Z małej miejscowości można wybić się do wielkiego, futbolowego świata

Redakcja
Andrzej Lesiak pochodzi z Grabika. Ma na swoim koncie 18 występów w reprezentacji Polski. Grał w Lidze Mistrzów i w barwach Rapidu Wiedeń strzelił piękną bramkę z rzutu wolnego Juventusowi Turyn
Andrzej Lesiak pochodzi z Grabika. Ma na swoim koncie 18 występów w reprezentacji Polski. Grał w Lidze Mistrzów i w barwach Rapidu Wiedeń strzelił piękną bramkę z rzutu wolnego Juventusowi Turyn Piotr Krzyżanowski
- W naszym województwie zapotrzebowanie na futbol jest średnie. Może lepiej postawić na szkolenie młodzieży - zastanawia się Andrzej Lesiak. Pochodzi z Grabika, ale swoją karierę zaczynał w Fadomie Nowogród Bobrzański. Ma na swoim koncie 18 występów w reprezentacji Polski. Strzelił w niej jedną bramkę.

Jak chłopakowi z małego Grabika udało się zrobić taką karierę?
- Przede wszystkim chęci, talent i praca. Wszystko w jednym.

Czego potrzeba było najwięcej?
- Myślę, że wszystkiego po trochę. Zaczynałem amatorsko i po półtora roku grania w Nowogrodzie, ówczesnym trzecioligowym Fadomie było na tyle dobrze, że będąc w drugiej klasie liceum postanowiłem, żeby w przyszłości więcej czasu poświęcić piłce i być może spróbować zawodowo. To mi się udało, głównie dzięki ciężkiej pracy.

Kto zaprowadził pana na pierwszy trening?
- Kolega mojego brata. Chodzili razem do szkoły samochodowej. Nazywał się Andrzej Markulak. Wtedy Fadom Nowogród Bobrz. był jedynym trzecioligowym klubem w okolicy. Promień grał niżej, a Nowogród przecież nie jest daleko od Żar, dlatego zdecydowałem się zacząć w tym klubie.

Nie kusiło, aby zacząć w Żarach?
- Jakoś nie. Przede wszystkim najważniejsza była dla mnie klasa rozgrywkowa. Priorytetem był poziom. Wiedziałem, że mam braki. Grałem w amatorskiej lidze, od czasu do czasu się trenowało, chęci były, ale najbardziej chciałem się sprawdzić.

Można powiedzieć, że rzucił się pan od razu na głęboką wodę?
- Tak to wyglądało z przebiegu mojej kariery, że każdym klubem chciałem sobie podnosić poprzeczkę.

Kto był pana pierwszym trenerem w Nowogrodzie? Jak się z nim współpracowało?
- Moim pierwszym trenerem, który zadecydował o dalszych losach kariery, była kobieta. Zofia Klim, która nadal jest w Nowogrodzie. Słyszałem, że niedługo przechodzi na emeryturę.

Jak wyglądały treningi z panią Zosią? Była bardzo surowa?
- W tym czasie była reprezentantką Polski w piłce nożnej. Normalne treningi, tak jak w piłce seniorskiej. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że mogę osiągnąć to, co osiągnąłem.

Kolejnym krokiem było przejście z Nowogrodu do Katowic.
- Nie było to takie łatwe. W Fadomie najwięcej nauczyłem się, kiedy przygotowywał nas trener z Wałbrzycha. Wtedy najwięcej chłonąłem. Byłem dobrze przygotowany fizycznie i taktycznie na tym etapie mojego rozwoju.

Początki na Śląsku były trudne dla chłopaka z zewnątrz?
- Na pewno. Było zainteresowanie mną klubów z okolic Zielonej Góry. Dozamet Nowa Sól grał w drugiej lidze. My graliśmy w grupie trzeciej, gdzie były zespoły tj. Warta Poznań, młodzież Lecha, czy parę innych dobrych marek z Dolnego Śląska. Zdecydowałem się, że jeżeli jest zainteresowanie z drugiej ligi, czyli obecnej pierwszej, to mogę uderzyć wyżej. Spakowałem się zimą i sam pojechałem do GKS-u Katowice.

Pojawił się moment zawahania?
- Decyzja była bardzo przemyślana. Nie miałem nic do stracenia. Z perspektywy czasu okazało się to świetnym krokiem.

Jaki był moment przełomowy całej pana kariery?
- Pierwszym było przyjęcie mnie do Katowic. Najpierw byłem tam tydzień na zimowych testach. Akurat grali w Pucharze Polski z Legią Warszawa i wygrali u siebie 3:0. Mogłem z nimi spokojnie potrenować, obserwowali mnie. Zazwyczaj tak to wygląda, że trening treningiem, ale po tygodniu mówią, - Ok, damy ci znać. Były chwile zwątpienia, ale zanim zdążyłem wrócić do domu, to przyjechał już kierownik GKS-u i kazał się pakować. Po tygodniu zostałem piłkarzem tego klubu. Drugim takim momentem była zmiana trenera w Katowicach. Przyszedł Orest Lenczyk, nastąpiło nowe rozdanie, szansa. Wykorzystałem ją.

Piłkarze różnie wypowiadają się o metodach pracy trenera Lenczyka. Jak to wtedy wyglądało? Wielu ligowców na nie narzeka.
- W takim razie zapraszam ich za granicę, niech zobaczą jak tam się trenuje. Były to inne czasy i nie można porównywać tego do obecnej sytuacji. Zajęcia z trenerem Lenczykiem bardzo mi odpowiadały. Zawodnicy z pierwszego składu Katowic nie skarżyli się. Przygotowaliśmy się niezwykle ciężko. Podczas zgrupowania mieliśmy trzy treningi dziennie. Siłowy, albo skocznościowy po kolacji. Godzina na siłowni, albo skoki przez płotki. Nikt nie narzekał.

Najwięcej lat w piłkarskiej karierze spędził pan w Austrii. Jak w latach 90-tych żyło się w tym kraju?
- Tak jak teraz, czyli bardzo dobrze. Wiedeń cały czas jest w czołówce miast najlepszych do życia. Kraj piękny, ale mimo, że spędziłem tam prawie połowę życia, to mentalność ludzi nie do końca mi pasowała.

Kłopoty z komunikacją przeszkadzały na początku?
- Oczywiście, że tak. Jestem z pokolenia, gdzie nie było języków obcych w szkołach. W tym okresie był tylko rosyjski. Tylko niektórzy uczyli się niemieckiego czy angielskiego. Ja niestety nie miałem tego szczęścia. Rosyjski w Austrii mi się nie przydał (śmiech).

Trener z tego powodu inaczej patrzył na pana? Problem z językiem miał wpływ na grę?
- Nie, bariera językowa na to nie wpływała. Miałem to szczęście, że mój okres gry w Austrii był najlepszym czasem tamtejszego futbolu. Od 1992 do 2002 roku austriacka piłka rozkwitała. Zespoły regularnie grały w Lidze Mistrzów. Salzburg i Rapid wystąpił w finale Pucharu UEFA. Miałem okazję zagrać w Champions League. Z Innsbruckiem także graliśmy w europejskich pucharach i to przeciwko Realowi czy AS Roma. Wtedy w Austrii mogło grać tylko trzech obcokrajowców i musieli to być reprezentanci swoich krajów. Moim pierwszym klubem był FC Tyrol. Oprócz mnie występował tam Czech i Holender, który trafił do nas z Serie A.

Jak po latach wspomina pan gola strzelonego Juventusowi Turyn?
- Można ją obejrzeć na YouTubie (śmiech). Było to wielkie przeżycie. Jest niewielu Polaków, którzy strzelali bramki w Lidze Mistrzów. Tym bardziej obrońców. Mieliśmy wtedy niezwykle silną grupę. Obrońca tytułu Juventus, Manchester United i Fenerbahce Stambuł. Były to chyba najsilniejsze zespoły w tamtej edycji. Super publika, graliśmy wtedy na Praterze, obecnym obiekcie im. Ernsta Happela. Mecz oglądał komplet, 55 tysięcy widzów. Klub sprzedał abonament na trzy spotkania w pakiecie, także zapotrzebowanie było ogromne. Czuliśmy niesamowite wsparcie kibiców. W moim przypadku grałem już przed większą publicznością. Nogi się nie trzęsły, ale wiadomo, że robiło to na każdym wrażenie.

Występy w reprezentacji były ogromnym przeżyciem?
- Ten czas wspominam bardzo miło. W naszym kraju był to okres przejściowy, lata 1990-1993. Nie było takiego parcia na pierwszą kadrę. Więcej inwestowano w olimpijską. Mieliśmy wielu piłkarzy o dobrych indywidualnych umiejętnościach tj. Janek Urban, Janek Furtok, Romek Kosecki, Rysiek Tarasiewicz. Można byłoby ich wymieniać długo. Niektórzy dalej pracują jako trenerzy w ekstraklasie. Czegoś po prostu brakowało. Wspomnienia pozostały. Miałem okazje zagrać przeciwko najlepszym. Zinedine Zidane, Eric Cantona, Marco van Basten, Ruud Gullit, Frank Rijkaard. To tylko niektóre z tych nazwisk. Pozostanie to w mojej pamięci.

Od samego początku czuł pan wsparcie trenera Andrzeja Strejlaua?
- Oczywiście, że tak. On mnie powołał i być może grałbym dłużej w kadrze, ale wszystko potoczyło się jak potoczyło. Nie mieliśmy wtedy wsparcia ze strony władz i PZPN-u. Czegoś po prostu brakowało.

Jest pan zadowolony z przebiegu swojej kariery?
- Z perspektywy czasu można snuć różne dywagacje. Wiele rozwiązań można było zrobić inaczej. Myślę, że mogłem trochę odczekać z przejściem do niemieckiej Bundesligi. Zaufałem pewnym ludziom i wyszło jak wyszło. Trafiłem do Dynama Drezno. Ludzie, wcześniej grający w Niemczech opowiadali mi różne rzeczy. Niestety, okazało się, że mnie oszukali. Podjąłem decyzję, że idę do Drezna, a okazało się, że klub osłabia się zamiast wzmacniać. Najlepsi odchodzili z klubu. Rozmawiałem wcześniej z Borussią Dortmund. Był to 1994 rok. Ottmar Hitzfeld dwa razy mnie oglądał w Innsbrucku. Miała być jeszcze jedna rozmowa. Niestety nie udało się trafić do BVB. Podjąłem decyzję, że idę do Dynama. Wiązało się to też z tym, że miasto leży bardzo blisko Żar. Całą rodzinę przecież mam tutaj. Gdyby w klubie została poprzednia kadra, to spokojnie moglibyśmy grać na wyższym poziomie. Może niektórzy w klubie wiedzieli o poważnych problemach finansowych, ale nikt z zawodników nie został o tym poinformowany.

Kilkanaście lat temu w futbolu funkcjonowali już agenci?
- Zależy, jak rozumiemy słowo agent. Wtedy była to kompletna prowizorka. Przez lata zostało to uregulowane. Uważam, że w dalszym ciągu jest wielu ludzi, który pracują jako agenci, a w rzeczywistości patrzą tylko na swoją własną kieszeń. Jest to współczesny handel ludźmi. Tak to można określić.

Czyli korzyści tylko dla siebie, a piłkarz idzie na bok.
- Tak to wygląda. Nie mówię, że wszyscy, ale znam wielu, którzy w tym kierunku działają. Transfer, prowizja i do następnego transferu. Teraz przepisy się zmieniły bo trzeba mieć licencję UEFY. Wszystko zależy od uczciwości człowieka. Zdarzają się przypadki, że zawodnicy są dobrze prowadzeni przez menedżerów.

Widzi pan swoją dalszą przyszłość zawodową w futbolu?
- Jestem praktycznie siedem lat poza piłką. Swoją dotychczasową karierę zakończyłem na Zagłębiu Lubin. Mam parę przemyśleń i planów, ale są one związane ze sportem dziecięcym i młodzieżowym.

Zastanawia się pan nad szkoleniem młodzieży?
- Jest to za dużo powiedziane. Pracuję nad projektem. Pozostaje jeszcze kwestia jego sfinansowania. Chciałbym mieć coś swojego, profesjonalnego. Ma to być wychowanie sportowe dzieci w wieku 5-15 lat.

Czyli nie tylko piłka nożna?
- Ogólnorozwojówka. Zaczynałem piłkę dopiero w wieku 17 lat. Oczywiście, wcześniej grałem na podwórku, ale wcześniej uprawiałem zapasy z późniejszymi olimpijczykami. Przez cztery lata zajmowałem się tym. Grałem również w tenisa stołowego i próbowałem swoich sił chyba we wszystkich dyscyplinach, które można było uprawiać. W tym kierunku to powinno iść. Najpierw pokazujemy różne możliwości, a dopiero później określamy, kto pójdzie w jakiej specjalizacji.

Projekt ma być mocno innowatorski?
- Na pewno dotąd tego nie ma. Pojawia się coraz więcej szkółek, ale typowo piłkarskich. Biorąc pod uwagę to, jakie mamy kolejne pokolenie i jak wygląda rozwój fizyczny w szkołach, to byłoby wskazane. Wiem, że rytmika, czy koordynacja są dla piłkarza bardzo ważnym elementem.

Po odejściu z Lubina pojawiały się jakieś propozycje?
- Jeżeli chodzi o polską karuzelę trenerską, to nie zabiegałem o to. Nie mówię, że całkowicie się odciąłem, ale dałem sobie spokój.

Dlaczego trenerowi nie wyszło w Zagłębiu?
- Poznałem polskie realia. Uważam, że nadal dzieli nas przepaść w porównaniu z zachodem Europy. Nic się nie zmieniło. Przyjechałem pełen wigoru, z pomysłami, ale to co zastałem, to niestety była „Stajnia Augiasza”.

Aż tak źle?
- Oczywiście. Jeżeli mówimy o profesjonalnej piłce, a wiem, ze wielu ludzie w Polsce uważa, że austriacka jest śmieszna, że tam lepiej jeżdżą na nartach… Ja grałem w takiej dekadzie, w której poziom ligi był kilka poziomów wyżej od polskiej. Nie mówię o jednym czy dwóch zespołach, tylko o poziomie ligi. Wróciłem w 2009 roku do Zagłębia. O czym innym rozmawiałem z ludźmi z zarządu i prezesem, a po trzech tygodniach musiałem to wszystko zweryfikować. To samo dotyczyło piłkarzy. Mówmy o profesjonalnym podejściu do zawodu, jakim jest piłkarz. Żeby zawodnik z ekstraklasy w okresie przygotowawczym nie był w stanie dwa razy trenować?! Rozmawialiśmy o moim treningach, które były trzy razy dziennie. Niektórzy piłkarze w Lubinie, po pierwszym tygodniu przygotowań, przy nowoczesnych metodach, po badaniach, nie są w stanie wytrzymać treningu tlenowego. Po kilku zajęciach mają problemy mięśniowe i na kolejny nie wychodzą, wiedząc, że urazy mięśniowe jest trudno zdiagnozować. Oprócz tego kilku piłkarzy było zamieszanych w korupcję. To jest patologia.

W tamtym czasie wyniki polskich klubów w Europie doskonale obrazują pana słowa.
- Dlatego o tym mówię. Lubin jest takim klubem, w którym wszystko musi być na piśmie. Są to ludzie z KGHM-u. Żeby coś można było uzyskać, to trzeba było wystąpić ze specjalnym wnioskiem. Jeżeli chciałem ukarać piłkarza, musiałem najpierw zwrócić się do rady nadzorczej. Oni musieli zająć stanowisko. Kiedy zgłaszałem coś takiego słownie, to po chwili zwracał się menedżer danego zawodnika z sugestią, że jak będę dalej drążył temat, to on zabierze mi go z klubu i dalej będę miał problemy. I to jest patologia. To był układ towarzysko – biznesowy.

Obecnie w ekstraklasie sporo zmieniło się na plus?
- W czym się zmieniło? W tym, że Legia zagrała w Lidze Mistrzów? Mistrz Polski w końcu zagrał tam, bo pościągał zawodników. Był to jeden sezon. Jeżeli spojrzymy na reprezentację, to wszystko wygląda super, zgadza się. Polska liga niczym się nie zmieniła. Problemy jakie były, takie są nadal. Puchary zazwyczaj pokazują, że jesteśmy na poziomie lig amatorskich czy półzawodowych, gdzie zawodnicy grają dla przyjemności. Trzeba się zastanowić, czy w ogóle jest sens finansowania ekstraklasy. Co chwilę można przeczytać, że kluby mają ogromne problemy finansowe. Nie wiem na jakiej podstawie dostają licencje. Masz pieniądze – grasz. Nie masz – niestety. Dzisiaj na tym polega zawodowa piłka. Poziom sportowy od lat się nie zmienia, oczywiście z wyłączeniem reprezentacji. Jednak jest to inny kaliber zawodników. Najlepsi przecież nie grają w ekstraklasie.

Poprawiła się infrastruktura, inwestuje się większe pieniądze, ale liga nie staje się mocniejsza. Dlaczego?
- Nie ma odpowiedniego szkolenia w naszym kraju. Poziom w akademiach jest za słaby. Umiejętności i talent muszą być poparte pracą. Nie liczy się dobry wygląd, czy najlepszy sprzęt. Trzeba odpowiednio wykonać jednostki treningowe, wylać wiadro potu. Ważny jest również trening mentalny, bo psychika jest ważna w każdym sporcie.

Dlaczego z lubuskim futbolem wciąż jest tak źle?
- Kiedy było z nim dobrze? Zielona Góra zawsze miała trzecią ligę. Druga powinna tutaj być, ale trzeba zebrać grupę ludzi i odpowiednie podstawy finansowe. Infrastruktura nie jest wcale taka zła. Jeżeli jest zapotrzebowanie, to trzeba byłoby w tym kierunku coś zrobić.

Właśnie w Zielonej Górze to zapotrzebowanie jest, delikatnie mówiąc średnie. Przoduje koszykówka i żużel.
- To może nie ma sensu robić futbolu na siłę? Kiedyś nie było basketu, a na Lechię przychodziło kilka tysięcy ludzi. Moim zdaniem lepiej byłoby iść w kierunku szkolenia dzieci i młodzieży, niż pchać się w półzawodowy futbol. Drużyna może grać sobie w niższej lidze, a prym powinno wieść stawianie na młodzież.

Lubuscy trzecioligowcy mają ogromne problemy. Długi, zła sytuacja finansowa, która wiąże się z kolejnymi zawirowaniami.
- Jest to kwestia działaczy i finansowania. Jeżeli jest zapotrzebowanie na piłkę, to powinno się zrobić wszystko, żeby ludzie mieli tę formę rozrywki, aby rodzinnie spędzić weekend na stadionie. Trzeba wziąć pod uwagę, że nie wszystkie stadiony są bezpieczne. Rozmawiamy jednak o normalności. Są ludzie odpowiedzialni za sport, którzy powinni usiąść i poważnie porozmawiać. Moim zdaniem, skoro jest zapotrzebowanie na koszykówkę, a żużel był zawsze, więc na siłę nie ma co robić futbolu. Tym bardziej, że brakuje źródeł finansowania. Lepiej zrobić coś dla dzieciaków.

Futbol w Żarach również nie wygląda dobrze. Jeszcze niedawno Promień grał w trzeciej lidze. Tam również są małe perspektywy na coś więcej?
- Odnośnie Promienia, to nigdy nie miałem „ciągu” do tego klubu. Kiedyś było blisko, żebym tam trafił, ale wylądowałem w Nowogrodzie. Mam paru znajomych, którzy tam grali, ale nie interesowałem się nigdy ich sytuacją. Już prędzej śledziłem losy Fadomu, ale po upadku fabryki raczej pozostanie tam tylko piłka amatorska.

Lubuskie powinno iść w kierunku tylko szkolenia młodzieży?
- Oczywiście. Po co robić coś na siłę, skoro tego nigdy nie było. Chyba, że znajdzie się sponsor, który chce. Tylko kwestia na jak długo? Może trzy, pięć, czy dziesięć lat. Prędzej czy później i tak to upadnie.

Tak było chociażby w Grabiku, Łęknicy i Mostkach. Te kluby miały swoje momenty świetności, ale teraz jest zupełnie inaczej.
- Niektórzy chcieli podnieść swoje ego i w jakiś sposób się podbudować. Dlatego nie ma sensu w ten sposób tego budować. Ja mam swoje przemyślenia i zobaczymy co z tego wyjdzie. Jest to spora inwestycja, warta kilku milionów złotych.

Kiedy możemy spodziewać się konkretów w tej sprawie?
- Byłoby mi o wiele łatwiej, ale jeżeli chodzi o finansowanie, to nie jest to takie proste. Dużo jest szkółek prywatnych. To, co chciałbym zrobić, dla mnie byłoby to non-profit.

Jakiego obszaru dotyczyłby projekt?
- Województwa lubuskiego. Mogliby w nim wziąć udział wszyscy z całego regionu. Dzieci od 5 do 15 lat. Nie byłby to klub. Musielibyśmy nawiązać współpracę ze szkołami, a także z kilkoma sponsorami, bo ktoś musiałby to utrzymywać.

Ministerstwo Sportu pomoże?
- Nie liczyłem i nie liczę na to. Projekt zostałby sfinansowany ze środków prywatnych, ale bez żadnych umów menedżerskich w przyszłości. Są to dzieci i poniżej 15 czy 16 roku nie można z nikim podpisywać żadnych umów. W szkółkach piłkarskich dzieciaki już nieoficjalnie mają dokumenty z menedżerami.

Kiedy będzie wiadomo coś więcej na temat inwestycji?
- Na razie działam w innej branży. W tym roku jeszcze nie. Być może coś ruszy w przyszłym. To się jednak wiąże z gruntami, boiskami, bo wszystko powstawałoby od nowa. Mimo, że w Zielonej Górze jest jeden dosyć duży ośrodek. Wszystko na razie to dalsza przyszłość. Na razie mam zajęcie, muszę dokończyć inne sprawy. Sport na razie poszedł na bok. Poznałem polskie realia i trochę się zniechęciłem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Z małej miejscowości można wybić się do wielkiego, futbolowego świata - Gazeta Lubuska

Wróć na gol24.pl Gol 24