Stadiony bez publiczności to zły pomysł na walkę z kibolami

Bogusław Kukuć
Przynajmniej dwa razy w tym roku Polacy się wstydzili i powinni się zadumać nad przyszłością futbolu i widowisk sportowych w Polsce. Chodzi o skandaliczne zachowanie polskich kibiców podczas przegranego meczu z Litwą w Kownie oraz zajścia po finale Pucharu Polski w Bydgoszczy. Ale jest trzeci powód do wstydu: sposób reakcji na te wydarzenia.

Najpierw oglądaliśmy żenujące spychanie odpowiedzialności przez: PZPN, organizatorów finału, gospodarzy obiektu, kluby, które grały finał, Ministerstwo Sportu, Ministerstwo Spraw Wewnętrzych i policję. Społeczne oburzenie po ekscesach zrobiło jednak swoje. Za sprawę wziął się rząd. Hasło "Wypowiadamy wojnę kibolom i chuligaństwu na trybunach" sternicy PO przyjęli z ciężkim sercem (bo przecież premier, marszałek Sejmu, wielu wpływowych polityków autentycznie kocha futbol i nawet na co dzień gra w piłkę). Trudne wyzwanie miało przykryć inne problemy, z którymi borykał się rząd. Ten element podchwyciła opozycja, sugerując, że to działania polityczne, co znalazło wyraz na banerach wywieszanych na widowni podczas meczów. Jarosław Kaczyński dał wsparcie kibicom, sugerując , że Tusk walczy w ten sposób z rodzącym się społeczeństwem obywatelskim. Szef PiS zapomniał o czasach, gdy jego minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro realizował program "Zero tolerancji", wprowadzał sądy 24-godzinne, a mimo to przegrał walkę z eskalacją chuligaństwa.

W obecnej batalii przeciw kibolom tylko jedno posunięcie nie powinno dziwić. Chodzi o czasowy zakaz udziału zorganizowanych grup kibiców gości. Nie będzie wzajemnych prowokacji, sprzeczek o to, kto pierwszy rzucił świecę dymną, a kto ją odrzucił, kto pierwszy spalił szalik klubowy rywala, czy wulgarnych rymowanek pod adresem fanów rywala. Gospodarze nie muszą opłacać dodatkowych służb porządkowych, marnować miejsca na tzw. strefy buforowe. Te korzyści przeważają i co ważne, obowiązują wszystkich.

Ale już kolejne zakazy udziału kibiców w meczach ekstraklasy mogą szokować. Jako pierwsze odczuły ten cios (także finansowy) Lech i Legia, co interpretowano jako uderzenie w kibiców tych klubów, sprawców skandalu w Bydgoszczy. Zaskoczeniem były natomiast zakazy udziału kibiców w meczach we Wrocławiu i Lubinie, wydane przez wojewodę dolnośląskiego. Tuż przed meczem Widzewa z Zagłębiem podobna decyzja wydana została przez wojewodę łódzkiego. Czytelnicy pytają nas, czy ta pani chciała dorównać mężczyznom w podjęciu męskich decyzji, czy też może pragnęła być na podium wśród pierwszych wydających zakaz.

Akurat trafiło na Widzew, który zbiera cięgi za kilka spraw, ale akurat od dawna stara się o porządek na stadionie, o czym świadczy m.in. największa liczba zakazów stadionowych w kraju. Dla klubu z al. Piłsudskiego zakaz wojewody był zaskoczeniem. Wskazywanie wniosków komendantów wojewódzkich policji, jako powodu zakazów to gra pozorów. Przecież przed derbami Krakowa, gdzie kibice Wisły i Cracovii rżną się nożami nie tylko w okolicach stadionu, było daleko większe zagrożenie niż w Łodzi, a jednak mecz rozegrano z kibicami. Pamiętam jak na stadionie przy Reymonta podczas meczu Wisły kibice, którzy nie chcieli wyjść na znak protestu, z trybun byli usuwani siłą przez prowodyrów protestu. Podczas meczu Widzewa z Lechią w Gdańsku byłem oddzielony od Donalda Tuska tylko ochroniarzami i paroma przydupasami premiera, który musiał słyszeć, jak kibice jego ulubionego klubu wyzywali na Widzew, po wyrównującym golu Piotra Kuklisa. Podobnie było na meczu Lechia - Cracovia. A jednak gdański stadion był otwarty dla kibiców w meczu z Polonią Warszawa w minionej kolejce. Może wojewoda chce w ten sposób pomóc gdańszczanom awansować do Ligi Europy i Tusk pogłaszcze go po głowie.

Miejmy nadzieję, że pani Jolanta Chełmińska nie wpadnie na pomysł, żeby mecz Widzewa z Lechią grano bez publiczności, by przypodobać się premierowi. Jak to się dzieje, że taki komendant policji w Krakowie nie musi wykonywać "ruki po szwam" , a łódzki komendant jest nadgorliwy i stoi na baczność? Przecież podlegają temu samemu komendantowi głównemu. Inni zamykają dla kibiców tylko jakiś sektor stadionu, np. w Białymstoku.

Zamykanie stadionów godzi w największą część kibiców, którzy nie wywołują awantur i nie uczestniczą w nich. Dla małej grupy zadymiarzy, wyżywających się w ustawkach, walkach międzyplemiennych, taki zakaz do powód do dumy. Nadmierne nagłaśnianie roli ich przywódców prowadzi do tego, że wkrótce o pierwsze miejsce w "Tańcu z gwiazdami" będzie walczył "Staruch" z "Litarem". To już są celebryci. Sterujący tłumami nie są wcale takimi frajerami. Mają biznesy, znają prawo, stoją za nimi szacowne kancelarie adwokackie.

Słynny z walki z Widzewem mecenas Michał Tomczak, teraz wiceprezes rady nadzorczej Legii, uważa nie bez słuszności, że powołanie się na art. 34 Ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych to fałszywy pretekst. Zastosowano odpowiedzialność zbiorową i ukarano nie sprawców zajść w Bydgoszczy, ale kluby. Stołeczny klub ma wystąpić o odszkodowanie. Widzew się zastanawia.

Na koniec jeszcze jeden aspekt. Naszym zdaniem, rok dzielący nas od finałów Euro powinien być wykorzystany do nauki szybkiego, zdecydowanego reagowania policji na zakłócenia porządku nie na makietach, a na stadionach (tu trzeba zmienić przepisy). Wyłapywanie sprawców musi być szybsze, a nieuchronność kar postrachem. Przecież tuż po meczu rozrabiający fani wyjadą tego samego dnia na następny mecz na Ukrainę. Nie można ich ścigać tygodniami. Jak po Bydgoszczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24