie, z niemałym przerażeniem, przypomniał mi się obraz wejścia na stadion Legii przy okazji meczu Polska – Francja, gdzie w niewielkiej kolejce spędziłem grubo ponad pół godziny cennego czasu (na trybuny wtargnąłem dopiero po pierwszym gwizdku sędziego).

Na szczęście moje obawy się nie potwierdziły. Na jedną bramę składało się kilkanaście mniejszych przejść, sprawnie obsługiwanych przez stewardów. Po kilku minutach rutynowego postoju na kontroli biletów i szybkiego, prowizorycznego przeszukania byłem już gotów do wejścia bezpośrednio na swój sektor. Tu też bramki nie uraczyły mnie żadnymi niedogodnościami. Czytałem wiele bardzo negatywnych komentarzy na temat wejścia. Mogę przedstawić tylko moje doświadczenia: nikt mnie nie naciskał ani nie ściskał, w kolejce do bramy spędziłem kilka minut.

Przedostanie się z przystanku autobusowego na odpowiednie miejsce na trybunie stadionu zajęło mi w sumie około kwadrans. Podobno były również niemałe problemy z wyjściem z obiektu przez wspomniane wcześniej feralne dwie bramy. I tym razem problemów żadnych nie doświadczyłem, ponieważ cierpliwie odczekałem „godziny szczytu” i wychodziłem jako jeden z ostatnich świadków środowego widowiska. Spokojnym, spacerowym krokiem poprzez most Poniatowskiego udałem się w kierunku centrum.

Spacer się przydał, trzeba było ochłonąć

Wróćmy do wydarzeń wewnątrz stadionowych. Po uporaniu się ze wszystkimi kontrolami i bramkami, gotów byłem już do celebracji otwarcia najwspanialszej piłkarskiej świątyni, jaką nasza polska ziemia kiedykolwiek nosiła. Laikiem w sprawach stadionowych raczej nie jestem. Byłem na wszystkich polskich stadionach przygotowywanych na EURO 2012, kolejno w Poznaniu, Gdańsku, Wrocławiu i teraz w stolicy. Każdy z tych obiektów robi niesamowite wrażenie, nawet jeśli ktoś piłką na co dzień się nie interesuje. Jeśli jest się futbolowym fanem, to wrażenia i emocje towarzyszące są maksymalnie spotęgowane.

Można się spierać, który stadion jest najładniejszy wizualnie. Jasne, z zewnątrz mógł być ładniejszy, ale nie ma co narzekać. Moim subiektywnym zdaniem jest bardzo w porządku. Muszę jednak przyznać, iż Narodowy, już po wejściu do środka, wywołuje odczucia wręcz piorunujące. Imponujące są jego rozmiary, niezwykle efektownie prezentują się ogromne telebimy podwieszone pod iglicą znajdującą się na samym szczycie biało – czerwonej budowli. Z pewnością jeszcze lepiej prezentuje się to wszystko z zamkniętym dachem. Wspaniały widok na boisko z każdego, nawet najbardziej oddalonego, miejsca na trybunach to oczywistość. Rzut oka z najwyżej położnych miejsc to nie lada emocjonujące przeżycie.

Warto też podkreślić bardzo dobry stan murawy, której rozkładanie w zimowych klimatach budziło sporo obaw i wątpliwości. Trzeba sobie również uświadomić jaki ogrom pracy włożono w wzniesienie tej piłkarskiej areny. Pamiętajmy, że jeszcze nie tak dawno w tym samym miejscu stał, a raczej leżał, ogromny betonowy relikt minionego ustroju, oblegany przez różnej maści handlarzy bazarowych. Ogólnie rzecz biorąc, infrastruktura stadionu sprawia wrażenie komfortowej i nowoczesnej, gotowej na podejmowanie w swoich włościach imprez futbolowych największego formatu. No, prawie gotowej. Widać, iż dwumiliardowa inwestycja w pełni jeszcze zakończona nie jest. W oczy rzucił mi się, przykładowo, pęk grubych kabli elektrycznych ciągnący się z wyższego piętra na dół, leżący bezczelnie na schodach jednego z sektorów, do samego parteru. Obraz co najmniej budzący wątpliwości.

Co to za futbol bez hot–doga

Nic to dla mnie, kable ominąłem i zasiadłem na swoim wygodnym miejscu w oczekiwaniu na zbliżające się piłkarskie widowisko. Zdążyłem się już przyzwyczaić, iż na meczach reprezentacji gorącej atmosfery definitywnie nie uraczę. Środowy mecz potwierdził regułę. Można zaryzykować tezę, że bardziej do przyjścia na stadion, ludzi skłoniła ciekawość właśnie samej budowli niż ich futbolowe zamiłowania.

Zaczęło się jeszcze przed meczem. Muszę przyznać, sytuacja żenująca. Spikerem podczas imprezy był znany z Łazienkowskiej Wojciech Hadaj. Doświadczony mówca na rozgrzewkę zaserwował kibicom proste pytanie: kto wygra mecz? Wszystko ładnie, pięknie, tylko widzowie byli na tyle nieświadomi, iż nie wiedzieli jak ową prostą przyśpiewkę wyśpiewać. W związku z powyższym spiker musiał przedstawić kibicom instrukcję obsługi jednej z najbardziej charakterystycznych przyśpiewek stadionowych w Polsce. Smutne.

Świadkiem ciekawej sytuacji byłem również podczas odgrywania polskiego hymnu. Otóż w samym środku refrenu przez mój rząd usilnie przeciskał się jegomość dzierżąc w obydwu dłoniach hot–dogi. Jak słowo daję, czegoś takiego się nie spodziewałem. Ponadto w internecie znalazłem komentarze oburzonych klientów, których we frustrację wprawiło skandaliczne wyczerpanie się zapasów bułek do parówek. Bo co to za futbol bez hot–doga? Szczyt tzw. piknikowania.

Z dopingiem było tak jak w ostatnich spotkaniach. Nieśmiało intonowane pieśni szybko umierały śmiercią naturalną z braku chęci włączania się w śpiewy środowej publiczności. Czasem udało się zaangażować większą ilość gardeł, czasem ludzie pomachali szalikami, czasem zrobili falę. Ale to wszystko tylko na chwilę i przez chwilę. Zdarzyły się nieliczne momenty, dwa, może trzy razy, gdy udało się publiczności głośniej przypomnieć o swoim istnieniu.

Odnotować należy koniecznie, że stadion akustykę posiada znakomitą. Dach akustyczny potencjał jeszcze by powiększył. Na trybunach nic ciekawego się jednak nie działo, nie licząc kibiców kursujących do licznych przybytków gastronomicznych. W pewnym momencie drugiej części gry, na goszczącym 53 tys. widzów stadionie piłkarskim zapadła cisza. Niemal grobowa. Być może ludzie poczuli ponowną potrzebę uczczenia chwilą milczenia pamięci Jaime Graca, podobnie jak to zrobiono przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Na plus warto zaznaczyć spontaniczne wykonanie hymnu (tym razem równo) w końcówce drugiej połowy. Na tym przyznawanie plusów zakończymy.

Perspektyw na gorącą atmosferę na EURO nie widzę

Jak było na boisku każdy widział. Tamtym się nie chciało, naszym może się chciało, ale nie za bardzo potrafili. Szkoda, że ludzie, którzy dotychczas byli mocno związani z kadrą narodową odwracają się od niej. Szkoda, że ta drużyna już taka „nasza” do końca nie jest. Znamienne, że przypadkowo byłem słuchaczem takiej oto konwersacji dwóch kibiców siedzących za mną:
- Chyba była kartka, żółta kartka.
- Kto dostał?
- Ten Francuz, obrońca.

A na murawie mecz Polska – Portugalia. Czuć pewien niesmak patrząc na ten zespół. Kilku piłkarzy mających z polską kadrą związek czysto promocyjny. Do tego skorumpowany prawy obrońca, ciężkostrawny selekcjoner i stojąca ponad nimi najbardziej znienawidzona w Polsce instytucja. Nie może więc dziwić fakt braku swoistej emocjonalnej więzi kibiców z drużyną narodową. Perspektyw na gorącą piłkarską atmosferę, nawet na EURO, na Stadionie Narodowym nie widzę. Jeszcze długi czas będzie mu wiele brakować do słynnego chorzowskiego „kotła czarownic”.

Zawsze fascynowały mnie historie, kiedy to przeciwnikom Polaków nieco uginały się nogi, gdy wychodzili ze stadionowego tunelu na murawę i uderzał w nich ogłuszający doping dla biało-czerwonych. Mogłoby być tak i teraz, bo potencjał infrastrukturalny mamy nareszcie wielkoformatowy. Niestety, tak nie będzie. Przynajmniej na razie. A może już nigdy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24