Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wisła Kraków. Zdenek Ondrasek: Nie przyszedłem zabawiać kolegów, tylko grać w piłkę!

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
- Kontakt z Wisłą miałem cały czas. Oglądałem jej mecze, pisałem do trenera, chłopaków jak trzeba było im pogratulować wygranej czy dać słowa wsparcia po porażce. W pewnym momencie usłyszałem od agenta, że jest możliwość powrotu do Wisły, ale że są również inne opcje. Powiedziałem mu od razu, że priorytet ma Wisła i poszło. Znów tutaj jestem - mówi napastnik Wisły Kraków Zdenek Ondrasek, który wrócił do niej po trzech latach przerwy.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

- Co poczuł pan, gdy pierwszy raz wszedł do szatni Wisły Kraków po trzech latach przerwy jako jej piłkarz?
- To nie jest tak, że w tej szatni nie było mnie aż trzy lata. Gdy tylko przyjeżdżałem do Polski, wpadałem do Myślenic choćby po to, żeby przywitać się z chłopakami, z ludźmi, którzy tam pracują. Mój dom jest dzisiaj w Krakowie, więc zawsze musiałem przy okazji wizyty w nim, odwiedzić również Wisłę. To jednak oczywiste, że teraz towarzyszyły mi trochę inne uczucia, bo wróciłem do tej szatni jako piłkarz Wisły i powiem szczerze, że nie spodziewałem się, że to będzie dla mnie aż tak niesamowite przeżycie! Chłopaki w zespole super mnie przyjęli. Mogę powiedzieć, że byłem nawet trochę zaskoczony aż tak pozytywnym przyjęciem. Od razu poczułem się jak u siebie.

- Płaszcz, w którym pan wystąpił w filmiku prezentującym pański powrót do Wisły, a przygotowanym przez klub, to jest rzeczywiście ten sam płaszcz, w którym żegnał się pan z kibicami w grudniu 2018 roku?
- Tak, to ten sam. Trzymałem go specjalnie na tę okazję… Oczywiście żartuję, ale myślę, że to był dobry pomysł, żeby tak pokazać mój powrót do Wisły. Fajnie to wyszło.

- Niektórzy trochę złośliwie mówią, że przychodzi pan do Wisły bardziej robić atmosferę niż grać. Jak pana jednak znam, to ma pan chyba większe ambicje i na pewno nie odpuści pan walki o miejsce w składzie?
- Wiem, że trener chciał mnie, żebym przyszedł do Wisły nie tylko ze względu na moje umiejętności piłkarskie, ale również z tego powodu, że mogę pomóc w szatni. Nie przyszedłem tutaj jednak siedzieć w niej z chłopakami i ich zabawiać czy robić atmosferę. Przyszedłem przede wszystkim grać w piłkę, walczyć na boisku dla Wisły. To jest dla mnie najważniejszy cel!

- Mogliśmy w Krakowie już się przekonać, że lubi pan mocny trening fizyczny, więc przypuszczam, że od tej strony jest pan dobrze przygotowany. A jak z czuciem piłki? Dobrze się pan czuje od takiej piłkarskiej strony?
- Bardzo dobrze się czuję. Jak wiadomo ostatnie miesiące spędziłem w Norwegii. Tam jest oczywiście nieco inna piłka. Grałem i trenowałem tam przede wszystkim na sztucznej trawie. I to jest podstawowa różnica. Jak człowiek wraca na zwykłą murawę, to dla ciała, dla nóg różnica jest odczuwalna. Myślałem jednak, że gorzej będę to znosił. Po kilku treningach już się przyzwyczaiłem i mogę powiedzieć, że teraz już wszystko jest w jak najlepszym porządku.

- Nie jest tajemnicą, że oglądał pan kilka meczów Wisły jesienią, bo wrzucał pan posty na swoje profile w mediach społecznościowych. Teraz widzi pan ten zespół od środka. Jaki jest pana zdaniem potencjał tej drużyny i jak porównałby pan ją z tą ekipą, z której odchodził z końcem 2018 roku?
- Oglądałem prawie wszystkie jesienne mecze Wisły. Jeśli miałbym porównywać ją z tą drużyną, z której odchodziłem, to myślę, że tamta ekipa była inna w szatni. Bardziej zwarta. Jeśli chodzi o poziom sportowy, to oceniam, że teraz mamy bardzo dobrych piłkarzy, z dużym potencjałem. To co natomiast trzeba zmienić, polepszyć, to że my wszyscy musimy być jak jeden organizm. Każdy zawodnik, który wyjdzie na boisko, musi walczyć z całych sił za drugiego. Wszyscy muszą to zrozumieć - i młodzi, i starsi. Jeśli każdy z nas będzie wykonywał zadania nakreślone przez trenera, a do tego dodamy sto procent walki, to ja w ogóle nie boję się o ten zespół. Potencjał tutaj jest!

- Wie pan kto jest na czele zagranicznych strzelców bramek dla Wisły w całej jej historii?
- Nie.

- Biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki - Cwetan Genkow, który ma na koncie 28 goli. W samej lidze natomiast Carlitos, który strzelił 24 gole. Pan w lidze ma 20 goli plus jeden w Pucharze Polski. To którego ze swoich poprzedników pan weźmie na cel do przegonienia wiosną?
- Zawsze wyznaczam sobie osobisty cel przed sezonem, ale od dawna już nie mówię o tym głośno. Bo raz jak byłem bardzo młody powiedziałem i od razu nic z moich planów nie wyszło. Dlatego publicznie nie złożę deklaracji, choć oczywiście jako napastnik chcę strzelać bramki. Jeśli jednak mógłbym mieć zero bramek, ale dwadzieścia asyst, po których zespół strzeli gole i zdobędzie punkty, to będę się bardzo cieszył. Bo dla mnie drużyna, ten klub są najważniejsze.

- Porozmawiajmy chwilę o tym, co działo się u pana przez te trzy lata, gdy grał pan w innych klubach, krajach. Pamiętam, że gdy już było wiadomo pod koniec 2018 roku, że odejdzie pan z Wisły do FC Dallas, mówił pan, że traktuje pan to jako wielką przygodę, bo zawsze chciał pan poznać Stany Zjednoczone. To jak ta przygoda się udała? Patrząc na pańskie liczby w MLS, to one były całkiem dobre.
- Nie było tam początkowo łatwo, bo przeniosłem się na drugi koniec świata, ale dzisiaj wspominam okres spędzony w Ameryce bardzo dobrze. Trafiłem w świetne miejsce. Sami Amerykanie mówią, że Teksas to wyjątkowe miejsce, inne niż pozostałe części Stanów Zjednoczonych. Mam stamtąd bardzo pozytywne wspomnienia. Znakomici ludzie, pogoda świetna. Najtrudniejsze były oczywiście podróże. My jeszcze nie mieliśmy najgorzej, bo Dallas leży mniej, więcej w środku Stanów Zjednoczonych, więc choć wszędzie mieliśmy daleko, to jednak podobnie. Mogę sobie natomiast tylko wyobrazić, jak np. już w fazie play-off Miami ma lecieć do Los Angeles jakieś sześć, siedem godzin, a jeszcze dochodzi do tego kilka godzin różnicy jeśli chodzi o strefy czasowe, to dla organizmów jest trudne. Same Stany Zjednoczone bardzo mi się podobały. Nigdy wcześniej tam nie byłem, a teraz gdy ktoś mnie o to zapyta, będę mówił o tym kraju tylko dobrze. Może gdyby nie pandemia, zostałbym tam nawet dłużej, ale i tak cieszę się, że mogłem coś zobaczyć, zwiedzić, pokazać rodzinie, która mnie tam odwiedzała. Każdemu polecam.

- Jak pan ocenia poziom MLS? To jest liga dużo lepsza od polskiej ekstraklasy?
- Nie powiedziałbym. Poziom w wielu aspektach jest zbliżony moim zdaniem. Jeśli chodzi o samą otoczkę, to podstawowa różnica jest taka, że piłka nożna nigdy nie będzie w Stanach Zjednoczonych numerem jeden. Koszykówka, hokej, futbol amerykański, baseball zawsze będą przed piłką nożną. A to powoduje, że trudno mówić o takich kibicach jak w Polsce. Oczywiście są kluby, które mają ich więcej, ale nie ma takiej atmosfery jak tutaj. Jeśli chodzi natomiast o poziom gry, to jest on wysoki, bo jest dużo piłkarzy z obu Ameryk. Dużo jest Meksykanów, Kolumbijczyków, Brazylijczyków. Różnice? Nie chcą bronić… Nie znaczy to oczywiście, że grają słabi obrońcy, ale co ma zrobić taki obrońca jak biegnie na niego czterech, pięciu piłkarzy rywala? Ram taktycznych w grze obronnej aż tak mocno się nie trzymają. Amerykanie lubią zabawę, show, zrobią wszystko, żeby coś się działo. Mimo wszystko to jest przyjemna liga, dobra do grania. Gdyby było inaczej, to przecież tacy piłkarze jak Beckham, Ibrahimović czy Kaka nie poszliby tam grać. Jakość jest, choć gdybym był obrońcą, to chyba nie chciałbym tam trafić. Jeszcze bym zaczął „strzelać” do kolegów z drużyny, jakby mi nie wracali...

- Do MLS poszedł teraz Yaw Yeboah. Myśli pan, że on ze swoim stylem gry tam się odnajdzie? Może właśnie tak, skoro mówi pan, że o obronie tam myśli się mniej, a wiemy przecież, że jeśli Yeboah czegoś nie lubi, to właśnie pracy w defensywie…
- Wierzę, że Yaw się tam odnajdzie, bo on lubi grać w piłkę, ma do tego warunki, możliwości, talent. Poza tym wiem, jak gra Columbus Crew i myślę, że styl, jaki preferują w tym klubie, będzie pasował Yawowi.

- Po przygodzie z MLS wrócił pan na moment do swojej ojczyzny, do Viktorii Pilzno i grał pan tam sporo, strzelał pan bramki, a prowadził pana Adrian Gula. Znaliście się wcześniej?
- Nie, poznaliśmy się dopiero w Viktorii. Dla mnie ten sezon był trochę taki jak jazda do góry, na dół i z powrotem. Na początku wszystko układało się dla mnie dobrze. Przyszedłem, zacząłem strzelać bramki, ale później złapaliśmy dołek formy. Nie mogliśmy wygrać, brakowało goli. Zaczął więcej grać Jean-David Beauguel, a że „złapał” wysoką formę, to posadził mnie na ławkę. Tak to w życiu piłkarza jest. Walczyłem dalej o swoje, trener to widział i dostawałem kolejne szanse.

- To co takiego się stało, że choć miał pan jeszcze długi kontrakt, rozstał się pan z Viktorią? Pojawiały się spekulacje, że nie do końca dobrze układało się między panem i nowym trenerem Michalem Bilkiem?
- To nie tak. Chodziło o coś innego. W Viktorii zaczęły się problemy, a może inaczej - problemy osobiste zaczął mieć właściciel klubu, który przez lata stał za sukcesami Pilzna. Doszło do zmian właścicielskich, zaczęły się kłopoty finansowe i jasno nam powiedziano, że trzeba będzie ciąć koszty. Zacząłem zatem szukać klubu, bo mam taki charakter, że nie lubię być w miejscu, w którym nie chcą mnie na sto procent. Powiedziałem im, że jak znajdę klub, to rozwiążemy umowę. I znalazłem…

- I powiedzmy sobie szczerze, że trafił pan z deszczu pod rynnę podpisując kontrakt z rumuńskim FCSB Bukareszt.
- Znam to powiedzenie i sporo w tym prawdy. Cieszę się jednak, że chwilę pomieszkałem w Rumunii, poznałem tam wspaniałych ludzi. Minus był jednak taki, że ostatecznie nie zagrzałem tam długo miejsca…

- Spotkał pan na swojej drodze tak szalonego właściciela klubu jak George „Gigi” Becali?
- Chyba nie ma drugiego takiego na świecie. Tylko, że ja nigdy go nie spotkałem osobiście! On ma swój własny świat, więc co można zrobić? Trzeba to zaakceptować i iść dalej.

- To przypomnijmy fakty. Zagrał pan w dwóch meczach i Becali stwierdził, że więcej nie chce widzieć Ondraska w swoim klubie…
- Wychodzę z założenia, że każde doświadczenie w życiu coś człowiekowi daje. Nie powiem, że cieszę się z tego, że miałem taką sytuację w Rumunii. To jednak doświadczenie właśnie i mogę teraz np. powiedzieć moim młodszym kolegom w Wiśle, żeby popatrzyli na mnie i na moim przykładzie przekonali się, że w życiu trzeba być gotowym na wszystko, bo nigdy nie wiesz, co cię spotka. Ja po prostu szybko zostawiłem cały ten rumuński epizod za sobą i poszedłem dalej.

- To dalej oznacza Tromsoe. Czy to jest tak, że w tym klubie i Wiśle kibice kochają pana najbardziej?
- Myślę, że w Dallas też pozostawiłem po sobie dobrą opinię, bo ludzie stamtąd do dzisiaj do mnie piszą. Jeśli miałbym to jednak jakoś porównywać, to prawda - największą popularnością cieszyłem się w Krakowie i Tromsoe.

- Jesienią zagrał pan jedenaście meczów w Norwegii, strzelił pan jedną bramkę. Była opcja, żeby tam zostać na kolejny sezon?
- Była i powiem szczerze, że trochę śmiać mi się chce, jak czytam, że nie chcieli ze mną przedłużyć kontraktu, bo mi sezon nie wyszedł. Zacznijmy od tego, że chcieli, żebym tam przyszedł i im pomógł się utrzymać, co ostatecznie się udało. W Tromsoe sytuacja finansowa też nie jest jakaś super, walczą trochę o przetrwanie z roku na rok. Chciałem im pomóc, bo ten klub mam w sercu prawie tak samo mocno jak Wisłę. Nie powiem, żebym nie chciał wrócić do Wisły już latem, ale że konkretów nie było, więc plan był taki, że pogram w Tromsoe trzy miesiące, a później zobaczymy. Chciałem też pokazać żonie Norwegię, miasto, które jest niesamowite. Po zakończeniu sezonu chciałem jednak już bardzo wracać do Polski i cieszę się, że to się udało.

- Chciałbym jeszcze na moment wrócić do lata, bo wtedy trener Adrian Gula mówił, choć trochę nieoficjalnie, że temat pańskiego powrotu był. Z kolei od działaczy usłyszałem ostatnio, że konkrety nigdy się nie pojawiły. To jak to wyglądało z pańskiej perspektywy?
- Nie mogę powiedzieć, że nie miałem kontaktu z Wisłą, bo zawsze jak tylko wracałem choć na moment do Krakowa, to rozmawiałem z ludźmi tutaj. A jak tylko ktoś mnie zobaczył, to od razu wszyscy pisali, że wracam do Wisły. Prawda jest jednak taka, że rozmów o moim takim rzeczywistym powrocie w lecie nie było. Był Felo Brown Forbes, był Jan Kliment, więc nie było mojego tematu.

- A teraz pan pierwszy odezwał się do Wisły, że jest gotowy wrócić, czy to ona wobec swoich jesiennych problemów ze skutecznością?
- Szczerze? Nie wiem kto wykonał ten pierwszy ruch, bo to mój agent zajmuje się tego typu sprawami. Powtórzę jednak jeszcze raz - kontakt z Wisłą miałem cały czas. Oglądałem jej mecze, pisałem do trenera, chłopaków jak trzeba było im pogratulować wygranej czy dać słowa wsparcia po porażce. W pewnym momencie usłyszałem od agenta, że jest możliwość powrotu do Wisły, ale że są również inne opcje. Powiedziałem mu od razu, że priorytet ma Wisła i poszło. Znów tutaj jestem.

- Wisła jest klubem, w którym chce pan zakończyć karierę i osiąść w Krakowie na stałe, skoro ożenił się pan z Polką?
- Na sto procent nigdy niczego planować nie można, ale jeśli chodzi o moje życie prywatne, to na ten moment chcemy z żoną osiedlić się na stałe w Krakowie. Czy Wisła natomiast będzie moim ostatnim klubem? Dzisiaj tego nie wiem. Żaden piłkarz nie może tego przewidzieć, choć nie będę krył, że chciałbym tutaj zostać jak najdłużej.

- To nie pozostaje nic innego jak przyszykować jak najlepszą formę na wiosnę i przekonać wszystkich, że Zdenek Ondrasek jeszcze może dać Wiśle wiele dobrego...
- Walka o to toczy się codziennie! Jak się trenuje, tak się gra - to jest dewiza, którą kieruję się przez całą karierę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wisła Kraków. Zdenek Ondrasek: Nie przyszedłem zabawiać kolegów, tylko grać w piłkę! - Gazeta Krakowska

Wróć na gol24.pl Gol 24