MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Makieta mała, a przecież ogromna. Rozmowa z Edwardem Janem Nawrockim

Rajmund Wełnic
Rajmund Wełnic
Makieta bobolickiego rynku jest najmniejszą w skali makietą w Polsce, stworzoną w całości ręcznie. Dzięki niesamowitej jakości odwzorowania detali sprawia, że wpatrując się w nią, przenosimy się w czasie, niejako wędrując ulicami miasta sprzed niemal 100 lat. W 170 odtworzonych budynkach umieszczono tysiące detali, w tym 2050 okien. Całość jest w skali 1:450, z jakością detali przewyższającą możliwości jakiejkolwiek współczesnej maszyny
Makieta bobolickiego rynku jest najmniejszą w skali makietą w Polsce, stworzoną w całości ręcznie. Dzięki niesamowitej jakości odwzorowania detali sprawia, że wpatrując się w nią, przenosimy się w czasie, niejako wędrując ulicami miasta sprzed niemal 100 lat. W 170 odtworzonych budynkach umieszczono tysiące detali, w tym 2050 okien. Całość jest w skali 1:450, z jakością detali przewyższającą możliwości jakiejkolwiek współczesnej maszyny Rajmund Wełnic
Rozmowa z Edwardem Janem Nawrockim, twórcą makiety przedwojennych Bobolic.

Imponujące dzieło, choć w mikro skali... Skąd w ogóle pomysł, aby poświęcić mu bez mała trzy lata życia?

Jestem od urodzenia boboliczaninem, tu się wychowałem i mieszkam od zawsze w kamienicy przy placu Zwycięstwa, jak dziś nazywa się rynek w Bobolicach. Moi rodzice przyjechali tu z Warszawy w ramach powojennych przesiedleń. I ojciec wybrał do zamieszkania tę samą kamieniczkę, w której mieszkam do dziś. Mam wspaniały widok na rynek. Z tym zresztą wiąże się ciekawa historia, bo sytuacja w ówczesnych Bobolicach, jak i na wszystkich tzw. ziemiach odzyskanych, była niepewna. Mieszkało tu jeszcze wielu Niemców, byli Rosjanie i część repatriantów zajmowała okazałe domostwa. Ojciec uznał, że być może nasza bytność tu będzie niedługa, więc zajął skromne mieszkanie. Inna rzecz, że to poczucie tymczasowości miało się z czasem odbić i na zabudowie miasta.

Czym pan zajmuje się na co dzień?

Pracuję w Polskim Górnictwie Naftowym i Gazownictwie, gdzie jestem konsultantem. Nie ma to za wiele wspólnego z moją pasją, jaką jest modelarstwo, którym zajmuję się od dzieciństwa. Już w czasach nauki w podstawówce biegałem co tydzień do kiosku i dopytywałem się o kolejne numery „Małego modelarza” (pismo poświęcone modelarstwu z kartonowymi modelami do sklejania - red.). Kleiło się praktycznie wszystko - od czołgów, przez statki po samoloty. Na tym nie poprzestałem, z czasem zająłem się bardziej zaawansowanym modelarstwem. Zmieniały się techniki, wydawnictwa modelarskie, materiały, mody, a ja wciąż składałem różne modele, przeważnie pojazdy militarne. A ostatnimi laty także kolejnictwo, głównie parowozy. Niektóre modele wymagały po 700-800 godzin pracy, bo zajmują mnie szczegóły, detale. Lubię modele waloryzować, dodawać śrubki, które mają 0,3 milimetra. Nawet jak ich na widać na pierwszy rzut oka. Ale do dziś najbardziej uwielbiam modelarstwo kartonowe.

Skąd pan wiedział, jak wyglądały dawne Bobolice, bo przecież wojna i czasy po niej zmieniły miasto dramatycznie?

Przez całe lata zbierałem materiały historyczne, głównie zdjęcia dawnych Bobolic, ale także mapy. Mam bezcenne dla projektu fotografie lotnicze miasta. Porównywałem ujęcia z widokówek z tym, co ocalało z dawnej zabudowy. Próbowałem zlokalizować nieistniejące budynki we współczesnej przestrzeni i na wspomnianych zdjęciach lotniczych. Układałem to sobie w głowie, ale czasami percepcja mnie zawodziła, bo w myślach próbowałem chodzić po tych uliczkach i stawałem, nie wiedząc, gdzie jestem. Bo tych ulic często już nawet nie ma. I jakoś cztery lata temu powiedziałem sobie: przecież jesteś modelarzem, to dlaczego nie spróbujesz zbudować makiety i zobaczyć, jak to wyjdzie w rzeczywistości? Nigdy wcześniej dioram nie robiłem, nie licząc makiety grodziska w Biskupinie, ale to też był projekt z „Małego Modelarza”.

Czy dokumentacja fotograficzna miała jakieś luki? Czy np. nie było widać jakiegoś budynku w całości lub częściowo lub np. nie było ujęcia pokazującego jedną stronę ulicy?

Tak, wielokrotnie tak było. Zatrzymywało to moją pracę, bo stawałem przy jakimś budynku, nie wiedząc, jakie on ma wymiary. Radziłem sobie w ten sposób, że wykonywałem z papieru bryłę budynku i stawiałem naprzeciwko budynku, którego dane znałem, doświetlałem go latarkami i patrzyłem, jak mi się cienie układają. Jeżeli zgadzało się to z cieniami ze zdjęcia lotniczego to już miałem wymiary. Liczby okien i innych detali nie zgadywałem, nie ma na makiecie budynków, gdzie liczba okien by się nie zgadzała z rzeczywistością. Improwizacji tutaj nie ma. Na szczęście dokumentacja zdjęciowa jest bogata. Ale były sytuacje, gdy pan Emil Piłaszewicz, kierownik bobolickiego muzeum, podrzucał mi nowe zdjęcie, gdzie wymiar okna mi się o metr nie zgadzał. Nowego okna już nie wytnę, więc cały taki budynek musiał być z makiety usunięty i dorabiałem okno na nowo, już prawidłowe. Na makiecie to różnica... dwóch milimetrów.

Jaką techniką się pan posługiwał, bo odwzorowanie rzeczywistości jest szokujące dbałością o szczegóły?

To nieco już dziś niszowa technika. Zapomniana lub mało znana. Polega w skrócie na odlewaniu silikonowych form poszczególnych nieruchomości. Najpierw wykonuję ścianę budynku z papieru, z wszystkimi elementami: oknami, gzymsami, pilastrami, wszelkimi wyżłobieniami. Następnie taki element jest zalewany w formie silikonowej i ten etap odbywa się w próżni, właśnie z uwagi na konieczność wydobycia wszystkich wspomnianych detali. Potem w formie odlewane są poszczególne ściany z żywicy modelarskiej i to już jest element plastikowy. To jest niezwykle pracochłonne, bo potem trzeba jeszcze taki budynek pokolorować aerografem po złożeniu w całość, wielokrotnie, z maskowaniem. Wcześniej okna są wklejane ręcznie i oszybiane. Pomocna przy tym jest tzw. trzecia ręka, czyli statyw ze szkłem powiększającym, który pozwala zachować precyzję.

Największą budowlą na makiecie jest kościół, czy on był najtrudniejszy do wykonania?

Nie, wbrew pozorom. Najtrudniejsza była chyba restauracja, przedwojenny hotel Von Gross na rogu rynku. Ma mnóstwo okien. Istnieje do dziś, mieści restaurację Pod Winogronami. Od niej zresztą zacząłem tworzenie makiety. Trudny był także nieistniejący już dziś secesyjny budynek Kaspara, przedwojennego kupca, który miał tam też sklep. Dziś w tym miejscu stoi okropny blok zwany przez boboliczan jamnikiem, zajmujący całą zachodnią pierzeję rynku. Skomplikowana była także poczta, po której też dziś już, niestety, nie ma śladu. Stała w pobliżu obecnego ratusza.

Jak wojna obeszła się z Bobolicami? Czy, jak w wielu pomorskich miasteczkach, więcej zniszczeń dokonano już po zakończeniu działań wojennych i przy okazji planowych wyburzeń już za PRL?

Tak było w Bobolicach. Około 90 procent zabudowy na makiecie nie istnieje. Mamy dziś ocalałą jedynie wschodnią pierzeję rynku i kościół. Większość zabudowy padła ofiarą podpaleń dokonanych przez żołnierzy radzieckich. Są na to relacje dawnych mieszkańców, że palili, ostrzeliwali i rabowali. Swoje zrobili szabrownicy. To, co było uszkodzone po wojnie i tuż potem, można było łatwo odbudować i wyremontować. Ale tego nie robiono. Wręcz rozbierano budynek po budynku, a cegły miały iść na odbudowę Warszawy. Rozbiórki prowadzono i później, zniknęły np. magazyny za północną zabudową rynku. Postawiono tam bloki, jedynym śladem jest nazwa ulicy Magazynowej. Dzięki makiecie możemy policzyć, że około 90 procent zabudowy zniknęło, ale też prześledzić proces jej znikania, posiłkując się relacjami pierwszych powojennych mieszkańców. Na makiecie są 173 budynki, a do naszych czasów zachowało się... 17.

A którego budynku panu osobiście najbardziej szkoda?

Oczywiście kamienicy Kaspara. To był okazały, wręcz wielkomiejski gmach. Jak w większości dawnych domów, na parterach mieściły się usługi i handel, na górze mieszkania. W centralnej części rynku stał pomnik cesarza Niemiec Wilhelma I odsłonięty w roku 1908, nieco bliżej kościoła pomnik wojenny ku czci poległych w I wojnie światowej mieszkańców Bublitz, jak wówczas nazywały się Bobolice. Na temat niedawnej rewitalizacji placu Zwycięstwa wolałbym się nie wypowiadać, choć trzeba przyznać, że i przed wojną to nie było zielone miejsce. Ale rynek ówczesny tętnił życiem. Odbywały się targi, tu było centrum handlowe.

Jak wyglądał proces twórczy przy powstawaniu makiety? Zajmowało to panu większość wolnego czasu...

Po przyjeździe z pracy i innych obowiązkach domowych siadałem do tworzenia. Bywało, że siedziałem do późna. Do nocy. Czasami odrywały mnie od pracy dzwony kościelne o północy. Kładłem się spać, bo rano musiałem przecież wstać do pracy. Bywało to zwykle po kilka godzin dziennie, ale też i po kilkanaście. Plan na początku był taki, aby każdego dnia wykonać jeden budynek lub chociaż jeden jego większy fragment. Nie zawsze było to możliwe. Wszystko zajęło trzy lata, choć oczywiście zdarzały się przerwy i trzeba było dać odpocząć oczom. Pracy swojej nie liczę, same materiały kosztowały około 6 tysięcy złotych.

Ale myślę, że dla pana i mieszkańców Bobolic wartość tej makiety jest bezcenna.

Dla mnie na pewno. Wszystko można wycenić oczywiście: robociznę, proces twórczy, materiały, ale dla mnie ważniejsza jest wartość, jaką dla poznania historii udało się stworzyć. Prezentacja makiety wyzwoliła wśród mieszkańców falę wspomnień, wielu opowiada, jak zapamiętali różne historie związane z tym miastem. Nie zawsze chwalebne. Np. jeden z panów opowiadał, jak zdejmował metalowe obejmy z komina. Kiedyś jedna z mieszkanek pochodzenia niemieckiego mówiła, że np. Rosjanie szli obecną ulicą Wojska Polskiego i do wszystkich domów po kolei wrzucali zapalające koktajle Mołotowa. Przez tydzień wystawę obejrzało ponad 800 osób. To rekord bobolickiego muzeum. I z tego powodu, patrząc na tych ludzi, jestem naprawdę szczęśliwy. Przywołałem wspomnienia, ale też zasiałem ziarno ciekawości u młodych. Chciałbym, aby zadali sobie pytanie: dlaczego te dzisiejsze Bobolice nie wyglądają tak, jak na tej makiecie? Jeżeli tylko zadadzą sobie takie pytanie, to zaczną poznawać historię. I to już jest sukces.

Ma pan plany powiększenia makiety na całe Bobolice?

Na razie z panem kierownikiem muzeum spróbujemy zrobić film - spacerek ulicami Bobolic z makiety, aby pokazać je z perspektywy przechodnia z tamtego czasu. Makietę też chciałbym powiększyć, ale natrafiam na blokadę. Brak materiałów ikonograficznych. Mam więc gorącą prośbę, jeżeli ktoś ma nieznane jeszcze zdjęcia starych Bobolic, to proszę o kontakt z muzeum. Także te mniej oficjalne, pokazujące miasto od strony podwórek. Bardzo mi np. zależy na odtworzeniu gmachu bobolickiej synagogi. Stała ona mniej więcej w miejscu dzisiejszego placu PKS. Nie zachowały się jej zdjęcia, jedynie części dachu. Wiemy, jak mniej więcej wyglądała bryła świątyni, że miała dwuspadowy dach, ale nie wiemy, jaki był układ drzwi i okien. A bez tego nie ruszymy...

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom - fałszywe strony lotniska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera