Rachunek sumienia Tadeusza Pawłowskiego. "Sebastian Mila namawiał mnie, żebym poszedł z nim do Lechii" (ROZMOWA - CZĘŚĆ I)

Jakub Guder
Jakub Guder
01.09.2018 wroclawslask wroclaw kontra wisla krakow 0:1 . pilka nozna ekstraklasa stadion wroclaw miejski trener tadeusz pawlowski gazeta wroclawskatomasz holod / polska press
01.09.2018 wroclawslask wroclaw kontra wisla krakow 0:1 . pilka nozna ekstraklasa stadion wroclaw miejski trener tadeusz pawlowski gazeta wroclawskatomasz holod / polska press Fot. Tomasz Ho£Od / Polska Press
TADEUSZ PAWŁOWSKI. - Ani trochę się nie zmieniłem. Przez pewną chwilę zastanawiałem się, czy nie zmienić swojego podejścia do świata czy to dziennikarzy. Rozmawiałem o tym nawet kiedyś przed meczem z dziennikarzami Canal+. Ludzie zaczęli pisać, że jestem cały czas uśmiechnięty, hejterzy mówili „wesoły Tadek”… Zapytałem ich, czy mam się zmienić? Oni stwierdzili, żebym został sobą - mówi Tadeusz Pawłowski, który podsumowuje swoje ostatnie lata w Śląsku Wrocław. Za tydzień (10.08) druga część wywiadu.

Sześć lat temu do Śląska miał Pan przyjść w roli dyrektora sportowego, ale okazało się, że trzeba szybko wejść w trenerskie buty.
Długo rozmawialiśmy o moim zatrudnieniu - właściwie od jesieni. Faktycznie, początkowo miałem być dyrektorem sportowym, ale to się zmieniało wraz z grą Śląska. Ostatecznie zatrudniono mnie w lutym. W Austrii miałem ważny kontrakt, a z prezesem Pawłem Żelemem umówiliśmy się, że rozmowy są ściśle tajne. Zasada była prosta: jeśli coś wyjdzie do prasy, to zrywamy negocjacje. Potem zaproszono mnie na przegrany mecz z Ruchem Chorzów. Po nim długo rozmawialiśmy w hotelu. To wtedy zapadła decyzja, że będą jednak trenerem.

Dzwoniliśmy po tym meczu do Pana. Powiedział Pan, że jest w Austrii.
(śmiech) Sam nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Następnego dnia wróciłem do Austrii, do mojej akademii. Poprosiłem prezesa i dyrektora sportowego o rozwiązanie umowy. Po kilku godzinach się zgodził, ale czekaliśmy z oficjalnym potwierdzeniem, aż Śląsk nie ogłosi, że zostałem trenerem. Kolejnego dnia na lotniku w Monachium okazało się, że mam bilet zarezerwowany na jutro. We Wrocławiu wszyscy więc już czekali na moją prezentację, a ja mogłem się na niej nie zjawić. Dopiero po mojej interwencji w lotniskowej informacji, udało mi się wejść na pokład tego samolotu, którego chciałem. Pomyślałem: kurde, przecież gdyby chodziło o trenera Bundesligi, to byłoby niemożliwe, żeby nic nie udało się wykombinować.

Gdy się Pan tu pojawił wszyscy mówili, że jest Pan z innej planety, bo tyle w Panu optymizmu. Po tych sześciu latach w Polsce nadal się Pan tyle uśmiecha?
Ani trochę się nie zmieniłem. Przez pewną chwilę zastanawiałem się, czy nie zmienić swojego podejścia do świata czy to dziennikarzy. Rozmawiałem o tym nawet kiedyś przed meczem z dziennikarzami Canal+. Ludzie zaczęli pisać, że jestem cały czas uśmiechnięty, hejterzy mówili „wesoły Tadek”… Zapytałem ich, czy mam się zmienić? Oni stwierdzili, żebym został sobą. „Pan jest fajny” - powiedzieli.

Na początku trochę ludzie patrzyli na Pana z uśmiechem. Pojawił się wspomniany „wesoły Tadek”, były żarty, gdy na prezentacji rozebrał się Pan, by założyć koszulkę Śląska. Pewnie Pan to czuł…
Tak, jestem inteligentnym facetem. Część ludzi faktycznie robiła sobie żarty, ale jest też druga strona medalu. Kiedy idę do supermarketu, przynajmniej z 10 osób mówi mi „dzień dobry”. Jedna czy dwie osoby robią sobie zdjęcie, ktoś coś zagada. Z tydzień temu byłem z siostrą na cmentarzu, bo ojcu z nagrobka ukradli litery. Zaczepiło mnie chyba z siedem osób. Siostra na to: „Kurcze, ale ludzie cię szanują”. To jest fajne. Normalni ludzie, którzy może raz widzieli mnie w telewizji, szanują mnie. A hejterzy w internecie najczęściej się nie podpisują…

Ale czyta Pan to wszystko?
Czytałem, zwłaszcza po meczu. Lubię wiedzieć, co o mnie mówią, ale nie jest to też dla mnie najważniejsze. Zresztą opieram się też na tym, co sam wiem, bo wydaje mi się, że jestem wykształcony i mam kulturę osobistą. Nie chciałbym sam się oceniać, ale proszę zapytać ludzi w klubie. Na 50 osób 45 będzie miało o mnie dobre zdanie.

A było coś, co najbardziej Pana zabolało?
Tak. Kiedy zwolniono mnie ze Śląska dziennikarz, z którym znam się bardzo długo, napisał, że żyję na innym świecie. To mnie faktycznie zabolało.

Początkowo Pana powrót do Śląska był bardzo udany. Mieliście długą serię meczów bez porażki. Było takie spotkanie, po którym Pan pomyślał: „Kurcze, to się może udać! Może będę wrocławskim Fergusonem”?
Jestem optymistą, ale też realistą. Pierwszym zadaniem było utrzymanie Śląska. Zrobiliśmy to. W następnym roku czwarte miejsce, awans do europejskich pucharów, tytuł trenera roku. Zresztą będąc w pucharach jako zawodnik i jako trener wszedłem do historii, której mi nikt nie odbierze. Zawsze będzie się o tym pisało. Jestem dobrym obserwatorem, widziałem co się dzieje. Miałem takiego pecha, że za moich czasów klub zawsze chciał oszczędzać. Może to przypadek… Jako kibic Śląska, chciałbym, aby do dziś grali tu: Flavio, Marco, Kosecki… Sprzedano Sebastiana Milę…

On był już chyba zmęczony Wrocławiem.
No nie wiem… My osiągnęliśmy sukces, on dobrze grał. Zadecydowało chyba samo miasto Gdańsk i dobry kontrakt w Lechii. Co ciekawe - rozmawiał ze mną, żebym ja też poszedł do Lechii.

Namawiał Pana?
Tak! Powiedziałem mu, że ja tu przecież jestem u siebie w domu! (śmiech). Rozmawiał ze mną na bocznym boisku, całkiem na poważnie. Wracając do tematu - Śląsk zaczął iść wówczas w kierunku wielkich oszczędności. Teraz, jak byłem w Śląsku, latem przyszedł Łabojko, Radecki, Gąska i Farshad. Powiedzieliśmy sobie, że budujemy zespół na Polakach z I ligi. Stwierdziliśmy, że za rok czy dwa nam się to zwróci. Sprzedaliśmy Koseckiego i za te pieniądze mieliśmy kogoś kupić, ale nie kupiliśmy. Ja mogę z czystym sercem powiedzieć, że wprowadzałem młodych. Grał Łabojko, Radecki, Gąska, Pałaszewski. Ta filozofia mi się podobała.

Wróćmy jeszcze do pierwszego pożegnania ze Śląskiem. Nie potraktowano Pana wówczas elegancko. Najpierw kazano Panu rozstać się ze swoim sztabem, a kilka miesięcy wcześniej na jedną z przedmeczowych konferencji, zabrał Pan wszystkich tych ludzi ze sobą i powiedział, że to jest Pana zespół. Co się wówczas stało?
Miałem wtedy już odejść. Kiedy podważa się zaufanie do pierwszego trenera i jego sztabu, to potem już się zespołem nie zarządza. Drużyna to czuje, a szatnia to ważny element naszej pracy. Chodzi o wytworzenie takiej atmosfery, w której się szanujemy, a kiedy trzeba, to idziemy za sobą w ogień. Gdy zaczęły się różne podszeptywania na korytarzach, to wiedziałem, że to już nieto…

To dlaczego Pan się na to zgodził?
Myślałem, że dam radę i ten sztab wróci. Przeliczyłem się.

Przyszedł Grzegorz Kowalski ze Ślęzy Wrocław. Był Pana asystentem, ale wszyscy dookoła mówili, że to on Pana zastąpi.
Grzesiek zachował się wspaniale. Zanim mnie zwolnili, proponowali mu, żeby został trenerem, ale odmówił. Uważał, że dam radę i razem to pociągniemy. Stało się, jak się stało.

Czyli wiedział Pan, że to on Pana zastąpi?
Zagrał w uczciwe karty. Był lojalny wobec mnie. Będąc moim asystentem miał ofertę i odmówił. Myślę, że potem zarząd postawił go przed faktem dokonanym, gdy mi podziękowano.

A potem był komunikat, że „z przyczyn rodzinnych” idzie Pan na urlop. Wszyscy wiedzieli, że Pan z tego urlopu już nie wróci. Kto to wymyślił?
To się wszystko szybko potoczyło. Nie wiem już, czyj to był pomysł, ale na pewno nie mój (śmiech).

Czyli żadnych spraw rodzinnych nie było?
Nie.

Ma Pan kontakt z Sebastianem Milą?
Czasem piszemy do siebie. Gdy reprezentacja grała we Wrocławiu, do hotelu Monopol poszedł Krzysiek Ostrowski i Sebastian przekazał mu swoją koszulkę dla mojego syna Piotra. Podziękowałem mu. Odpisał, że to on dziękuje, bo beze mnie tej koszulki by nie było.

Na jakim etapie kariery był Mila, zanim odebrał mu Pan opaskę kapitana? Spoczął trochę na laurach? Albo może był takim zagłaskanym zwierzakiem domowym? Wszyscy też wiemy, że mistrzowska ekipa z 2012 roku to nie byli zawsze grzeczni chłopcy. Sebastian też przyznał, że zdarzało mu się piwo czy dwa w trakcie sezonu.
Sytuacja była skomplikowana. W Austrii piwo w autobusie piłkarzy raczej nie jest zaskoczeniem. Tak samo jak są soki i woda mineralna, tak jest piwo. Czasem piwo wnosi się też po meczach do szatni. Wiedziałem, że na pewne rzeczy mogę zezwolić, ale wiedziałem też, że Sebastian to nie zawsze jest grzeczny chłopiec. Dziś chyba bym mu tej opaski kapitana nie zabrał…

Za tydzień w poniedziałek (10.08) druga część rozmowy z Tadeuszem Pawłowskim - opowie m.in. o kulisach zabrania opaski Mili oraz o tym, kiedy ma zamiar wrócić do polski.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Rachunek sumienia Tadeusza Pawłowskiego. "Sebastian Mila namawiał mnie, żebym poszedł z nim do Lechii" (ROZMOWA - CZĘŚĆ I) - Gazeta Wrocławska

Wróć na gol24.pl Gol 24