Mariusz Złotek z Gorzyc podsumowuje dla nas swoją karierę arbitra piłkarskiego: Nigdy nie chciałem zostać sędzią [WYWIAD]

Damian Wiśniewski
Damian Wiśniewski
Polska Press
Mariusz Złotek to urodzony w 1970 roku były arbiter (z okręgu Stalowa Wola) pochodzący z Gorzyc. Swój zawód wykonywał przez około 25 lat i prowadził mecze między innymi na poziomie ekstraklasy. Znany i ceniony w naszym kraju sędzia w rozmowie z nami podsumowuje swoją 25-letnią karierę i opowiada o jej kulisach.

Za panem blisko 25 lat pracy sędziego. Jaki to był dla pana okres?
Żona często się śmieje, że pół życia spędziłem na boisku. Dla mnie było to piękne 25 lat, nigdy nie myślałem, że dostąpię sędziowania ekstraklasy i będę prowadził mecze Legii Warszawa czy Lecha Poznań. Tym bardziej się cieszę, że chłopak z prowincji, ze wsi, doszedł do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Spełniłem swoje ciche marzenie.

Czy nie szkoda panu, że tak późno trafił do ekstraklasy? Zaczął pan prowadzić w niej mecze dopiero w 2014 roku.
Chłopakowi z małej miejscowości trudno było się przebić. Sędziowie z większych miast mieli taką przewagę, że obserwatorzy ich szkolili i śledzili ich pracę co mecz. Pochodząc z małego środowiska nie miałem nigdy takiej osoby i byłem samoukiem. Może nieładnie to zabrzmi, ale czasy korupcji w polskiej piłce spowodowały, że zaczęło brakować sędziów na szczeblu centralnym i dostałem szansę. Na początek poprowadziłem mecz Cracovia - Śląsk Wrocław i później przez sześć lat pracowałem w ekstraklasie.

Czy jest coś czego pan żałuje w tej pracy?
Fajne pytanie. Czasami zadaję sobie pytanie, dlaczego nie sędziowałem Pucharu Polski i dlaczego nie byłem sędzią międzynarodowym. Z drugiej strony mogłem nigdy nie powąchać piłki ekstraklasowej. Cieszę się z tego, że miałem taką możliwość, nieważne, ile meczów przyszło mi poprowadzić. To było dla mnie największe przeżycie.

Czy to, że był pan piłkarzem, pomagało potem panu w komunikacji z zawodnikami i zrozumieniu ich, gdy był pan już sędzią?
Przede wszystkim, to nigdy nie chciałem zostać sędzią. Gdy grałem w Gorzycach w trzeciej lidze (poziom dzisiejszej drugiej ligi – przyp. red.), to uważałem, że ówcześni arbitrzy kaleczyli sędziowanie. Gdy jednak w wieku 26 lat musiałem zakończyć swoją grę w piłkę to zacząłem sędziować. Dalej byłem temu nieco niechętny, ale dawało to możliwość grania w mistrzostwach Polski sędziów, gdzie występowałem, strzelałem gole, zdobywałem mistrzostwo Polski i koronę króla strzelców. Jako sędzia też zacząłem się piąć z niższych lig coraz wyżej, co zaczęło mnie bardziej motywować do zwiększonej pracy w tym kierunku. Poczułem, że mogę się sprawdzić również w tym zawodzie.

Jakie były największe różnice w prowadzeniu meczów w niższych ligach i w ekstraklasie?
Dwa, trzy lata temu bywało tak, że w tym samym weekendzie po sędziowaniu na meczu ekstraklasy prowadziłem spotkanie w stalowowolskim okręgu. Uważałem, że dopiero w tym drugim meczu trzeba pokazać charakter i umiejętności, ponieważ są ludzie, którzy widzą cię w telewizji, a potem przychodzą na stadion w wiosce i chcą zobaczyć sędziego Złotka, który dzień wcześniej sędziował w ekstraklasie. Tam dopiero trzeba było wykazać się swoimi umiejętnościami. Żeby nikt nie mówił “wczoraj sędziował na Legii, a dzisiaj odwala pańszczyznę”. Uważam, że w niższych ligach trzeba pokazać klasę i że jest się panem sędzią.

A czy piłkarze na meczach niższych lig bywali bardziej opryskliwi z tego względu, że na co dzień prowadził pan mecze na poziomie centralnym?
Wręcz przeciwnie. Pojawiały się raczej komentarze typu: szacun, fajnie było wczoraj pana widzieć w telewizji i że przyjechał pan teraz do nas. Wydaje mi się, że nawet gdy gdzieś się pomyliłem, to i tak wszyscy kupowali tę decyzję. Nikt nie marudził i moje werdykty były respektowane. Duży szacunek ode mnie do chłopaków z niższych lig, że tak właśnie się zachowywali.

Jaki był najtrudniejszy mecz, jaki pan prowadził w trakcie lat spędzonych w ekstraklasie?
Wiele było takich spotkań. Szczególnie na stadionach Legii, Lecha czy w Krakowie. Jak się pomylisz na takim meczu, to ten błąd jest bardziej analizowany w mediach. Pomyłka na przykład w Mielcu, ten sam faul, nie miała takiego znaczenia, jak w ważnym meczu ekstraklasowym. Sędziowałem w meczu Jagellonii z Lechem, który decydował o mistrzostwie Polski i zła decyzja, która mogła zadecydować o tym, kto zdobędzie tytuł, byłaby ogromnie kosztowna. Tym bardziej, że nie było jeszcze var-u.

Czy któryś zawodnik zaszedł panu mocno za skórę, tak że do tej pory pan to wspomina?
W pierwszym roku mojej pracy w ekstraklasie miałem problem z zawodnikami Legii. Ja słabo mówię po angielsku, a tam grał wówczas Ivica Vrdoljak (Chorwat - przyp. red.). Gdy zwracałem się do niego po polsku, to on sugerował swoimi minami i gestami, że nie rozumie, o co mi chodzi. W przerwie natomiast przed kamerami Canal+ idealnie mówił po polsku. Zrobił mnie wtedy “w bambuko”.

Zostając przy Legii, to w tym zespole Mirolsav Radović słynął, oprócz świetnej gry, z symulowania fauli. Pamięta pan tego typu piłkarzy, którzy próbowali pana oszukać?
Jeżeli chodzi o Radovicia, to powiem że z tym zawodnikiem nigdy nie miałem problemów, zawsze odnosił się do mnie z dużym szacunkiem. Był wielkim piłkarzem.

A gdzie zawodnicy bywali bardziej opryskliwi? W ekstraklasie, czy w niższych ligach?
W niższych ligach jest pod tym względem gorzej, choć ja tego nie odczuwałem, dlatego że sędziowałem też na poziomie centralnym. Czasami człowiek musiał przymknąć ucho, żeby pewnych rzeczy nie usłyszeć. Trzeba jednak pamiętać, że nie można przekroczyć pewnej granicy. Ani ja nie mogę tego zrobić jako sędzia, ani zawodnik. Więc jeśli piłkarz zaczyna arbitra obrażać, ubliżać mu, to po prostu trzeba usunąć go z boiska.

A czy był taki zawodnik, z którym nawiązał pan w swojej pracy najlepsze relacje, które pomagały później w prowadzeniu meczów?
Musiałbym wymienić kilku, kilkunastu. W pierwszym roku mojej pracy w ekstraklasie ani ja nie znałem dobrze zawodników, ani oni mnie, więc swoimi dobrymi decyzjami budowałem sobie autorytet. Wydawało mi się, że szacunek wobec mnie z roku na rok rósł, dzięki temu, że dobrze prowadziłem mecze.

Jaki był poprowadzony przez pana mecz, który najlepiej pan wspomina?
Superpuchar Polski, który prowadziłem dwa razy. Miałem to robić trzykrotnie, ale przez chorobę covid-19 się nie udało.

Najlepszy był dla mnie Superpuchar w Poznaniu, gdy Lech grał z Legią. 40 tysięcy ludzi na trybunach i niesamowita atmosfera. Dlatego zawsze mówiłem, że chciałbym przeżyć finał Pucharu Polski na Stadionie Narodowym, ale i cieszę się, że ta kariera się potoczyła w taki, a nie inny sposób.

Gdzie sędziowało się panu najlepiej?
Najlepsza atmosfera jest na Lechu i na Legii, ale mamy wiele świetnych stadionów, jak te Jagiellonii Białystok, Lechii Gdańsk czy Górnika Zabrze, gdzie kibice również głośno wspierają swój zespół. Tam pracowało mi się bardzo dobrze.

A czy był taki stadion, na którym kibice zawsze byli niechętnie do pana nastawieni?
Gdy prowadziłem ostatni mecz na stadionie Legii, to bałem się nieco, jak kibice na to zareagują, bo tam fani są specyficzni. Kiedy jednak na 10 minut przed rozpoczęciem meczu otrzymałem podziękowanie za pracę, to około 15 tysięcy fanów biło mi brawo. Duży szacunek za to, że nie gwizdali i nie krzyczeli na mnie, a zareagowali bardzo przyjemnie.

Wiadomo, że czasami zdarzało się, że ktoś krzyknął w określony sposób. Nie kojarzę jednak sytuacji, żeby fani na którymś stadionie z góry podchodzili do mnie niechętnie.

Na ogół piłkarze chyba dobrze odbierali pański sposób prowadzenia meczów. Nie pomyślał pan może, żeby jeszcze troszkę przedłużyć karierę sędziego?
Zawsze starałem się sędziować “po piłkarsku” i nie gwizdać drobnych fauli. Wydaje mi się, że to był mój największy atut i pomogło mi prowadzić mecze w ekstraklasie, bo piłkarze właśnie taki styl lubią. Zanim nastąpiła propozycja zakończenia przygody z sędziowaniem, to miałem nadzieję, że może jeszcze mi pozwolą przez rok sędziować, ponieważ fizycznie czułem się bardzo dobrze i zdałem wszystkie egzaminy. Regulaminy są jednak nieubłagane i jeśli szef zaproponował mi zakończenie kariery, to przyjąłem tę propozycję.

Warto jednak było przez 25 lat być sędzią i dostać takie zakończenie, ponieważ nie przypominam sobie, żeby ktoś w Polsce dostał taką możliwość pożegnania się przy pełnych trybunach na stadionie Legii Warszawa. Za to wielki szacunek dla zarządu i pana Tomka Mikulskiego.

Czyli to, że przeszedł pan dość ciężko chorobę covid-19 nie miało wpływu na wcześniejsze zakończenie kariery?
Po koronawirusie przez pierwszy miesiąc czułem się bardzo słabo fizycznie i na pierwszych treningach nie byłem w stanie przebiec 300 metrów. Później z każdym dniem i z uporem w dążeniu do celu, doszedłem do odpowiedniej sprawności. Bałem się tylko, że mój organizm mi nie pozwoli pracować, ale po trzech-czterech badaniach okazało się, że z płucami jest wszystko ok i nie ma również innych dolegliwości. Nic nie stało na przeszkodzie, by trenować i dokładałem od siebie jeszcze więcej. Pod koniec roku prowadziłem mecze w ekstraklasie i w Pucharze Polski, bo fizycznie czułem się wtedy OK..

W trakcie choroby miałem problem ze zbiciem gorączki, przez dziesięć dni nie mogłem tego zrobić, mimo że brałem mnóstwo leków. Z 39 stopni temperatura spadała do 38, a po godzinie wracała do poprzedniego stanu. Nie jadłem, tylko piłem i schudłem około dziesięć kilogramów. Był taki okres, że miałem jechać na oddział zakaźny do Mielca, ale powiedziałem, że postaram się jeszcze jeden dzień wytrzymać. Następnego dnia sytuacja zaczęła się poprawiać.

Czy widzi pan w okręgu Stalowa Wola sędziego, który w przyszłości mógłby pójść pańską drogą i sędziować w ekstraklasie?
Największe szanse ma Mariusz Myszka, który awansował do drugiej ligi, więc pracuje na szczeblu centralnym. Kibicuję mu i trzymam za niego kciuki. Myślę, że po oszlifowaniu talentu może pójść w moje ślady i prowadzić mecze w ekstraklasie.

Więcej pracy poświęcam teraz sędziom z czwartej ligi podkarpackiej i widzę dwóch-trzech arbitrów, z których w przyszłości będzie pożytek. Potrzebują jednak jeszcze trochę czasu.

A czy któraś z pańskich córek, które także sędziują mecze, jest w stanie pójść tą drogą?
Podczas mojego ostatniego meczu w Gorzycach (Stal Gorzyce – Stal Stalowa Wola w Okręgowym Pucharze Polski – przyp. red.) moja młodsza córka Wiktoria, która studiuje medycynę w Bydgoszczy, przejęła ode mnie pałeczkę. Ona sędziuje mecze na linii w męskiej trzeciej lidze i to już jest wyzwanie. Sędziowała również ze mną kilka sparingów drużyn ekstraklasowych. Myślę, że jeśli będzie chciała, a uważam, że ma talent, może zajść daleko w hierarchii sędziowskiej. Najpierw niech jednak skończy szkołę. Jeśli zrobi doktorat z medycyny, to wierzę w to, że jeśli będzie chciała, to w sędziowaniu również się rozwinie.

Czy uważa pan, że brakuje kobiet wśród sędziów w najwyższych ligach w naszym kraju?
Myślę, że brakuje nie tylko kobiet, ale sędziów ogólnie. Jeśli jednak chodzi stricte o kobiety, to uważam, że jeżeli mają smykałkę, dobrze biegają i chcą sędziować, to mogą szybko wskoczyć na najwyższy szczebel w naszym kraju.

A jak pa ocenia poziom sędziowania w naszym kraju? Coraz częściej słyszy się narzekania trenerów arbitrów prowadzących mecze poza ekstraklasą.
Uważam, że poziom sędziowania jest bardzo wysoki i chciałbym, żebyśmy mieli takie drużyny w Europie, jakich mamy sędziów. Nasi arbitrzy prowadzą mecze w Lidze Mistrzów, w Lidze Europy, a nasze drużyny mają problem z dobrym prezentowaniem się w Europie. Sędziowie na pewno nie przynoszą wstydu.

W ostatnich latach swojej kariery miał pan możliwość pracy z var-em. Jak pan oceni ten system?
Na początku byłem temu bardzo przeciwny i niechętnie podchodziłem do tego systemu. Gdy jednak przeszedłem szkolenie, a potem zacząłem sędziować z jego pomocą, to doszedłem do wniosku, że jest on bardzo potrzebny. Dzięki niemu rozwijają się też sędziowie, którzy mają świadomość tego, że jeśli się pomylą, to var tę pomyłkę może skorygować. Mamy wentyl bezpieczeństwa, nie ma już z tyłu głowy tego, że jak się pomylisz, to ktoś nie zdobędzie mistrzostwa. Zawsze można zmienić błędną decyzję.

Jakie ma pan plany na przyszłość?
Od dwóch lat pracuję w podokręgu Stalowa Wola i jestem kierownikiem biura. Wciąż jestem “przy piłce” i teraz więcej czasu poświęcam na obserwację młodszych kolegów. Chcę wiedzieć jak oni się prezentują i być może pomogę któremuś z nich dobrą radą, by wyciągali wnioski z pewnych zachowań i poszli potem tą drogą, którą ja poszedłem.

Rozmawiał Damian Wiśniewski

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Mariusz Złotek z Gorzyc podsumowuje dla nas swoją karierę arbitra piłkarskiego: Nigdy nie chciałem zostać sędzią [WYWIAD] - Echo Dnia Podkarpackie

Wróć na gol24.pl Gol 24