Spojrzenie z kanapy: Wielki łódzki Widzew cz. 2 [BLOG]

Filip Błajet
Wielki łódzki Widzew cz. 2
Wielki łódzki Widzew cz. 2 Jarosław Kosmatka/Polska Press
Wielkie drużyny kształtują wielkie mecze, a tych Widzew w latach 80-tych miał bez liku. Nie bez kozery to łódzka drużyna uważana jest za najlepszy klubowy polski zespół w historii.

Kolejna piękna przygoda łodzian w europejskich pucharach to sezon 1980/1981. Już w pierwszej rundzie podopieczni Machcińskiego (były asystent Jezierskiego) trafili na Manchester United. Widzewiacy znali już jednak angielski styl gry i nie bali się starć z bardziej renomowanym rywalem. W Anglii ponownie Polakom udało się osiągnąć bramkowy remis (1-1 po golu Surlita), a w rewanżu na własnym terenie zachować czyste konto. Tym samym zespół z Łodzi po raz kolejny wyeliminował aktualnego wicemistrza Anglii i szykował się do starcia z Juventusem.

Stara Dama dowodzona przez Trapattoniego była postrachem całej Europy. Świetnie zorganizowana drużyna, która wyróżniała się tym, że traciła mało bramek, a mimo to łodzianie nie ulegli panice i nie czuli nadmiernego respektu przed rywalem. W Łodzi po golach Pięty, Smolarka i Grębosza było 3-1 dla gospodarzy, a Machciński stwierdził po meczu, że jest wręcz rozczarowany, bo spodziewał się wyższego zwycięstwa. W Turynie tak kolorowo już nie było, bo to Juve wygrało w takich samych rozmiarach, a o awansie do kolejnej rundy decydować miał konkurs rzutów karnych. W nich swoją wyższość nad Dino Zoffem pokazał Józef Młynarczyk, broniąc dwie jedenastki. Widzewiacy z linii jedenastu metrów byli bezbłędni i dotarli do 1/8 finału.

To w dużej mierze właśnie ten dwumecz zadecydował o tym, że Boniek wylądował w Juventusie. „Murzyn” był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem rywalizacji – imponował efektownymi dryblingami i techniką użytkową. Nic więc dziwnego, że po sezonie gwiazdor Widzewa trafił właśnie do Starej Damy, gdzie stworzył później genialny duet z Michelem Platinim. Ostatnie mecze w europejskich pucharach dla łodzian rozegrał przeciwko Ipswich Town, które zdemolowało Widzew na swoim stadionie 5-0. Anglicy ostatecznie nie tylko rozprawili się z Polakami, ale także sięgnęli po ostateczny triumf, zdobywając Puchar UEFA i będąc zdecydowanie najlepszą ekipą rozgrywek.

Niepodważalnym liderem zespołu przez te wszystkie lata był Boniek. Kiedy tylko znajdował się na boisku, wszyscy grali o 10% lepiej. Przede wszystkim charakterologicznie pasował do zespołu złych chłopców, bo sam nie raz skrywał swoje za uszami. Swoimi umiejętnościami zdecydowanie przewyższał swoich kolegów i nigdy nie próbował tego ukrywać. Walczył o posłuch wśród pozostałych zawodników, a medialnymi występami i popularnością umacniał swój wizerunek niekwestionowanej gwiazdy zespołu. Nawet jednak jeśli nie każdy go lubił, to każdy szanował. Gdy Boniek w meczu z Lechem nie trafił karnego decydującego o awansie do kolejnej rundy Pucharu Polski, wchodząc do szatni przeprosił kolegów i zaproponował, że równowartość pensji odda z własnej kieszeni. Choć ostatecznie nie zgodzili się na to trenerzy, to „Murzyn” zyskał tym sobie ogromną estymę wśród towarzyszy z Widzewa.

W drodze po największy sukces

Paradoksalnie jednak, swój największy sukces łodzianie odnieśli dopiero po odejściu Bońka. To wtedy do głosu doszedł Rozborski, który przejął rolę lidera zespołu, w błyskawicznym tempie rozwijał się Smolarek, na którego spoglądały już czołowe europejskie kluby, Tłokiński imponował wszechstronnością, drużyną z ławki dowodził Władysław Żmuda, mistrz analizy taktycznej, a Wiesław Wraga w sezonie 1982/1983 rozgrywał najlepsze mecze swojej kariery. W sezonie, w którym łodzianie dotarli aż do półfinału Pucharu Mistrzów, na lata wyznaczając nieosiągalny cel i niedoścignione marzenie pozostałym polskim klubom.

Zaczęło się spokojnie od maltańskiego, mało wymagającego Hibernians Paola, który dwumecz kończył z bagażem 7 bramek. W kolejnej rundzie Widzewiaków czekało już jednak nie lada wyzwanie w postaci Rapidu Wiedeń, w którego barwach grał Hans Krankl. W pierwszym spotkaniu to Austriacy byli górą, a tamtejsza prasa rozpływała się nad postawą swojego zespołu. Rewanż należał już jednak do Polaków, którzy grali ofensywną i pomysłową piłkę. Nawet trzy stracone na własnym stadionie bramki, nie zabrały łodzianom awansu. 5-3 premiowało ekipę z Łodzi do ¼ finału.

Liverpool nie taki straszny

Ćwierćfinał z Liverpoolem to było prawdopodobnie największe wyzwanie w historii Widzewa. Po drugiej stronie barykady czekał mistrz Anglii, ze znakomitym Bobem Paisleyem na ławce, który na zakończenie kariery obiecywał poczwórną koronę. Naszpikowany gwiazdami zespół, uważany za jeden z najwspanialszych w historii The Reds. Widzewiacy podchodzili do meczu zdziesiątkowani – wśród zawodników rozniosła się epidemia grypy. Tymczasem Anglicy byli na tyle pewni swego, że asystent menadżera, który przyjechał obserwować łodzian, już po 10 minutach zapytał, gdzie w okolicy może kupić piwo.

Choć Polacy bali się kompromitacji z przepełnionym gwiazdami rywalem, to na zewnątrz zgrywali twardzieli. W jednym z wywiadów telewizyjnych Tadeusz Świątek zapytany, czy nie boi się meczu z Liverpoolem odpowiedział – Nie, to przereklamowani zawodnicy. Refleksje naszły go dopiero po wywiadzie – Pomyślałem sobie: co ze mnie za czubek. Dostaniemy piątke i jak ja będę wyglądał z tym wywiadem… Obawy miał także Krzysztof Kamiński – To była fantastyczna drużyna. Kenny Dalglish, Ian Rush… Wiedzieliśmy, że same umiejętności nie wystarczą, że są lepszymi piłkarzami. W rzeczywistości The Reds mieli jednak słabe punkty – Władysław Żmuda wskazywał przede wszystkim na niepewnego golkipera Bruce’a Grobbelaara i prawego obrońcę Allana Kennedy’ego, po którego debiucie Paisley powiedział – zastrzelili nie tego Kennedy’ego.

Na mecz z najlepszą angielską drużyną bilety chciało kupić aż 200 tysięcy ludzi. Ostatecznie Polaków wspierał 40-tysięczny tłum, który mógł podziwiać zwycięstwo swoich ulubieńców 2-0. Gole zdobyli Tłokiński, po błędzie Grobbelaara, który zapłacił później za wpadkę wysoką karę finansową, i strzałem głową Wiesław Wraga, najniższy, mierzący ledwie 167 centymetrów, zawodnik na boisku. Widzewiacy zaskoczyli renomowanych rywali atakami od pierwszych minut i niesamowitą nieustępliwością. W połączeniu ze znakomitą postawą Józefa Młynarczyka, którego Świątek nazywał najlepszym bramkarzem świata, dało to łodzianom doskonałą pozycję startową przed drugim spotkaniem.

Rewanż zgromadził na trybunach 44 949 widzów, co było rekordem tamtego sezonu w Liverpoolu. Początek meczu wskazywał na to, że wszystko wróci do normy, a do kolejnej rundy przejdą faworyzowani Anglicy – łodzianie bronili się jedenastoma piłkarzami, a Phil Neal szybko strzelił gola na 1-0. Polacy jednak nie tylko odparli zmasowane ataki ekipy Paisleya, ale także udanie skontrowali. Po błędzie Graeme Souness’a Rozborski dograł do Smolarka, który został sfaulowany przez Grobbelaara i wywalczył jedenastkę. W 52 minucie Smolarek strzelił na 2-1 i kolejne dwa gole The Reds nie były w stanie już nic zmienić – to Widzew awansował do półfinału Pucharu Mistrzów. Liverpool z czterech planowanych trofeów, zdobył tylko dwa – mistrzostwo i puchar ligi, a The Times podsumował sezon ekipy z Anfield zdaniem – Miał być szampan, jest tylko mleko.

To był moment apogeum wielkiego Widzewa. Kibice na Anfield docenili klasę rywala i nagrodzili Polaków owacją na stojąco. – Gdyby dziś zapytać kibica Liverpoolu o polski zespół, odpowie: Widzew Łódź – mówił po latach Ian Rush. Włodzimierz Smolarek zrobił tak dobre wrażenie, że Paisley sondował możliwość sprowadzenia go do Anglii. Łodzianie z parszywej dwunastki stali się bohaterami narodowym i dobrem całego kraju. Tłokiński powiedział nawet, że gdyby ówczesny Widzew zagrał z reprezentacją Polski, to z pewnością by zwyciężył. Tymczasem w półfinale już czekał Juventus z genialnym Bońkiem w składzie.

Początek końca

Ekipa z Turynu okazała się jednak nieosiągalna dla Widzewa. Byli znacznie mocniejsi niż przy poprzednim starciu, a duet Boniek – Platini siał spustoszenie w szeregach defensywnych Polaków. We Włoszech Stara Dama dość gładko wygrała 2-0, a w Łodzi skończyło się remisem 2-2. Piękna przygoda zatrzymała się na półfinale, co i tak było jednym z dwóch największych sukcesów polskiej piłki klubowej. Jednocześnie był to także początek końca wielkiej łódzkiej drużyny. Później zamiast charakternych piłkarzy, niechcianych w innych klubach, zaczęły pojawiać się wielkie gwiazdy sprowadzane za ogromne pieniądze. W pewien sposób Widzew zatracił wówczas swój charakter parszywej dwunastki i już nigdy nie nawiązał do dawnych osiągnięć.

Dziś po wielkiej drużynie nie ma już śladu. Mało tego – w Łodzi nie ma już śladu nawet po futbolu na ekstraklasowym poziomie. Nie pozostaje więc nic innego jak żyć wspomnieniami o najlepszej polskiej klubowej drużynie w historii i czekać na kolejne spektakularne sukcesy naszych ekip.

Pisząc tekst korzystałem z książki Marka Wawrzynowskiego „Wielki Widzew”

obserwuj autora na twitterze: filipmfn
polub fanpage na facebooku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24