Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Real znów oglądał plecy Barcelony

Hubert Zdankiewicz
Jose Mourinho i jego Real Madryt mieli wreszcie dobrać się do skóry Barcelonie. W sobotę okazało się jednak, że zbudowany kosztem ponad 300 mln euro Real nadal dzieli od Barcelony różnica klasy.

To miał być ten wieczór. Ten mecz. Jose Mourinho i jego Real Madryt mieli wreszcie pogrążyć Barcelonę (do soboty prowadzonym przez Portugalczyka Królewskim udało się to tylko raz na siedem prób), a Josep Guardiola po raz pierwszy przegrać jako trener na Santiago Bernabeu. Katalończycy grali tej jesieni w kratkę, zwłaszcza na wyjazdach. Królewscy przetaczali się natomiast jak walec po kolejnych rywalach. Zarówno w lidze, jak i w pucharach. Zdaniem prasy, nie tylko hiszpańskiej, tym razem to oni byli faworytem...

W sobotę okazało się jednak, że zbudowany kosztem ponad 300 mln euro Real nadal dzieli od Barcelony różnica klasy. Mourinho stwierdził co prawda po meczu, że o zwycięstwie gości zdecydowało szczęście, bo faktycznie - można się zastanawiać co by było, gdyby Cristiano Ronaldo wykorzystał choć jedną z dwóch stuprocentowych sytuacji do zdobycia gola. To jednak tylko gdybanie. Liczą się fakty.A te są takie, że słabo grający w sobotę Portugalczyk dwa razy spudłował jak junior, za co został wygwizdany przez własnych kibiców. Tym samym znów potwierdził krążące o nim złośliwe opinie, że jest wielkim piłkarzem małych spotkań, a zawodzi w tych najważniejszych (choć to też nie do końca prawda, bo kilka ważnych goli jednak zdobył).

Nie mylili się za to Katalończycy. Najpierw Alexis Sanchez wykorzystał rajd i podanie Lionela Messiego. Później do siatki trafił Xavi (tu faktycznie Barca miała trochę szczęścia, bo piłka po jego strzale odbiła się od nóg Marcelo i zmyliła Ikera Casillasa). Na koniec, po dośrodkowaniu Daniela Alvesa, głową trafił do siatki Cesc Fabregas.

Królewscy przegrali, choć już w 22. sekundzie prowadzili 1:0, po fatalnym błędzie Victora Valdesa (wybił piłkę wprost pod nogi Di Marii) i strzale Karima Benzemy. A później, atakując pressingiem już na połowie Barcy, udało im się nawiązać z nią wyrównaną walkę. Z podniesioną przyłbicą, bo tym razem Mourinho nie kazał swoim piłkarzom grać w kości i stawiać autobusów we własnym polu karnym. Nie prowokował też w swoim stylu rywali, a po ostatnim gwizdku pospieszył z gratulacjami do asystenta Guardioli Tito Vilanovy (któremu parę miesięcy temu wsadził palec w oko po meczu o Superpuchar Hiszpanii). Poza kilkoma zgrzytami była to bardzo sportowa rywalizacja.

Wyrównany mecz skończył się jednak po golu na 1:1, później na boisku dominowali już tylko goście. Wygrali 3:1, równie dobrze mogli 5:1. W końcówce grali z rywalami w dziada. - Początek dawał nadzieję na koniec supremacji Barcelony, ale skończyło się jak zwykle - podsumowała mecz "Marca". - Po stracie bramki Katalończycy potrafił natychmiast zneutralizować zagrożenie ze strony Realu. W prosty sposób - posiadaniem piłki. Barca jest mityczna, bo wyszła cało z początkowego kryzysu i po początkowej tragedii rozszarpała Real, który nie miał żadnego pomysłu na jej system gry - napisał największy hiszpański dziennik sportowy.

Barcelona została w sobotę liderem. W następnej kolejce na pierwsze miejsce może jednak wrócić Real, który ma jedno spotkanie rozegrane mniej. Wprost z Madrytu Katalończycy odlecieli do Japonii, na Klubowe Mistrzostwa Świata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24