Mateusz Borek: Jeden gol uruchamia efekt domina

Anita Czupryn
Mateusz Borek ma też drugą pasję - boks
Mateusz Borek ma też drugą pasję - boks Fot. Damian Kujawa/ Polska Press
- Mistrzostwa Świata w Rosji to jest mój pierwszy od lat turniej, na który jadę jako kibic. Powieszę szalik, pomaluję policzki w biało-czerwone barwy i będę krzyczał „Polska!” - mówi Mateusz Borek w rozmowie z Anitą Czupryn.

Nie rozumiem tego bzika. Ale nie mogłam się oderwać od książki „Krótka piłka. Bez dyplomacji o reprezentacji, mistrzostwach, Lewandowskim”, która trafiła właśnie do księgarń, a w której, w rozmowie z Cezarym Kowalskim i Robertem Lewandowskim ujawniacie sekrety piłki nożnej.
Miło słyszeć. Pisząc książkę, mniej skupiliśmy się na aspektach czysto piłkarskich i taktycznych, bardziej chcieliśmy opowiedzieć historie ludzi, również naszą i to, jak tę piłkę widzimy. Jakie są nasze wspomnienia, czego nam kiedyś brakowało, co śmieszyło, a co jednak martwiło.

Dzięki tej książce pozbyłam się kompleksów. Okazuje się, że nie tylko ja nie oglądam meczów i nie znam się na piłce nożnej, ale zdarza się, że i sami piłkarze. Wielu takich zawodników spotkałeś?
Zdecydowana większość piłkarzy ogląda mecze. Nie mówię, że wszyscy, nie twierdzę, że z maniakalnym zadęciem, ale od czasu do czasu, czy to swoje mecze, czy Champions League oglądają. Jest jednak spora grupa sportowców, która nie próbuje się dodatkowo nakręcać i motywować, oglądając innych. Każdy z nas potrzebuje czegoś innego, żeby się zmotywować do swojej pracy. I tak jeden piłkarz będzie zagorzale oglądał mecze, drugi spojrzy od czasu do czasu, a są też tacy, którzy uciekają od piłki. Traktują ją jako pracę, a obok pracy mają swoje pasje, rodzinę, znajomych. To są indywidualne sprawy.

Piłka nożna to bardzo dziwny świat.
Dziwny. Rozmawiałem raz z kilkoma zawodnikami, którzy mieli problemy z hazardem. Byłem ciekaw, dlaczego chodzą do kasyna. Przecież świetnie zarabiali, mieli życie jak z bajki, szczęśliwe rodziny, uwielbienie kibiców. Usłyszałem: „Piłka była zawsze moją przyjemnością, ale nie czułem w niej adrenaliny”.

Nie czuli adrenaliny?!
Nie. Opowiadali na przykład, że wychodzili na stadion, na którym było 60 tysięcy ludzi i poza dumą, że gra się dla swojego klubu i kraju, poza tą przyjemnością, że robią to, co lubią, to byli tak silni psychicznie, że nie czuli niepewności wynikającej z grania w piłkę. Szukali więc takiego miejsca, żeby dostać jakiś życiowy extra drive. Stąd też staram się nie oceniać ludzi. Nie mówić, że ktoś zrobił coś dobrze, a inny źle. Każdy się inaczej realizuje.

Jesteś komentatorem sportowym, ocenianie jest wpisane w Twój zawód.
Oceniam piłkę, nie oceniam życia prywatnego. Jeśli ktoś chce mieć trzy żony i jest mu z tym dobrze, to ja nie mam z tym problemu. Jeśli ktoś inny całe życie spędzi z jedną żoną i posiada wzorową rodzinę, to mi się to podoba. Jeśli ktoś chce przeżyć życie jako kawaler, to też to akceptuję. Nikt za mnie nie umrze i nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć - tę maksymę staram się stosować wobec moich bliźnich, wobec kolegów. A wybierając publiczny zawód, trzeba umieć żyć z etyką i umieć radzić sobie z tym, że nie wszystkim się to podoba. Inaczej będziesz się męczyć w tym zawodzie.

Na czym polega inność świata piłki nożnej, jej specyfika?
W wielu krajach piłka traktowana jest jak religia, w wielu jako sport numer jeden.

A w Polsce?
W Polsce na pewno jest to sport numer jeden. Potocznie mówi się, że Polska ma 40 milionów selekcjonerów i 40 milionów komentatorów. Każdy wie, jak zestawić drużynę i każdy zna się na komentowaniu gry. Często doświadczam internetowych dyskusji na temat komentatorów. Uważam, że kibic ma do tego prawo; dopóki nie ma w tym ataków personalnych, chamskiego zachowania, inwektyw, to wszystko jest w porządku. Trzeba się pogodzić, że jest się poddanym ocenie i krytyce kibica, odbiorcy, widza. Ale piłka ma też to do siebie, że przy takim samym, a czasem mniejszym wysiłku, niż przy innych sportach, choćby indywidualnych, zawodnicy zarabiają ogromne pieniądze. Sportowcy innych dyscyplin pracujący bardzo ciężko od rana do nocy, wygrywający największe imprezy mistrzostw świata czy igrzysk olimpijskich zarabiają odsetek tego, co piłkarze. A wielu z tych piłkarzy nie zbliży się nawet w swojej dziedzinie do tego poziomu, jaki reprezentują na przykład lekkoatleci. No, ale każdy się rodzi do czegoś innego. Myślę, że powinniśmy się wystrzegać takiego mylnego myślenia, że piłkarzom jest za dobrze, że zarabiają za dużo i dlaczego ten świat tak wygląda. Wielu zaczynało kopać piłkę na podwórku, wielu młodych ludzi dziś widzi się oczami wyobraźni na PG Narodowym. Ja, jako chłopak w podstawówce, bardziej widziałem się na Stadionie Śląskim. I popatrz, jak niewielu ludzi, którzy zaczynali na podwórku, kończy na najwyższym poziomie. Ilu ich po drodze odpadło.

Na każdym szczycie jest bardzo mało miejsca.
Ale i tak jest go więcej w piłce niż w innych dyscyplinach. Jako absolwent szkoły muzycznej, mecz porównuję do koncertu orkiestry symfonicznej. W orkiestrze jest miejsce dla jednego pianisty, ale też dla kilkunastu skrzypków, kilku wiolonczelistów, kontrabasistów i tak dalej. Jak w drużynie, w której jest, dajmy na to Lewandowski i są ludzie od czarnej roboty, niczym pierwsze, drugie skrzypce i altówki w orkiestrze. Świat piłki jest podobnie skonstruowany.
Hiszpania 82. Wtedy zaczęła się Twoja miłość do piłki?
Wcześniej. Dziś głównie jestem kojarzony z piłką i sportami walki, bo tym się zajmuję, ale do sportu i dziennikarstwa tak naprawdę pchnął mnie hokej na lodzie. Dużo czasu w dzieciństwie spędzałem u babci, a babcia mieszkała koło lodowiska. Była tam drugoligowa drużyna i zdarzało się, że przez 6-7 godzin byłem na lodzie, a potem z kolegami robiliśmy jeszcze lodowisko pod blokiem, żeby grać również wieczorami. Poza tym w mojej rodzinnej Dębicy były dwa duże kluby. Jeden sponsorowany przez Kombinat Rolno-Przemysłowy „Igloopol”, na czele którego stał Edward Brzostowski, późniejszy wiceminister rolnictwa - była w nim bardzo mocna sekcja piłki nożnej na poziomie ekstraklasy, a także sekcja boksu, w której drużyna zdobywała wicemistrzostwa, albo mistrzostwa Polski.

Nie chciałeś się boksować.
Ale za to byłem na każdym meczu. Na godzinę 10 rano szedłem na mszę, z kościoła uciekałem po Podniesieniu, żeby na 11 być w hali, bo wtedy zaczynały się mecze. Hala „Igloopolu” pękała w szwach.

Biegasz na mecze, ale zdajesz do szkoły muzycznej. Gdzie Rzym, gdzie Krym?
Poszedłem na egzamin do szkoły muzycznej, bo taki był warunek ojca; inaczej nie puściłby mnie na mecz. Wydaje mi się, że dom rodzinny na każdego ma duży wpływ. W moim domu rodzice nie interesowali się piłką. Tata pracował w domu kultury, ale przez wiele lat uczestniczył w amatorskim ruchu artystycznym. Wygrywał konkursy recytatorskie, tworzył teatry przy kościele, bo to był taki czas i miejsce, gdzie szukało się wolności, manifestowało patriotyzm. Byliśmy krajem z octem na półkach i paszportem trzymanym na komendzie milicji. Inaczej się wtedy postrzegało świat. Tata później został dyrektorem Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie, zaraził mnie pasją do książek i teatru. Widziałem po 50 przedstawień w roku, jeździłem na festiwale teatralne, ale to wszystko jednak przegrało ze sportem.

Co w sporcie tak kochałeś?
Po pierwsze ruch fizyczny. W szkole uprawiałem wszystkie możliwe sporty: piłka nożna, koszykowa, ręczna. Startowałem też w zawodach indywidualnych, ale zawsze pasjonowały mnie gry zespołowe. Strategia, psychologia drużyny, podział ról, właściwy balans, to, co działo się w szatni przed meczem, po meczu, koncentracja, współodczuwanie porażki, świętowanie sukcesów. Tu tworzyły się relacje, kształtowały charaktery, rodziły przyjaźnie, które zostały na całe życie. I była jeszcze jedna istotna rzecz. Niezależnie od tego ile i w czyim wykonaniu inscenizacji „Makbeta” zobaczysz, to zawsze kończy się on tak samo. W sporcie jest adrenalina, bo nie wiadomo, jaki będzie wynik, jaki będzie finał.

Rozmawiacie o tym w książce: jeden moment, jeden strzał i wszystko może się zmienić. Czyli co?
Podam ci prosty przykład. Prowadzisz klub, który gra finał sezonu, Mistrzostwo Polski i wydaje ci się, że swoimi decyzjami, doświadczeniem, mądrością, zminimalizowałaś ryzyko błędu. Zatrudniłaś właściwych piłkarzy, właściwego trenera. Przychodzi ostatni mecz decydujący o mistrzostwie. Twój zespół tworzy 10 sytuacji dogodnych do zdobycia gola. Pięć razy świetnie interweniuje bramkarz, zawodnik raz nie trafia, piłka jest trzy centymetry od słupka, potem znów są dwa słupki i dwie poprzeczki. Drużyna przeciwna broni się cały czas, przez 90 minut wyprowadza jedną akcję i strzela bramkę. Wygrywa mecz, wygrywa mistrzostwa. Jak ocenisz ten projekt? Pomyliłaś się? Wszystko teoretycznie zrobiłaś dobrze. Miałaś pomysł na mecz, piłkarze stworzyli sytuację, byli 10 razy w polu karnym rywala, twój napastnik oddał strzał i kilka centymetrów zabrakło, żeby piłka wpadła do bramki. A przeciwnik wyszedł z jedną kontrą i strzelił gola na wagę zwycięstwa i mistrzostwa. Potem to mistrzostwo może się przełożyć na grę w Europejskich Pucharach, co z kolei przełoży się na 20 mln euro, które trafi do budżetu zwycięskiego klubu. Ciebie już nie stać na zatrudnienie piłkarzy, musisz ich zacząć sprzedawać albo zwalniać. Robisz tańsze bilety. Nie masz dnia meczowego w Europejskich Pucharach. Odsuwa się od ciebie pięciu sponsorów, no bo nie awansowałeś. Jeden gol sprawia, że następuje efekt domina.

Tak było wtedy, gdy Paweł Janas odstrzelił Jerzego Dudka wziął na mundial Łukasza Fabiańskiego?
Janas przegrał mundial. Dudek prawdopodobnie i tak by na tym mundialu nie zagrał, bo jednym z dwóch piłkarzy grających na świetnym poziomie był Boruc. A może Fabiański, przez to, że pojechał jako 20-letni zawodnik na mistrzostwa w 2006 roku, tak świetnie bronił teraz, bo miał już doświadczenie turniejowe, bo się zmierzył z tą adrenaliną, był w grupie, zobaczył czym są Mistrzostwa Świata? W życiu czasem rzeczy dzieją się przypadkowo, czasami wydaje się nam w danym momencie, że trener podjął złą decyzję, ale z perspektywy czasu na pewne historie patrzymy już inaczej.

Jak patrzysz na mistrzostwa w Rosji?
Z wielką nadzieją, ale też wielką obawą. Będą drużyny z różnych kontynentów i poprzeczka jest zawieszona zdecydowanie wyżej niż na Mistrzostwach Europy, jakie odbywały się w 2016 roku we Francji. Po pierwsze nas na Mistrzostwach Świata nie było 12 lat, od Niemiec 2006. W 2008 zagraliśmy na Euro, w 2012 organizowaliśmy Euro, zagraliśmy dobre Euro 2016, ale to nie były Mistrzostwa Świata. Po drugie, za rzadko mamy styczność z drużynami niekontynentalnymi. Fakt, że zagraliśmy ostatnio parę sparringów, ale minimistrzostwa świata mamy już w grupie: Senegal z Afryki, Japonię z Azji i Kolumbię z Ameryki Południowej. Nie są to drużyny, z którymi spotykamy się na co dzień, jest w tym pewna doza egzotyki, innego stylu, innej mentalności, innego temperamentu. Kolejna sprawa to fakt, że wielu kluczowych piłkarzy, którzy super grali na Euro 2016 dzisiaj są już w zupełnie innej, słabszej formie. Oczywiście w tym czasie wyrośli nowi, młodsi, ale na kimś trzeba opierać swoją nadzieję, że będzie dobrze.
Opieramy na Robercie Lewandowskim, ale to będą jego pierwsze mistrzostwa świata.
Tak, to ciekawa sytuacja. Facet ma 30 lat, w piłce klubowej sięgnął prawie Mount Everestu, bo był trzy razy królem strzelców Bundesligi, wygrał mistrzostwa Niemiec, puchary Niemiec, finał Chempions League w barwach Dortmundu. A jednak wciąż nie może doczekać się pierwszego europejskiego trofeum w postaci Pucharu Europy, wygrania ligi mistrzów, ani też nie był z reprezentacją Polski w finale Mistrzostw Świata. Kiedy Adam Nawałka jechał na Mistrzostwa Świata do Argentyny miał 21 lat, w tym wieku grał na mundialu. Zbyszek Boniek był na trzech mundialach. Przez ten brak awansu Polski od 2006 roku, to świetne pokolenie polskich piłkarzy: Lewandowski, Błaszczykowski, Piszczek jadą dopiero na swoje pierwsze Mistrzostwa Świata w swojej karierze, mając 30 lat i więcej.

Dowodzicie w książce, że los komentatora piłki nożnej jest ściśle związany z losem drużyny. Powinno więc być w Tobie oczekiwanie na zwycięstwo, na przełom.
Tylko zauważ, to jest mój pierwszy od lat turniej, na który jadę jako kibic. Wraz z końcem eliminacji do mundialu w Rosji, prawa do pokazywania mistrzostw świata przeszły do TVP. Tymczasem trener jest człowiekiem przesądów, ma swoje przyzwyczajenia, których nie chce zmieniać: porządek dnia, kolor koszulki, niecofający pod hotelem autokar. Jeśli więc we Francji poszło nieźle, to nie wyobrażał sobie, żebym nie komentował z Tomkiem Hajto meczów reprezentacji w następnych eliminacjach. Komentowaliśmy więc i znowu poszło dobrze, zdobyliśmy awans do Mistrzostw Świata. Ale teraz ten turniej będą komentować już komentatorzy TVP a nie Polsatu. Ludzie pytają, czy będzie u nas sublicencja; jest szansa, że pokażemy mecze na kanale kodowanym, no, ale jeżeli rozmawiamy w końcu maja, a turniej zaczyna się za dwa i pół tygodnia, to nie sądzę, żeby miał tu nastąpić jakiś przełom. To jest jednak gigantyczna operacja logistyczna. Stanowiska komentatorskie, platformy do prezentacji przedmeczowej rezerwuje się rok przed turniejem. Do tego przeloty, hotele; to potężne przedsięwzięcie, w którym uczestniczy wielu ludzi. Komentatorzy są tylko oknem wystawowym, elementem tej układanki pod tytułem „dobra transmisja w telewizji”. Muszę jednak powiedzieć, że jadę do Rosji z fajnym uczuciem i dużą więzią emocjonalną z naszą drużyną. Byłem z nią przed mikrofonem przez 5 lat, przeżyłem wiele wspaniałych meczów, wiele sukcesów, wielkie radości i wzruszenia, a nawet utratę głosu podczas meczu z Niemcami, kiedy strzelał Mila.

Mila, który z szatni zawsze wychodzi ostatni, że nawiążę do przesądów, o jakich wspomniałeś. Jakie jeszcze przesądy istnieją w drużynie?
Na przykład Jerzy Engel ubierał na mecze swój szczęśliwy płaszcz, w kieszeni trzymał zawsze słonika. Każdy z trenerów i zawodników ma swoje rytuały i przesądy. Są tacy, którzy nie wejdą na boisko lewą nogą, zawsze prawą.

Jak Ronaldo.
Naszych paru też.

A bramkarz obsikuje boisko i swoją bramkę? Tak robił jeden z bramkarzy Argentyny.
Tylko, że po przerwie drużyna bramkę musi przecież zmienić. Ale wracając do komentowania, to sam jestem ciekaw, jak będę reagował, oglądając mecz prywatnie. Wielu komentatorów ma tak, że nawet jeśli oglądają mecz prywatnie, to nim żyją, krzyczą. Ja często oglądam w skupieniu, w ciszy i mogę się nie odezwać przez 90 minut. Teraz pewnie rozegram te mecze razem z naszymi, powieszę szalik, pomaluję policzki w biało-czerwone barwy i będę krzyczał „Polska!” .

Co przynosi szczęście komentatorowi?
Nie wierzę w szczęście. Uważam, że w życiu trzeba sobie na wszystko zapracować. Nie mam amuletów. Mam porządek dnia meczowego, którego się trzymam.

Co to znaczy?
Higiena życia. Trzeba ją utrzymywać podczas turnieju. We Francji komentowałem 23 mecze, a przez pierwsze 14 dni tych meczów miałem 13. Mecz kończył się, załóżmy, o 1 w nocy, stadion znajduje się jakieś 15 kilometrów od centrum miasta, bierzesz taksówkę, albo jedziesz autobusem z kibicami, spać idziesz o godzinie 2. Wstajesz o 5.30, bierzesz prysznic, idziesz na dworzec, bierzesz TGV, jedziesz 5-7 godzin do Nicei, w pociągu się przygotowujesz, sprawdzasz, dojeżdżasz do hotelu, bierzesz prysznic i wyjeżdżasz o 17:30, żeby zdążyć na mecz o 21. Gdybyś chciała dotknąć kultury tego kraju, dotknąć rozrywki, wyjść do baru, to nie ma szans. Trzeba się przespać, nie ma mowy o żadnym winie, nic z tych rzeczy. Musisz pamiętać, że to, w jakiej formie obudzisz się w dzień meczowy, zależy od tego, jak przeżyłeś poprzedni dzień. Zdarza się, że komentatorzy też mają swoje słabsze dni. Wtedy najważniejsze jest przejść przez transmisję na solidnym, dobrym poziomie, nie szukać fajerwerków. Nie zawsze jest niedziela, ale ważne, żeby nie zejść poniżej pewnego poziomu. A pomaga w tym zwykła higiena.

Jak traktujesz to, że los komentatora zależy od losu drużyny?
Odpowiedź jest prosta. Wielkość słynnego komentatora Jana Ciszewskiego tyleż została zbudowana na ciekawym tembrze głosu, specyficznej narracji, ale również na braku mnogości mediów, bo był jeden czy dwa kanały i opustoszałe ulice, bo wszyscy oglądali ten sam kanał, nie było, jak dzisiaj, 26 kanałów sportowych. No i Ciszewski był świadkiem sukcesu polskiego sportu, polskiej piłki. Jak skomentujesz mecz o złoty medal igrzysk olimpijskich, mecz o trzecie miejsce z Brazylią, później mundial w Argentynie, igrzyska olimpijskie w Montrealu, mundial w Hiszpanii, gdzie za Piechniczka zajęliśmy trzecie miejsce, to ten twój głos na zawsze pozostanie w głowach i sercach kibiców, i będzie kojarzony z triumfem polskiego sportu. Kolejny - Włodek Szaranowicz - zawsze był dla mnie mistrzem słowa. Jest wielkim dżentelmenem ekranu i mikrofonu. Zawsze miał świetną narrację, pięknie mówi po polsku. Ugruntowały go sukcesy Adama Małysza, Kamila Stocha. Jak nasi zaczęli skakać, wygrywać złote medale, igrzyska, mistrzostwa świata, Turniej Czterech Skoczni, to komentowanie Szaranowicza zaczęło jeszcze inaczej brzmieć, nabrało jeszcze innej wymowy.
Kiedy zaczął inaczej brzmieć głos Mateusza Borka?
Ponieważ między 1986, kiedy byłem 16-latkiem, a 2002 rokiem, mieliśmy przerwy w wielkich imprezach, a teraz gramy w miarę regularnie, to myślę, że dzisiaj, w obecnej kondycji polskiej piłki, czymś co już jest kojarzone z sukcesem, to dobra gra naszej drużyny w eliminacjach, awans do turnieju i to co się zdarzyło we Francji - wyjście z grupy, dotarcie do ćwierćfinału, pokonanie Szwajcarii rzutami karnymi, a potem w dramatycznych okolicznościach pożegnanie się z tym turniejem. To małe rzeczy, jeszcze niezmaterializowane medalem, ale oznaczające sukces. Ale myślę, że polski komentator piłkarski ponownie znajdzie się w sercach i umysłach ludzi, jak Polska znów coś wygra, jak staniemy na podium. Reprezentację na mistrzostwach w Rosji komentować będą doświadczeni i znani komentatorzy, Darek Szpakowski i Jacek Laskowski plus eksperci. Wiadomo, że każdy komentator chciałby być na takiej imprezie, a zwłaszcza, gdy niejako „wprowadził” reprezentację na taki turniej, był z tą drużyną i opowiadał o jej dobrych meczach. Nie mam w sobie egoizmu, chcę, aby chłopakom dobrze poszło, chcę żeby ci komentatorzy z konkurencji, a jednocześnie moi koledzy, przeżyli wielkie chwile, wprowadzili drużynę do ćwierćfinału, do półfinału. Trzeba też powiedzieć, że dzisiaj PZPN to duża, światowa, profesjonalnie zarządzana korporacja. Wystarczy wspomnieć kilka reprezentacji z lat 90., które naprawdę miały świetnych piłkarzy, ale nigdy nic nie potrafiły wygrać, bo nie mieli warunków. Zawodnicy spali na skrzypiących łóżkach, nie mieli normalnych strojów do trenowania, nie mieli startowego, suplementacji, doktora, monitorowania organizmu. Niczego.

A dziś?
Sztab Adama Nawałki liczy 20 ludzi. Związek nie oszczędza, są specjalne programy do monitorowania organizmów zawodników, do analizowania przeciwnika. Piłkarze śpią w najlepszych hotelach, mają czartery, lekarzy, fizjoterapeutów. Nie ma co porównywać tamtych czasów. 16 lat temu polscy piłkarze udający się na mundial, pokolenie kadry Engela, jechali jako bohaterowie, bo po 16 latach przynieśli Polsce awans. W ciągu 21 dni swojego pobytu na mundialu spadli od bohatera do zera. Szydzono z nich, kabareciarze wymyślali skecze na ich temat, po nieudanym turnieju, w którym wszyscy zawalili: piłkarze, trener. Wtedy polski kibic swoją frustrację, rozgoryczenie wyładowywał na tak zwanych zupkach, czyli dwóch reklamowych kontraktach kadry: Coca-coli i McDonald’sa, a nie na tym, że przegrano mecz. Kibice szukali wytłumaczenia: „Gdyby nie te zupki, gdyby nie te szklanki, to sięgnęliby po medal”. Dzisiaj, jestem pewien, że niezależnie od tego, czy wygramy, czy przegramy w Rosji, to nikt nie będzie wytykał i pisał o pięciu reklamach jednego zawodnika, siedmiu reklamach innego, czy wspólnych reklamach całej reprezentacji. Jesteśmy już w innych czasach, do których wtedy dopiero wchodziliśmy. Polska musiała się uczyć innego systemu, zachłysnęła się konsumpcją, odrzuciła relacje międzyludzkie, sport, byliśmy nastawieni na konsumpcję i dobra doczesne. Po 30 latach wracamy do korzeni. Wtedy to były pierwsze kontrakty reklamowe dla piłkarzy, którzy ugrali coś dużego; ludzi to denerwowało. Teraz się do tego przyzwyczailiśmy. Życzę kadrze wielkiego sukcesu, ale jestem pewny, że gdyby coś nie wyszło, odpukać w niemalowane, to powiedzą: „Przegraliśmy mundial, bo Robert nie strzelił”, a nie, że przegraliśmy dlatego, że chłopaki wzięli udział w reklamie Vistuli, Orlenu czy Samsunga.

I znów powiemy: „Już za cztery lata Polska będzie mistrza świata”.
To było nasze stare hasło. Ale nie ma co być pazernym. Reprezentacje Kazimierza Górskiego czy Antoniego Piechniczka też nie wygrywały złota. Jacek Gmoch jechał po złoto do Argentyny i też go nie przywiózł. Jeśli polska reprezentacja na Mistrzostwach Świata w Rosji dojdzie do ćwierćfinału, czyli powtórzy wynik z Mistrzostw Europy, ale przełoży to na turniej wyższej rangi, to ja jako komentator, jako kibic powiem: „Panowie, jesteście dla mnie wielcy, jesteście mistrzami”. A wszystko co będzie ponad, potraktuję jak zimowe wyjście na Broad Peak, ośmiotysięcznik, na który zimą nikt nie wszedł. Taki to byłby wyczyn.

Mateusz Borek, Cezary Kowalski, „Krótka piłka”, Wyd. Czerwone i Czarne Warszawa 2108
Mateusz Borek, Cezary Kowalski, „Krótka piłka”, Wyd. Czerwone i Czarne Warszawa 2108 Materiały prasowe

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Mateusz Borek: Jeden gol uruchamia efekt domina - Portal i.pl

Wróć na gol24.pl Gol 24