Lech Poznań: Spotkanie w warunkach innych niż wszystkie. Zobacz, jak wyglądały kulisy meczu z Legią Warszawa

Jadąc przez miasto na stadion nie dało się wyczuć, że za chwilę w Poznaniu ma odbyć się hit PKO Ekstraklasy. W normalnych warunkach Wielkopolska żyłaby tym meczem, a "ludzi tłum przez miasto" gnałby na stadion.

Tydzień temu miał zakończyć się sezon ligowy, piłkarze mieli rozjechać się na urlopy, a w Opalenicy kadra Jerzego Brzęczka miała szykować się do Euro 2020, które rozpoczynałoby się za dwa tygodnie. Tymczasem w Polsce rozgrywany jest jeszcze sezon zasadniczy (i dobrze). Kompletna abstrakcja, nawet dla najstarszych kibiców czy dziennikarzy.

Droga na stadion to przyjemna przejażdżka samochodem przez miasto. Parkingi były puste, jedynie ten medialny stopniowo się zapełniał, ale i tak nie było to wypełnienie, jaki znają kibice czy media. Dla policji zapowiadał się spokojny wieczór. Inny niż wszystkie podczas starć z Legią w Poznaniu.

Czytaj też: Lech Poznań odpada z walki o mistrzostwo Polski. Dariusz Żuraw: Zostaliśmy sprowadzeni na ziemię

O ile przez ostatnie miesiące oswoiliśmy się z pandemią koronawirusa i nową "normalnością", o tyle na stadionie było z tym ciężko. Trybuna prasowa przeniesiona została z I na IV. Przy wejściu ochrona sprawdziła dane i dała wyjątkową akredytację z napisem "COVID-19".

Przed dostaniem się na obiekt spodziewałem się badania termometrem, bramy dezynfekującej... a tego nie było (bo i po co?). Dlaczego się spodziewałem? Bo takie restrykcje widziałem dzień wcześniej na stadionie we Wrocławiu podczas pierwszego meczu po odmrożeniu rozgrywek, czyli pojedynku Śląsk - Raków. Niemniej, na stadion wchodziło się bez takich obostrzeń, a panowie ochroniarze zajęci byli weryfikowaniem tego, czy analityk Legii Warszawa może wejść na stadion.

Czytaj też: Lech Poznań - Legia Warszawa 0:1. Kuriozalny gol przesądził o porażce Kolejorza

Specjalnie przygotowana trybuna prasowa była nowością. Każde medium miało wyznaczone swoje stanowisko, które było w bezpiecznej odległości od innych. Obecnie na mecze w PKO Ekstraklasie może wejść 15 dziennikarzy, ale nie liczono w tym i przedstawicieli telewizji (Canal+ i TVP) radia czy pracowników mediów klubowych, stąd było ich nieco więcej. Co ciekawe - prawie wszyscy w maskach.

Bardziej doświadczeni dziennikarze wspominali czasy strefy medialnej, która przez półtora sezonu była zlokalizowana na czwartej trybunie. Co prawda piętro wyżej, a miało to związek z przebudową stadionu na Euro 2012. Komentatorzy radiowi przypominali, że komentowali stamtąd słynne karne z Interem Baku w 2010 roku. Zresztą dla nich było to wyjątkowo trudne zadanie, bo jak wychwycić linię spalonego, siedząc za bramką?

Dziennikarze i media nie mieli żadnego kontaktu z piłkarzami. Weszli i wyszli tą samą bramą. Wszystko przebiegło sprawnie i bez problemów. Myślę, że to dobry prognostyk i pierwszy krok do stopniowego powrotu do "normalności". Do 19 czerwca zapewne tylko tak będą wyglądały spotkania, niemniej sobotni klasyk pomiędzy Lechem a Legią zapadnie w pamięci i przejdzie do historii jako "cichy mecz", który decydował o rozstrzygnięciach w polskiej piłce.

Zobacz też: Ultrasi Legii Warszawa odpalili fajerwerki... w Poznaniu. Żeby kibice Lecha mogli "podnieść głowy do góry" [WIDEO]

Oczywiście piłka nożna to show. To rozrywka, która bez kibiców traci sens. Piłkarze wyszli, zagrali, zeszli i się rozjechali. Brakuje całej tej otoczki dnia meczowego, ale miejmy nadzieję, że już niedługo także ona wróci.

I na koniec - na logikę nic w tym meczu się nie zgadzało. Data, atmosfera, obostrzenia i Timur Żamaletdinow w ataku, który normalnie byłby już na urlopie i odszedłby z Lecha, a wyszedł w pierwszym składzie na mecz z Legią (tylko trzy razy wystąpił w pierwszym składzie). Dodatkowo jeszcze tylko dwóch Polaków w wyjściowej jedenastce (czwarty mecz z rzędu). Nikt by tego nie przewidział, ale najważniejsze, że małymi krokami wraca sport i szeroko pojęta rozrywka. Oby to wszystko się nie wysypało.

Zobacz też: