Czytaj również na DziennikZachodni.pl: Nowy trener Ruchu Chorzów: Na Śląsku do tej pory nie spaliłem żadnego podejścia
Presja byłaby pewnie jeszcze większa, gdyby nie to, że sporą jej część zdjął z kadry Franciszek Smuda dając plamę podczas Euro. Efekt? Według sondaży w grę Polaków za dwa lata na boiskach w Brazylii wierzy raptem tylko co trzeci kibic. Ale w górę serca: w takiej atmosferze eliminacje rozpoczynaliśmy już nie raz, koncząc je wielkim świętowaniem...
Rozgromione Królestwo
Czasy niemal prehistoryczne. I podłe (eliminacyjną grupę 1. wygrała III Rzesza). Polska trafiła do grupy 3., w której jej jedynym rywalem było Królestwo Jugosławii. 10 października 1937 w Warszawie biało-czerwoni wygrali 4:0 - dwa gole zdobył Leonard Piątek, po jedym dorzucili Jerzy Wostal i wielki Ernest Wilimowski. Na rewanż przyszło nam czekać blisko pół roku. Jugosłowanie wygrali 1:0, ale do Francji pojechali Polacy, by rozegrać tam jeden, ale historyczny mecz. Przegrany z Brazylią po dogrywce 5:6, po trzech golach Leonidasa i czterech Wilimowskiego. Ależ to były czasy...
Wembley jak rodzynek
Na kolejny awans przyszło nam czekać aż do 1974 roku. I wtedy właśnie jedyny raz w historii, drogę do finałów zaczęliśmy od porażki. W Cardiff reprezentacja Kazimierza Górskiego zanotowała falstart 0:2, a ponieważ za chwilę czekał ją mecz z Anglią na Śląskim wiele osób ogarnęła czarna rozpacz. Jak się okazało, prawdziwych mężczyzn, a tacy byli wówczas piłkarze, poznaje się po tym, jak kończą, a nie jak zaczynają. A oni skończyli historycznym remisem na Wembley, który był jak rodzynek na wspaniałym torcie.
Ronaldo by płakał
Cztery lata później na dzień dobry Polacy zagrali z Portugalią. O takim wyniku dziś możemy tylko pomarzyć: dwa gole obecnego prezesa PZPN, Grzegorza Laty, były udokumentowaniem przewagi biało-czerwonych. W jej szeregach nie brakowało wielkich zawodników, ale wszyscy przyjęli porażkę z godnością. Dziś Cristiano Ronaldo roniłby pewnie przed kamerami krokodyle łzy.
Afera nie zaszkodziła
Wyścig do Hiszpanii rozpoczął się nie tyle od wygranego meczu z Maltą (2:0), co od afery na Okęciu. Bramkarz Józef Młynarczyk przyjechał na lotnisko, skąd kadra miała ruszyć na zgrupowanie i mecz, w stanie nietrzeźwym, co szybko dostrzegli dziennikarze (Andrzej Iwan w swojej biografii pisze, że jednym z głównych winowajców upojenia golkipera był jeden z żurnalistów, a powodem kobieta). Trener Ryszard Kulesza postanowił Młynarczyka zostawić w kraju, za kolegą wstawili się Zbigniew Boniek, Stanisław Terlecki i Władysław Żmuda. Selekcjoner się ugiął, ale PZPN nałożył na cały kwartet dyskwalifikacje. Potem je skrócono (za wyjątkiem Terleckiego, który nie przyznał się do winy) i ostatecznie największym przegranym okazał się sam Kulesza, zwolniony ze stanowiska. Kadrowicze natomiast ruszyli, już pod wodzą Antoniego Piechniczka, po trzecie miejsce na świecie.
Śląski wątek i klątwa
Kolejny mundial, w Meksyku, rozpoczął się dla Polaków w Zabrzu. Stadion Górnika okazał się szczęśliwy, bo dwa gole Dariusza Dziekanowskiego i jeden Włodzimierza Smolarka dały nam zwycięstwo nad Grecją 3:1. Na mundial awansowaliśmy dzięki lepszej różnicy bramek z Belgią, a potem padła słynna klątwa Bońka, który zapowiedział, że Polski w finałach MŚ nie zobaczymy przez najbliższe 20 lat. I niewiele się pomylił.
Afrykański pomysł Engela
Co ciekawe, w dwóch kolejnych inauguracjach - przed mistrzostwami w 1990 i 1994 roku - na inaugurację wygrywaliśmy. Co prawda tylko po 1:0 ( z Albanią i Turcją), ale zawsze. Okazało się jednak, że w tych przypadkach były to dobre złego początki, w przeciwieństwie do złego złego początków, czyli 1:2 z Anglią z MŚ 1998 (chyba nigdy nie byliśmy tak blisko pokonania Albionu, jak wtedy, po golu Marka Citki).
Klątwę przełamał dopiero Jerzy Engel. I to w nieoczekiwanych okolicznościach. Przed wylotem na pierwszy mecz eliminacji MŚ 2002 do Kijowa kadra z "wynalazkiem" Engela, Emmanuelem Olisadebe w składzie, była nieco porozbijana. Olisadebe, przeżywającym w lidze wyraźny kryzys. Tymczasem w stolicy Ukrainy czarnoskóry napastnik dał show, którego długo nie zapomnimy. Jego dwa trafienia plus gol Radosława Kałużnego i niewykorzystana jedenastka Macieja Żuraw-skiego minus trafienie Andrija Szewczenki, który zakończył karierę dopiero dwanaście lat później po Euro 2012, dały kadrze impet z lądowaniem (niestety twardym) w Azji.
Od mocnego uderzenia
Po raz ostatni zagraliśmy na mundialu w 2006 roku. Także w tym przypadku zaczęło się od mocnego uderzenia, czyli 3:0 z Irlandią Północną w Belfaście. Pierwszego gola, już w 4 minucie strzelił Maciej Żurawski, a potem poszło z górki: Piotr Włodarczyk i Jacek Krzynówek dokończyli dzieła zniszczenia. Po dziewięciu kolejnych meczach mogliśmy się pakować do Niemiec.
A cztery lata temu? Zaczęliśmy od inauguracyjnego remisu 1:1 w Słowenii, ale koniec bynajmniej dzieła nie wieńczył. I znów lotnisko...
Teraz historia zatoczyła koło: wyprawa drużyny Waldemara Fornalika z Gdańska do Czarnogóry zaczęła się dla biało-czerwonych pechowo. Samolot, którym mieli wystartować wczoraj o 9.40, uległ awarii i podróż zainaugurowano z kilkugodzinnym opóźnieniem. Może jednak lotniskowy stres zakończy się tak, jak 30 lat temu?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?