Niedawno w tym miejscu pisałem, dlaczego nie jest mi żal prezydenta Chorzowa Andrzeja Kotali, który na własną prośbę znalazł się w trudnej sytuacji. Krytykowany przez kibiców Ruchu zarówno przez miejską pocztę pantoflową, jak i otwarcie, podczas demonstracji organizowanych nie tylko pod urzędem, ale i w dzielnicy, w której mieszka, z pewnością czuje się mało komfortowo.
Od tego czasu wydarzyła się jednak rzecz mająca dla tej historii kluczowe znaczenie. Prezydent wreszcie powiedział jasno, że obiecywanego w kampanii wyborczej stadionu budować wcale nie zamierza, a już na pewno nie w dającej się przewidzieć przyszłości. Kwestia ta wydawała się oczywista od dawna, ale po raz pierwszy została potwierdzona oficjalnie.\
Nie przegapcie
O zasadności samej inwestycji można rzecz jasna dyskutować i wymiana argumentów byłaby absolutnie pasjonująca. W chorzowskiej epopei wciąż jednak niezwykle istotne jest całkowicie coś innego, a mianowicie odpowiedzialność polityków za słowa, deklaracje i obietnice. Bo powtórzę raz jeszcze - nikt prezydenta Kotali do zapowiedzi budowy nowego domu dla Niebieskich nie zmuszał.
I tu przechodzę do sedna dzisiejszego tekstu. Otóż kibice Ruchu stanęli przed szansą, by udzielić socjologom odpowiedzi na jedno z najbardziej nurtujących pytań: czy sympatycy piłki nożnej są rzeczywistą siłą wyborczą, czy tylko grupą „kapiszonową”, czyli głośną, ale niemającą przełożenia na rzeczywistość. Nikt dotychczas definitywnie tego nie rozstrzygnął, a politycy i samorządowcy przypochlebiają się kibicom chyba ot tak, na wszelki wypadek. Patrząc bowiem na nazwiska wygrywające wybory (a także przegrywające), na ogół trudno w nich znaleźć efekty bezpośrednio powiązane z sympatiami sportowymi.
W Chorzowie zagadka może doczekać się wyjaśnienia. Jeśli fani klubu z Cichej chcą pokazać, że potrafią coś więcej, niż zorganizować przemarsz, powinni prezydentowi rzucić rękawicę i wyzwać go na pojedynek. Nie na szable, ale - zgodnie z regułami demokratycznymi - poprzez referendum odwoławcze, co oznacza, że trzeba zmobilizować co najmniej 10 procent mieszkańców gminy, aby poparli taki wniosek. A potem przekonać znacznie większą już grupę (prośbą, nie groźbą!), aby w tej batalii odnieść ostateczny sukces. Przy okazji na tym jednym ogniu zostałyby przygotowane dwie pieczenie - nie tylko ocena odpowiedzialności za słowa, ale także faktyczne poparcie mieszkańców miasta dla idei budowy stadionu.
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?