Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widzew cierpi nie za swoje winy. Tak władze Łodzi dbają o kluby

Jan Hofman
Łódź to jednak miasto, które nie potrafi ułatwiać życia swoim klubom sportowym. W ostatnim czasie szczególnie boleśnie doświadcza tego Widzew!

Czterokrotny piłkarski mistrz Polski ma ostatnio w Łodzi cały czas pod górę.

Najpierw okazało się, że jego baza treningowa przy ul. Małachowskiego stała się swoistego rodzaju sportowym bublem i nie spełnia wymagań i standardów, o których w trakcie budowy zapewniali włodarze miasta! Z budżetowych pieniędzy, a więc z podatków mieszkańców miasta, zapłacono za mercedesa, a otrzymano mocno przechodzonego wartburga i nie ma się z kim kłócić o to jawne oszustwo, bo sprzedawca jest bankrutem! Takie sprawy, to tylko w Łodzi.

Nieszczęścia jednak zwykle chadzają parami i to stare porzekadło idealnie pasuje do sytuacji klubu.

Nie od dziś wiadomo, że nowy stadion przy al. Piłsudskiego, a dokładniej jego część przeznaczona dla kibiców gości, nie spełnia policyjnych standardów bezpieczeństwa. Wedle naszej wiedzy, stróże porządku już w 2017 roku informowali o tym operatora obiektu, czyli miejską spółkę MAKiS.

I co? I nic. Policyjne zalecenia trafiły pewnie do przepastnych szuflad biurek miejskich urzędników i nabierały mocy prawnej. MAKiS, niezależnie od różnych tłumaczeń tego stanu rzeczy (ponoć tyle trwają procedury!), nie poprawił, mimo wielokrotnych monitów Widzewa, bezpieczeństwa zgodnie z wymaganiami służb (pierwsze prace zaplanował dopiero w przyszłym miesiącu - od 12 sierpnia) i przez to piłkarski klub będzie teraz cierpiał.

Właśnie policja poinformowała, że skoro jej zalecenia nie zastały wprowadzone w życie, to mecze łódzkiej drużyny zostały zakwalifikowane jako spotkania podwyższonego ryzyka. A to oznacza wymierne straty finansowe do Widzewa. Werdykt funkcjonariuszy skutkuje tym, że klub już liczy ubytki w kasie (musi zatrudnić większą liczbę ochroniarzy, wydzielić większe strefy buforowe, a więc spadnie sprzedaż biletów, klub też nie będzie mógł sprzedawać piwa). Te wszystkie restrykcje mają swój wymiar finansowy. W Widzewie wyliczono, że każdy mecz opatrzony klauzulą „imprezy podwyższonego ryzyka”, to strata 40 tysięcy złotych. A przecież pieniądze zarobione w tzw. dniu meczowym, to znaczne źródło dochodu dla piłkarskiej spółki z al. Piłsudskiego i, co podkreślają działacze, w praktyce straty nie do zrekompensowania.

I nie słychać, aby ktoś w gabinetach przy ul. Piotrkowskiej 104 specjalnie się tym przejmował. Z drugiej strony przestaje to nas już dziwić, wszak staje się to łódzkim standardem.

I tak na koniec. Przeraża to, że nikt w tym mieście nie ponosi odpowiedzialności za zaniedbania, brak nadzoru i za sytuacje, w których łódzki sport ewidentnie cierpi, z którymi musi, i to nie z jego winy, toczyć z góry przegraną walkę. Na pewno taki klimat nie służy rozwojowi tej dziedziny życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Widzew cierpi nie za swoje winy. Tak władze Łodzi dbają o kluby - Express Ilustrowany

Wróć na gol24.pl Gol 24