Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Brożek: Dla mnie Wisła Kraków to coś więcej niż tylko miejsce pracy

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Andrzej Banaś
– Wciąż mam w głowie to, ile tutaj przeżyłem, jak piękne lata spędziłem w Wiśle. Nie wiem, czy wytrzymam w niedzielę, bo dla mnie to już teraz są ogromne emocje. Człowiek naprawdę jest mocno przywiązany do tego klubu, kibiców, więc nie wiem, jak zareaguję na to wszystko, co będzie się działo w niedzielę na stadionie. Będę starał się jednak wytrzymać – mówi Paweł Brożek, który w najbliższą niedzielę zostanie oficjalnie pożegnany przez Wisłę Kraków w trakcie meczu z Lechem Poznań.

– Z jednej strony już Pan wie, że kariera w Wiśle Kraków po prawie dwudziestu latach dobiega końca, z drugiej jeszcze trwa sezon. Jakie uczucia Panu obecnie towarzyszą, gdy przyjeżdża Pan na treningi, przygotowuje się do kolejnych meczów?
– Jeśli mam być szczery, to nie byłem zaskoczony tym, że klub nie przedłuży już ze mną kontraktu. Spodziewałem się tego, przygotowywałem się na ten moment i… nie zdołałem się przygotować. Towarzyszy mi w tym momencie smutek. Spędziłem w Wiśle Kraków kawał mojego życia. Nie będzie mi łatwo rozstać się z tą szatnią, z klubem, z kibicami.

– W klubie nie pytano Pana o zdanie, czy chce kontynuować w Wiśle karierę, tylko jednostronnie podjęto decyzję o tym, że kontrakt nie zostanie przedłużony. Tak to wyglądało?
– Tak, ale chcę od razu podkreślić, że wszystko odbyło się z klasą, nie mam do nikogo żalu. Ja i Arek Głowacki spotkaliśmy się z zarządem na wspólnej kolacji. Porozmawialiśmy o przyszłości Wisły, ale też otrzymaliśmy informację, że klub nie przedłuży z nami kontraktów. Myślę, że przekazanie nam tej informacji powinno wyglądać właśnie w tak elegancki sposób. To również ja i Arek poprosiliśmy, żeby Wisła jak najszybciej ogłosiła swoją decyzję. Z jednej strony chcieliśmy uniknąć spekulacji, z drugiej powoli zacząć oswajać się z myślą, że w przyszłym sezonie już nas tutaj nie będzie.

– Ten sezon nie jest dla Pana udany. Nie gra Pan praktycznie wcale, są mecze, że nie mieści się Pan na ławce rezerwowych. Frustruje Pana sytuacja, że tak wygląda pański ostatni sezon w klubie, z którym tyle osiągnął?
– Pewnie, że frustruje. Powiedziałem już kiedyś, że jest we mnie iskra, która daje mi motywację, żeby grać na wysokim poziomie. Wciąż mam w sobie ambicje, ale co mogę powiedzieć? Chyba tylko tyle, że nie wszystko w ostatnim czasie zależało tutaj ode mnie. Skoro ostatnio nie mieściłem się nawet w meczowej osiemnastce, to wygląda na to, że mój czas w Wiśle Kraków po prostu minął.

– Skoro mówi Pan, że jest jeszcze iskra, to rodzi się pytanie, czy już coś się dzieje wokół Pana. Są propozycje z innych klubów?
– Coś tam się dzieje, ale na razie bez twardych konkretów. Spokojnie czekam na rozwój sytuacji, bo wiadomo, że teraz toczy się walka o europejskie puchary, czy o utrzymanie. W klubach bardziej na tym się koncentrują. Jeśli pojawi się jednak ciekawa, konkretna oferta, to na pewno skorzystam, bo chcę jeszcze pograć w ekstraklasie. Jeśli takich konkretów nie będzie, zakończę karierę, tak jak Arek Głowacki.

– Ma Pan pomysł na życie po zakończeniu kariery?
– Mam. Od kilku lat prowadzę firmę transportową, której jednak z racji piłkarskich obowiązków, nie miałem możliwości poświęcić tyle czasu, ile powinienem. Gdy skończę grać, będę miał wreszcie okazję, żeby dokładniej zająć się tym biznesem. Są również dzieci, które rosną i będą potrzebować, żeby tata był częściej w domu. To jednak wciąż przyszłość, bo w tym momencie wciąż myślę o tym, żeby kontynuować karierę.

– Jak wyobraża Pan sobie mecz z Lechem Poznań i uroczystość pożegnania z Wisłą Kraków? Popłyną łzy, czy wytrzyma Pan?
– Ciężko powiedzieć… Zostało jeszcze parę dni do tego spotkania. Wciąż mam w głowie to, ile tutaj przeżyłem, jak piękne lata spędziłem w Wiśle. Nie wiem, czy wytrzymam w niedzielę, bo dla mnie to już teraz są ogromne emocje. Człowiek naprawdę jest mocno przywiązany do tego klubu, kibiców, więc nie wiem, jak zareaguję na to wszystko, co będzie się działo w niedzielę na stadionie. Będę starał się jednak wytrzymać.

– Wraca Pan czasami myślami do tego, co działo się prawie dwadzieścia lat temu, gdy razem z bratem trafił Pan do Wisły?
– Dla mnie to tak, jakby było wczoraj. Strasznie szybko to zleciało. Wisła ściągnęła wtedy grupę zdolnych, młodych chłopaków praktycznie z całej Polski. Mieszkaliśmy w internacie. Mnie o tyle było łatwiej, że przyjechałem do Krakowa z bratem. Wspieraliśmy się wzajemnie i poradziliśmy sobie, choć nie ma co kryć, że młodym chłopcom bez rodziców, rodzeństwa łatwo na początku nie było.

Kibice Wisły Kraków na archiwalnych zdjęciach [GALERIA]

– Szybko przyszedł pierwszy wymierny sukces. Wspomniał Pan o tym, że Wisła sprowadziła w tamtych latach grupę zdolnych zawodników. W 2000 roku zdobyliście mistrzostwo Polski juniorów, a większość piłkarzy z tej drużyny zaistniała później w ekstraklasie. Szkoda tylko, że w Wiśle nieliczni…
– Tak się ułożyło, choć wielu chłopaków z tej drużyny miało bardzo duży potencjał. To była w znacznym stopniu reprezentacja Polski z naszego rocznika. Mistrzostwo Polski zdobyliśmy wtedy dość łatwo, a później nie każdy wykorzystał swoją szansę lub jej nie dostał. Choćby w takim wymiarze jak ja. Dla mnie świetną sprawą było to, że mogłem szybko trenować z pierwszą drużyną i uczyć się od znakomitych zawodników. Nie wszyscy z tamtej juniorskiej drużyny mieli taką możliwość.

– Z perspektywy tych dwudziestu lat można powiedzieć, że pańskie marzenia się spełniły?
– Miałem 15 lat, gdy tutaj trafiłem. Dzisiaj rzeczywiście mogę powiedzieć, że moje plany, marzenia spełniłem w znacznym stopniu. Grałem dla Wisły, strzelałem bramki, zdobywałem tytuły. Wiem natomiast również, że stać mnie było na to, żeby wycisnąć więcej z mojej kariery.

– Debiutował Pan w Wiśle jeszcze przed siedemnastymi urodzinami. Pierwszego gola w ekstraklasie strzelił Pan dokładnie w dniu swoich osiemnastych urodzin. Uśmiecha się Pan dzisiaj czasami gdy o piłkarzach, którzy skończyli już dawno dwadzieścia lat, wciąż mówi się jako o młodych, zdolnych, którym trzeba dać czas?
– Szczerze? Uśmiecham się, choć trzeba też pamiętać o jednym. Mnie ktoś dał szansę. Tym kimś był trener Adam Nawałka. Pamiętam jak dzisiaj ten mecz z Odrą Wodzisław Śl., który rozgrywaliśmy na błocie, a nie na zielonej murawie. Wszedłem na boisko w końcówce za Grześka Patera, a kilka minut później pokonałem Grzegorza Tomalę, dobijając strzał Mirka Szymkowiaka. Fajnie się to wszystko zaczęło.

– Pewnie nie spodziewał się Pan wtedy, że na tak długo zwiąże się z Wisłą Kraków. Co jest takiego w tym klubie, że tak mocno przywiązuje do siebie ludzi?
– Też się nad tym kiedyś zastanawiałem, ale to rzeczywiście coś wyjątkowego, bo mało jest w Polsce klubów, wokół których byłoby tylu oddanych ludzi. Powiem szczerze, że nie potrafię tak do końca wyjaśnić na czym to polega, że Wisła dla wielu osób działa jak magnes, sprawia, że człowiek w to wszystko mocno wsiąka. Może to jest kwestia tego całego klimatu, jaki jest wokół Wisły, związanego po pierwsze ze specyfiką Krakowa, a po drugie z ludźmi, jacy tutaj grali w przeszłości. Oni cały czas żyją Wisłą, cieszą się tutaj ogromnym szacunkiem. Mamy już całe pokolenia takich zawodników, co sprawia, że bez cienia przesady Wisła jest wyjątkowym klubem, wyjątkowym miejscem, w którym ja czuję się jak u siebie w domu. Nawet gdy wyjechałem za granicę, gdy grałem w Turcji, Szkocji i Hiszpanii, zawsze mocno interesowałem się tym, co się tutaj działo. Musiałem być cały czas na bieżąco.

– Skoro poruszył Pan temat gry za granicą, to zapytam wprost – dlaczego się nie udało?
– Po za późno wyjechałem. Uważam, że to był główny powód tego, że moja kariera za granicą nie potoczyła się tak, jak chciałbym. Wyjeżdżałem w wieku prawie 28 lat. Straciłem pod tym względem cztery lata, podczas których mógłbym przygotować się do nieco innego wysiłku, innej ligi, innej mentalności.

– Żałuje Pan, że za granicą nie poszło tak, jakby Pan chciał?
– Z jednej strony tak, ale z drugiej w życiu jest coś za coś. Pewnie, że chciałbym grać w wielkim zagranicznym klubie, w topowej europejskiej lidze, ale nie wszystkim jest to dane. Z drugiej strony, dzięki temu mogłem spędzić więcej lat w Wiśle, nacieszyć się tutaj sukcesami.

– A może ten pierwszy wybór klubu zagranicznego był nie do końca trafiony? Pamiętam naszą rozmowę dzień przed pańskim transferem do Trabzonsporu. Nie był Pan specjalnie przekonany, żeby tam odchodzić. Wspominał Pan o ofertach z Niemiec.
– Nie żałuję, że trafiłem do Trabzonu. Przekonałem się jednak, jak jest różnica między ligą polską i turecką. Tam jeśli od razu zyskasz zaufanie, wykorzystasz swoją szansę, to będziesz grał. Nikt jednak nie daje czasu na aklimatyzację, wejście do zespołu. Trzeba grać od razu na najwyższym poziomie, bo nikt z piłkarzami się „nie pieści” i drugiej szansy nie daje.

– Z Trabzonsporu trafił Pan do wielkiego klubu, jakim jest Celtic Glasgow, ale wiele to się Pan tam nie nagrał.
– Ale też nie żałuję, że byłem w Celticu. Po pierwsze w tamtym okresie chciałem za wszelką cenę wyjechać z Turcji, którą byłem już mocno zmęczony. Po drugie, jak dostajesz ofertę z wielkiego europejskiego klubu, a takim jest bez wątpienia Celtic, to się po prostu nie odmawia. Krótko, bo krótko, ale mogłem się przekonać jak funkcjonuje tak wielki klub, jak wyglądają derby Glasgow. Miałem też okazję pracować z bardzo dobrym trenerem, ze świetnymi piłkarzami. Nie traktuję zatem pobytu w Szkocji jako straconego czasu.

– Pobyt w Recreativo Huleva to był taki moment w pańskiej karierze, kiedy ostatecznie doszedł Pan do wniosku, że najlepszą ligą dla Pawła Brożka jest nasza ekstraklasa?
– Można tak powiedzieć. Trafiłem do Hiszpanii dzień przed zamknięciem okna transferowego, bez treningów z drużyną, bez ogrania. Wszedłem w zespół i po dwóch, trzech tygodniach zacząłem grać w podstawowym składzie. Później jednak odbiło się to na mojej formie. W futbolu pewnych rzeczy nie da się bowiem oszukać, jeśli nie przygotujesz się odpowiednio przed sezonem, to „na świeżości” daleko się nie zajedzie. W Hiszpanii zagrałem prawie dwadzieścia meczów, strzeliłem dwie bramki. W końcu jednak doszedłem do wniosku, że Polska, Wisła, to najlepsze dla mnie miejsce i wróciłem.

– Kilka lat za granicą pozwoliły Panu przynajmniej zabezpieczyć sobie przyszłość po zakończeniu kariery?
– Może nie ustawiłem się w taki sposób, żeby leżeć i nic nie robić, ale odłożyłem tyle pieniędzy, żeby zapewnić sobie spokojny start, gdy już rzeczywiście przestanę grać zawodowo w piłkę.

– A reprezentacja Polski? W niej czuje się Pan zrealizowany?
– Nie do końca. Niedosyt na pewno pozostał. Szczególnie żałuję okresu za Leo Beenhakkera, gdy mieliśmy naprawdę fajną grupę piłkarzy, ale nie potrafiliśmy tego przełożyć do końca na eliminacje mistrzostw świata, po których trener został zresztą zwolniony w dość dziwnych okolicznościach. Taki był wtedy okres dla reprezentacji, teraz jest inaczej…

– Bardziej profesjonalnie?
– Nie wiem czy tak to można ująć. Nie ma mnie obecnie w tej kadrze, więc nie mnie oceniać.

– Ale ma Pan przecież w tej drużynie kolegów.
– Niby tak, ale jeśli z kimś spotykam się od czasu do czasu, to tylko z Kubą Błaszczykowskim. A z nim, jeśli rozmawiamy na tematy piłkarskie, to bardziej o Wiśle niż o kadrze.

– Wróćmy do Pana. Dlaczego Paweł Brożek nie zaistniał tak na dobre w reprezentacji?
– Niby byłem w tej drużynie, a tak naprawdę nie potrafiłem w reprezentacji sprzedać w pełni swoich umiejętności, możliwości. Oczywiście skłamałbym, gdybym powiedział, że jestem całkowicie rozczarowany moją przygodą reprezentacyjną. Byłem na mistrzostwach świata i Europy. Zaliczyłem w obu turniejach nawet epizody na boisku. Nie było to może takie pełne spełnienie marzeń, ale z drugiej strony jest wielu piłkarzy w Polsce, którzy tych imprez do swojego CV wpisać sobie nie mogą. Niedosyt jednak pozostał, bo uważam, że stać mnie było w reprezentacji Polski na więcej.

– Najlepszy występ w kadrze to?
– Mecz z Czechami w 2008 roku na Stadionie Śląskim, wygrany przez nas 2:1, w którym strzeliłem pierwszą bramkę dla Polski. To było w ogóle bardzo dobre spotkanie całej reprezentacji, w tym moje. Zarówno pod względem gry, jak i wyniku. Bardzo miło wspominam tamten wieczór.

– Który z trenerów odcisnął największe piętno na pańskiej karierze?
– Wielu było takich szkoleniowców, ale na początek muszę wymienić Adama Nawałkę. To dzięki niemu trafiłem do Wisły, to on wprowadzał mnie w dorosłą piłkę, to on dał mi szansę i bardzo dużo mnie nauczył na początku mojej drogi. Wiele zawdzięczam Maciejowi Skorży. Przy nim rozwinąłem się jako napastnik, który zaczął strzelać regularnie bramki, a przestał seryjnie marnować okazje. Miło wspominam też wielu innych trenerów – Kazimierza Moskala, Franciszka Smudę, z którym dobrze współpracowało mi się zarówno w Wiśle, jak i reprezentacji. Z zagranicznych trenerów muszę wspomnieć o Danie Petrescu, z którym miałem bardzo dobry kontakt. Żałuję, że nie wyszło mu w Wiśle. Dobrze wspominam też trenera Henryka Kasperczaka. Wiadomo, że przy nim dopiero wchodziłem do zespołu, nie miałem możliwości grać bardzo dużo, ale ławka rezerwowych w tamtych czasach, przy takiej drużynie, jaka tutaj była, to już było coś wielkiego.

– Gdy wracał Pan do Wisły w 2013 roku nie krył Pan, że chce zmierzyć się z rekordem klubowym Kazimierza Kmiecika, który strzelił dla „Białej Gwiazdy” 153 bramek w lidze. Pan ma ich na koncie 134, a ogólnie 165 przy 180 Kmiecika. Wielkiego poprzednika wyprzedzić się zatem nie udało
– Chciałem wyprzedzić trenera i miałem na to szansę przez dwa lata. Chciałem przynajmniej się zrównać z Kazimierzem Kmiecikiem. Z różnych względów już mi się ta sztuka nie uda.

– Na pocieszenie pozostaje fakt, że jest Pan najbardziej utytułowanym piłkarzem „Białej Gwiazdy” w 112-letniej historii klubu. Siedem tytułów mistrza Polski, dwa Puchary Polski, Puchar Ligi, dwie korony króla strzelców. To robi wrażenie.
– A do tego jeszcze parę medali, choćby za wicemistrzostwo Polski. Satysfakcja z tych trofeów jest ogromna. Prawda jest taka, że żaden prawdziwy sportowiec nie gra tylko dla pieniędzy, ale również właśnie dla satysfakcji i trofeów.

– Które z tych mistrzostw Polski smakowało najbardziej? Można to w ogóle w ten sposób podzielić?
– Można, bo przy kilku pierwszych tytułach mój udział nie był bardzo duży. Wchodziłem głównie na zmiany, grali wtedy przede wszystkim inni. Najwięcej satysfakcji dostarczyły mi dwa tytuły mistrzowskie za trenera Macieja Skorży. Myślę, że mój wkład w ten ostatni, zdobyty pod kierunkiem trenera Roberta Maaskanta w 2011 roku, też był znaczący. Choć wiosną byłem już wtedy w Turcji, to jesienią strzeliłem jeszcze sześć bramek.

– W ekstraklasie było mnóstwo sukcesów, ale pewnie jest w Panu też niedosyt, że bram Ligi Mistrzów nie udało się ostatecznie sforsować.
– Najbardziej żałuję Aten i tego, że nie pokonaliśmy wtedy Panathinaikosu, bo uważam, że byliśmy lepszym zespołem. Oglądałem kilkadziesiąt razy skrót meczu w Atenach i chyba nigdy nie zrozumiem dlaczego sędzia nie uznał naszej bramki na 2:2. Później fajnie było zagrać z Barceloną, ale już po losowaniu nie było się co oszukiwać, jak skończy się ta rywalizacja. Mogliśmy tylko powalczyć i pozostało przynajmniej miłe wspomnienie z wygranej w Krakowie z tak wielką drużyną. A z Levedią… Cóż, nie trafiliśmy z formą na te mecze, bo miała ona przyjść na decydujące spotkania w kolejnej rundzie. Tylko, że już nas wtedy w pucharach nie było, bo po prostu zawaliliśmy sprawę. Nie ma wytłumaczenia dla tego, co stało się wtedy w Tallinie. Nawet w pierwszym dniu przygotowań powinniśmy wtedy przejść Levadię.

– Prócz dobrych momentów, tytułów, sukcesów, przeżył Pan w Wiśle również trudne chwile. Takie, gdy klub zaczął mieć ogromne problemy finansowe, a Pan nie dostawał pensji nawet przez pół roku. Wielu piłkarzy w takiej sytuacji złożyłoby pismo o rozwiązanie kontraktu z winy klubu.
– A mnie nigdy taka myśl nawet do głowy nie przyszła, bo dla mnie Wisła to coś więcej niż tylko miejsce pracy. Myślę, że swoją postawą przez te wszystkie lata pokazałem, jakie jest moje podejście do tego klubu.

– Już za moment będzie się Pan przyglądał temu, co dzieje się w Wiśle z boku. Jaka przyszłość czeka „Białą Gwiazdę”?
– Marzy mi się, żeby Wisła znów walczyła o mistrzostwo Polski, żeby była klubem, który będzie potrafił znów regularnie grać w europejskich pucharach. W jakim to jednak pójdzie kierunku, trudno mi w tym momencie oceniać. Nie znam planów ludzi odpowiedzialnych za transfery i nie wiem, jaka będzie ta najbliższa przyszłość „Białej Gwiazdy”.

– Kiedy ostatecznie podejmie Pan decyzję o swojej przyszłości?
– Nie wiem, nie wyznaczyłem sobie konkretnej daty. Chcę trochę odpocząć po sezonie, bo choć nie grałem, to zmagałem się przez dłuższy czas z kontuzją łydki. Dojście do pełni zdrowia kosztowało mnie sporo wysiłku. Muszę jeszcze troszkę podciągnąć się fizycznie, jeśli mam kontynuować karierę.

– W niedzielę w czasie meczu z Lechem Poznań pożegna się Pan z kibicami na boisku? Dostanie Pan choć kilka minut od trenera Joana Carrillo?
– Chciałbym, żeby tak było. Mam nadzieję, że będę mógł podziękować kibicom i pożegnać się z nimi tym ostatnim występem przy ul. Reymonta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Paweł Brożek: Dla mnie Wisła Kraków to coś więcej niż tylko miejsce pracy - Gazeta Krakowska

Wróć na gol24.pl Gol 24