Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sposób wyboru Sousy, jego funkcjonowanie i odejście ośmieszyły polską piłkę. Proces, który przeprowadza Kulesza odbudowuje prestiż [WYWIAD]

Adam Godlewski
Adam Godlewski
- Poprzedni prezes PZPN wybrał Paulo Sousę na zasadzie "byle kogo, byle jak". Proces wyboru selekcjonera zaproponowany przez Cezarego Kuleszę wreszcie zaczyna wyglądać normalnie - mówi ekspert ds. marketingu i konsultingu sportowego.
- Poprzedni prezes PZPN wybrał Paulo Sousę na zasadzie "byle kogo, byle jak". Proces wyboru selekcjonera zaproponowany przez Cezarego Kuleszę wreszcie zaczyna wyglądać normalnie - mówi ekspert ds. marketingu i konsultingu sportowego. fot polska/press
- Proces wyszukiwania nowego selekcjonera przeprowadzany przez prezesa PZPN Cezarego Kuleszę wreszcie nosi wizerunkowe znamiona profesjonalizmu. Otwarte jest postępowanie, rynek europejski czy w ogóle światowy o nim wie, i spływają oferty. Chętni przylatują do Polski, i to ma dobre konotacje PR-owe dla polskiej piłki. Gdyż mam też takie odczucie, że sposób zatrudnienia Paulo Sousy – i rodzaj jego późniejszej pracy – ośmieszyły Polskę. Mnóstwo ludzi miało świadomość, że bierzemy „noname’a” albo patrząc na sposób i kryteria jego zatrudnienia - łapiemy „byle kogo, byle jak”. Trochę to nas ośmieszało, Polska jest przecież poważnym i dużym krajem środkowoeuropejskim, mamy bogate tradycje piłkarskie – mówi w obszernym wywiadzie Grzegorz Kita ekspert ds. marketingu i konsultingu sportowego

Jak odbiera pan fakt, że Paulo Sousa de facto zrezygnował z prowadzenia reprezentacji Polski w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia? Minęło już ponad dwa tygodnie od tego momentu, a w dalszym ciągu nie mamy selekcjonera. I nadal w mediach przewija się temat, jaki to Portugalczyk był niedobry. Jak to wpływa na postrzeganie PZPN?

To jest jakiś rodzaj patologii w sporcie. Porzucić reprezentację z dnia na dzień? W tak wrażliwym momencie? Poinformować o tym w święta?! Sposób i moment jaki wybrał Sousa na rozstanie z PZPN były ultra fatalne, wręcz dyskwalifikujące go jako partnera do jakichkolwiek poważnych przedsięwzięć piłkarskich. A jednak chwilę później objął jeden z najbardziej rozpoznawalnych zespołów świata, więc wszystko jest tutaj postawione do góry nogami... – mówi Grzegorz Kita. - Zwłaszcza moment odejścia był nieprawdopodobnie fatalny i bardzo źle to wyszło. Chociaż w mojej ocenie - z korzyścią dla polskiej piłki. Dla mnie Sousa był postacią typu Dyzma. Nie bez przyczyny wszyscy piszą, że trafił nam się w reprezentacji rodzaj bajeranta. Tyle że nie obciążył on jakoś bardzo negatywnie tego nowego PZPN. Całe odium spadło na poprzednie władze związku, a konkretnie Zbigniewa Bońka, który nie dość, że tak autorytarnie i w niejasnych okolicznościach wybrał takiego, a nie innego trenera, to jeszcze nie umiał go skutecznie nadzorować. Nie umiał nim zarządzać, nie umiał nawet zbudować silnej pozycji związku w kontaktach z nim. Gdyby relacje były partnerskie i poważne, to przecież nikt nie zadzwoniłby w drugi dzień świąt i nie porzucił reprezentacji po prostu z dnia na dzień. Nie szukałby przede wszystkim nowej pracy. Bo to dowód, że Sousa w istocie lekceważył tych ludzi, z którymi współpracował.

To normalne, że Portugalczyk mógł świadczyć pracę zdalnie – zza granicy – w sytuacji, kiedy powinien wczuwać się w naszą specyfikę, poznawać ludzi, charakter piłkarzy i cały futbol, mieć polskich asystentów?

Użyłbym określenia, że ten kontrakt i sposób współpracy z Sousą to kolejny rodzaj patologii. Właściwie od samego początku do samego końca wszystko było postawione na głowie. Wiemy, w jak dziwnych okolicznościach została podjęta decyzja o zatrudnieniu Portugalczyka. Wiemy, jak się to skończyło, a po drodze był blamaż na mistrzostwach Europy. Potem ta afera z Węgrami, z niewystawieniem Roberta Lewandowskiego i – chyba – brakiem znajomości barażowego regulaminu. Sousa i jego ludzie sprawiali wrażenie takich, którzy nie wiedzieli w ogóle, o jaką stawkę grają w tym meczu. I jak poważne będą jego konsekwencje finansowe, organizacyjne, sportowe. Dla mnie po meczu z Węgrami, Sousa wraz ze sztabem powinien wylecieć dyscyplinarnie. Plus jeszcze zapłacić odszkodowanie.

Ten nowy PZPN, pod rządami Cezarego Kuleszy, chciał zerwać kontrakt. Tylko okazało się, że kosztowałoby to niezależnie od przewin popełnionych przez Sousę i jego sztab ponad 2,5 miliona euro.

Ja nie mówię o rozwiązaniu kontraktu jako takiego, tylko o rozwiązaniu współpracy z powodów dyscyplinarnych! Dla PZPN powstały przecież realne szkody. Można tak naprawdę mówić o zaniedbaniu obowiązków. I to bardzo poważnym. Na warunkach ogólnych był spełniony cały zestaw przesłanek do rozwiązania umowy z winy Sousy. I jeszcze domagania się kary finansowej. Ale oczywiście nie wiemy, jak w szczegółach i jak dobrze sam kontrakt zabezpieczał interesy Sousy. Może był tak fatalnie wynegocjowany, że trener mógł robić co chciał, bez żadnych konsekwencji.

Z marketingowego punktu widzenia to biczowanie Sousy podobało się panu? Zjednoczyło się w tym co prawda całe nasze podzielone społeczeństwo, ale czy było to potrzebne takiej instytucje jak PZPN?

Sousa ciężko zapracował na taką reakcję i takie traktowanie. Gdyż to naprawdę duża „sztuka” tak skumulować szereg negatywnych zachowań. Wszystko oczywiście zaczęło się od tej dziwnej sytuacji, gdy został niejako przyniesiony w teczce, będąc na bezrobociu, a jego głównym kryterium wyboru były anonimowe opinie znajomych prezesa Bońka i słynne „Zibi, top”. Dodatkowo, nie miał doświadczeń selekcjonerskich, gdzieś pobrzękiwały jeszcze kwestie menedżerskie i dziwne okoliczności rozstań z poprzednimi pracodawcami. OK., Jerzego Brzęczka trzeba było zmienić, nawet w tak dziwnym momencie, ale Sousa był niepoważny wyborem. I tyle. Pisałem o tym wtedy, tak uważam też dziś. Natomiast potem było nieustanne przyzwalanie na lenistwo Portugalczyka, na jego wyalienowanie, na nieświadomość tego, co dzieje się polskiej piłce, na brak kontaktu z naszym środowiskiem, brak polskich asystentów. Sousa sam zapracował bardzo mocno na to biczowanie. To rzecz naprawdę niespotykana porzucić reprezentację w takim momencie - po wywołanej przez siebie aferze po meczu z Węgrami i w bardzo gorącym okresie, czyli przed barażami. No i szalenie wręcz lekceważący był moment, w Boże Narodzenie, na ogłoszenie czy testowanie rezygnacji. Gdyby ktoś chciał specjalnie podkreślić i okazać komuś swoje lekceważenie, to chyba właśnie tak by postąpił – bezczelnie, w święta. Na dodatek wcześniej ordynarnie kłamał, że nie ma innych planów i dalej zamierza pracować z kadrą. Dlatego nie dziwię się, że został tak negatywnie opisany, wręcz zmiażdżony. Wiadomo, że część reakcji była dość histeryczna, natomiast co do zasady, całość krytyki jest jak najbardziej uzasadniona.

Jak podoba się panu teatrzyk z zatrudnieniem nowego selekcjonera?

Dla mnie - to wreszcie zaczyna wyglądać normalnie. Wiem, że pojawiły się już zarzuty, że jest to swego rodzaju spektakl, ale ja wizerunkowo odbieram tę sytuację inaczej. Zwłaszcza ze względu na ramy czasowe. Teatrzykiem można by to nazwać, gdyby nie było wiadomo, kiedy nastąpi wybór. Albo gdyby od początku było wiadomo, kto zostanie selekcjonerem, a cała procedura odbywałaby się dla picu. Jeżeli jednak jest zakreślona data, konkretnie 19 stycznia, to związek ma prawo testować, ściągać i analizować CV, rozmawiać z ludźmi, przeprowadzać swoisty casting. Generalnie uważam, że to dzisiejsze poszukiwanie selekcjonera, cały ten proces zatrudnienia wreszcie nosi wizerunkowe znamiona profesjonalizmu. Otwarte jest postępowanie, rynek europejski czy w ogóle światowy o nim wie, i spływają oferty. Pojawiają się chętni do rozmów, ale nie z łaski, po których trzeba wysyłać samoloty i błagać o przylot. Oni mogą oczywiście mieć różne intencje, ale przylatują do Polski, i to ma dzisiaj też dobre konotacje PR-owe dla polskiej piłki. Gdyż mam też takie odczucie, że sposób zatrudnienia Sousy – i rodzaj jego późniejszej pracy – trochę ośmieszyło Polskę. I to nawet jeżeli chodzi o cały rynek futbolowy, nie tylko w Europie. Na dodatek zarówno w środowiskach trenerskich i menadżerskich. No bo jednak mnóstwo ludzi miało świadomość, że bierzemy „noname’a” albo patrząc na sposób i kryteria jego zatrudnienia - łapiemy „byle kogo, byle jak”. Trochę to nas ośmieszało, ponieważ Polska jest poważnym i dużym krajem środkowoeuropejskim, z dużą gospodarką, mamy bogate tradycje piłkarskie, mamy bardzo ciekawych zawodników, oczywiście z najlepszym napastnikiem na świecie. A zatrudniliśmy kompletnie przypadkowego trenera. Sousa na tym wiele zyskał, my jako kraj i reprezentacja wiele straciliśmy.

Teraz rzeczywiście rynek europejski wie, że szukamy trenera. Stąd wysyp propozycji od menedżerów, również mocno egzotycznych.

I bardzo dobrze! Trenerzy się zgłaszają, wiedzą, że muszą konkurować o tę posadę. Wiedzą, że muszą się postarać i spełnić kryteria, które postawi PZPN. Niezależnie od wyboru, nikt już nie będzie sobie siedział w innym kraju, i pozwalał sobie na lekceważenie polskiej ekstraklasy. A było to potworne lekceważenie z mojego punktu widzenia. Teraz jesteśmy świadkami częściowej odbudowy pozycji na rynku europejskim. PZPN stara się pokazać prawdziwy status naszej reprezentacji, w której gra najlepszy napastnik świata. Dlatego do procesu aktualnie przeprowadzanego przez związek jestem pozytywnie nastawiony. Tyle że nawet taki proces nie gwarantuje sukcesu. Cała dzisiejsza sytuacja przypomina bowiem strukturę lejka. To znaczy, że w tym momencie jesteśmy na szerokiej górze lejka, gdzie jest wiele ofert, wielu kandydatów, wielu chętnych, wiele czynników, które trzeba przeanalizować. Ale wszystko zmierza do bardzo wąskiego końca lejka. Gdzie jedna osoba ma podjąć kluczową decyzję. Może już nie tak autorytarną jak Zbigniew Boniek, ale mimo wszystko zbyt indywidualną. Posada selekcjonera nie jest sprawą błahą, wpływa na wyniki reprezentacji Polski, a zatem na emocje milionów kibiców. Decyzja wymaga zatem dużej odpowiedzialności. Ja bym raczej widział tą decyzję w gestii na przykład prezydium zarządu....

…problem w tym, że nie ma już takiego organu w PZPN. Jest Komisja do Spraw Nagłych, złożona z prezesa i pięciu wiceprezesów.

Czyli w pewnym sensie prezydium... choć nazwa to dziwna. W takiej komisji selekcyjnej powinno być góra 5 osób, ale na miły Bóg - nie jedna osoba! Bo jedna osoba może dać się omamić urokowi osobistemu kandydata, może źle ocenić własne umiejętności weryfikacji trenera, zlekceważyć rekomendacje doradców. Niech to będzie faktycznie wybór kolegialny, z nieparzystą liczbą głosów. Niech to będzie nawet jeszcze 3 do 2 w głosowaniu, ale niech będzie prawdziwe głosowanie! Patrzę bardzo konsultingowo na tę sytuację. I wiem, że jeżeli jedna osoba podejmie zły wybór zatrudniając w reprezentacji – znów! – niewłaściwego trenera, to będziemy mieli stracony cały roczny czy dwuletni „cykl mistrzowski”. A mamy świeży przykład, że przez złą decyzję prezesa Bońka straciliśmy cały kolejny rok w życiu jako kibice. Rok, w którym także postarzeli się kluczowi zawodnicy, z Lewandowskim na czele, i jeszcze mogą stracić mundial. Być może ostatni w karierze.... Na górze lejka na pewno będą fajne kandydatury, ale boję się, że na końcu ktoś wybierze na zasadzie, że tak mu się wydaje. Niezależnie od rekomendacji wewnętrznych i wniosków analitycznych. I może to ponownie być fatalny wybór. Bez przyjętej metodologii wykluczyć tego niestety nie można.

A jak pan widziałby procedurę wyborczą?

Dla PZPN to jest decyzja strategiczna. A decyzje strategiczne powinno się podejmować odpowiedzialnie, kolegialne. Dlatego byłby zwolennikiem powołania komisji konkursowej, która oceniłaby rzetelnie kilku, kilkunastu kandydatów. I wyłoniła spośród nich tego najlepszego. Biorąc pod uwagę wiele parametrów. Począwszy od tego, że ten trener musi poradzić sobie z barażami, bardzo szybko nawiązać kontakt z zespołem, umieć szybko coś jeszcze wdrożyć. A przede wszystkim poszukałbym odpowiedzi na pytanie, czy ten człowiek da sobie radę z Lewandowskim! Ale też z Krychowiakiem i innymi, bo widać po naszym zespole, że różni zawodnicy mają tam wiele do powiedzenia. Zarówno na boisku jak i poza nim. Brak Lewandowskiego w meczu z Węgrami szczególnie to unaocznił. Selekcjonera nie można wybierać na czuja, czy wedle widzimisię prezesa, bo to zbyt poważna sprawa. A za zły wybór słono się płaci, o czym przekonaliśmy się, gdy Zbigniew Boniek postawił na Sousę.

Fajny, jak pan to określił, casting na następcę selekcjonera trwa już ponad 2 tygodnie. Czy nie przejadł się już publiczności, czy nie jest ciągnięty za długo?

Nie publiczność ani jej reakcje są tu głównymi kryteriami widowiska. Prezes Kulesza wyznaczył metę na 19 stycznia, i to co on w tym czasie robi, to jest w pewnym sensie jego i PZPN sprawą. To, że media i kibice tak mocno się interesują tym tematem, że jest tak dużo spekulacji, to mimo wszystko jest reakcja mediów i kibiców. Prezes związku wyznaczył konkretny termin, zresztą nie jakiś monstrualnie odległy. Być może Kulesza powinien mniej o tym mówić, albo ujawniać mniej nazwisk, ale nie uważam, że to jest złe. To też jednak buduje markę reprezentacji Polski, polskiej piłki, że tak wielu kandydatów jest nią zainteresowanych. Skala realnego zainteresowania posadą pokazuje prawdziwą wartość pracy z naszą drużyną narodową. Jeżeli istnieje takie pojęcie jak „polska, futbolowa racja stanu” to ono wymaga zdecydowanej, także wizerunkowej poprawy pozycji Polski. Na Kuleszy spoczywa bardzo poważny obowiązek wyboru trenera najlepszego do obecnej sytuacji, dopasowanego do krótkich terminów i barażowego kontekstu. To bardzo specyficzna sytuacja, bardzo trudny moment. Gdyby w poprzednim sztabie funkcjonował polski asystent Sousy, to on mógłby kontynuować pracę w barażach. Uważam zresztą, że to był kolejny przeogromny błąd, że Portugalczyk nie dostał do pomocy naszych rodaków. Zresztą po jego asystentach – jak zakładam – raczej nie został żaden ważny ślad, konstruktywne raporty, analizy, szczegółowy opis systemu pracy, z którego można by czerpać korzyści. Dlatego, skoro już szukamy przyparci do muru, powinniśmy wziąć kogoś poważnego z rynku.

Czy jednak poważny trener chciałby podjąć się pracy sapera?

To kwestia warunków umowy i wyznaczonych celów. Potencjalni kandydaci wiedzą w jakiej jesteśmy sytuacji. Wiedzą, czego oczekujemy i albo uważają się za odpowiednich do tego zadania albo nie. Generalnie – jestem zwolennikiem trenera zagranicznego. Uważam, że każdy trener polski od razu będzie miał swoisty ujemny handicap. Bo nie miał gdzie nauczyć się pewności siebie, sposobu podejścia do przeciwnika, którym będzie renomowana reprezentacja innego kraju…

…chwilę, jak to nie? A w prowadząc reprezentację? Krąg poważnych kandydatów wcale nie jest taki szeroki, jak się powszechnie wydaje, tylko raczej ograniczony do byłych selekcjonerów.

Będę się upierał, że trener zagraniczny, dla którego naturalną koleją rzeczy, wręcz zwykłą sprawą jest rywalizacja na arenach międzynarodowych, a mecze z Anglią, Włochami lub z Niemcami nie wywołują drżenia kolan - dodałby reprezentacji więcej pewności siebie, o ile oczywiście będzie dobrze wybrany. Natomiast szkoleniowiec krajowy zawsze będzie trochę outsiderem, który nie będzie miał tej pewności siebie, bo mecze ze wspomnianymi przeciwnikami to są dla niego kosmiczne progi. Patrząc na przykład Jerzego Brzęczka uważam także, że każdy trener z Polski będzie miał duże problemy z tym, żeby być poważnym, wiarygodnym partnerem dla Lewandowskiego, Piotra Zielińskiego, Wojtka Szczęsnego, Krychowiaka. To są piłkarze, którzy grają w dużych zespołach, którzy już w całej Europie de facto funkcjonowali, to są gwiazdy futbolu. Czy trener z krajowego podwórka może mieć u nich autorytet?

Jeśli nazywa się Adam Nawałka…

Cóż, nie jestem fanem trenera Nawałki. On teoretycznie wydaje się oczywistym rozwiązaniem na baraże, ale… Czy to nie jest zbyt oczywiste? Raczej wygląda to na pójście na komfortowy, bezpieczny, wręcz oczekiwany wybór. Jeżeli zostanie wybrany, to będę trzymał za niego kciuki, ale czy ta kandydatura jest najlepsza? Uważam, że nie. Piłkarze przecież pamiętają lata eliminacyjne po 2016 roku w jego wykonaniu. Potem okropny mundial w Rosji i żenujący, wstydliwy ostatni mecz z Japonią. Słynny niski pressing. Japończycy podający sobie piłkę przez kilka minut zupełnie bez reakcji naszej drużyny. Autorytet Nawałki znacząco się wówczas osłabił. Nie wiem też jednak dokładnie, kto tak naprawdę na poważnie konkuruje z naszym byłym selekcjonerem. Wiele zależy od tego, czego tak naprawdę oczekujemy od naszej reprezentacji? Czy chcemy, aby przeskoczyła półkę wyżej, czy po prostu nadal ma być tylko statystą na scenie futbolowej? To kluczowe pytanie.

Mówi pan o zagranicznym trenerze, który „na co dzień” grał z Anglią czy Niemcami. Czyli o kandydacie z półki wyższej od Sousy co najmniej dwa poziomy. I mniej więcej tyle droższym. Czy na takiego stać PZPN?

A co to właściwie znaczy „stać czy nie stać”? W temacie zarobków trenera reprezentacji zawsze pojawia się u nas to magiczne: - Czy nas na to stać? PZPN w pewnych momentach ocierał się nawet o prawie 300 milionów złotych przychodu rocznie, a my pytamy, czy stać nas na zatrudnienie kogoś za 10 milionów rocznie. W sytuacji, gdy dla PZPN to decyzja strategiczna, która wpływa na wyniki sportowe, postrzeganie związku i jego realne przychody. Tymczasem ktoś ustalił jakiś dziwny limit, którego nie można przekroczyć, i niczym słowo-klucz to wraca przy kolejnych wyborach selekcjonera. Zapytam więc inaczej: - A czy stać nas było na Sousę, który narobił tyle szkód, że per saldo wyszło znacznie drożej? Bo na Euro2020 nawet Brzęczek – wychodząc z grupy, z której sztuką było nie wyjść – mógłby zarobić dodatkowo około 16 milionów złotych dla PZPN (premia za jedno zwycięstwo i wyjście z grupy). Kilka milionów można by zarobić też na organizacji półfinałowego barażu u siebie, gdyby nie niedopuszczalne podejście Sousy do meczu z Węgrami. O wielkich pieniądzach z awansu na mundial nawet nie wspominam. Dlatego aż mnie skręca, gdy słyszę pytanie: – Czy nas stać? Przecież straty poniesione na złym wyborze poprzedniego selekcjonera są wyższe niż gaża dla cenionego szkoleniowca.

Rozpoznawalność marki PZPN wzrosła, a wizerunek się ocieplił od 26 grudnia dzięki nieustannej medialnej operze zatytułowanej „Wybieramy nowego selekcjonera?”

Nie wiem, czy w ogóle można w takich kryteriach oceniać ostatnie wydarzenia wokół PZPN. Dla mnie to jest proces dynamiczny i wymuszony przez sytuację. Związek na pewno nie traci na przyjętej konwencji. Na ten moment, patrząc z zewnątrz, oceniam, że ten proces wygląda na profesjonalny i prowadzący do jakiegoś pozytywnego celu, pozytywnego finału. Co oczywiście nie musi skutkować właściwym wyborem, także z uwagi na nagłość zjawiska i przymus wyboru spośród dostępnych, nie zaś wymarzonych kandydatur. A także presję, którą nakłada termin barażu z Rosją…

Rozmawiał Adam Godlewski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gol24.pl Gol 24