Tomasz Tułacz opowiada o swoim życiu. Poznajcie trenera, dzięki któremu rośnie Puszcza

Tomasz Bochenek
Tomasz Bochenek
Tomasz Tułacz (2017)
Tomasz Tułacz (2017) Andrzej Banas / Polska Press
Tomasz Tułacz, trener I-ligowej Puszczy Niepołomice, dzisiaj obchodzi 48. urodziny. Dorastał w złotych czasach mieleckiego futbolu. Sam w ekstraklasowej Stali rozegrał 126 meczów, a bramki strzelał też w juniorskiej reprezentacji Polski. Obecnie jego rytuał to spacery z Nestorem, 12-letnim owczarkiem niemieckim, oraz dojazdy do Niepołomic - do pracy ma 115 kilometrów.

- Mieszkałem na osiedlu Kusocińskiego przy ulicy Spółdzielczej, czyli właściwie tuż przy stadionie. I każdy poranek wakacji czy wolny czas po południu spędzaliśmy z kolegami, oglądając zza ogrodzenia, jak trenują najlepsi zawodnicy w Polsce: Lato, Domarski, Kukla, Karaś, Kasperczak… W Stali roiło się od reprezentantów, a my wszyscy chcieliśmy nimi być na podwórku – wspomina Tomasz Tułacz.

Rocznik 1969. Zatem jego dzieciństwo to czas, gdy futbol w Mielcu był potęgą, potwierdzoną dwoma tytułami mistrza Polski (1973 i 1976).

- Tata zabierał mnie na wszystkie mecze. Pamiętam te tłumy, jak Stal grała z Realem Madryt w Pucharze Europy – podkreśla Tułacz. - Ale chodziliśmy nie tylko na piłkę. To były lata, kiedy w Mielcu było kilka ekstraklasowych sekcji – bo też siatkówki kobiet i mężczyzn, piłkarzy ręcznych, z rozrzewnieniem zresztą to wspominamy. Ojciec, który jako pracownik WSK miał legitymację uprawniającą do bezpłatnego wstępu na wszystkie wydarzenia sportowe w mieście, zaszczepił we mnie ten sport. Sam też go uprawiał – piłkę ręczną, był bramkarzem w Gryfie Mielec.

Tomasz uczył się w sportowej szkole. Jego pierwszą wiodącą dyscypliną było pływanie. Wspomina, że obiecujące wyniki osiągał zwłaszcza w stylu motylkowym, jednak niewielka postura okazała się przeszkodą nie do pokonania.

- Przed piątą klasą nastąpiła selekcja. Ze względu na warunki fizyczne, ale też zgodnie z tym, co lubiłem robić najbardziej, trafiłem wtedy do klasy piłkarskiej – opowiada mielczanin, dodając: - Jeszcze w siódmej klasie, właśnie z powodu warunków fizycznych, nigdy nie byłem brany do zespołu trampkarzy. W ósmej wskoczyłem do podstawowego składu, a dwa lata później grałem już w reprezentacji Polski juniorów.

Bramkostrzelny, dysponujący błyskotliwą techniką pomocnik Stali Mielec został dostrzeżony przez selekcjonera Mieczysława Broniszewskiego. Zabrał go na towarzyskie mecze do NRD. - Debiut miałem w Magdeburgu, wygraliśmy 3:1, strzeliłem bramkę. W drugim spotkaniu było 2:0 i też zdobyłem gola.

Tułacz miał wtedy niespełna 17 lat, uczył się w Zespole Szkół Technicznych przy Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego "PZL-Mielec". - Skończyłem technikum zaoczne. Pierwsza drużyna zajęcia miała rano, ja postawiłem na piłkę, z chodzeniem do szkoły nie dało się tego pogodzić - wspomina.

Jako piłkarz złapał wiatr w żagle. Seniorski debiut w Stali zaliczył kilka miesięcy przed 18. urodzinami, które spędził w Jerozolimie wraz z juniorską reprezentacją Polski. - Dobrze pamiętam, bo oprócz życzeń miałem tam też „chrzest” w drużynie. Czyli, że tak powiem, oklepanie – śmieje się dziś Tomasz Tułacz.

Trenerem kadry juniorów niedługo potem został Janusz Wójcik. I weszła ona na drogę, która zakończyła się zdobyciem srebrnego medalu na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie.

- Mieliśmy stworzone kapitalne warunki do rozwoju, opiekę sponsorską nad reprezentacją miał Zbigniew Niemczycki (jeden z najbogatszych Polaków – przyp.), dostawaliśmy olimpijskie stypendia – wspomina mielczanin. - To się sprawdziło, ale trzeba też zauważyć, jakie to było pokolenie piłkarzy. Mając 18 lat graliśmy wszyscy w podstawowych składach swoich ekstraklasowych drużyn: Alek Kłak w Igloopolu Dębica, Marek Koźmiński w Hutniku Kraków, Darek Gęsior w Ruchu, Tomek Łapiński w Widzewie, Darek Adamczuk w Pogoni, Jurek Brzęczek w Olimpii Poznań. Andrzej Juskowiak jako 19-latek został królem strzelców ligi.

Tułacz ostatni raz w prowadzonej przez Wójcika drużynie wystąpił w 1990 roku. - Przez dwa lata grałem praktycznie cały czas, wypadłem przed samymi eliminacjami do igrzysk. Wpływ na to miała kontuzja - na treningu Stali po zderzeniu z bramkarzem doznałem złamania kostki i prawie dwa miesiące miałem nogę w gipsie. Konkurencja była duża, potem wybory trenera były już inne. Ale mam poczucie, że jakąś cząstkę do tej drużyny wniosłem.

Dzięki kadrze młody mielczanin zobaczył trochę świata. I świetnie pamięta, jak to w schyłkowym PRL-u było. - W naszych paszportach była adnotacja, że jesteśmy sportowcami. Dostawaliśmy je tylko na czas podróży. Ale w tamtych czasach, kiedy większość Polaków mogła pomarzyć o wyjeździe do NRD czy wczasach w Bułgarii, my zobaczyliśmy prawie całą Europę czy Izrael, gdzie mieliśmy m.in. wycieczkę do Betlejem.

Tomasz Tułacz z reprezentacją wziął też udział w wyprawie egzotycznej – do Kuala Lumpur, stolicy Malezji. - Była zima, my poubierani w kurtki dżinsowe z podpinkami. Kiedy wysiedliśmy podczas międzylądowania w Bangkoku, to nie tylko klimat był dla nas szokiem – uśmiecha się teraz. - Malezja zrobiła na mnie ogromne wrażenie, chciałbym jeszcze kiedyś wybrać się tam z żoną na wycieczkę.

Żona to Magdalena. Też mielczanka, też kiedyś sportsmenka. - Uprawiała lekkoatletykę. W czasie treningu zwróciłem na nią uwagę, od słowa do słowa złapaliśmy kontakt. Wiedziała, jak wygląda życie sportowca, rozumiała więc, że moje obowiązki oznaczają często nieobecność w domu.

W 1992 roku urodził się Kamil. W 1994 – Klaudia, która dziś jest już inżynierem biotechnologii, przed nią obrona pracy magisterskiej Uniwersytecie Rzeszowskim.

Kamil długo szedł śladem taty, grał w piłkę w Stali Mielec, jako 19-latek zaliczył parę meczów w III lidze. Po czym podjął decyzję, że zajmie się czymś zupełnie innym.

- Czy miałem z tym problem? Absolutnie nie. Gdy syn skończył wiek juniora, porozmawialiśmy po męsku. Sam uwrażliwiałem go na to, że sportowiec to taki zawód, w którym mając trzydzieści parę lat człowiek dochodzi do ściany, jeśli nie ma jakiejś drugiej opcji na życie – opowiada Tułacz. - No i Kamil zdecydował, że pójdzie na studia dziennikarskie. Ukończył je, został w Warszawie. Obecnie pracuje jako handlowiec, w tym kierunku się kształci, studiuje zarządzanie sprzedażą.

Tomasz Tułacz, jak mówi, wybory w młodości miał proste. Bo jego piłkarska kariera rozwijała się jak należy. - Ze swojego pierwszego sezonu w seniorach pamiętam np. mecz z Bronią Radom. Ona była wtedy liderem II ligi, a Stal wiceliderem. Wszedłem na boisko w 30 minucie, do przerwy przegrywaliśmy 0:1. W drugiej połowie po faulach na mnie były dwa rzuty karne, a w 90 minucie strzeliłem na 4:1 – i tak się skończyło. Sezon skończyliśmy awansem do ekstraklasy.

W niej Tułacz zadebiutował latem 1988 roku. Zaczynał jako osiemnastolatek. Ostatni, 126. występ na tym poziomie, zaliczył mając lat 24. W międzyczasie, grając pół sezonu w Stali Stalowa Wola, wywalczył z nią awans do ekstraklasy, jednak wszystkie mecze na tym szczeblu rozegrał jako piłkarz Stali mieleckiej. Strzelił 11 bramek.

W internecie można dokopać się do ostatniej, ze spotkania z Rakowem Częstochowa: w szybkim dryblingu Tułacz zgubił kilku obrońców i huknął z kilkunastu metrów pod poprzeczkę. Leo Messi by się nie powstydził tej akcji.

- Twardo stąpam po ziemi, jeśli chodzi o ocenę mojej kariery, ale wtedy była ogromna satysfakcja – przyznaje. - Ja byłem zawodnikiem, który bardzo blisko prowadził piłkę, bardzo dynamicznie, to były moje atuty.

Był moment, gdy zwrócili na niego uwagę działacze niemieckiego Rot-Weiss Essen. - Stal trenował wtedy trener Smuda. Pojawiła się oferta, pojechałem na testy. Klub był mną bardzo zainteresowany, jednak sponsor Stali, pan Mertel, też Niemiec, nie dogadał się z Rot-Weiss. Musiałem wrócić do Polski. Rozczarowanie? Tak, czułem. Ale z drugiej strony: miałem żonę, małe dziecko. Pomyślałem, że tak po prostu miało być.

Tomasz Tułacz nie zagrał nigdy w klubie spoza Podkarpacia. Siedem ostatnich lat kariery spędził w Tłokach Gorzyce – zespole z podtarnobrzeskiej miejscowości, który wdrapał się na zaplecze ekstraklasy. - W Gorzycach było święto, kiedy w pierwszym meczu pokonaliśmy 1:0 Lecha Poznań – wspomina człowiek, który tą wygraną zapewnił bramką z rzutu wolnego.

W Tłokach Tułacz stał się grającym asystentem trenerów. Wiedział już, że pójdzie tą drogą. Podjął studia w Ostrowcu Świętokrzyskim (tam zdobył licencjat z wychowania fizycznego, magistrem został na Uniwersytecie Rzeszowskim). Jesienią 2003 roku rozegrał ostatni mecz, a w czerwcu 2004 już ostatecznie przeszedł na drugą stronę rzeki: powierzono mu prowadzenie drużyny.

- Myślę, że trenerem jestem dzięki Zenonowi Książkowi, wychowawcy trenerów w Mielcu, u którego robiłem pierwszy kurs. On bardzo pozytywnie nastawił mnie na ten zawód – ocenia po latach Tomasz Tułacz. - Drugą ważną osobą jest Włodzimierz Gąsior, trener, u którego debiutowałem w pierwszej drużynie Stali. Etos, etyka pracy – obserwując go, bardzo wiele się nauczyłem. Ale też było tak podczas pracy z Franciszkiem Smudą czy z Jackiem Zielińskim, który był moim trenerem w Tłokach.

Tułacz z Gorzycami się pożegnał w 2005 r., kiedy po ponad półrocznej pracy działacze znów chcieli zrobić z niego asystenta, mimo że w trzeciej (czyli obecnie drugiej) lidze zespół był w czołówce. - Unosząc się ambicją, odmówiłem roli II trenera i wróciłem do Mielca.

Podjął pracę w Szkole Mistrzostwa Sportowego. Po niemal 20 latach funkcjonowania w seniorskim, zawodowym futbolu, musiał dotrzeć do głów czternastolatków.

- Kiedy młodzież zdobędzie zaufanie do trenera, to pójdzie za nim w ogień. Mało tego, młodzież uwielbia dyscyplinę, lubi czuć, że jest poważnie traktowana. Ja widziałem, jak ci chłopcy stają się coraz lepszymi piłkarzami – mówi dziś szkoleniowiec. - Problem powstał wtedy, gdy zdałem sobie sprawę, że będąc w piłce młodzieżowej trzeba mieć ze 3-4 etaty, żeby jakoś żyć. A ja pracowałem tylko z tą drużyną. I kiedy dostałem propozycję z Resovii, z ciężkim sercem musiałem się rozstać z tymi chłopakami.

Z rzeszowskim klubem wywalczył awans do II ligi, odszedł w 2009 roku, trzy lata później do niego wrócił. W międzyczasie objął drużynę w swoim klubie – Stali Mielec.

- Utrzymaliśmy zespół w III lidze, mając budżet w wysokości ośmiu tysięcy na miesiąc, grając praktycznie juniorami. To był ogromny sukces – ocenia Tułacz. - W kolejnym sezonie, zimą, działacze dali mi zielone światło na budowanie drużyny, brałem udział w przyciąganiu sponsorów. Pojechałem z zespołem na Słowację, a po powrocie ci sami ludzie, których namawiałem do pracy w klubie poinformowali mnie, że mają innego trenera. Poczułem się oszukany.

Dodaje: - Taki jest los trenera. Zadry już nie mam, czas goi rany, ale niesmak pozostał.

W trenerskim CV ma też Siarkę Tarnobrzeg, która w sezonie 2013/2014 pod jego wodzą zajęła 3. miejsce w II lidze, do awansu zabrakło dwóch punktów. - W kontrakcie miałem premię za utrzymanie zespołu, bo to było celem – spadały wtedy wszystkie drużyny poniżej ósmego miejsca – wspomina Tułacz. - Zaczęły się nowe rozgrywki, w sześciu meczach zdobyliśmy 11 punktów – i mi podziękowano. Myślę, że to nie aktualne wyniki decydowały, ale wciąż duże poczucie rozczarowania, że nie awansowaliśmy.

Odbył staż w Red Bullu Salzburg, zaczął kurs na licencję UEFA Pro – uzyskał ją wiosną 2016 r. (jej posiadanie jest już teraz warunkiem koniecznym do prowadzenia drużyn na poziomie od II ligi w górę). A w sierpniu 2015 pierwszy raz w życiu podjął pracę poza Podkarpaciem. W Puszczy Niepołomice.

- Cieszę się, że nastąpił ten stabilny rozwój, krok po kroku, który założyliśmy sobie na samym początku w rozmowach z działaczami. Przejmowałem zespół będący na końcu tabeli. Pierwszą rundę zakończyliśmy na 11. miejscu, a cały sezon – na siódmym. W kolejnym świętowaliśmy awans, teraz jesteśmy na 9. pozycji w I lidze. Mam poczucie, że rozwijam się ja, rozwijają się zawodnicy, że klub idzie do przodu.

Biorąc pod uwagę dwie najwyższe ligi w Polsce, Tułacz jest najdłużej pracującym szkoleniowcem w jednym klubie. Już ponad dwa lata, niemal dzień w dzień dwukrotnie pokonuje 115-kilometrową trasę między Mielcem a Niepołomicami.

- Poza tym, że grając przez kilka miesięcy w Stalowej Woli miałem tam mieszkanie, nigdy z Mielca się nie wyprowadziłem – przyznaje. - Nad przeprowadzką do Niepołomic zastanawiałem się nie raz, ale zawsze w takiej sytuacji tłumaczę sobie, że ludzie mieszkający w Warszawie lub Krakowie często jeżdżą na drugi koniec miasta do pracy tyle samo co ja. Mnie droga zabiera godzinę i kilka-kilkanaście minut, autostrada A4 znacznie skróciła dystans. A dzięki temu, że dobrałem sobie sztab ludzi też mieszkających w Mielcu, dojazd wykorzystujemy na pracę.

Podczas jazdy samotnej w aucie głośno gra muzyka - kiedyś była to prawdziwa pasja Tomasza Tułacza.

- Miałem prawie dwa tysiące płyt kompaktowych. Zacząłem je kolekcjonować, kiedy grałem w reprezentacji. Specjalnie przyjeżdżałem po nie nawet do Krakowa, bo był zdecydowanie większy wybór. Wtedy jeszcze mieszkałem sam, miałem na tamte czasy naprawdę dobry sprzęt – wieżę Technicsa, kolumny Altusy 140. Dzisiaj mogę tylko przeprosić sąsiadów, bo kiedy słuchałem „Ściany” Pink Floyd, to musieli słuchać razem ze mną.

Dziś wciąż towarzyszą mu dźwięki raczej nietypowe dla piłkarskich szatni, w których królują disco polo i hip-hop. - Lubię Coldplay, U2, klasyków rocka. Ale słucham w zasadzie wszystkiego – bo także jazzu, popu, muzyki poważnej – opowiada. - Disco polo to jedyny rodzaj muzyki, do którego nie jestem w stanie się przekonać. Ale zawodnikom oczywiście nie zabraniam, mamy swobody obywatelskie – śmieje się.

Lubi film (- Był moment, że co tydzień chodziliśmy z żoną na „Wtorki z dobrym kinem”), lektura to zwykle ta o tematyce piłkarskiej (- Przeważnie biografie trenerów, szukam inspiracji u fachowców pracujących na najwyższym poziomie). A jaki futbol preferuje w telewizji?

- Meczów nie oglądam od rana do wieczora, ale staram się coś dla siebie wyciągnąć. Dużo patrzę na ligę włoską – ze względu na to, jak dużą rolę odgrywa tam taktyka. Teraz na przykład chętnie oglądam mecze Napoli, bo jest tam zdecydowanie nowy pomysł na grę w piłkę – analizuje Tułacz. - Wcześniej mocno przyglądałem się Atletico Madryt – klub nie dorównuje finansowo Realowi albo Barcelonie, a jednak potrafi stawić im czoła. Jak oni to robią, jaką mają organizację gry? Dla mnie to inspirujące.

Ale sport to nie tylko futbol. Szkoleniowiec Puszczy przyznaje, że wciąż chodzi w Mielcu na mecze piłkarzy ręcznych, a jeszcze jako zawodnik zarywał noce, by oglądać NBA. - Pamiętam finały Chicago Bulls - Utah Jazz. Dwójka małych dzieci śpiących, a my z żoną przed telewizorem... - uśmiecha się po 20 latach.

A teraz? Dzień zwykle zaczyna spacerem.

- Z reguły trzy razy każdego dnia pokonuję tę samą pętlę. Zawsze z Nestorem, owczarkiem niemieckim. Mam z kim pogadać, wiem, że mnie wysłucha – mruga okiem trener Puszczy. - Mówiąc poważnie, pies to był strzał w dziesiątkę, jest członkiem naszej rodziny. Ciekawostka: potrafi grać w piłkę, syn z kolegą go nauczyli. Zagrywali do niego piłkę, a on swoją, trzymaną w pysku, zgrywał ją do drugiego z nich. Umie prowadzić piłkę łapami – no, coś nieprawdopodobnego, jak w cyrku… Dzisiaj Nestor ma już 12 lat, problemy ze stawami, ale trzy piłki, które leżą na podwórku to wciąż jego najlepsze zabawki.

Sportowy24.pl w Małopolsce

MAGAZYN SPORTOWY24 - Ekspert o losowaniu MŚ: Polska najsłabsza w grupie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Tomasz Tułacz opowiada o swoim życiu. Poznajcie trenera, dzięki któremu rośnie Puszcza - Dziennik Polski

Wróć na gol24.pl Gol 24