Powtórka z reformy. Co dała, co można w niej jeszcze zmienić? [KOMENTARZ]

Szymon Janczyk
Wraz z zakończeniem sezonu zasadniczego Ekstraklasy, powrócił temat reformy rozgrywek. Co prawda dopiero od następnej kolejki będzie można obejrzeć mecze w ramach nowego programu, jednak wciąż nie dostaliśmy odpowiedzi na podstawowe pytania, argumenty popierające zmiany w rzeczywistości są... nieprawdziwe. Co więc wiemy o Ekstraklasie i reformie przed startem rundy finałowej? Jaki inny pomysł mógłby ucieszyć przeciwników reformy?

Przede wszystkim na wstępie należy przypomnieć najczęstsze argumenty osób, które uważały reformę za wielki sukces polskiego futbolu. Oto i one:
- więcej spotkań o stawkę, a co za tym idzie zwiększona atrakcyjność rozgrywek;
- większe zyski z biletów dla klubów, za rozegranie dodatkowych spotkań;
- skrócony okres przygotowawczy przez szybsze wznowienie rozgrywek latem;
- juniorzy mieliby więcej okazji do gry w pierwszym zespole (dzięki większej ilości spotkań kadra zespołu musiałaby być szersza niż zwykle - w tym momencie najwięcej zyskują młodzi zawodnicy, bowiem klubów nie stać na zakup kilkunastu graczy z poziomu ekstraklasy);
- większa ilość spotkań zbliżyłaby nas również do lepszych lig europejskich, gdzie rozgrywana jest obecnie większa ilość spotkań niż w Polsce.

Co jest nie tak?

Teoretycznie nie mamy się do czego przyczepić. Przecież zmiany wyraźnie idą w kierunku rozwoju polskiej piłki. Czy aby na pewno? Zamiar był dobry. Niestety, nie wszystko może być tak piękne jak na papierze. Liga nie dąży i nie będzie dążyć do atrakcyjności przez podniesienie liczby spotkań, nawet gdyby pójść za propozycję Jana Tomaszewskiego i grać dodatkowe rewanże w rundzie mistrzowskiej. Nie pójdzie, bo nie umie chodzić. Dopóki nasze kluby będą "raczkować", dopóty będziemy tkwili w punkcie wyjścia. Co z tego, że gramy więcej spotkań o stawkę, skoro te spotkania wciąż rozgrywane są między tymi samymi, słabymi klubami?

Głównym problemem naszej Ekstraklasy jest bowiem nie ilość, a jakość. Kolejny mecz Widzewa z Podbeskidziem da nam kolejną okazję do obejrzenia dziewięćdziesięciominutowej kopaniny, której jedynym zamiarem będzie ciche błaganie o szczęśliwe strzelenie bramki i utrzymanie się w lidze, żeby dostawać pieniądze od sponsorów i telewizji. Po co premiować zespoły, które nie znają się na zarządzaniu i biznesie? Nie bez przyczyny jesteśmy czołową ligą w Europie - w statystyce przepłacalności piłkarz. Tylko u nas wypłaty stanowią większą część budżetu. Nieświadomym przypomnę, że powinno być na odwrót, bo wtedy klub generuje zyski i zarabia - może się rozwijać, bo ma za co. Co więc należy zmienić? Z jakiej strony "ugryźć" tę reformę, żeby faktycznie wpłynęła ona na rozwój ligi, a nie na wspieranie słabych? W tej chwili funkcjonuje system Robin Hooda. Punkty i pieniądze tracą bogatsi i lepsi, na czym zyskują biedniejsi i słabsi.

Rozwiązanie problemu

Może w tym miejscu powtórzona zostanie teoria proponowana już dawno przez wielu, ale rozwiązanie jest tylko jedno. Zmniejszmy liczbę zespołów do dwunastu i grajmy systemem czterech spotkań. Argumenty stojące za obecną reformą można w łatwy sposób obalić i porównać z argumentami wprowadzenia 12-zespołowej Ekstraklasy. Więcej spotkań o stawkę - wspomniałem o tym wyżej. Tymczasem, gdy z ligi wykluczymy słabeuszy, najlepsi będą bić się między sobą. Automatycznie zostanie więc zwiększona atrakcyjność spotkań - cztery mecze Legia - Lech, nawet cztery mecze Legii ze Śląskiem czy Wisły z Lechią przyciągną na trybuny więcej kibiców, niż nawet osiem starć tych drużyn z dajmy na to - Podbeskidziem. Nie tylko ze względu kibicowskiego, bo sektory ultras praktycznie zawsze są zapełniane. Po prostu ktoś, kto spojrzy w terminarz z myślą o obejrzeniu kawałka dobrej piłki ligowej, nie wybierze się na pewno na mecz Lech - Podbeskidzie. Natomiast, gdy zobaczy w rozpisce spotkanie Lech - Śląsk, popędzi do kasy sprintem w obawie przed wykupieniem wszystkich biletów. Większe zyski biletowe - frekwencja na stadionach nie powala na kolana.

Najwięcej fanów gromadzą wspomniane wcześniej szlagierowe mecze. Pomijając protesty fanatyków poszczególnych zespołów, naprawdę ciężko jest zapełnić sektory w Polsce, na meczach T-Mobile Ekstraklasy. Obecnie Legia ma szansę na rozegranie dwóch spotkań u siebie z Lechem. Jeśli tak się stanie - wtedy poznaniacy tylko raz spotkają się z Wojskowymi przy Bułgarskiej. W przypadku dwunastozespołowej ligi obydwa zespoły będą podejmować rywala u siebie dwukrotnie, czyli zyskają mniej więcej tyle samo.

Idźmy dalej. Skrócony okres przygotowawczy zostałby skrócony jeszcze bardziej - do rozegrania dochodzi siedem spotkań, które należałoby zmieścić zapewne na początku lutego i czerwca. Okazja do gry dla juniorów? Ależ oczywiście! I to z trudniejszymi rywalami, więc można zebrać dodatkową naukę. Zbliżenie do lig europejskich? Ba, nawet prześcignięcie ich! Wreszcie gralibyśmy więcej spotkań ligowych niż Niemcy, Włosi, Hiszpanie czy Anglicy. Oczywiście, pamiętajmy o różnicy poziomów. Kolejny raz jednak za plus służy pozostawienie w najwyższej klasie rozgrywkowej klubów, jedynie najlepszych pod względem sportowym i biznesowym. Więcej wymagających spotkań sprawi, że kluby zaczną większą wagę przykładać do przygotowania zespołu do sezonu jak i samej gry. Nic więc nie tracimy, a zyskać możemy naprawdę sporo.

A może by tak... zreformować 1. ligę?

Reforma ligi nie może jednak skończyć się na Ekstraklasie, bo wtedy nie miałoby to sensu. Patrząc na obecne realia panujące już na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce, można złapać się za głowę. Zmniejszona liczba klubów w Ekstraklasie spowoduje większe zyski z kontraktu telewizyjnego (jeśli ktoś będzie potrafił wywalczyć należyte pieniądze od telewizji, to już w ogóle kluby te byłyby w ósmym a nie siódmym niebie).

Co jednak stanie się z tymi, którym przyjdzie rywalizować w I lidze? Obecnie spadek z Ekstraklasy niesie za sobą poważne cięcia finansowe, bowiem w I lidze pieniądze wypłacane klubom przez telewizję są śmiesznie małe. Należałoby więc zająć się tym tak, żeby Canal+, który posiada pakiet transmisji wszystkich spotkań ligowej kolejki, miał w ramówce spotkania I ligi. Taki sposób byłby całkiem dobry. Zaplecze Ekstraklasy można podzielić na dwie grupy, bo do osiemnastu zespołów dojdą kolejne cztery ekipy. Gdyby więc wypromować awansem z trzeciego poziomu rozgrywek kolejne dwie drużyny, możemy stworzyć dwie dwunastozespołowe grupy, które przy dobrym pomyśle mogłyby stworzyć fantastyczne widowisko, co prawda na niskim poziomie - do czasu. Gdyby bowiem zwiększono ilość pieniędzy dla tych klubów, zaczęłyby one się rozwijać (no bynajmniej w teorii, jak dobrze wiemy z pieniędzmi na rozwój klubu bywa "różnie") i osiągnęły bynajmniej przyzwoity poziom. Co powiecie na to, by po zakończeniu czterdziestej czwartej kolejki w obu grupach I ligi, najlepsze i najgorsze drużyny obydwu grup zmierzyły się w barażach na podobnych zasadach co w angielskiej Championship? Byłoby to dość sprawiedliwe rozwiązanie, bo przy podziale jedna grupa mogłaby być silniejsza niż druga, czego efektem mógłby być awans zespołu słabszego niż np. trzecia drużyna grupy A (A/B, wschodnia/zachodnia, północna/południowa - do wyboru do koloru). Przy mądrze ułożonym planie transmisji, co tydzień polski kibic miałby prawdziwy szał wyboru. Po piątkowym spotkaniu I ligi, mógłby obejrzeć starcie ekstraklasowych zespołów, by chwilę później znów oglądać popisy zawodników z drugiego poziomu rozgrywek. Brzmi fajnie nie tylko dla klubu, który dostanie większą ilość pieniędzy, ale też dla kibica, który po prostu lubi oglądać piłkę nożną.

Wnioski końcowe

Podsumowanie może być krótkie, bo chyba każdy czytelnik zdążył już wychwycić plusy nie tylko dwunastozespołowej ligi, ale też rozbudowanego zaplecza Ekstraklasy. Ten plan zdaje się być nie tyle skuteczniejszy, co szybszy. Klub, który zna się na finansach, szkoleniu młodzieży i transferach, wreszcie nie będzie zmuszony cierpieć za swoich "niedoświadczonych kolegów". Nie wprowadziłoby to jednak równości, stąd pomysł na zreformowanie rozgrywek I ligi. Tym sposobem elita może funkcjonować na poziomie elity, a ci słabsi mieliby okazję funkcjonować na swoim poziomie, nie zaburzając rozwoju lepszym, ale też mając szansę na dołączenie do owej elity w przyszłości, gdy w swoim gronie osiągną poziom pozwalający na rywalizację. Wzrośnie również znaczenie Pucharu Polski, który niekiedy będzie jedyną okazją do spotkania się dwóch zwaśnionych klubów, bądź po prostu rozegrania spotkania o stawkę z danym zespołem. Na co więc czekamy? Do dzieła, ku chwale polskiej piłki!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24