Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Legia – Wisła. Dlaczego w Krakowie nikt dzisiaj nie płacze po Carlitosie?

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Andrzej Banaś
Gdy latem 2017 roku Carlos Lopez podpisał kontrakt z Wisłą Kraków był mało znanym w Polsce piłkarzem. Przez sezon gry dla „Białej Gwiazdy” stał się najlepszym graczem ekstraklasy, jej królem strzelców, ale z Krakowem żegnał się w chłodnej atmosferze. Na tyle, że dzisiaj nikt przy ul. Reymonta po Carlitosie nie płacze, a piłkarze Wisły mówią wprost, że w niedzielę, gdy zagra przeciwko nim w barwach Legii Warszawa, potraktują go jak każdego innego rywala.

Carlitos pierwszy, jeszcze nieoficjalny mecz w barwach Wisły zagrał dokładnie 24 czerwca 2017 roku w Wojniczu, gdzie „Biała Gwiazda” zmierzyła się sparingowej potyczce z miejscową Olimpią. Hiszpan pojawił się na boisku w 60 min, zmieniając Wojciecha Słomkę i nie potrzebował nawet dziesięciu minut, żeby dwukrotnie wpisać się na listę strzelców. Gdy po ostatnim gwizdku sędziego zapytaliśmy go w pierwszej w Polsce krótkiej rozmowie z mediami, jakie są jego atuty, odpowiedział: – Gol, gol, gol…

Gdy liga już wystartowała, Carlitos błyskawicznie udowodnił, że nie rzucał słów na wiatr. Od początku rozgrywek strzelał bramki, jak na zawołanie, a prawdziwe szaleństwo wokół niego wybuchło 12 sierpnia, gdy praktycznie w pojedynkę wygrał Wiśle derby Krakowa, strzelając najpierw gola na 1:1 w 80 min, a następnie bramkę na wagę trzech punktów minutę przed końcem regulaminowego czasu gry. Już wtedy pojawiły się pierwsze, jeszcze dość nieśmiałe głosy, że przy Reymonta nie mają na co czekać, tylko od razu powinni z Hiszpanem przedłużać umowę, która początkowo została podpisana zaledwie na rok. W Wiśle jednak czekano, a ówczesny dyrektor sportowy Manuel Junco przekonywał, że nie ma powodu do niepokoju, bo piłkarz ma w kontrakcie opcję przedłużenia umowy o kolejny sezon.

Problem jednak pojawił się niewiele później, gdy agent piłkarza zaczął podważać wspomniany zapis. Jednocześnie Wisła rozpoczęła starania o podpisanie nowej umowy. Z dzisiejszej perspektywy widać jednak, że były one praktycznie od razu skazane na niepowodzenie. Wartość Carlitosa z każdym miesiącem bowiem rosła, tak jak rosło konto bramkowe snajpera.
Zmieniał się również on sam. Początkowo był bardzo otwarty na media, z czasem coraz mniej chętnie odpowiadał na pytania, a już na pewno nie te, które dotyczyły jego kontraktu.

Wiosną sytuacja nabrzmiewała coraz mocniej. Carlitos grał, strzelał bramki, choć nie był już tak skuteczny jak jesienią. Coraz mocniej reagował również alergicznie na pytania o kontrakt. Potrafił jednak wznosić się również na wyżyny, jak choćby w meczu z Legią na Łazienkowskiej, który Wisła wygrała 2:0, m.in. dzięki jego świetnej grze. Osobną jednak sprawą było to, co działo się w wiślackiej szatni. Prawda jest taka, że nie wszystkim zawodnikom podobało się, że Carlitos traktowany jest na specjalnych prawach. Przykład? Gdy tylko chciał, mógł wziąć dwa, trzy dni wolnego i pojechać do Hiszpanii. Pozostali na taką łaskawość hiszpańskiego sztabu trenerskiego liczyć nie mogli, musieli normalnie trenować.

Po zakończeniu sezonu sprawa transferu Carlitosa była tematem numer jeden w mediach. Wisła miała znacznie lepsze oferty, od tej zaproponowanej przez Legię. Choćby z francuskiego Bordeaux czy z Dinama Zagrzeb. Hiszpan miał jednak swój plan, w którym interes „Białej Gwiazdy” nie był najważniejszy. Najpierw przyjechał o dobre kilka dni później niż wszyscy na pierwszy trening, na co otrzymał wcześniej zgodę od trenera Joana Carrillo. To też nie wszystkim zawodnikom się podobało. Gdy już zaczął treningi, szybko je zakończył, tłumacząc się zapaleniem ucha. Mało kto jednak wierzył w te wyjaśnienia, a gdy doszło do rozmowy z Arkadiuszem Głowackim, nowym dyrektorem sportowym i gdy Carlitos znowu otrzymał zgodę na wyjazd do Hiszpanii, jasnym się stało, ze do Wisły już nie wróci. To wtedy postawił sprawę jasno – albo zostanie przez krakowski klub puszczony do Legii, albo podważy klauzulę w swoim kontrakcie i pójdzie z „Biała Gwiazdą” do sądu. Przy Reymonta doszli do wniosku, że nie mają wyjścia. Tym bardziej, że klub wpadł w znacznie poważniejsze tarapaty, związane z umową na wynajmowanie stadionu od miasta. Niecałe pół miliona euro za króla strzelców ekstraklasy to była bardzo niska kwota, ale tak naprawdę w Wiśle, gdy już przełknięto fakt, że trzeba się było zgodzić na ten transfer, wszyscy odetchnęli z ulgą, że saga z Carlitosem w roli głównej się skończyła.

Już w lecie piłkarze Wisły w nieoficjalnych rozmowach przyznawali, że mieli dość zachowania Hiszpana i że nikt w szatni po nim nie płacze. Jeśli ktoś miał natomiast obawy o stronę sportową, to szybko rozwiał je Zdenek Ondrasek, który w znakomitym stylu wszedł w sezon, strzelając gola za golem, a przy tym harując dla zespołu. Dlatego nie dziwią słowa niektórych piłkarzy Wisły, którzy dzisiaj na pytania o Carlitosa odpowiadają jak Maciej Sadlok, który mówi: – Nikt z nim bliższych kontaktów po odejściu z Wisły nie utrzymuje. Będziemy go traktować po prostu jak normalnego, kolejnego rywala.
A Paweł Brożek, zapytany dlaczego Hiszpan w Legii nie błyszczy tak, jak w Wiśle, dodaje, że ma z Warszawy sygnały, że Carlitos przyjechał do Legii nieprzygotowany. Na sugestię, że zawodowy piłkarz sam powinien o to zadbać, „Brozio” w swoim stylu wbija szpilkę, mówiąc: – To już pytanie do Carlitosa, dlaczego przygotowany nie był. Cóż, jedni ciężko pracują, inni jedzą pizzę i piją piwo…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Legia – Wisła. Dlaczego w Krakowie nikt dzisiaj nie płacze po Carlitosie? - Gazeta Krakowska

Wróć na gol24.pl Gol 24