Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skorża wraca do Krakowa

Bartosz Karcz/Gazeta Krakowska
W piątek na stadionie przy ul. Reymonta dojdzie do wyjątkowego meczu. Nie dlatego, że do Krakowa przyjedzie Legia. Bardziej chodzi o to, że po raz pierwszy od momentu zwolnienia z Wisły zawita tutaj Maciej Skorża.

Trener, który swoje największe sukcesy w karierze odniósł z "Białą Gwiazdą", teraz stanie po drugiej stronie barykady. Ale zanim to nastąpi, warto przypomnieć sobie, jak wyglądały jego wzloty i upadki pod Wawelem.

Wielkie nadzieje, pierwszy tytuł

Przyjście Macieja Skorży do Wisły latem 2007 roku wiązało się z ogromnymi nadziejami kibiców. Po sezonie, który był najgorszy w erze Tele-Foniki, osoba młodego, zdolnego szkoleniowca miała przynieść znaczącą poprawę w jakości gry i wyników. Skorża do Wisły nie trafił sam. Dostał wsparcie w osobach nowego prezesa Marka Wilczka i dyrektora sportowego Jacka Bednarza. Ten ostatni był zresztą pomysłodawcą zatrudnienia trenera rodem z Radomia w Krakowie. Skorża dostał kilku nowych piłkarzy, w tym przede wszystkim powracającego do "Białej Gwiazdy" Kamila Kosowskiego.

Start w Krakowie miał wymarzony. Jeszcze przed pierwszym meczem ligowym zespół wygrał turniej w Chicago, a w pokonanym polu pozostawił nie byle kogo, bo Sevillę i Regginę. Jakby tego było mało, w pierwszym ligowym spotkaniu wiślacy ograli na wyjeździe mistrza Polski, Zagłębie Lubin i... poszło. Wisła znów grała z polotem, gromiła kolejnych rywali, a na stadion przy ul. Reymonta waliły tłumy spragnionych zwycięstw kibiców.

Jesienią 2007 roku wszystkie tryby w wiślackiej machinie pracowały znakomicie. Kamil Kosowski podawał, Marek Zieńczuk rozgrywał rundę swojego życia, a Paweł Brożek trafiał raz za razem. W ten sposób doszło do sytuacji, w której ówczesny trener Groclinu Grodzisk Wlkp., Jacek Zieliński, gratulował Wiśle mistrzostwa Polski po meczu... 14. kolejki, w którym "Biała Gwiazda" rozbiła jego zespół 3:0.

Wiosna nie była już tak efektowna. Odszedł Kosowski, przez co zespół stracił na jakości gry. I tak jednak wygrywał, kończąc sezon z czternastoma punktami przewagi oraz z raptem jedną porażką na koncie. I tylko Pucharu Polski nie udało się Skorży zdobyć, bo przegrał w finale w rzutach karnych z Legią.

Pierwsza rysa na kryształowym obrazie Skorży pojawiła się po meczach z Tottenhamem w eliminacjach do Pucharu UEFA. "Koguty" były wtedy wyjątkowo słabe i w Krakowie przeważały opinie, że tak duża szansa na wyeliminowanie przedstawiciela najsilniejszej ligi świata prędko się nie powtórzy. Skorży zarzucano, że bał się podjąć ryzyko w rewanżu. Trener jednak słusznie bronił się, że nie miał za wielkiego pola manewru w ataku. Paweł Brożek był osamotniony, a krzykiem rozpaczy Skorży było wystawienie w rewanżowym meczu na ostatnie minuty Marcelo do ataku. Nikt jednak wtedy nie myślał o zwalnianiu Skorży, bo Tottenham nawet słaby, to jednak Tottenham. Przeważało zatem przekonanie, że za rok musi już się udać awansować do fazy grupowej przynajmniej mniej prestiżowych rozgrywek europejskich.

Ta przeklęta Levadia Tallin

Zanim jednak Skorża otrzymał szansę powalczenia w Europie, o mały włos nie stracił pracy po wynikach w polskiej ekstraklasie.

Jesienią 2008 roku Wisła wpadła w dołek formy. Rozegrała dwa koszmarne mecze w lidze. Przegrała najpierw we Wrocławiu ze Śląskiem, a następnie w Chorzowie z Ruchem. Efektem tych porażek był zjazd w tabeli z pierwszego na piąte miejsce. Wtedy po raz pierwszy Skorża był poważnie zagrożony utratą pracy. Utrzymał ją, bo na jego korzyść zagrało kilka elementów.

Po pierwsze Wisła w ostatnim meczu jesieni wygrała efektownie z Odrą Wodzisław. Po drugie za pozostawieniem trenera na stanowisku mocno optowali Marek Wilczek i Jacek Bednarz. Po trzecie wreszcie, mecz z Odrą był prawdziwym festiwalem poparcia ze strony kibiców, którzy długo i głośno skandowali nazwisko Skorży, czym jasno dali do zrozumienia właścicielowi, że nie wyobrażają sobie zmiany na stanowisku trenera.

Skorża został i znów wywalczył mistrzostwo Polski. Droga do Ligi Mistrzów stała otworem, zwłaszcza że zmieniono regulamin kwalifikacji i Wisła nie mogła już trafić na zespół pokroju Barcelony. Gdy los wskazał Levadię Tallin, wydawało się, że krakowianie pewnie awansują do następnej rundy, ale wtedy Skorża popełnił błąd, ogromny błąd.

Już po zakończeniu poprzedniego sezonu, gdy pracowano nad planem przygotowań do następnego, Jacek Bednarz zwrócił uwagę trenerowi, że ten za późno chce rozpocząć przygotowania. Skorża był jednak przekonany, że zespół pokroju Levadii da się wziąć z marszu. Przeliczył się. W Sosnowcu, gdzie rozgrywany był pierwszy mecz, Wisła grała pechowo, ale i źle. Skończyło się remisem 1:1 i o awans trzeba było bić się w rewanżu.

W Tallinie drzwi do Europy zamknęły się jednak z hukiem. Wiślacy bili głową w mur i nie przebili się. Na wszystko patrzył właściciel klubu, Bogusław Cupiał, który specjalnie na ten mecz przyleciał prywatnym samolotem. Po ostatnim gwizdku zrobiło się bardzo nerwowo. Skorża nie chciał przyjść na konferencję prasową. Rzecznik prasowy klubu, Adrian Ochalik w końcu przekonał go, żeby stanął oko w oko z dziennikarzami, ale skończyło się tylko na krótkim oświadczeniu, w którym trener wziął winę na siebie, a następnie wyszedł z sali. Jego los po takiej kompromitacji wydawał się przesądzony, a jednak...

Po powrocie do Krakowa nastąpiło kilka burzliwych dni, po których Skorża wyszedł z silniejszą pozycją w klubie niż przed meczami z Levadią. Wpływy stracili Wilczek i Bednarz. Okazało się, że właściciel klubu miał słabość do Skorży. To jego wezwał na nocne rozmowy o przyszłości klubu, pomijając w nich prezesa i dyrektora sportowego. To w jego ręce wkrótce miały przejść kompetencje Bednarza, który po kilku tygodniach zakończył pracę z Wiśle. O konflikcie obu panów wiedzieli zresztą wszyscy.

- W momencie gdy Skorży przyszło bronić swojej posady, wolał poświęcić Bednarza - mówi nam osoba doskonale znająca kulisy tamtych dni. - To, że się spierali, nie było czymś nadzwyczajnym. Takie spory mogły być nawet twórcze dla klubu. Nie było natomiast ze strony trenera lojalne, że odwrócił się od człowieka, który kilka miesięcy wcześniej ratował mu posadę.

Po odejściu Badnarza, a w niedługim czasie również Wilczka (ostatecznie został w klubie na innym stanowisku), Skorża skupił w swoich rękach pełnię władzy w pionie sportowym. - To był początek jego końca w Wiśle - mówi nasz rozmówca. - Obowiązki go przerosły. Wcześniej gdy piłkarz miał problem, bo np. opóźniała się wypłata pensji, to szedł do Bednarza. Teraz wszystkim zajmować musiał się Skorża. Stał się przez to bardzo nerwowy, co odbijało się na jego relacjach zarówno z piłkarzami, jak i pracownikami klubu.

Coś w tym musi być. Wystarczy przytoczyć kilka przykładów. W przerwie meczu z Zagłębiem w Lubinie zrugał Juniora Diaza, mimo iż zespół prowadził 2:0. Mało tego, po tym spotkaniu, wygranym przez Wisłę 4:1, o mały włos nie doszło do rękoczynów, gdy trener zaczął krzyczeć na Mariusza Pawełka, który popełnił błąd w ostatniej minucie, co skończyło się honorową bramką dla lubinian. Dziennikarze dziwili się później, dlaczego piłkarze wychodzą z szatni z tak skwaszonymi minami po efektownym zwycięstwie. Powody takiego stanu rzeczy szybko wyszły na wierzch, bo w Wiśle rzadko udawało się coś utrzymać w tajemnicy.

Jeszcze raz wyszedł z zakrętu

Jesień w lidze, mimo zawirowań, długo jednak układała się po myśli Skorży. Zespół wygrywał i w pewnym momencie wydawało się nawet, że podobnie jak w sezonie 2007/08, zapewni sobie mistrzostwo już po pierwszej rundzie. Nic z tego, bo kryzys dopadł drużynę w najgorszym momencie.

Przy ul. Reymonta kibic przełknie każdą porażkę. Nawet z Legią, która choć kochana nie jest, to fani traktują ją jak równorzędnego rywala. Przegrana z Cracovią jest jednak dla każdego wiślaka nie do przyjęcia, a jeśli drużyna w ciągu tygodnia przegrywa i z Legią, i z "Pasami", to stołek pod każdym trenerem musi się zachwiać. To właśnie jesienią 2009 roku przytrafiło się Skorży.

Formuła wyczerpała się

Jeszcze raz udało mu się jednak wyjść obronną ręką z opresji. Sprawa była jasna, zespół musiał wygrać trzy ostatnie mecze. Tylko wtedy Skorża miał szansę zachować posadę. I wygrał! Choć np. w Chorzowie przegrywał na pół godziny przed końcem 0:1 po bramce Andrzeja Niedzielana, któremu po kontuzji nie dał prawdziwej szansy.

Te trzy zwycięstwa dały "Białej Gwieździe" pierwsze miejsce po jesieni z przewagą pięciu punktów nad wiceliderem z Warszawy. Już wtedy jednak pozycja Skorży nie była tak mocna. Szkoleniowiec miał kontrakt do końca sezonu. Nikt jednak nie rozmawiał z nim o przedłużeniu umowy. Sam zdawał sobie sprawę, że jego czas w Krakowie dobiega końca, choć ciągle powtarzał, że chciałby dostać szansę rehabilitacji w europejskich pucharach.

Nie dostał. Wiosną 2010 zespół przystąpił fatalnie przygotowany do rozgrywek. W ekspresowym tempie, po dwóch porażkach i remisie, roztrwonił przewagę w tabeli. Los Skorży dopełnił się po słabym meczu z Jagiellonią, który Wisła zremisowała, choć byli i tacy, którzy twierdzili, że nawet zwycięstwo nie uratowałoby jego posady.

W klubie z ul. Reymonta trudno było znaleźć wtedy osobę, która uważałaby, że Skorża powinien zostać. Nawet starsi stażem piłkarze, którzy jeszcze kilka miesięcy wcześniej poszliby za swoim trenerem w ogień, w prywatnych rozmowach przyznawali, że formuła współpracy się wyczerpała, a Skorża stracił panowanie nad zespołem.

Skorża pożegnał się z Krakowem w elegancki sposób. Gdy opadły już emocje, dzisiaj w Wiśle wolą pamiętać to, co było dobre w jego wykonaniu. To, że dał "Białej Gwieździe" dwa tytuły mistrza Polski, że przynajmniej przez dwa lata pozwolił uwierzyć, że drużyna przez niego prowadzona będzie w stanie nawiązać do sukcesów ekipy Henryka Kasperczaka z początku XXI wieku. Skorża nie zdołał ostatecznie poprawić jego wyników, ale generalnie został zapamiętany pod Wawelem pozytywnie. Jeśli na bok odłożymy kilka jego zachowań w stosunku do piłkarzy czy pracowników klubu, pozostanie obraz trenera, który jednak odniósł z Wisłą sukces.

Pamiętali o tym też piłkarze, ci sami, którzy uważali, że dalsza współpraca nie miała sensu. Po gali Ekstraklasy wiosną w 2010 roku pojechali do niego do Radomia i zawieźli mu srebrny medal. Dla niektórych tylko srebrny, ale patrząc na to, jak Wisła prezentuje się obecnie, kto wie, czy dzisiaj kibice "Białej Gwiazdy" nie wzięliby tego srebra w ciemno.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24