Polska - Czechy. Słabi piłkarze powinni się uczyć od fenomenalnych kibiców

Daniel Kawczyński
Mecz Polska - Czechy we Wrocławiu zakończył naszą przygodę z Euro 2012
Mecz Polska - Czechy we Wrocławiu zakończył naszą przygodę z Euro 2012 Ryszard Kotowski/Ekstraklasa.net
Miało być tak pięknie, było tak blisko, a… skończyło się jak zawsze. Polska nie wykorzystała masy doskonałych sytuacji i przegrała z Czechami 0:1. Tym samym Stadion Miejski we Wrocławiu stał się ostatnią areną, na której zobaczyliśmy „Orłów” w trakcie Mistrzostw Europy. Nie tak miało być…

Wielkie nadzieje kibiców

Wrocław od kilku dobrych dni żył decydującym spotkaniem Polaków. Niemal na każdym kroku dało się zauważyć przechodniów przybranych w biało-czerwone barwy, z dumą wznoszących teksty popularnych przyśpiewek kibicowskich. Narodowe flagi i emblematy znajdowały się w zdecydowanej przewadze. Prawdziwe oblężenie nastąpiła jednak w dzień meczu. Z pośród 100 tys. przybyłych fanów, tylko mniejsza część posiadała wejściówki na stadion. Reszta udała się do Strefy Kibica, która specjalnie na ten dzień została powiększona. Widok tramwajów zatłoczonych biało-czerwonymi, rozśpiewanymi pasażerami był codziennością tego dnia i nikogo na dobrą sprawę nie dziwił.

Pierwsi fani gromadzili się przed stadionem na sporo czasu przed pierwszym gwizdkiem. Desperaci chcący zdobyć bilet poszukiwali koników. Ceny nie schodziły poniżej 2,5 tys. złotych. Podobno rekordzista zdecydował się wydać na ten cel aż 10 tys.! W końcu czego się nie robi, by ujrzeć na żywo ukochaną drużynę.

Bramy Stadionu Miejskiego zostały otwarte już o 17:45. Nie wszyscy od razu zajmowali miejsca, z niecierpliwością wyczekując przyjazdu autokaru z reprezentantami oraz… vipów, wśród których nie brakowało znakomitości, a wśród nich prezydenta RP – Bronisława Komorowskiego, byłych prezydentów – Lecha Wałęsy, Aleksandra Kwaśniewskiego, premier RP – Donalda Tuska czy księcia Monaco – Alberta II.

Gdy na 20 minut przed meczem zasiedliśmy na trybunie prasowej doznaliśmy szoku. Sowicie padający deszcz, ostra burza, dookoła biało-czerwono, kilkanaście tysięcy gardeł krzyczących „Polska ! Polska”, „Polska biało-czerwoni”. Widzowie, pomimo różnych sympatii klubowych, wywołujących antagonizmy, wspólnie zjednoczeni, z wiarą w sercach, podobnie jak przed wiekami rody szlacheckie przed bitwą. Krajobraz i sceneria niemal do złudzenia przypominały chwilę przed historycznymi bitwami w dziejach kraju. I rzeczywiście bitwa miała miejsce tyle, że na murawie.

Tuż przed hymnem Polski, na jednym z sektorów rozłożono biało-czerwoną sektorówkę o wymiarach 30x52 m (zgodnie z przepisami UEFA nie zakrywała całego sektora). Prezentowała się niezwykle okazale. Następnie wstano z zajmowanych miejsc, uniesiono szaliki do góry i jak profesjonalny chór do zdarcia gardeł odśpiewano „Mazurka Dąbrowskiego”. Wyszło lepiej niż przy jakiejkolwiek innej okazji.

Zabrakło sił

Zaczął się mecz. W pierwszych 25 minutach Polska spisywała się bardzo dobrze. Robiła to co musiała – zaatakowała, często przepuszczała szturm na bramkę Petra Cecha, niemal nie wypuszczając przeciwnika z jego połowy. To musiało się przełożyć na wspaniały doping na trybunach. Gdy przy piłce byli Czesi natychmiast byli „nagradzani” serią ogłuszających gwizdów, zaś kiedy w grze znajdowali się Polacy, natychmiast słyszeli budujące oklaski. Wszystkiemu towarzyszyło zbiorowe machanie szalikami. Ponadto gromko śpiewano „Polska biało-czerwoni” i domagano się bramki: „My chcemy gola, Polacy my chcemy gola”.

I niewiele brakowało, aby marzenia wielu stały się rzeczywistością, ponieważ dobrych okazji nie brakowało. Zwieńczyć cel mogli: Dariusz Dudka (strzał przewrotką w boczną siatkę), Robert Lewandowski (pudło z czystej pozycji), Ludovik Obraniak (uderzył z wolnego w boczną siatkę), Rafał Murawski (źle wykończona szarża) i Sebastian Boenisch (strzał z 30 metrów z największym trudem wybronił Petr Cech). Pomimo miażdżącej przewagi i sytuacji brakowało najważniejszego - skuteczności.

Czesi też mieli swoje szanse. W 4. minucie Gebre Selassie miał przed sobą tylko Przemysława Tytonia, na szczęście się pomylił. Niestety z biegiem czasu z „Orłów” zaczęło uchodzić powietrze i gra się wyrównała, z niepokojącym wskazaniem na przeciwników. Dwukrotnie nasz bramkarz miał problemy ze złapaniem śliskiej piłki po strzałach Jaroslava Plasila, na szczęście za każdym razem potrafił naprawić błąd. Poprawa gry ożywiła nieco czeskich kibiców, ale tylko na chwilę, ponieważ gospodarze prowadzili skuteczne zabiegi ogłuszające. Widząc pogorszenie postawy polscy kibice nieco się zaniepokoili, lecz nadal nie rezygnowali z przyśpiewek. Usłyszeliśmy „Tylko zwycięstwo, Polacy tylko zwycięstwo”, „Jesteśmy z Wami, Polacy jesteśmy z Wami” i „Polska, Polska, Polska”. - W pierwszej połowie piłkarze się spisali i nie można im tego odebrać – podkreślał selekcjoner Franciszek Smuda.

W przerwie zaszło wiele zmian. Po pierwsza Grecja sensacyjnie wygrywała z Rosją, co oznaczało, że Czesi koniecznie musieli wygrać . Po drugie ustały opady deszczu, które jak się później okazało chyba były zdecydowanie po naszej stronie. Nie da się ukryć, że druga połowa to totalna dominacja rywali, którzy znając wynik korespondencyjnego pojedynku zrobili wszystko, aby odmienić swoje oblicze. Atakowali od początku, a my byliśmy niezwykle niedokładni, chaotyczni, często dopuszczaliśmy się fauli, powodując zagrożenie po stałych fragmentach.

Znowu przebudzili się czescy fani, ale przy głośnym „My chcemy gola, Polacy my chcemy gola”, „Polska, Polska” czy gromkich oklaskach po prostu nie mogli stać się nagle słyszalni. W 57. minucie Smuda zdjął z boiska ukaranego drugą w tym turnieju żółtą kartką Eugena Polanskiego i wprowadził Kamila Grosickiego, którego desygnowania do jedenastki domagano się od początku Euro. Nic więc dziwnego, że został powitany gorącymi owacjami na stojąco z chóralnym wykrzyczeniem imienia i nazwiska.

- Każdy chciałby tylko zmiany. Raz za wcześnie, raz za późno. Nie da się wszystkim dogodzić i zrobić na hura. Ciągle słyszałem, żeby wpuścić Grosickiego. Wszedł i co pokazał? Sami oceńcie – mówił na pomeczowej konferencji Smuda. Nie zdradził jednak. Dlaczego dopiero na koniec zdecydował się ulec presji. Winę za wprowadzenie, nie oszukujmy się, słabo grającego dzisiaj zawodnika, obarczył osoby wcześniej się za tym opowiadające.

Nastroje wiary i optymizmu prysnęły w 75. minucie. Fatalnie w środku pola zachował się Rafał Murawski, tracąc piłkę na rzecz Tomasa Hubschmana, który odegrał do Milana Barosa. Przeżywający kryzys formy zawodnik popędził jak oszalały przez spory fragment boiska, odegrał na bok Petra Jiraceka, a ten poradził sobie z dwoma obrońcami i płasko uderzył obok bramkarza. – Cały czas biegałem po boisku i miałem nadzieję na bramkę. Gdy oddałem strzał, wiedziałem, że bramkarz nie da rady tego obronić – cieszył się na pomeczowej konferencji Jiracek. - Czekaliśmy za bardzo na Czechow, a to prowadzi do straty bramek. Atakowali, grali lepiej pressingiem od nas. My chcieliśmy skontrować, lecz oni dobrze ustawili się w obronie i przerywali nasze kontry – mówił Smuda.

Czesi choć na trybunach przegrywali, na boisku w drugiej części prezentowali się o niebo lepiej, co zresztą znakomicie udokumentowali. Nic dziwnego, że po tym fakcie „biało-czerwoni” zamilkli. Chyba każdy doznał potężnego szoku i nie mógł uwierzyć w to co się stało. Nie tego się spodziewano.

Po golu to nasi południowi sąsiedzi przez chwilę dominowali na trybunach. Cieszono się intensywne, krzycząc m.in. „Czesi, Czesi !”. Na to odpowiadaliśmy „Polska, Polska!”. Około 82. minuty doszło do przepięknej chwili. Polscy widzowie wstali z miejsc i pomimo coraz bardziej dramatycznych uwarunkowań odśpiewali refren Mazurka Dąbrowskiego. Przykład wzięli od Irlandczyków, którzy identycznie zachowali się po czterobramkowym łomocie od Hiszpanii. - Daliśmy z siebie wszystko, chcieliśmy dać radość kibicom, którzy tak bardo na nas liczyli – nie mógł znieść Robert Lewandowski. – Dziękuję kibicom. Czuliśmy ich wsparcie – dodaje trener Smuda. – Naprawdę żal kibiców. To najgorszy wieczór w mojej karierze piłkarskiej – wtóruje Marcin Wasilewski.

W końcówce Polacy mogli jeszcze doprowadzić do remisu, gdyby próby Jakuba Błaszczykowskiego i Marcina Wasilewskiego okazały się skuteczne, a piłka nie padła łupem obrońców czy Petra Cecha. Niestety Polska zagrała zdecydowanie najsłabszy mecz na tym turnieju i żegna się Euro 2012 już w fazie grupowej. I niestety jesteśmy zmuszeni pogodzić się z powtórką rozrywki. I tak się dzieje już 26. Wiosnę… Brak słów…

Smutne tłumaczenia

– Chcieliśmy koniecznie to wygrać. Z takim nastawieniem wyszliśmy na murawę, z pełną motywacją. Jesteśmy mocno przytłoczeni, ponieważ daliśmy z siebie wszystko. Chcieliśmy po końcowym gwizdku wyjść z podniesionymi głowami. O tym, że się nie udało zadecydowały moim zdaniem niuanse. Szkoda, ponieważ mieli olbrzymia szanse na wyjście z grupy. Bardzo mnie to boli – żalił się w rozmowie z nami Robert Lewandowski, który w całym turnieju zdobył tylko jedną bramkę, co jak na tak nieprzeciętnie utalentowanego zawodnika nie jest powodem do satysfakcji. – Niestety bardzo ciężko było strzelić bramkę. Starałem się jak mogłem, chciałem jak najlepiej, ale niestety nie bardzo wyszło. Bardzo brakowało mi wsparcia, niekiedy w walce z obrońcami byłem po prostu osamotniony – oznajmił nam.

– W pierwszej połowie stwarzaliśmy sytuacje, w drugiej stanęliśmy. Nie potrafię uzasadnić tej huśtawki. Powtórzyliśmy sytuacje z Grecji. Krótko mówiąc daliśmy ciała – jasno stwierdził Marcin Wasilewski.

A w czym selekcjoner widział przyczyny porażki? Naturalnie w tym co zwykle: – Chyba byliśmy za pewni tego, ze uda nam się pokonać Czechow. Ci jednak rozegrali dobre spotkanie i strzelili bramkę. My mieliśmy swoje sytuacje, ale nie potrafiliśmy ich wykorzystać, dlatego przegraliśmy.

- W pierwszej połowie graliśmy bardzo dobrze, na druga wychodziliśmy z zamiarem przypuszczenia ataków. W szatni mówiliśmy sobie zupełnie co innego, niż zawodnicy robili w drugiej połowie. Nie można im jednak zarzucić, że nie chcieli. Byli aż za bardzo umotywowani. Bardzo chcieliśmy awansować do kolejnej rundy, nie udało się. Trzeba to wszystko przeżyć –dodał.

Na spotkanie wyszedł z założeniem, że zwycięskie składu (w jego przypadku remisowego) się nie zmienia. Dlatego w starciu, w którym powinniśmy być przede wszystkim nastawieni na ofensywę, znów wyszliśmy w wariancie ultra defensywnym, z trzema cofniętymi pomocnikami. Niestety wtedy graliśmy na remis, teraz niezbędne było zwycięstwo. Pomysł Franciszka Smudy kompletnie nie zdał egzaminu. – Z Rosją pchało nas to do przodu, ale wtedy unikaliśmy tak wielkiej ilości strat i błędów – tłumaczył się nieudolnie selekcjoner.

Kompletnie bez honoru zachował się, kiedy jeden z dziennikarzy zasugerował mu honorowe podanie się do dymisji. – Nie muszę podawać się do dymisji, gdyż mój kontrakt obowiązuje do końca Euro 2012. Nie widzę wiec takiej potrzeby. Przez 2,5 roku stworzyliśmy zespół, na który w przyszłości można będzie liczyć. Może dojdzie paru młodych piłkarzy. Nie zostawiam po sobie spalonej ziemi - odparł Smuda.

Bohaterowie zza południowej granicy

W zupełnie odmiennych nastrojach wyszli Czesi. Wielkie powody do zadowolenia miał zwłaszcza trener Michal Bilek. Jego drużyna w pierwszym meczu dostała ostre lanie od Rosji (1:4). Później ledwo co uporała się z Grecją (2:1), a na koniec wymęczyła wygraną z Polską (1:0) i mimo ujemnego bilansu bramek (3-5) zajęła pierwsze miejsce w grupie. Co dla nich jeszcze bardziej satysfakcjonujące, bo z turniejem żegnają się ich oprawcy z Rosji, którzy nie potrafili sprostać teoretycznie słabszym Grekom (0:1). Tak przewrotowego scenariusza nikt się nie spodziewał nawet w najśmielszych snach.

– To dla nas olbrzymie zaskoczenie. Cieszę się z awansu do ćwierćfinału, tym bardziej, że po pierwszej kolejce nie dawano nam szans. Z Polskę wiedzieliśmy o jej mocnym, prawym skrzydle i robiliśmy wszystko, by zneutralizować zagrożenie. Wyciągnęliśmy wnioski z popełnionych błędów i spełniliśmy cel, jakim było znalezienie się w kolejnej fazie - powiedział czeski selekcjoner.

A co Czesi sądzili o postawie Polaków? – Według mnie to bardzo dobra drużyna. W pierwszych minutach meczu wiele pokazała, stworzyła okazje, ale ich nie wykorzystała. My w drugiej części wzięliśmy się do roboty. Polacy zaczęli popełniać błędy, a my na tym skorzystaliśmy – powiedział nam w mixed zonie po meczu Milan Baros.

Po odpadnięciu Polski z Mistrzostw Europy nikt nie ma powodów do zadowolenia. Wrocław opuszczaliśmy pociągiem podstawionym specjalnie dla polskich kibiców. Panowały posępne nastroje, nikt nie miał ochoty rozmawiać o meczu. Wielu jednak znajdowało w tym wszystkim… pozytywne aspekty. – Tyle tutaj butelek. Ile ja na tym zarobię – cieszył się jeden z wrocławskich zbieraczy.

– W dniu meczu kursy taksówek są z góry narzucone i nadzwyczaj podwojone. Klienci co chwilę dzwonią. Da się trochę dorobić – mówi z nie mniejszym entuzjazmem wrocławski taksówkarz.

Bądź co bądź ponieśliśmy kolejną klęskę. Kadra Smudy nie przejdzie do historii. Kończy tak samo jak wszyscy od 1986 roku. Czy piękne czasy kiedyś powrócą?

Z Wrocławia - Daniel Kawczyński / Ekstraklasa.net

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24