Poza ligą białoruską na początku marca wszystkie rozgrywki w Europie stanęły. Część, jak francuska Ligue 1 czy holenderska Eredivisie, zakończyły sezon i myślą o następnym. Inne, jak angielska Premier League czy polska PKO Ekstraklasa, chcą go dokończyć. W każdy razie w najbliższych miesiącach nie ma szans, by mecze odbywały się z udziałem publiczności. Imprezy masowe są na końcu listy pod hasłem "powrót do normalności". Zwłaszcza, jeśli nie zostanie wykryta szczepionka przeciwko Covid-19.
Brak kibiców na trybunach, to brak wpływów z tzw. dnia meczowego. Im będzie ich więcej, tym większe będą konsekwencje dla budżetów klubów, bez względu jaki procent one stanowią. Według analityków serwisu Vysyble, specjalizującego się w angielskim futbolu, kluby Premier League mogą stracić nawet miliard euro, jeśli dokończenie tego sezonu i cały następny odbędzie się za zamkniętymi drzwiami.
Analitycy Vysyble w swoich obliczeniach, uwzględniając wzrost przychodów o pięć procent względem sezonu 2018/19, wyróżnili trzy możliwe okresy bez udziału kibiców - dokończenie tego sezonu (rozegrano niepełne 29 z 38 kolejek), od zawieszenia rozgrywek w marcu do końca 2020 r. oraz od zawieszenia rozrywek do końca następnego sezonu. W pierwszym przypadku strata wyniosłaby 145 mln euro, w drugim 478 mln euro i w trzecim jeden miliard euro.
Najwięcej na dniach meczowych w Anglii ma zarabiać Manchester United. Jeśli rozgrywki zostaną wznowione, na czterech spotkaniach, które pozostały "Czerwonym Diabłom" na Old Trafford, klub nie zarobi około 20 mln euro. To w sumie nic, jeżeli spojrzy się na szacunkową stratę w momencie, gdy kibice nie wejdą na stadion także w sezonie 2020/21. Wówczas w budżecie nie będzie można uwzględnić aż 160 mln euro. Podreperować go może powrót publiczności na trybuny w styczniu. Gdyby do tego doszło, strata z tego roku miałaby wynieść "tylko" 65 mln euro.
Według Vysyble największe straty (po kilkanaście milionów za ten sezon lub ponad 100 mln przy uwzględnieniu następnego) poza Manchesterem United mogą zanotować Arsenal (18 i 140), Tottenham (18,9 i 122,2) i Liverpool (14 i 120,4). Nieco mniejsze skutki koronawirusa odczują Chelsea (9,17 i 93,5) i Manchester City (15,3 i 84,8).
W przypadku połowy z tych klubów budżety ratują zyski z innych źródeł, a dzień meczowy stanowi jego kilkanaście procent. Problem mają Arsenal, Tottenham i Chelsea, dla których te wpływy są mniej więcej jedną czwartą przychodów. W szczególnie trudnej sytuacji muszą być księgowi Tottenhamu. Ekipa z Londynu w poprzednim sezonie domowe mecze rozgrywała na Wembley, inwestując przy tym ponad jeden miliard euro w nowy stadion. Koszty miały zostać zamortyzowane choćby przez wzrost wpływów z dnia meczowego (do wspomnianych ok. 25 procent) czy pokazowych meczów futbolu amerykańskiego z udziałem drużyn z NFL.
Budżety pozostałych angielskich klubów, zwłaszcza mniejszych, zależą głównie od pieniędzy z praw telewizyjnych. Nawet najsłabsi otrzymują ponad 100 mln euro, a w przypadku spadku do niższej klasy rozgrywkowej mogą liczyć na wsparcie finansowe przez trzy sezony. W zestawieniu Vysyble najmniej stracą ci z najmniejszymi stadionami. W najgorszym przypadku, czyli graniu bez kibiców do końca następnego sezonu, Burnley nie zarobi około dziesięciu mln euro, a Bournemouth z Arturem Borucem w składzie - ośmiu mln euro.
Choć to i tak więcej niż zarabiają kluby PKO Ekstraklasy. Przynajmniej, jeśli weźmiemy dane z raportu "Piłkarska liga finansowa" z roku 2018 przygotowanego przez firmę doradczą Deloitte. W nim największe wpływy za dni meczowe miała Legia Warszawa, bo 28 mln zł (28 proc. całości przychodu), co po obecnym kursie euro wynosi 6,16 mln. Kolejny w zestawieniu jest Lech Poznań - 13,2 mln zł (23 proc.), a za nim Wisła Kraków - 7,4 mln zł (28 proc.). Z kolei najgorzej pod tym względem wypadają: Wisła Płock - 0,5 mln zł (3 proc.), Zagłębie Sosnowiec - 0,8 mln zł (8 proc.) i wciąż aktualny mistrz Polski Piast Gliwice - 1 mln zł (4 proc.).
W przypadku polskich drużyn, trudno uśrednić wpływ z dnia meczowego, bo liczba widzów zależy od wielu zmiennych. Zróbmy to jednak na potrzeby tekstu (bez brania pod uwagę wzrostu przychodów o pięć procent). W przypadku Legii to ok. 1,5 mln zł (dla porównania mecz reprezentacji Polski na PGE Narodowym bez kibiców to ok. dziesięć mln zł straty). Gdyby więc przyjąć okresy analityków Vysyble, stołeczny zespół w tym sezonie będzie biedniejszy o 7,5 mln zł (do końca rozrywek zostało mu pięć meczów u siebie). Jeśli kibice nie będą przychodzić na stadion do końca roku, wtedy - przy założeniu dziesięciu spotkań u siebie, bowiem w 2019 r. rozegrano 20 kolejek obecnego sezonu - strata wyniesie 15 mln zł. Cały sezon to 28,5 mln. Biorąc zatem pod uwagę pięć domowych meczów tego sezonu i 19 następnego (a nie wzięliśmy pod uwagę spotkań Pucharu Polski i ewentualnych w europejskich pucharach) wychodzi około 36 mln zł, czyli około 7,9 mln euro.