Syrop na kaszel i gra jakoś idzie [KULISY MAŁYCH LIG]

Jakub Guder
Małe ligi - spotkamy tam wszystko, co w wielkim futbolu, a nawet dużo więcej...
Małe ligi - spotkamy tam wszystko, co w wielkim futbolu, a nawet dużo więcej... Fot. Piotr Krzyzanowski
W weekend pełną parą wracają na boiska dolnośląskie małe ligi, jak pieszczotliwie mówi się o piłkarskich rozgrywkach najniższych klas w Polsce. Spotkamy tam wszystko, co w wielkim futbolu, a nawet dużo więcej... Doping? Najpopularniejsza metoda to… jeden z syropów na kaszel, który zawiera efydrynę - substancję zwiększającą koncentrację, a niektórzy twierdzą, że dodaje mocy. Taki syropek w aptece kosztuje kilka złotych. Buteleczkę wypija się na raz przed meczem lub połowę przed nim, a drugą w przerwie. Sędzia Maciej Habuda twierdzi, że w małych ligach propozycje korupcyjne właściwie się teraz nie zdarzają. - No dobrze, raz dostałem ofertę w trakcie meczu, że jak odgwiżdżę spalonego, to pani z trybun się ze mną umówi. Nie skorzystałem - śmieje się. O wiele częściej zdarzają się zaproszenia na grilla.

Z pieniędzmi w małych ligach jest różnie: jeśli zespół jest oczkiem w głowie władz gminy, to zawsze żyje się lepiej - można się w ciepłym przebrać, a nawet wziąć prysznic po meczu, co przecież regułą nie jest. Różnice najlepiej widzą sędziowie, którzy przecież jeżdżą po całym regionie.

- Koledzy opowiadali, że musieli przebierać się w nieszczelnych barakach, w których wiało im po plecach - mówi Maciej Habuda, który na co dzień sędziuje m.in. wrocławską B klasę. Dodaje, że jeśli warunki są ekstremalne, to arbitrzy mogą odmówić prowadzenia meczu...
Arbitrzy - to duże nadużycie. W okręgu wrocławskim najczęściej brakuje sędziów, dlatego na kilkadziesiąt rozgrywanych w weekend meczów B klasy ledwie kilka prowadzonych jest przez kompletny skład. Najczęściej gwiżdże tylko jedna osoba - główny, bez liniowych. Przepisy są takie, że może w takiej sytuacji postawić na liniach... kibiców. Taki „awaryjny” sędzia liniowy może jednak pokazywać jedynie auty, ale nie faule czy spalone. Z tym ostatnim jest problem.

- Jak gwiżdżę spalone, gdy sędziuję sam? Muszę być już na 100 procent pewny, że spalony faktycznie był - uśmiecha się pan Maciej.
Za sędziów płaci gospodarz danego meczu. Tym biedniejszym jest zatem nawet na rękę, że rozjemcą jest jeden arbiter, a nie trzech, bo zwyczajnie wtedy oszczędzają. Czasem jest poważny kłopot, by wyczarować skądś pieniądze.

- To był ostatni mecz poprzedniego sezonu w klasie B. Ostatnia drużyna w tabeli, która straciła chyba ze 160 bramek, podejmowała ekipę walczącą o awans. Tym drugim zależało więc, by mecz sędziowało trzech, a nie jeden arbiter. Goście zadzwonili do związku i poprosili, żeby był pełny skład, deklarując, że zapłacą sędziom - opowiada Maciej. - Zostaliśmy z kolegą wyznaczeni jako liniowi i przyjechaliśmy wcześniej od głównego, a nie wiedzieliśmy, że to goście nas opłacają. Podchmielony kierownik drużyny gospodarzy był wyraźnie zakłopotany, gdy nas zobaczył. Kilka razy dopytywał, dlaczego będzie nas trójka. Dzwonił gdzieś, konsultował się. Chyba nie był przygotowany na taki wydatek - śmieje się nasz rozmówca. - Uspokoił się dopiero, gdy przyjechał główny arbiter i przekazał mu, że to rywale wykładają pieniądze.

Maciej Habuda twierdzi, że propozycje korupcyjne właściwie się teraz nie zdarzają. - No dobrze, raz dostałem ofertę w trakcie meczu, że jak odgwiżdżę spalonego, to pani z trybun się ze mną umówi. Nie skorzystałem - śmieje się. O wiele częściej zdarzają się zaproszenia na grilla. Bo wiadomo - mecze gra się w weekendy, a jak słoneczko przygrzewa, to zwłaszcza poza Wrocławiem często obie drużyny piją piwko i jedzą kiełbaski.

Korupcję udowodnić było można w Ekstraklasie, I, II czy nawet w III lidze. Ale niżej? Wielu kibicom także dzisiaj spotkania wydają się podejrzane, ale przecież z tym nie można nic zrobić. Kamery spotkań w klasie B nie śledzą, nawet prasowych dziennikarzy nie ma, a co robić, gdy na przykład na pojedynek przyjedzie jeden arbiter, bez liniowych? Wtedy hulaj dusza, piekła nie ma. Tu nawet często nie chodzi o pieniądze, ale o sprzęt sportowy, o alkohol...

- W klubie nie było już na nic pieniędzy: na piłki, na sędziów. Postanowiliśmy więc, że ten jeden mecz „puścimy” - opowiada nam pragnący oczywiście zachować anonimowość były piłkarz jednego z klubów z południa Polski.

Wszystko zatem zostało dogadane, ale o tym, że nie można wygrać wiedziała tylko starszyzna drużyny. Zaczyna się mecz - wszystko zgodnie z planem: jeden się machnął, potem drugi nie trafił w piłkę… Wtem żółtodziób, młody zawodnik, który wchodził do drużyny i nie był wtajemniczony, oddaje strzał życia! Pewnie gdyby to powtórzył sto razy, taka piłka nie wpadłaby już więcej do siatki. Ta wpada. Po pierwszej połowie jest zatem 1:0, ale nie dla tego zespołu.

- Musieliśmy w przerwie w szatni wyłożyć kawę na ławę, uświadomić resztę. Mecz przegraliśmy. Za zdobyte pieniądze kupiliśmy m.in. piłki. Rozliczyliśmy wszystko co do grosza - kończy nasz rozmówca.

O dopingu w małych ligach przeczytasz na następnej stronie

Sprawa dopingu też nie jest małym ligom obca. Bo kto to sprawdzi? Kontroli antydopingowych przecież nie ma, nikt zwycięzcom nie bada moczu po ostatnim gwizdku. Najpopularniejsza metoda to… jeden z syropów na kaszel, który zawiera efydrynę - substancję zwiększającą koncentrację, a niektórzy twierdzą, że dodaje mocy. Taki syropek w aptece kosztuje kilka złotych. Buteleczkę wypija się na raz przed meczem lub połowę przed nim, a drugą w przerwie.

Czy to działa? Zaglądamy na fora internetowe. Tam rad jest pełno: „Mój kolega pije syrop na kaszel i mówi, że biega jak debil i się nie męczy. Z kolei inny twierdzi, że po jednym browarze ma niesamowity power”. Ten sam piłkarz radzi, by posmarować klatkę piersiową maścią eukaliptusowo--miętowa („Coś jak mają murzyny z Arsenalu czy Interu. Może zauważyłeś?” - wyjaśnia swojemu rozmówcy). Jeszcze kto inny radzi, by zjeść przed meczem węglowodany, popić kawą, a pięć minut przed początkiem spotkania zapić to napojem energetycznym. „Jeśli to nie pomoże, to idź do lekarza. Może masz anemię” - kwituje. Jak widać, w każdym klubie jest inny dietetyk...

Na meczach w niskich ligach bywa też niebezpiecznie. W ubiegłym sezonie doszło do sporej bójki na meczu Nadodrza Wrocław. Kilkoro rywali Nadodrza miało po tym spotkaniu trochę pamiątek na ciele, posypały się kary dyscyplinarne. Drużyny spoza Wrocławia często też skarżą się, że na blokowiskach ligowe rozgrywki bywają ryzykowne. - Panie, tam same karki grają, łysi tacy. Strach na murawę wyjść - powiedział nam kiedyś jeden z działaczy B-klasowej drużyny spod Wrocławia.

Niestety, nie brakuje też ksenofobii. Często ciężkie chwile przeżywają piłkarze grającego we wrocławskiej klasie C Dynama Wrocław. To drużyna złożona z samych Ukraińców - studentów, pracowników fizycznych, ale też zawodowych piłkarzy.

- Wyzywają nas od banderowców, krzyczą, że jesteśmy ukraińskimi chu...i albo że mamy wy...ć z Polski. To nas boli. Nie powinno się coś takiego zdarzać - mówi napastnik Dynama Wasyl Dowhan.

Sędziowie też częściej podejmują ponoć dziwne decyzje. Ukraińcy jednak walczą - po rundzie jesiennej zajmują trzecie miejsce i wciąż walczą o awans.
Współpraca: Michał Bosy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Syrop na kaszel i gra jakoś idzie [KULISY MAŁYCH LIG] - Gazeta Wrocławska

Wróć na gol24.pl Gol 24