Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wisła Kraków dziesięć lat temu świętowała mistrzostwo Polski

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Dziesięć lat temu Wisła Kraków świętowała swoje jedenaste mistrzostwo Polski. Zostało ono zdobyte w znakomitym stylu. Na finiszu sezonu krakowianie mieli aż czternaście punktów przewagi nad drugą w tabeli Legią Warszawa. W całym sezonie przegrali tylko jeden mecz. Paweł Brożek został królem strzelców z 23 golami na koncie. Dokładnie 10 maja 2008 roku „Biała Gwiazda” pokonała na swoim stadionie Zagłębie Sosnowiec 4:0 i rozpoczęło się wielkie świętowanie.

Zanim jednak do tego doszło, warto cofnąć się o ponad dziesięć miesięcy. W lecie 2007 roku przy ul. Reymonta nikomu do śmiechu nie było. Wisła właśnie była po najgorszym sezonie odkąd klub przejęła myślenicka Tele-Fonika. Ósme miejsce i brak europejskich pucharów zostały przyjęte jako prawdziwa klęska. Jasnym stało się, że potrzebne są zmiany. Do klubu przyszedł najpierw Jacek Bednarz, który objął stanowisko dyrektora sportowego. Chwilę później zespół przejął Maciej Skorża, a w końcu prezesem został Marek Wilczek. Ten ostatni wspomina: – To był rzeczywiście trudny moment, ale szybko okazało się, że w klubie jest ogromna chęć rewanżu za nieudany sezon. Podzieliśmy obowiązki między siebie. Ja odpowiadałem za sprawy organizacyjne, Jacek Bednarz za sportowe, a Maciej Skorża za pierwszy zespół. Najważniejsze jednak, że był stabilny budżet, środki na transfery, wszystko było dobrze poukładane.

Jacek Bednarz rzeczywiście dostał wolną rękę w sprawie transferów. Do klubu ściągnął m.in. Kamila Kosowskiego, który wracał po zagranicznych wojażach, Andrzeja Niedziela, czy Tomasza Jirsaka.

– Ale i tak wielu uśmiechało się, gdy mówiliśmy, że naszym celem jest powrót na mistrzowski tron – wspomina Wilczek. – Na szczęście szybko okazało się, że nie składaliśmy deklaracji na wyrost.

Przed startem sezonu Wisła poleciała do Stanów Zjednoczonych, żeby wziąć udział w turnieju Chicago Trophy. Zanim jednak do tego doszło, w Polsce w związku z tym wyjazdem zrobiło się spore zamieszanie. „Biała Gwiazda” chciała bowiem przełożyć mecz pierwszej kolejki z Górnikiem Zabrze, na co nie chciała się zgodzić Ekstraklasa. – Było nerwowo, grożono nam nawet walkowerem, jeśli nie przystąpimy do rozgrywek w pierwotnym terminie – mówi Marek Wilczek. – Prezes Bogusław Cupiał bardzo denerwował się całą sytuacją. Krzyczał, że nie wyobraża sobie, żeby już na starcie drużyna straciła trzy punkty bez wychodzenia na boisko. Ostatecznie udało się wszystko załatwić tak, że przełożono nam ten mecz, a wyjazd do Chicago okazał się bardzo udany.

Rzeczywiście, Wisła nie była faworytem tej imprezy, w której grała z Regginą Calcio i Sevillą, a więc zespołami wyżej notowanymi, a jednak po remisie 1:1 z Włochami przyszło zwycięstwo 1:0 z Hiszpanami po bramce Andrzeja Niedzielana i okazały puchar pojechał do Krakowa. Wtedy w Stanach Zjednoczonych stało się jednak coś ważniejszego, zespół uwierzył, że pod wodzą Macieja Skorży stać go na wiele.

– Ja w to wierzyłem już przychodząc wtedy do Wisły – wspomina Kamil Kosowski. – Jeśli jednak ktoś miał wątpliwości, że możemy znów bić się skutecznie o mistrzostwo, to rzeczywiście ten turniej nam pomógł się scementować. Już po powrocie do kraju w lidze zaczęliśmy „lać” wszystkich, jak leci.

Rzeczywiście, krakowianie po powrocie do Polski sezon zainaugurowali w Lubinie meczem z Zagłębiem, czyli aktualnym mistrzem. Zwycięstwo 1:0 po bramce Pawła Brożka można było uznać za niespodziankę, ale też Wisła już w tym meczu pokazała zupełnie inną twarz od tej, którą prezentowała w poprzednim, kiepskim sezonie.

– Maciej Skorża przyniósł do tego zespołu stabilizację – wspomina Paweł Brożek. – Poprzedni sezon był bardzo dziwny. Co chwilę zmieniali się trenerzy, każdy miał swój pomysł na grę. Tak się nie dało funkcjonować na dłuższą metę, nawet jeśli mieliśmy bardzo mocny skład. Skorża wprowadził do zespołu spokój, pozwolił każdemu z zawodników grać lepiej, co później przełożyło się na wyniki całego zespołu.

Skorża rzeczywiście wiedział, jak trafić do piłkarzy. Przykład? Wziął na rozmowę Arkadiusza Głowackiego. Powiedział do niego, że jest najlepszym obrońca w lidze i czas, żeby zaczął to pokazywać.

– Obejmowałem drużynę po bardzo nieudanym sezonie i wszyscy w Krakowie liczyli, że szybko zaczniemy wygrywać – mówił Maciej Skorża w przygotowanym przez Ekstraklasę materiale, w którym wspominał sezon 2007/2008.

Wisła wygrywała mecz za meczem i już jesienią praktycznie zapewniła sobie koronę. Dość powiedzieć, że w dwunastej kolejce krakowianie podejmowali Legię Warszawa, nad którą mieli pięć punktów przewagi. Zwycięstwo oznaczało, że „Biała Gwiazda” odskoczy już na osiem „oczek”. Ponad dwadzieścia tysięcy widzów było świadkiem bardzo dobrego meczu, a gola strzelił niezawodny w tym sezonie Marek Zieńczuk.

– To był taki sezon dla Marka, że czy grał dobrze, czy źle i tak trafiał do siatki – uśmiecha się Arkadiusz Głowacki. – To było niesamowite, ale wpadało mu praktycznie wszystko.

– Po tym meczu z Legią już na dobre uwierzyliśmy, że tytuł mistrza Polski może być nasz – dodaje Maciej Skorża.

Swój ogromny wkład w jesienne wyniki miał Kamil Kosowski, który choć strzelił tylko jednego gola, to zaliczył kilkanaście asyst. – Grało mi się wtedy naprawdę dobrze – mówi „Kosa”. – Z okresów spędzonych w Wiśle, ta runda to był jednej z najmilszych momentów. Była świetna atmosfera, drużyna grała bardzo dobry futbol. Poziom ligi też był wyższy niż obecnie. Potrafiliśmy ten tytuł praktycznie zapewnić sobie już jesienią.

Kosowski niestety wiosną nie mógł już dokładać swoich asyst. Z do dzisiaj niewyjaśnionych do końca przyczyn musiał z Wisły odejść. Do dzisiaj nie dostał też medalu za tamto mistrzostwo, w które ma bardzo duży wkład. – Miałem wtedy podpisać kontrakt na pięć lat, a nie zostałem w klubie w ogóle – mówi były zawodnik Wisły. – Zostawmy to już jednak, nie ma co do tego wracać. Ja wolę naprawdę wspominać tylko te dobre momenty, związane z Wisłą. Cieszę się, że mogłem być częścią tej drużyny.

Wiosną Wisła, już bez Kamila Kosowskiego, spokojnie kontrolowała sytuację. Mistrzowski tytuł zapewniła sobie na cztery kolejki przed zakończeniem rozgrywek, a właściwie na pięć. Skąd ta rozbieżność? Wynikała z tego, że „Biała Gwiazda” mecz 26. kolejki z Cracovią rozgrywała w niedzielę, a drugi w tabeli Groclin Grodzisk Wlkp. grał z Lechem Poznań w sobotę. Porażka Groclinu oznaczała, że wiślacy bez wychodzenia na boisko w derbach Krakowa mogli już cieszyć się z mistrzostwa.

– Dowiedzieliśmy się o tym w hotelu, co było dziwnym uczuciem – wspomina Maciej Skorża. – Rozdzwoniły się telefony, ale powiem szczerze, że odczuwałem niedosyt, bo wolałbym, żeby to rozstrzygnęło się ostatecznie na boisku.

Nie zmieniło to oceny całego sezonu w wykonaniu drużyny Macieja Skorży. Wisła zdobyła mistrzostwo Polski w stylu, jakiego do dzisiaj nikt nie powtórzył i trudno się dziwić, że wszyscy w klubie liczyli na upragniony awans do Ligi Mistrzów. Kto mógł wtedy przypuszczać, że krakowianie w eliminacjach trafią na Barcelonę Pepa Guardioli, która właśnie ruszała na podbój Europy… To już jednak zupełnie inna historia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wisła Kraków dziesięć lat temu świętowała mistrzostwo Polski - Gazeta Krakowska

Wróć na gol24.pl Gol 24