Prezes ŁKS SA: Nigdy nie było fantastycznie, ale i nigdy nie było tragicznie

Marek Kondraciuk
Jakub Urbanowicz
Jakub Urbanowicz Krzysztof Szymczak/Polskapresse
- W lidze piłkarskiej powinno się zrobić to samo, co w NBA, a więc określić kwotę, którą wolno wydać na zarobki zawodników. Nie będziemy na siłę trzymać niezadowolonych - mówi Jakub Urbanowicz, prezes ŁKS SA.

Kibiców z pewnością poruszyły dywagacje, że ŁKS SA rozważa nawet wycofanie drużyny z ekstraklasy.
Przeczytaliśmy o tym w prasie, ale zapewniam, że nie było takiego pomysłu. Temat z sufitu.

Jaki czynnik sprawił, że klub ma kłopoty? Wydawało się, że nowocześni, rzutcy, młodzi menedżerowie, mający przychylność gospodarzy miasta, o jakiej poprzednicy tylko marzyli, szybko odniosą sukces.
Przychylnością miasta rachunków się nie zapłaci. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że ruszyła sprawa stadionu. Trzeba jednak uświadomić sobie, że cieszymy się z tego co u nas ma dopiero być, a w większości miast po prostu już jest. To, że stadion może być za dwa lata, ma w tej chwili niewielki wpływ na naszą sytuację. Brak stadionu miał natomiast znaczenie o tyle, że musieliśmy grać w Bełchatowie, co wiązało się i z kosztami, i pewnie również z wynikami. Stadion przy al. Unii został dostosowany do wymogów licencyjnych, ale obiekt, który był mało atrakcyjny, jeszcze stracił na atrakcyjności. Do tej pory stadion ŁKS to była z jednej strony galera, dla tych, którym na przykład nie przeszkadza kibicowanie nawet zimą bez koszul. Z drugiej natomiast trybuna, na której mieli naturalne miejsce ci, którzy chcieli kibicować, ale niekoniecznie w taki sposób. Tracąc trybunę, straciliśmy wielu kibiców. Rozszerzyć grono kibiców ŁKS jest bardzo trudno.

A dlaczego nie udało się rozszerzyć grona sponsorów?
Dobre pytanie. Można by długo narzekać i opowiadać, jakim specyficznym miastem jest Łódź. Tutaj widzimy jednak swoją dużą słabość i ta sfera naszej działalności przyniosła największe rozczarowanie. Nie udało nam się i tu na swoją pracę patrzymy krytycznie. Mieliśmy doświadczenia z koszykówki. Wiedzieliśmy, jaka to trudna sprawa. Myśleliśmy, że to problem słabości basketu, miejsca w mediach. Mieliśmy jednak nadzieję, że z piłką nożną będzie inaczej. Okazało się, że wcale nie o to chodzi. Na koszulkach mamy tylko Urząd Miasta i Italcolor.

Nie przeceniliście sił, porywając się na awans do ekstraklasy i w koszu, i w piłce?
Koszykówkę utrzymywaliśmy z własnych pieniędzy, ale to były nasze prywatne środki i mogliśmy sobie na to pozwolić. Nigdy nie było takiej możliwości, żeby nasi wspólnicy wyrazili zgodę na łożenie pieniędzy na koszykówkę. Czysty sponsoring ich nie interesował. Na piłkę nożną też patrzyli nieprzychylnie, jednak udało nam się ich przekonać. Był to taki plan, że klub zacznie się bilansować na poziomie dającym utrzymanie w ekstraklasie. Przyświecała nam myśl, że nastąpi rozwój infrastruktury, sytuacja stanie się stabilna i będziemy iść w kierunku sprzedania klubu. Na tym nasza rola miała się skończyć. Myślę, że byliśmy w stanie do tego doprowadzić. Włożyliśmy też swoje środki, zwiększyliśmy zaangażowanie spółki, choć nadszarpnęliśmy zaufanie wspólników.

Odejście Tomków Kłosa i Wieszczyckiego było jak kamyk, który poruszył lawinę. Musiało do tego dojść?
Nie mamy pretensji o decyzję, bo każdy pracownik może w każdej chwili odejść. Rozczarowaniem jest tylko fatalna forma rozstania. Jestem nią zażenowany. I momentem, który wybrali też, bo można było to zrobić za trzy tygodnie, bez uszczerbku dla psychiki zespołu. Mogliśmy przecież usiąść, porozmawiać tak, jak ustaliliśmy warunki odejścia z trenerem Probierzem, z jego asystentem, z trenerem bramkarzy. Nie musieliśmy ich od razu zwalniać z obowiązku pracy dla klubu, ale widząc, jaką mają szansę, zgodziliśmy się. Tak samo można było teraz usiąść do rozmów.

Jaka jest w tej chwili sytuacja ŁKS SA?
Taka jak wówczas, kiedy przejęliśmy klub. Nigdy nie było fantastycznie i nigdy nie było tragicznie. Zaczęliśmy wychodzić z problemów, w jakich klub znalazł się w ostatnich latach, organizować struktury. Udało nam się zbudować grupę kapitałową. Filip Kenig, ja, Marcin Gortat i Jarosław Turek włożyliśmy łącznie kwotę przekraczającą 8 milionów złotych. Szukanie sponsorów nie jest zbawieniem dla tego klubu, skoro nie udało się przez półtora roku. Byliśmy w pierwszej lidze i nie było chętnych. Mówiliśmy sobie, OK, najpopularniejszy sport, ale tylko pierwsza liga. Jak wejdziemy do ekstraklasy, to będzie łatwiej. Zainteresowania nie było. Pomyśleliśmy, że może to kwestia stadionu. Zmieni się, jeśli będziemy w stanie zaprezentować widowisko w innej oprawie. Okazuje się, że być może i tu nasze oczekiwania to mrzonki. W koszykówce wyszliśmy z zapyziałej salki do pięknej Atlas Areny i zrobiliśmy tam wielkie widowisko. Mało kto o tym wie, ale 30 procent widzów, którzy przyszli na mecze ekstraklasy koszykarzy w tym sezonie, to są kibice, którzy przyszli na mecze ŁKS. Nie wpłynęło to jednak zupełnie na zainteresowanie sponsorów, mimo że cały czas poprawiamy oferty.

O przejęcie ŁKS stara się Andrzej Grajewski i dowcipkuje, że uczyliście się działać w futbolu z komiksów.
Jakub Andrzej Grajewski ma specyficzny sposób komunikacji i to też jest element jego gry i budowania przewagi. Nigdy nie twierdziliśmy, że znamy się na rynku piłkarskim. Dlatego oparliśmy się na autorytetach, jakimi byli w tej materii Kłos i Wieszczycki. Z Grajewskim rozmawiamy, przesłaliśmy mu naszą propozycję i czekamy na odpowiedź. Przez prawie dwa lata nauczyliśmy się, jak kształtuje się zainteresowanie klubem. Są dwie grupy: pierwsza to osoby, które wywodzą się z miasta i mają potrzebę, żeby w nim zafunkcjonować. Wiemy, że w Łodzi nikogo takiego nie ma. Druga grupa to ci, którzy mają w tym interes. To na ogół agencje menedżerskie lub kluby z mocniejszych lig, które w Polsce upatrują sobie miejsce dla rozwoju swoich zawodników przed wejściem do mocniejszych lig.

Najbardziej prawdopodobne scenariusze dla ŁKS?
Myślimy o dwóch kierunkach. Pierwszy to dokapitalizowanie spółki. Liczymy tu na osoby, które będą mieć w tym interes, a nie tylko chęć zaistnienia w Łodzi i będą chciały stworzyć z klubu narzędzie do promowania zawodników. Mamy tego świadomość. Prowadzimy rozmowy z czterema firmami i liczymy, że okażą się owocne. Jeśli nie, to jest druga droga. W tym sezonie będzie jeszcze sporo wpływów, które są rozłożone w czasie. Musimy pomyśleć o naszym zaangażowaniu finansowym i je zwiększyć, ale z drugiej strony ograniczać koszty. Nie jest metodą zadłużanie klubu. To nadal atut ŁKS, że nie jest tak bardzo zadłużony, jak się niektórym wydaje. Długi mają wszyscy w ekstraklasie. Jeśli ustawilibyśmy kluby według wysokości długów, to ŁKS byłby wśród mających najmniejsze. To może być trudna sytuacja dla Keniga, Urbanowicza, ale dla inwestora, który chciałby przekształcić klub w swój biznes, nie wygląda źle. Rozpatrujemy taką sytuację, że ktoś nabędzie sto procent akcji, a my kupimy sobie wtedy karnety i będziemy przychodzić na ŁKS kibicować.

Ograniczanie kosztów to renegocjacje kontraktów. Podobno w ŁKS jest nowa jednostka waluty: jeden Adams.
W lidze piłkarskiej powinno się zrobić to samo, co w NBA, a więc określić kwotę, którą wolno wydać na zarobki zawodników. Nie będziemy na siłę trzymać niezadowolonych.

A co z koszykówką?
Jest firma zainteresowana i piłką nożną, i koszykówką. Zrobili badania, które pokazują, że w Europie jest 77 klubów mających futbol i basket w ekstraklasie. Musielibyśmy się więc liczyć, że oddamy też koszykówkę. Drugi wariant jest taki: nadal istnieje ŁKS Koszykówka Męska, a więc moglibyśmy dokończyć sezon jako stowarzyszenie, jeśli PLK wyraziłaby zgodę na takie tymczasowe rozwiązanie.

Rozmawiał Marek Kondraciuk / Dziennik Łódzki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24