Koniec pewnej ery (KOMENTARZ)

Bartłomiej Stachnik
Ostatnio niemal przy każdym okienku transferowym żegnamy piłkarzy, których nazwiska jednoznacznie kojarzyły się z reprezentowanymi przez nich od dzieciństwa klubami. Nasilający się trend zwiastuje, że jedna z epok piłki nożnej dobiega końca.

Za każdym razem, kiedy jakiś klub opuszcza legenda, czuję jakby ktoś zabierał przedmiot stojący na mojej półce. Buntuję się w duszy, bo nawet jeśli nie był mi szczególnie drogi, to po co burzyć ustalony porządek rzeczy? Teraz za każdym razem, gdy spojrzę w tamtym kierunku, miejsce po owym przedmiocie będzie ziało pustką. Jeszcze gorzej jeśli ktoś, zamiast przedmiot usunąć raz na zawsze, przestawia w inne miejsce, zupełnie mu nie przypisane.

Są piłkarze, którzy stali się ikonami klubu i ich odejście, bez względu na prywatne sympatie, wydaje się tworzyć jakąś wyrwę, którą nie sposób wypełnić. Tym boleśniej oglądać łzy, za którymi oprócz smutku, nie kryje się radość, że czas na kolejny rozdział z zespołem (tym razem w zupełnie innym charakterze, działacza czy członka sztabu szkoleniowego), ale rozgoryczenie. Rozgoryczenie, że po wyliczaniu sukcesów i pięknych chwil trzeba wrócić to powtarzanego niczym mantra zdania: "nigdy nie sądziłem, że do tego dojdzie, chciałem tutaj zawiesić rękawice (lub buty) na kołku". W ostatnich latach przeżywamy jednak takie rozstania hurtowo. Oprócz Ikera Casillasa (25 lat w Realu), o którym w głównej mierze są powyższe zdania, w 2015 roku żegnaliśmy już Stevena Gerrarda (26 lat w Liverpoolu), Xaviego (24 lata w Barcelonie), Bastiana Schweinsteigera (17 lat w Bayernie) - a wymieniam tych tylko, którzy w swoich klubach się wychowywali. Ich odejście boli podwójnie, jakby ktoś wyrywał drużynom serce i starał się je przeszczepić komuś z inną grupą krwi. Łatwiej jeszcze znieść, gdy idą na sportową emeryturę, podpisując luksusowe kontrakty w Stanach czy w Katarze. Idą tam raczej zarabiać i zyskać czas, by zastanowić się, co dalej, przy okazji nie musząc tak szybko rozstawać się z piłką. Oczywiście każdy przypadek jest inny, Xavi miał piękne pożegnanie przy pełnym Camp Nou i poszedł dorabiać na koniec kariery, "Schweni" nie mógł pogodzić się z rolą w drużynie Guardioli, Casillas wybrał regularną grę, chociaż ciężko nie ulec wrażeniu, że klub wręcz go ze składu wypychał, Gerrard uznał że to już jego czas.

Ciężko ich samych za taki stan rzeczy winić. Oni chcieliby zakończyć kariery w ich piłkarskich domach. Piłka nożna jednak stale przyspiesza, a legendy młodsze się nie stają. Ciągły pęd za sukcesami każe stawiać na młodszych, w najlepszy sportowy wiek dopiero wchodzących. Czasem przeszkodą są pieniądze, bo klubowi już nie opłaca się utrzymywać zawodnika z tak wysoką pensją, którego wpływ nieubłaganie maleje - ekonomia zawsze wygrywa z człowiekiem. Z kolei regularne przesiadywanie na ławce nie mieści im się w głowie, nie zawodnikom, którzy dzięki ambicji i ciężkiej pracy osiągnęli sportowe szczyty, a serce wzywa ich na boisko, na którym spisują się dobrze, choć już nie niesamowicie, co na najwyższy poziom po prostu nie wystarcza. Nierealne byłoby wymagać, aby każdy brał wzór z Marcela Jansena, który po wygaśnięciu umowy z Hamburgiem zakończył swoją przygodę z piłką, bo jak twierdził "nie mógłby całować innego herbu" (on nawet nie był wychowankiem HSV).

Czy jednak powinniśmy się temu wszystkiemu dziwić? W firmach pracownicy coraz częściej są zmuszani do "dobrowolnego" opuszczenia stanowiska, aby zwolnić miejsce dla młodszych osób. Nie liczy się tutaj staż czy doświadczenie, wyznacznikiem jest produktywność. Kompanie oferujące różnego rodzaju usługi prześcigają się w pomysłach na przyciągnięcie nowych klientów, tych przywiązanych traktując po macoszemu - skoro już są, to po co przygotowywać im lepszą ofertę? Piłka nożna jedynie odzwierciedla rzeczywistość, w której jest osadzona, na swój specyficzny sposób uwypuklając pewne jej aspekty.

Dlatego ze świecą szukać następców, w świecie, w którym najważniejszy jest zysk (który oznacza pieniądze, nie abstrakcyjne wartości), a poświęcenie siebie na rzecz kolektywu uznawane jest nie tyle za heroizm, ile głupotę. W Anglii dla wielu klubów problematyczne jest skompletowanie składów, w których byłaby odpowiednia ilość zawodników z tzw. statusem "homegrown" - to znaczy trenujących w zespole z Wielkiej Brytanii przynajmniej trzy lata przed 21. rokiem życia. Warto jednak zaznaczyć, że tacy piłkarze nie muszą nawet stamtąd pochodzić, to mogą być obcokrajowcy, którzy odpowiednio wcześnie wyemigrowali trenować na Wyspach. Jak ktoś z kompletnie innej kultury, nieznający ludzi w danym miejscu żyjących, może zostać ich reprezentantem, ikoną? Popatrzcie też na Barcelonę, w 2012 roku wystawiała jedenastkę niemal w całości złożoną z wychowanków, dzisiaj zmierza w zupełnie przeciwnym kierunku.

Świat idzie do przodu, piłka nożna również. Jedne ideały są zastępowane innymi, trwające epoki są doganiane przez te nadchodzące. Czy możemy więc spodziewać się, że przyszłość wykreuje zawodników, którzy zasłużą sobie na miano legend jakimś nowym, nieznanym nam kryterium? Pewnie tak. Zanim to jednak nastąpi, zmiany barw Casillasa, Gerrarda, Xaviego czy niedługo być może także Terry'ego, Buffona, Tottiego pozostawiają po sobie ogromną pustkę (tych nazwisk oczywiście jest więcej, ale nie sposób wymienić wszystkich, o nikim nie zapominając, lepiej więc wymienić tylko kilku).
Kończy się pewna era.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24