Mateusz Pawłowicz - niechciany, w Garbarni Kraków, wojownik, który znalazł sposób na życie [ZDJĘCIA]

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
Sylwetka. Na piłkarskim boisku Mateusz Pawłowicz zawsze walczył, zostawiał serce. Po zejściu z niego także daje sobie radę, gdyż zadbał o to dużo wcześniej, skończył studia.

- Każdy tak poważny uraz zostawia duży uszczerbek na zdrowiu, ale czułem się na siłach, by normalnie trenować i podjąć rywalizację o miejsce w drużynie. Niestety, szefowie klubu nie byli zainteresowani moim powrotem do niej. Nie mam o to żalu, ale przypomnę, że zdrowia nie straciłem na dyskotece, tylko na boisku, broniąc barw Garbarni - mówi 34-letni Mateusz Pawłowicz, zawodnik krakowskiego klubu w latach 2014-2017.

Wcześniej grał w Górniku Wieliczka (do 2005, 2006-2009, 2013), Okocimskim Brzesko (2006, 2010-2012), Dolcanie Ząbki (2009-2010), Stali Rzeszów (2013) i Motorze Lublin (2014).

Po raz ostatni wystąpił na boisku 25 marca 2017 r. w meczu III ligi z Cosmosem Nowotaniec. Nabawił się wtedy całkowitego uszkodzenia więzadła krzyżowego przedniego, uszkodzenia w znacznym stopniu więzadła pobocznego i uszkodzenia łąkotki. Niespełna 4 tygodnie później przeszedł operację, polegającą na rekonstrukcji więzadła krzyżowego i naprawy innych uszkodzonych części kolana.

Potem, licząc na powrót do zdrowia i na boisko, miał długą rehabilitację. Choć przeciągała się w czasie, ówczesny trener Garbarni Mirosław Hajdo cierpliwie czekał na piłkarza słynącego z charakteru, wojownika na murawie, który miał posłuch wśród kolegów w szatni.

- W czasie, gdy się leczyłem, bywałem na treningach oraz meczach Garbarni w Krakowie i tych bliższych wyjazdowych. Byłem z drużyną bez względu na stan mojego zdrowia. Czułem się potrzebny kolegom i trenerowi - mówi Pawłowicz.

Urodził się 29 marca 1984 roku w Krakowie. Jest wychowankiem Górnika Wieliczka. To w nim stawiał pierwsze kroki jako junior i senior. Miał się od kogo uczyć; np. w sezonie 2003/04 w III-ligowym zespole grali m.in. Piotr Gruszka, Jacek Mróz, Maciej Musiał, Paweł Weinar i Paweł Zegarek. Konkurencja była na tyle silna, że aby mógł grać, został wypożyczony do Okocimskiego, z którym po barażach z Puszczą Niepołomice awansował do III ligi, ale wrócił do Górnika, zaliczając w nim trzy sezony, w tym jeden w II lidze.

Kolejny sezon spędził w I-ligowym Dolcanie: - Bardzo mile go wspominam. Pierwszy raz grałem z dala od domu. Pamiętam mecz w Zabrzu z Górnikiem, wygrany 2:1 w obecności 8 tysięcy widzów. Niezapomniane chwile…

Miejsce w składzie stracił po przyjściu trenera Dariusza Kubickiego, który dał mu szansę gry tylko w trzech meczach.

Ponownie znalazł się w II-ligowym Okocimskim. Już po pół roku został kapitanem drużyny. Zachował funkcję nawet po przerwie w występach spowodowanej kontuzją. - Byłem szanowany przez kolegów - chwali się nie bez powodu.

Potem po pół sezonu występował w Stali Rzeszów, Górniku i Motorze.

- Do Stali trafiłem za sprawą trenera Roberta Kasperczyka, który wcześniej prowadził mnie w Górniku. To właśnie pod jego wodzą poczyniłem największe postępy w wielickim klubie. To on postawił na mnie. Po grze w Stali wróciłem do Górnika, bo nie znalazłem klubu w pierwszej lub drugiej lidze. Z o rok starszym ode mnie trenerem Piotrem Klimczykiem, z którym znałem się z okresu wcześniejszych występów w Górniku, ustaliłem, że będę grał tylko przez jedną rundę (w IV lidze - przyp.). Potem do Motoru ściągnął mnie trener Kasperczyk. Miałem kontrakt podpisany na półtora roku, ale, niestety, spadliśmy do trzeciej ligi - wspomina Pawłowicz.

Jak się znalazł w Garbarni?

- Zadzwoniłem do trenera Krzysztofa Szopy, który przed laty dał mi szansę gry w Górniku. Przyjechałem na sparing i zostałem w klubie. Nieskromnie powiem, że gdy nie miałem problemów zdrowotnych, to zawsze grałem - mówi były defensor.

Faktycznie, w III-ligowym zespole miał praktycznie etat. W sezonie 2014/15 zaliczył 33 występy, wszystkie w wyjściowym składzie, w tym 32 po 90 minut (tylko w jednym meczu został zmieniony, i to dopiero w 86 minucie). W kolejnym sezonie rozegrał 21 spotkań, w tym 19 w podstawowej jedenastce, a w następnym - 10 (7).

Nigdy nie był wirtuozem futbolu, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Jego atutami były przede wszystkim waleczność, nieustępliwość, zaangażowanie na boisku. Grał twardo, ostro, nie patyczkował się z rywalami, ale, przynajmniej w Garbarni, nie zbierał dużo kartek. W 64 meczach „Brązowych” dostał ich 16.

Dwa razy jako garbarz zobaczył czerwoną kartkę. Pierwszą 30 października 2015 r. w meczu z Wisłą Sandomierz w Krakowie (już w 20 minucie po dwóch „żółtkach”), a drugą - 15 czerwca 2016 r. w barażowym rewanżu o awans do II ligi z Wartą w Poznaniu (w 90 minucie, protestując przeciwko karnemu).

- Przed meczem z Wisłą byłem w szatni nabuzowany. Niestety, popełniłem dwa takie same faule - niedozwolone wślizgi - w tym samym miejscu na boisku. W Poznaniu zacząłem mecz na lewej obronie, ale potem grałem jako półlewy stoper, zastępując kontuzjowanego Krzysztofa Kalembę. Dostałem najpierw żółtą, a później od razu czerwoną kartkę - wspomina Pawłowicz.

Przez ostatnie 10 lat gry strzelił... jednego gola - 5 września 2014 r. w meczu III ligi z Beskidem Andrychów w Krakowie.

- Uzyskałem go głową po rzucie rożnym. Nie zdobywałem bramek, ale faktem jest, że trener przy stałych fragmentach gry prawie zawsze ustawiał mnie z tyłu, ufając, że w przypadku powrotu piłki na naszą stronę boiska potrafię przerwać szybką akcję rywali. Byli gracze, którzy lepiej ode mnie wykonywali zadania ofensywne, ale ja dobrze wiedziałem, czego ode mnie wymagał trener. Realizacja tego była dla mnie najważniejsza. Mam też satysfakcję, że zarobiłem trzy lub cztery karne i zaliczyłem parę asyst - mówi.

Podatny na kontuzje, nie strzelający goli obrońca nadal cieszył się zaufaniem trenera. Po awansie Garbarni do I ligi usłyszał od Hajdy, że ten wciąż liczy na niego.

- To było dla mnie bardzo mobilizujące i motywujące. Kontynuowałem proces leczenia, ale gdy wróciłem do treningów, tydzień później trener Hajdo został zwolniony - mówi Pawłowicz. I dodaje: - Potem nie widziałem przychylności wobec mnie. Mógłbym nadal grać w piłkę, ale nie miałoby to już sensu. Sześć razy w tygodniu biegam i chodzę na siłownię, jednak tylko dla siebie.

Nie kryje, że bardzo go boli spadek jego Garbarni do II ligi.

- Jest to dla mnie przykre, bo wcześniej udało się nam stworzyć zespół, który uzyskał dobry wynik, awansował do pierwszej ligi. Niestety, zbyt łatwo się rozsypał. Jesienią zwolniono trenera z charyzmą, choć drużyna miała charakter, swój styl gry. Traciła punkty, ale były przesłanki, że może grać lepiej. Pod wodzą nowego trenera już ich nie widziałem.

Na życie po piłkarskiej karierze Pawłowicz ma pomysł. A raczej - miał go już od dawna.

- To nie wstyd zakończyć karierę w wieku 35 lat. O tym, co robić po zakończeniu gry w piłkę, trzeba jednak myśleć nie w wieku ponad 30 lat, ale gdy ma się ich 18 lub 19. Ja ukończyłem Akademię Pedagogiczną, licencjat - wychowanie obronne, magisterka - edukacja dla bezpieczeństwa i zarządzanie kryzysowe. Działam w branży związanej z nieruchomościami i pracuję w firmie związanej z ubezpieczeniami piłkarzy. Zawsze miałem głowę na karku. Może kiedyś zajmę się trenerką. W Brzesku w pierwszej lidze przez pół roku byłem asystentem trenera Krzysztofa Łętochy, a sam dwa lata prowadziłem juniorów Wieliczanki - podkreśla.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Mateusz Pawłowicz - niechciany, w Garbarni Kraków, wojownik, który znalazł sposób na życie [ZDJĘCIA] - Dziennik Polski

Wróć na gol24.pl Gol 24