Paweł Cretti: Płomienne przemowy to nie jest moja domena. Wolę działać oddolnie, ale głębiej, prawdziwiej

Jakub Lisowski
Paweł Cretti
Paweł Cretti Andrzej Szkocki
Gdyby kiedyś przyszło mi poprowadzić Pogoń, to byłoby to niesamowite. Marzenia są marzeniami, a nawet celem, ale teraz muszę dbać o to, by utrzymywać się w życiu z pracy trenerskiej – mówi Paweł Cretti, obecny trener pierwszoligowych Wigier Suwałki, a wcześniej szkoleniowiec akademii Pogoni Szczecin.

Paweł Cretti jest wychowankiem Stali Stoczni Szczecin, gdzie przeszedł wszystkie szczeble szkolenia. Gdy kończył wiek juniora to Stal grała w I lidze. Gdy wycofała się z rozgrywek Cretti i kilku innych juniorów trafiło więc do Mierzyna. W 1998 r. zrobił kurs instruktora i przejął zespół. Później był Gryf Kamień Pomorski, powrót do Mierzyna, a do Pogoni trafił po rozmowie ze śp. Włodzimierzem Obstem. Jego pierwszym zespołem byli chłopcy z rocznika 1999.

W Pogoni pracował ponad 10 lat. Z sukcesami. Z juniorami starszymi zdobył dwa razy wicemistrzostwo Polski, a do października był opiekunem zespołu rezerw. I wtedy zdecydował się przyjąć propozycję z Suwałk.

Stopniowo pokonywał Pan kolejne szczeble w hierarchii trenerów Pogoni Szczecin. Już był bardzo blisko sztabu pierwszego zespołu. Czemu zdecydował się Pan przenieść do pierwszoligowych Wigier Suwałki i podjąć się ciężkiego zadania?
Taka decyzja we mnie dojrzewała, a po uzyskaniu licencji UEFA Pro byłem przeświadczony, że to właściwy krok. Nie liczyłem na to, że raptem wszystkie drzwi będą przede mną otwarte, ale miałem klucz do swojej pracy zawodowej. Byłem prawie 12 lat w Pogoni i może już byłem trochę niecierpliwy, może mocniej poczułem chęć sprawdzenia się na głębszej wodzie. Postanowiłem nie wyczekiwać w klubie na decyzję odnośnie mojej osoby za parę lat, ale opuścić klub. Nie mam pewności, że wrócę. Zawsze byłem osobą, która chce coś przeżywać w swoim życiu. W Pogoni przeżyłem mnóstwo świetnych rzeczy, ale podjąłem decyzję o odejściu z pełną świadomością. Wskoczyłem na głęboką wodę i zobaczymy, co będzie dalej. Na razie wszystko jest takie pourywane przez obecną sytuację, nie ma ciągłości, ciąży niewiadoma. Wierzę jednak, że mój pomysł na prowadzenie zespołu się sprawdzi i wszystko się zakończy happy endem. To nie będzie takie łatwe i jest to ciemniejsza strona medalu. Jaśniejsza - jestem w Suwałkach od kilku miesięcy i widzę, że jako trener poszedłem mocno do przodu. Pogoń dała mi bardzo dużo podstaw, wiedzy, ale tam jednak byłem pod pewnym płaszczykiem, parasolem ochronnym. W Wigrach tego nie ma. Trzeba szybko i samemu reagować, trzeba dostosowywać się, rozwijać merytorycznie. To był mój cel, gdy podejmowałem się tej pracy i czuję, że jestem na dobrej drodze.

Przyjmując tę pracę miał Pan z tyłu głowy taką myśl, że jak się sparzyć to poza Szczecinem?
Ciężko mówić, bo nie wiem, czy będę mógł wrócić do Pogoni. W piłkarskiej branży nie ma pustki – są ciągłe zmiany, w miejsce odchodzących pojawiają się nowi. To nie jest tak, że ja w każdej chwili mogę zadzwonić do prezesa akademii Darka Adamczuka i powiedzieć „wracam”. I co, miałby od razu stworzyć dla mnie miejsce i być z tego powodu szczęśliwym? Wcale tak nie jest i nie musi być. Ja nawet tego nie oczekuję, bo odchodząc z Pogoni postawiłem na własną drogę. Nie chcę się sparzyć, ale tak może być. Byłbym niemądrym, gdybym nie zakładał, że moja robota skończy się niepowodzeniem. Patrzę w życiu pozytywnie, ale też realnie. Zakładam różne warianty. W życiu trenera nie wszystko zależy od nas i nie zawsze wynik pokazuje, czy ja się nadaję czy nie do zawodu. Teraz moim priorytetem jest rozwój. Nie chcę mówić banałów, ale sytuację mamy trudną, a ja nie przyszedłem do zespołu, który jest samograjem. Tu jest przede mną sporo fajnej pracy z grupą młodych zawodników, z bardziej doświadczonymi, a każdy dzień i tydzień pokazuje, że mój przekaz, ale i moje myślenie o piłce profesjonalnej się zmienia. Piłka juniorska a seniorska to jednak są dwa światy. Jak przegrałem w juniorach, to nic wielkiego tak naprawdę się nie stało, choć ego cierpiało, ale w Wigrach doświadczam, co to znaczy kwestia presji wyniku, kwestia pieniędzy. Jak spadniemy to ludzie stracą pracę, odpowiedzialność jest ogromna i z tym też trzeba nauczyć się sobie radzić.

Przejmując drużynę Wigier chciał Pan, by zespół wyróżniał się stylem gry nawet kosztem wyniku, czy w miarę upływu czasu jest już odwrotnie?
Z jednej strony odpowiedź jest prosta – cały czas dążę do tego, by Wigry grały tak, jak sobie to wyobrażam: z polotem, odwagą, mądrością. Z drugiej strony uczę się tego, że to nie jest takie proste, a wymaga dużo czasu. Trzeba było zweryfikować swoje oczekiwania, bo wydawało mi się, że to się zadzieje w łatwiejszy sposób. Juniorzy są materią plastyczną, ma się na nią większy wpływ. Seniorzy inaczej – pochodzą z różnych środowisk, różnych systemów szkolenia, mają nawyki, które trudno zmienić. Obecnie cały czas staramy się ze sztabem wdrażać mój model gry. Najłatwiej byłoby dopasować ludzi do tego modelu, ale jest to niemożliwe, więc ten pomysł dopasowujemy do naszych zawodników i musimy mieć cierpliwość, by nabrali nowych nawyków. W sytuacji, gdy walczy się o utrzymanie, a każdy mecz ma wysoki ciężar gatunkowy, to nie jest to proste. Chcę, by zespół grał proaktywnie, ale czasami z naszej drogi możemy zejść, by być bardziej wyrafinowani w swoich działaniach. Moje przemyślenia zmieniają postrzeganie piłki, ale nigdy nie będę chciał zrezygnować z filozofii, która mi przyświeca – natchnąć zespół do działań, które dadzą im swobodę i radość.

Dla Pana ta przerwa w lidze jest „zbawienna”?
Powiem pół żartem, pół serio: nie wiem, czy jeszcze bym pracował, gdyby nie ta przerwa. Zaczęliśmy od meczu z Podbeskidziem i do czerwonej kartki prezentowaliśmy się naprawdę dobrze. Rywal był lepszy i zasłużenie wygrał, ale nie było źle. Później był mecz z Grudziądzem. Statystycznie byliśmy lepsi, ale przegraliśmy po dwóch kuriozalnych bramkach. Później mieliśmy pojechać do Niecieczy, a następnie podjąć Miedź Legnica. Generalnie – najbogatsze, najbardziej doświadczone, naszpikowane zawodnikami jakościowymi zespoły w lidze. Nie wiem, co by było, gdyby się nam nie powiodło. Nadal jednak pracuję, wierzę w swoją robotę. Mamy czas, byśmy skuteczniej grali po przerwie. Obyśmy dograli ten sezon do końca.

Ma Pan opinię trenera, który jest dobrym motywatorem. Czy to jest teraz pewien atut dla Pana?
Określenie motywator kojarzy mi się z kimś, kto ma taki dar porwania swoich podopiecznych poprzez jakieś płomienne przemowy. Ja czegoś takiego nie mam, ja buduję kontakty długofalowo. Buduję relację i wierzę głęboko, że relacje oparte na szczerości, szacunku, wartościach, które mi przyświecają pozwolą mi łatwiej wpłynąć na ich nastawienie, motywację. W Pogoni czasami jakiś filmik puściliśmy, ale nigdy nie potrafiłem przemawiać jak Al Pacino w filmie „Gra”. To nie jest moja domena, wolę działać oddolnie, ale głębiej, prawdziwiej. Nie z każdym uda się tak samo, bo w drużynie są niezadowoleni, z kimś można dogadać się lepiej, z innym gorzej. Trener nie może jednak oceniać, że ktoś jest bardziej ekstrawertyczny, milszy, fajniejszy, komunikatywniejszy. Z każdym trzeba budować relację, ale też do określonych granic. Nie mam z tym problemu i patrząc na to, to ta przerwa jest dla mnie handicapem. Mam czas, by przygotować zespół do walki do upadłego.

Współpracując przy pierwszym zespole Pogoni mógł Pan poznać, że drużyna składa się z różnych charakterów, kultur, ale nie miał Pan wpływu na funkcjonowanie grupy. Czy w Suwałkach był to jakiś dla Pana problem?
Od paru ładnych lat miałem dostęp do treningów, szatni, spotkań pierwszego zespołu, uczestniczyłem w obozach, więc to na pewno mi pomogło i pod tym względem szoku w Wigrach nie było. Nie będę teraz opowiadał, jak bardzo jestem komunikatywny i otwarty. Staram się być tolerancyjny i otwarty dla ludzi, ale jestem też trochę samotnikiem i lubię być sam. Nigdy jednak nie miałem problemów z relacjami interpersonalnymi. Narodowość czy wiek nie ma dla mnie znaczenia.

Mocno liczy Pan na to, że wkrótce Pana największym sukcesem będzie utrzymanie Wigier w I lidze czy jednak są obawy, że przez kolejne sezony będzie „trenerem od sukcesów z juniorami”?
Nie chcę być łapany za słowo, ale nie mam zamiaru też przestać się utożsamiać z tym, że mi i grupie świetnych chłopaków w Pogoni udało się osiągnąć sukces. Czasami odpalam filmiki naszych spotkań na youtubie i potrafię się tak zagubić na kilka godzin. To są piękne wspomnienia i dobrze, że jestem z tymi sukcesami kojarzony. Po tym sezonie chciałbym być jednak łączony z tym, że wspólna praca w Suwałkach zaowocowała sukcesem, czyli utrzymaniem się. Chcę być utożsamiany z tym, że mogę pracować z sukcesami na wysokim poziomie w piłce seniorskiej.

Pracując w I lidze odczuł już Pan, że już jest bardziej rozpoznawalnym trenerem?
Cały czas na to pracuję. Oczywiście będąc pierwszym trenerem firmuję zespół swoim nazwiskiem, uczestniczę w konferencjach, współpracuję z mediami i dzięki temu staję się bardziej rozpoznawalnym. Ale pokornie podchodzę do tego, bo na swoje nazwisko cały czas trzeba pracować. Nie chcę być kojarzony z bylejakością, ale chcę być dobrą firmą. Rozumiem, że świat sportu, ale i ten globalny – staje się coraz bardziej „zero-jedynkowy”, a więc głównie wynik decyduje o postrzeganiu. Ja patrzę na to z głową, wiem, gdzie jestem, chcę znać swoje deficyty, atuty i gdzie mam podążać. Jeszcze będąc w rezerwach Pogoni razem z chłopakami przyrównaliśmy naszą drogę do kompasu. Ten zawsze pokazuje północ. W karierze piłkarskiej są to nasze wartości, ale tam nie ma wyniku. Wynik jest pochodną tych wartości. Tak do tego podchodzę i nie chcę się zagubić.

W umowie z Wigrami zastrzegł Pan sobie prawo rozwiązania umowy, gdy przyjdzie oferta z ekstraklasy?
Nie. Kontrakt podpisałem do końca tego sezonu. Jak zdołamy się utrzymać to mam opcję przedłużenia umowy. O ekstraklasie wtedy nie myślałem.

Sądziłem, że gdy przyjdzie oferta ze Szczecina to będzie Pan mógł od razu się spakować.
Trener Runjaic jest trenerem na kilka lat. Nawet jakbym sobie marzył o Pogoni, to wiem, że w najbliższym czasie się to nie wydarzy. Mam nadzieję, że będę potwierdzał swój rozwój i w przyszłości zasłużę na taką propozycję ze strony włodarzy klubu.

A marzy Pan o poprowadzeniu Pogoni w elicie?
Jasne, że tak. To byłoby coś dla mnie wyjątkowego. Jestem od urodzenia szczecinianinem, jestem dobrym ambasadorem tego miasta, bo je uwielbiam, dostrzegam dużo jego zalet. A Pogoń obecna jest w moim życiu od dziecka. Nie byłem ultrasem, ani szalikowcem, ale wisiałem na płocie, oglądałem mecze, zawsze z szalikiem i często odpuszczałem inne obowiązki. Gdyby kiedyś przyszło mi poprowadzić Pogoń, to byłoby to niesamowite. Pewnie nie pracowałabym 33 lat jak Guy Roux w Auxerre, ale na pewno mój etap byłby super przyjemny. Marzenia są marzeniami, a nawet celem, ale teraz muszę dbać o to, by utrzymywać się w życiu z pracy trenerskiej. Bo chcę nim być. Nie wiem, gdzie nim będą za jakiś czas. Nie wykluczam, że będzie to funkcja trenera juniorów czy drużyny U9. Kocham tę robotę i chcę być trenerem – to wiem na pewno.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Paweł Cretti: Płomienne przemowy to nie jest moja domena. Wolę działać oddolnie, ale głębiej, prawdziwiej - Głos Szczeciński

Wróć na gol24.pl Gol 24