Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Sibiga: Moje dzieciństwo to najlepszy okres piłki w Stalowej Woli [WYWIAD]

Damian Wiśniewski
Damian Wiśniewski
archiwum prywatne Roberta Sibigi
Pochodzący ze Stalowej Woli Robert Sibiga przed kilkoma tygodniami został uznany sędzią roku 2021 w Major League Soccer, najlepszej piłkarskiej lidze w USA. W rozmowie z nami opowiedział o swoim życiu prywatnym i zawodowym

Nagroda dla sędziego roku 2021 to pańskie największe osiągnięcie w dotychczasowej karierze sędziego?
Myślę, że spośród nagród, które otrzymuje się nie na boisku lub za poszczególny mecz, to jak najbardziej. Nagroda jest przyznawana przez głosy zawodników, właścicieli klubów i mediów. Głosy dzielą się po 1/3 każdej z tych grup i osiągnięcie takiego wyróżnienia, pokazuje, że byłem doceniany za swoją pracę przez te trzy grupy. Wydaje mi się, że jest to dość wymierna ocena pracy sędziego w całym sezonie.

Pan dość późno rozpoczął karierę sędziego - czy wiek nie sprawia panu problemów fizycznych w pracy?
To prawda, zacząłem później niż ktokolwiek inny. Pierwszy raz sięgnąłem gwizdka w wieku 35 lat, a sześć lat później zostałem zaproszony do ligi MLS. Z jednej strony to przeszkadzało, bo na samym początku słyszałem od wszystkich, że to już za późno. Wielu mówiło mi, że nie osiągnę sukcesu w tym wieku i nie poprowadzę meczów w tej lidze. Z drugiej strony mnie to motywowało - wiedząc, że jestem starszy od pozostałych, zdawałem sobie sprawę, że muszę być od nich lepszy. Wiadomo, że prospekt 25-latka, a 40-latka sugeruje szefostwu, że z tego młodszego będzie można przez więcej lat korzystać. To mnie motywowało do tego, by się nie poddawać i pokazać, że w starszym wieku można coś osiągnąć.

Mieszka pan w USA już od 27 lat. Proszę opowiedzieć, jak to się stało, że zdecydował się pan na wyjazd ze Stalowej Woli?
Miałem rodzinę w Stanach Zjednoczonych, a w tamtych czasach funkcjonowały loterie wizowe i moi rodzice wylosowali zieloną kartę. Po skończeniu technikum mechanicznego w Stalowej Woli zastanawiałem się nad studiami w Polsce lub wyjazdem za granicę. Padło na USA, gdzie dużo łatwiej jest zacząć, kiedy przyjeżdża się legalnie ze wszystkimi papierami. Przyjechałem z rodziną i spodobało mi się na tyle, że po jakimś czasie sprowadziłem tutaj swoją narzeczoną. Wzięliśmy ślub i mieszkamy tutaj razem.

Żyjąc w Stalowej Woli interesował się pan piłką i chodził na mecze Stali?
Oczywiście. Moje dzieciństwo przypadło na najlepszy okres piłki w Stalowej Woli, kiedy Stal grała w najwyższej klasie rozgrywkowej. Chodziłem na mecze, byłem między innymi na barażach o awans do pierwszej ligi, kiedy Stal grała z Górnikiem Knurów. Bardzo przeżywałem te spotkania. Sentyment do tego klubu na pewno pozostał, cały czas śledzę jego wyniki. Zdaję sobie sprawę z tego, że czasy się zmieniły i nie ma takiego wsparcia o Huty Stalowa Wola, więc o utrzymanie wysokiego poziomu jest trudno. Cieszę się, że niedawno powstał nowy stadion i że drużyna w tym roku w miarę dobrze gra i ma szansę na awans do drugiej ligi.

Jaki był pana ulubiony piłkarz Stali?
Było wielu takich zawodników, którzy pochodzili ze Stalowej Woli, jak Tworek czy Pędlowski. Moim ulubieńcem był Dariusz Sajdak, który swego czasu ocierał się o reprezentację Polski. Bardzo podobało mi się, jak ci zawodnicy grali. Oczywiście sercem drużyny był Mieczysław Ożóg, który do tej pory gra w niższych ligach. Potem przychodzili piłkarzem z doświadczeniem ekstraklasowym i reprezentacyjnym, jak bramkarz Eugeniusz Cebrat. To było wielkie wydarzenie dla całej Stalowej Woli i dla mnie również. Były to wspaniałe czasy.

A czy miał pan okazję spotkać się w Stanach Zjednoczonych z Jarosławem Paconiem, byłym piłkarzem Stali z tamtego okresu czasu, który wyemigrował do USA?
Pamiętam Jarka i informacja o jego śmierci mocno mną wstrząsnęła, choć nie miałem z nim kontaktu. Nie wiem dokładnie, co się stało, ale miał 49 lat, więc był raptem o dwa lata starszy ode mnie. Bardzo mi przykro z tego powodu i składam kondolencję dla najbliższych i rodziny. Ciężko to ubrać w słowa.

Podobno interesował się pan koszykarską Stalą. A czy zainteresowanie tą dyscypliną sportu utrzymało się po wyjeździe do USA, gdzie liga koszykarska jest najsilniejsza na świecie?
Miłość do koszykówki zaczęła się od czasów, kiedy zespół Stali grał w najwyższej lidze, a w jego szeregach byli tacy zawodnicy jak Roman Prawica, Stanisław Szwedo, Zenon Telman, Waldemar Wyka. Drużyna złożona z lokalnych zawodników, ale potrafiąca grać jak równy z równym z największymi przeciwnikami. To zawsze było wielkie wydarzenie, to miasto żyło koszykówką. Ja sam marzyłem o tym, żeby zostać koszykarzem i po przyjeździe do USA bardzo chciałem spróbować swoich sił, mimo że w Stalowej Woli w klubie nie grałem. Pojechałem na testy do jednego z uniwersytetów w naszej okolicy i nawet załapałem się do składu tej drużyny, ale okazało się, że trzeba być pełnoprawnym studentem, a ja nie miałem możliwości, by się nim stać. Miałem już wtedy młodą żonę i musieliśmy zdecydować wspólnie, czy będę próbował się przebić, czy będę musiał skupić się na pracy. Czas niestety nie pozwalał na grę w koszykówkę. Pozostała mi satysfakcja, że dostałem się wtedy do drużyny.

Robert Sibiga: Moje dzieciństwo to najlepszy okres piłki w Stalowej Woli [WYWIAD]
archiwum prywatne Roberta Sibigi

A czy teraz chodzi pan na mecze NBA?
Rzadko. Moja praca jest na tyle wymagająca i czasochłonna, że trudno o chwilę wolnego. Jeśli już ją mam, to staram się ją spędzać z żoną i dziećmi wyjeżdżając na jakieś małe wakacje. Dużo bardziej odpowiada mi tak styl życia.

Po przyjeździe do USA nie od razu zajmował się pan sportem, prawda?
Na samym początku pracowałem w restauracji na Manhattanie i tam szybko nauczyłem się języka. Potem zajmowałem się kilkoma różnymi rzeczami, jak to zazwyczaj jest w przypadku młodych ludzi, zwłaszcza imigrantów. Przed rozpoczęciem pracy sędziego najdłużej byłem agentem nieruchomości. Trwało to długo, osiągałem pewne sukcesy i byłem z tego zadowolony, bo mogłem utrzymać rodzinę.

Kiedy pojawiła się możliwość pracy sędziego piłkarskiego, to wspólnie z żoną podjęliśmy decyzję, że przez trzy-cztery lata spróbuję się temu poświęcić i będę wyjeżdżał po całym kraju na różne turnieje. Najpierw młodzieżowe, a potem dorosłych. Zobaczyli mnie odpowiedni ludzie, którzy podjęli decyzję, że warto zaryzykować i dać mi szansę, mimo nieco starszego wieku. Złapałem szansę, wykorzystałem ją i staram się utrzymać w tym zawodzie.

Początkowo w USA nie było zrzeszenia sędziów profesjonalnych?
Tak, kiedy zaczynałem sędziować, to nie było czegoś takiego jak profesjonalni sędziowie. Była liga MLS i arbitrzy, którzy w niej prowadzili mecze. Nie byli zrzeszeni w grupie, ale byli wybierani przez organizację piłkarską w USA. To ona wybierała, kto będzie prowadził mecze, ale nie było struktur wokół sędziów, który w MLS prowadzili mecze. W 2014 roku powstała organizacja Professional Referee Organization i dziesięciu sędziom zaproponowano kontrakty. Od tego czasu ta liczba rośnie i teraz jest nas 24 sędziów z USA i Kanady.

W początkach pracy sędziego podobno pomógł panu Arkadiusz Pruś, inny sędzia związany ze Stalową Wolą. Utrzymujecie panowie nadal ze sobą kontakt?
Tak, Arek pracuje teraz dla wspomnianej organizacji i zajmuje się skautingiem i trenowaniem arbitrów, którzy potencjalnie mogą dołączyć do grupy sędziów profesjonalnych. Poznałem go na jednym z turniejów - “Dallas Cup”. Udzielił mi wówczas kilku wskazówek i podpowiadał do momentu, w którym dostałem się do MLS. Był mi na pewno bardzo pomocny.

Co jest najtrudniejsze w sędziowaniu meczów w Stanach Zjednoczonych?
Na pewno podróże po bardzo dużym kraju i zmiany klimatu. Można wylecieć z Nowego Jorku, gdzie jest temperatura +20 stopni Celsjusza, a sędziować spotkanie w Chicago, albo w Denver, gdzie leży śnieg. Można też lecieć bezpośrednio z Chicago na mecz do Orlando, gdzie temperatura sięga +40 stopni. To na pewno jest męczące, ale da się do tego przyzwyczaić. Wielu ludzi codziennie jeździ do swojej pracy pociągiem, autobusem czy samochodem, a ja zamiast tego wskakuję w samolot i po paru godzinach jestem gdzieś zupełnie indziej.

Najtrudniejsze jest jednak tak sędziować mecz, by zarówno trenerzy, jak i zawodnicy docenili moją pracę i zrozumieli, że sędzia nie jest przeciwko nim. Zawodnikom, kibicom czy trenerom bardzo łatwo jest pomyśleć, że sędzia jest przeciwko nim. To jest najprostsza odpowiedź na jakiekolwiek niepowodzenie. Dobry sędzia moim zdaniem jest w stanie tak poprowadzić mecz, by po jego zakończeniu obie strony przyznały, że arbiter nie miał wpływu na końcowy rezultat. Zawsze staram się na moich meczach, by tak zawsze było, że po spotkaniu zawodnicy obu drużyn mogli bez pretensji podejść do mnie i podać mi rękę.

Jak właśnie wyglądają pańskie relacje z zawodnikami na boisku? Bywają natarczywi i opryskliwi, czy wszystko przebiega w bardzo kulturalny sposób?
Zdarzają się sytuacje nerwowe, czy “off madness” (szalone - przyp. red.), jak to się mówi w USA. Piłka nożna jest jednak sportem pełnym pasji i sędzia powinien o tym pamiętać. Ja jestem z zasady menedżerem na boisku, a nie policjantem. Zdarzają się momenty, w których piłkarz się zdenerwuje, ale dużo tutaj zależy od arbitra i od tego, czy potrafi odpowiednio “zarządzić” taką sytuacją. Ogólnie rzecz biorąc na koniec dnia w większości przypadku zawodnicy rozumieją moje decyzje, nawet jeśli na boisku zdarza im się zdenerwować. Na tym mi zależy. Jeżeli to wymaga rozmowy z zawodnikiem po danej sytuacji, albo tego, bym był wobec niego nieco ostrzejszy, to od sędziego zależy jakich narzędzi użyje, by tę “mini bombę” rozładować.

Jak pan na przestrzeni tych 27 lat oceni rozwój zainteresowania piłką nożną w Stanach Zjednoczonych? Przyjechał pan do tego kraju w 1994 roku, w którym odbywały się w nim mistrzostwa świata.
Nastąpił wtedy bum, który narodził się tak naprawdę z niczego. Przed MLS była liga, która nazywała NASL (North American Soccer League - przyp. red.), w której występował między innymi New York Cosmos. To była jednak bardziej liga, która z założenia ściągała do siebie gwiazdy z Europy i ze świata, mająca być przede wszystkim rozrywką. Gdy powstała MLS po mundialu w 1994 roku to podobnie zaczęło się od zabawy. Brakowało bowiem kibiców, a ci którzy przychodzili na mecze nie do końca znali przepisy i nie za bardzo wiedzieli, o co chodzi. Historycznie w Stanach Zjednoczonych liczą się futbol amerykański, hokej, koszykówka, bejsbol, a piłka nożna nie ma aż takich tradycji, więc początki były trudne. Trzeba było ściągać starszych znanych zawodników, którzy przyciągną ze sobą imigrantów europejskich, albo z ameryki południowej, którzy przyjadą i będą chcieli oglądać tych zawodników. Tak to się zaczynało.

Teraz, po 26 latach, tym którzy na co dzień nie oglądają tej ligi, wydaje się, że jest to liga emerytów. Nic bardziej mylnego. Ta liga urosła do ogromnych rozmiarów, od przyszłego roku będzie już 28 drużyn - po 14 na wschodzie i na zachodzie. MLS jest rozbudowana do tego stopnia, że wpisowe początkowo wynosiło pięć milionów dolarów, a obecnie drużyna Charlotte, która jako ostatnia wykupiła sobie miejsce w rozgrywkach, musiała zapłacić 325 milionów dolarów. Kolejna będzie podobno musiała zapłacić już 400 milionów. Zainteresowanie i profesjonalizm rosną. Fakt, że na szefa sędziów zatrudniono kogoś takiego, jak Howard Webb, również jest dowodem na to, jak poważnie ta liga się rozwija i jak poważnie podchodzą do niego wszyscy ci, którzy nią kierują.

Myśli pan, że obecnie kibice w USA są bardziej świadomi i bardziej zżyci ze swoimi drużynami, niż 20 lat temu?
Tak, myślę, że teraz na stadiony przychodzą ci fani, którzy mecze MLS widzieli w telewizji, lub przychodzili na stadiony. Dziesięciolatek, który 26 lat temu przychodził na stadion obejrzeć mecz, dzisiaj ma 36 lat i sam zabiera swoje dzieci na trybuny. Zbudowana została generacja kibiców i sympatyków, którzy wychowali się na piłce. Fani też dużo bardziej znają się na futbolu.

W 2026 roku do USA znów dotrą mistrzostwa świata (współdzielone z Kanadą i Meksykiem). Myśli pan, że do tego momentu piłka nożna może w tym kraju stać się tak popularna, jak te dyscypliny, które pan wymienił?
Myślę, że tak. Świetnie zrobiono, że przestano konkurować z tymi dyscyplinami - kibice, którzy kibicują New York Jets (zespół futbolu amerykańskiego - przyp. red.), albo New York Nicks (koszykówka - przyp. red.) są kibicami z dziada pradziada i z tym sportem się już nie rozstaną. To oglądał czyjś ojciec i będzie oglądał jego syn. Buduje się natomiast grupa kibiców, która się zajmuje i interesuje tylko piłką nożną. Uważam, że w takim tempie w jakim piłka nożna się rozwija, to w cztery lata będzie w stanie konkurować jeśli chodzi o przychody i zainteresowanie z wieloma innymi sportami.

Wydaje mi się, że już teraz jest większe zainteresowanie piłką nożną niż hokejem, co pokazuje liczba kibiców przychodząca na mecze tych dyscyplin sportu. Frekwencja jest wyższa nawet niż w koszykówce, przed pandemią średnio na mecze MLS przychodziło ponad 21 tysięcy fanów na mecz. Zainteresowanie rośnie i moim zdaniem będzie rosło.

Wspomniał pan o współpracy ze znanym byłym arbitrem, Howardem Webbem. Jakim na co dzień jest on człowiekiem?
Howard jest świetnym fachowcem, a był świetnym sędzią. Współpraca wygląda bardzo dobrze, to jest człowiek i do tańca i do różańca. Jest bardzo profesjonalny, który z chęcią dzieli się swoim doświadczeniem. Potrafi przegadać wiele godzin na temat sytuacji boiskowych, warsztatu pracy sędziego. Jednocześnie jest też dobrym psychologiem, wie czego dany arbiter potrzebuje w danej chwili. Jest człowiekiem, z którym można porozmawiać na temat piłki nożnej, ale też takim z którym można wyskoczyć po meczu na kolację. Wcześniej był policjantem i jego doświadczenie i osobowość sprawiają, że jest prawdziwym liderem, dla którego chce się pracować.

Czy według pana jego obecność wpłynęła na wzrost poziomu sędziowania w MLS?
Zdecydowanie tak. Po pierwsze sprofesjonalizowali się sędziowie w Ameryce, co powoduje, że w trakcie dnia nie muszą pracować w innym zawodzie, tylko mogą się skupić na tym fachu. A po drugie wzrost umiejętności pokazuje obecność na wielkich imprezach. Na ostatnich mistrzostwach świata było dwóch amerykańskich sędziów głównych, finał mistrzostw świata do lat 20, które odbywały się w Polsce, również prowadziła trójka sędziowska i arbiter VAR z USA. Finał Klubowych Mistrzostw Świata także prowadził kilka lat temu sędzia ze Stanów Zjednoczonych. Obecność na turniejach rangi międzynarodowej sędziów z USA jest najlepszym dowodem na to, że poziom rośnie i mam nadzieję, że wciąż będzie rósł.

Rozmawialiście kiedyś na temat słynnej sytuacji z faulem Mariusza Lewandowskiego w meczu Austria - Polska na euro 2008?
To był pierwszy temat, o który go zaczepiłem, chyba w naszej konstytucji jest napisane, że naszym obowiązkiem jest się go zapytać o tę sytuację (śmiech). Rozmawiałem z nim na ten temat - gdyby ta sytuacja miała miejsce w czasach VAR-u, to sędzia by się obronił, ponieważ ciągnięcie za koszulkę było wyraźne. Decyzją, która na pewno by się natomiast nie obroniła, to gol Rogera, który padł ze spalonego. Ta bramka w ogóle nie powinna być uznana. Howard był wówczas młodym sędzią i był to jego pierwszy wielki turniej. Zapytałem go więc, czy gdyby pod koniec swojej kariery miał taką sytuację jak ta z faulem Mariusza Lewandowskiego, to czy by ją odgwizdał. Odpowiedział, że być może nie. Wtedy być może bał się krytyki z powodu tego, że nie zauważył tej sytuacji.

A czy panu nie brakuje w cv takiej dużej imprezy piłkarskiej? Czy jest szansa, że zobaczymy pana na przykład na przyszłorocznych mistrzostwach świata w Katarze?
Nie ma takiej opcji, choćby ze względu na wiek. Sędziowie dostający nominację dla sędziego międzynarodowego są młodzi, ale już mają doświadczenie pracy w najwyższej lidze w swoim kraju i są przyjmowani do swojej grupy ze względu na potencjał, a nie tylko doświadczenie. Widzimy więc arbitrów mających 28-30 lat, którzy otrzymują nominacje na sędziego międzynarodowego, a wiąże się to z tym, że oni potencjalnie przez 10-15 lat mogą być na rynku i pokazać się z jak najlepszej strony na takich imprezach. Szymon Marciniak, nasz najlepszy sędzia, jest na to dobrym przykładem. Zaczął w młodym wieku i ma ogromny potencjał. Głęboko wierzę, że zobaczymy go w Katarze.

Ja mimo tego, że nie jestem sędzią międzynarodowym, to w 2015 roku byłem na turnieju Toulon Tournament we Francji i uważam to za swój sukces. Sędziowałem między innymi w takich miejscach jak Bermudy i Puerto-Rico, a dwa lata temu na dwa tygodnie wyjechałem do Arabii Saudyjskiej, gdzie spotkałem kilku naszych sędziów, między innymi Mariusza Złotka, który również jest z naszych okolic. Udało mi się w kilka miejsc pojechać i sędziować na turniejach, choć nie były to mecze oficjalne. Cieszę się z tego, mam swoją karierę i swoją pozycję na arenie ligi MLS.

W MLS występuje aktualnie kilku polskich piłkarzy, czy uważa pan, że jest to dobre miejsce do rozwoju dla naszych zawodników?
Znam ich wszystkich dobrze, bo uważam za punkt honoru, żeby zapoznać się i chwilę porozmawiać z każdym nowym piłkarzem. Wyjazdy zagraniczne zawsze są trudne, a do tak odległego miejsca jak Stany Zjednoczone są jeszcze trudniejsze. Zawodnicy, którzy się na ten krok zdecydowali są młodzi, więc bardzo ich wspierać. Staram się im pomagać i pewne rzeczy sugerować, jak w kwestii podróży i wypoczynku, którego będą potrzebowali między meczami.

Uważam, że jest to rewelacyjny sposób na prowadzenie kariery. I nie mówię tego gołosłownie, bo najlepszym przykładem może być Przemek Frankowski. Kiedy przyjeżdżał do Chicago to pojawiały się głosy, że to dla niego ślepa uliczka, że rzucił się na pieniądze itp. “Franki” pograł w tej lidze kilka lat i teraz rewelacyjnie prezentuje się we Francji, a także ma dobrą pozycję w reprezentacji Polski, czego mu brakowało zanim wyjechał do Stanów Zjednoczonych.

Drugim przykładem jest Adam Buksa, który jest świetnym, dobrze pracującym chłopakiem. Dostał się do trudnej drużyny (New England Revolution – przyp. red.) i utrzymuje tam swoją pozycję robiąc ciągłe postępy i dostał powołanie do reprezentacji. Myślę, że podobna droga czeka Jarka Niezgodę, który już wyleczył swoją kontuzję. Podoba mi się też Patryk Klimala, który podpisał kontrakt z New York Red Bulls. Widać w nim głód piłki, jest tutaj cenionym zawodnikiem, choć wielu go skreślało po przygodzie z Celitkiem.

Uważam, że wyjazd z Polski do ligi niemieckiej, angielskiej czy włoskiej brzmi fajnie, ale przykład Tymka Puchacza pokazuje, jak trudno jest zrobić taki przeskok. Liga MLS jest natomiast znacznie mocniejsza od ligi polskiej i nabranie tutaj doświadczenia jest przydatne, by potem spróbować sił w mocnej lidze europejskiej. Myślę, że Adam Buksa również wróci do Europy i będzie do tego dużo lepiej przygotowany, niż byłby jadąc prosto z ekstraklasy.

A który z gwiazdorów, którzy swego czasu przyjeżdżali do MLS, został najlepiej zapamiętany i najlepiej prezentował się w tej lidze?
Myślę, że najbardziej tę ligę zmienił David Beckham, który przyjechał jako gwiazdor w sile wieku. To nie był zawodnik wypalony, który przyjechał odcinać kupony, tylko naprawdę pracował. Bardzo podobał mi się Wayne Rooney, który nigdy nie odpuszczał na boisku, zawsze dawał z siebie wszystko.

Kilku z nich nie potrafiło utrzymać poziomu z Europy. Myślę, że Franka Lamparda i Stevena Gerrarda trudność tej ligi zaskoczyła. Nie byli za słabi, ale tutaj naprawdę trzeba harować. David Villa na przykład pracował bardzo ciężko dla New York City FC. Zlatan Ibrahmović to z kolei zupełnie inny rodzaj zawodnika, on jest jak cyborg. Uważam jednak, że był tutaj za krótko, by mówić, że odcisnął na tej lidze piętno i jej pomógł.

Czy zdarza się panu odwiedzać rodzinne strony?
Teraz bardzo rzadko, chyba od 15 lat nie było mnie w Polsce. Rodzina z mojej strony mieszka tutaj, rodzina ze strony żony jest w Stalowej Woli, ale czasu jest coraz mniej. Mój kontrakt wymaga tego, bym był w czasie sezonu cały czas tutaj. Mógłbym pewnie wziąć urlop i przyjechać do Polski, ale ta praca jest takim moim “uzależnieniem”. Gdybym przyleciał w trakcie sezonu, to pewnie cały czas bym myślał, co się tutaj dzieje. Przerwa w lidze MLS jest tylko zimowa, wtedy jest czas świąteczny i spędzamy go tutaj. Cały czas patrzę jednak z sentymentem na Polskę i myślę, że kiedyś jeszcze przyjadę.

W jednej z rozmów powiedział pan kiedyś, że chciałby poprowadzić mecz polskiej ekstraklasy, najlepiej w Mielcu. Czy udało się zrobić coś w tym kierunku?
To była poetycka interpretacja dziennikarza. Zadano mi pytanie, czy gdyby mi zaproponowano posędziowanie meczu w ekstraklasie, to czy wyraziłbym chęć. Oczywiście odpowiedziałem, że tak ponieważ dla każdego sędziego jara możliwość nowego wyzwania, a byłoby to duże wyzwanie. Były takie możliwości w przyszłości, ale nie wiem, jak jest teraz. Gdyby była taka oferta i zaakceptowałaby ją moja organizacja, to jak najbardziej byłbym zainteresowany. Ten cały fragment o Stali Mielec to już był dodatek dziennikarza. Sędziowie nie mogą prosić o prowadzenie danego spotkania, bo to mogłoby sugerować, że nie są obiektywni. Ja tego nigdy nie zrobiłem. Zdaję sobie sprawę z tego, że Mielec jest blisko Stalowej Woli i mam nadzieję, że będzie się tej drużynie wiodło jak najlepiej.

A co jest dla pana największym celem, jeśli chodzi o najbliższe lata? Czy jest to poprowadzenie finału play off w MLS?
Na pewno jest to marzeniem każdego sędziego, by prowadzić ostatni mecz w sezonie. Każdy chciałby to osiągnąć. Z biegiem lat zrozumiałem natomiast, że nie można stawiać sobie za cel prowadzenia jakiegoś meczu, ponieważ tylko jeden z 24 arbitrów będzie mógł to zrobić, co sugeruje, że pozostałych 23 będzie na koniec sezonu niezadowolonych ze swojej pracy. Wydaje mi się, że jest to błędne. Bardziej skupiam się na tym, by utrzymywać się w dobrej formie, otrzymywać trudne mecze. To czy zakończę go finałem nie zależy ode mnie i nie powinno mieć wpływu na to, jak oceniam swoją karierę.

Rozmawiał Damian Wiśniewski

Robert Sibiga – urodzony 28 lutego 1974 roku w Stalowej Woli. Mieszka w Carmel w stanie Nowy Jork razem z żoną Magdaleną, którą poznał przed laty podczas pielgrzymki. Mają dwie córki - 22-letnią Kamilę i 20-letnią Patrycję. Posiada podwójne obywatelstwo: polskie oraz amerykańskie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Robert Sibiga: Moje dzieciństwo to najlepszy okres piłki w Stalowej Woli [WYWIAD] - Echo Dnia Podkarpackie

Wróć na gol24.pl Gol 24