Zwolnienie Ojrzyńskiego: przesłanki były. Moment? Niezrozumiały [KOMENTARZ]

Przemysław Drewniak
Leszek Ojrzyński
Leszek Ojrzyński Szymon Starnawski/Polska Press
Na wręcz idealnym jak dotąd wizerunku pracy Leszka Ojrzyńskiego w Podbeskidziu pojawiły się ostatnio drobne pęknięcia. Drużyna pod jego wodzą grała słabo i przestała się rozwijać, ale moment decyzji władz klubu o jego zwolnieniu jest niezrozumiały. W przypadku bielszczan ścinanie głowy za brak awansu do czołowej ósemki zakrawa o absurd.

Po zwolnieniu Leszka Ojrzyńskiego władze Podbeskidzia i miasta Bielska-Białej znalazły się pod ostrzałem kibiców i dziennikarzy sportowych z całej Polski. Lista zarzutów wobec prezesa Wojciecha Boreckiego oraz prezydenta Jacka Krywulta (który od lat ma bardzo duży wpływ także na pion sportowy klubu) jest bardzo długa. Mówi się o przerośniętej ambicji zarządu klubu, któremu zamarzyły się europejskie puchary, krytykowany jest również moment podjęcia tej decyzji. Nie poczekano do końca sezonu, choć ze względu na to, co Ojrzyński z Podbeskidziem już osiągnął, taki kredyt zaufania z pewnością mu się należał.

Zapanowało przekonanie, że Ojrzyński „wykręca” w Bielsku-Białej wynik ponad stan, bo pod względem piłkarskiego potencjału miejsce „Górali” jest w pierwszej lidze. To jednak zbyt uproszczona interpretacja. Czy drużyna złożona z takich piłkarzy jak Damian Chmiel, Maciej Iwański, Maciej Korzym czy Robert Demjan nie ma prawa walczyć o coś więcej, niż utrzymanie w Ekstraklasie? Nie można zaprzeczyć, że dziś bielszczanie dysponują silniejszym składem niż wiosną ubiegłego roku, ale mimo tego ich gra wygląda znacznie gorzej.

W najważniejszym momencie sezonu drużyna wpadła w dołek, a kluczowi piłkarze są w co najwyżej przeciętnej formie. W ostatnich meczach bielszczanie grali brzydki, archaiczny futbol, a przebłysków lepszej gry było wiosną niewiele – można do nich zaliczyć jedynie spotkania z Jagiellonią, Wisłą czy drugą połowę meczu w Zabrzu. Zdziwienie wzbudzały również niektóre decyzje personalne Ojrzyńskiego, który w półfinałowym dwumeczu Pucharu Polski z Legią oddelegował do gry rezerwowych, a w lidze z uporem maniaka stawiał chociażby na będącego w słabej formie Korzyma.

W kadrze Podbeskidzia znajduje się obecnie 14 zawodników, którzy przyszli do zespołu za „kadencji” Ojrzyńskiego. Zdecydowana większość z nich trafiła do Bielska-Białej z jego inicjatywy (wyjątki stanowią Demjan, Patejuk, Mazań), ale trudno powiedzieć, by transfery te znacząco zwiększyły potencjał „Górali”. Mimo szerszej kadry, Podbeskidzie nie poczyniło w grze żadnych postępów w porównaniu do poprzedniego sezonu.

Ale czy powyższe argumenty dostarczają racjonalnych przesłanek ku temu, by zwalniać Ojrzyńskiego? Na pewno nie na siedem kolejek przed końcem sezonu.

Na kompletną ocenę pracy Ojrzyńskiego należało poczekać do końca rozgrywek. Władze klubu nie szukały sposobów na wyjście z dołka wraz z obecnym trenerem, a zamiast tego wykorzystali jego pierwsze potknięcie. Dlaczego?

Ojrzyński wielokrotnie udowadniał, że wobec prezesa i właściciela klubu nie jest spolegliwym, cicho wykonującym swoją robotę pracownikiem. Wojciechowi Boreckiemu nie podobało się, że trener często narzeka na warunki pracy (brak bazy treningowej) i wypomina zarządowi klubu złe decyzje transferowe (tak jak po meczu z Piastem w Gliwicach). Gdy w czerwcu ubiegłego roku Ojrzyński przed podpisaniem kontraktu postawił przed swoim przełożonym warunki (m.in. wprowadzenie premii dla piłkarzy, lepsze warunki treningowe), ci musieli spełnić jego żądania, bo Podbeskidzie zakończyło sezon na najwyższej pozycji w historii i nieprzedłużenie umowy byłoby postrzegane fatalnie zarówno przez opinię publiczną, jak i sponsorów oraz piłkarzy. Można jednak przypuszczać, że Boreckiemu i Krywultowi już wtedy nie podobała im się twarda i zdecydowana postawa Ojrzyńskiego.

Wymowny był zresztą dysonans między wypowiedziami trenera, a zdaniem prezesa klubu i prezydenta miasta. Ojrzyński mówił o awansie do czołowej ósemki jako o „marzeniu”, stale przypominając, że sztab szkoleniowy i piłkarze Podbeskidzia nie mogą liczyć na taki komfort pracy, jak pozostałe drużyny w Ekstraklasie. Borecki i Krywult podkreślali z kolei, że ze swojej strony zapewnili drużynie wszystko, by ta z powodzeniem mogła walczyć o grupę mistrzowską. Jak widać, w swojej opinii byli do bólu konsekwentni. I teraz mają kłopot, bo ofertę pracy przy Rychlińskiego odrzuciło już dwóch trenerów, którzy tłumaczyli, że chętnie objęliby Podbeskidzie, jednak dopiero po zakończeniu sezonu. Chętnych na pracę w Bielsku-Białej jak na razie nie ma.

Borecki przeprosił niedawno Czesława Michniewicza mówiąc, że żałuje pochopnej decyzji o jego zwolnieniu. Trudno powiedzieć, że wyciągnął z niej właściwe wnioski. Kibicom w Bielsku-Białej pozostaje liczyć na to, że w następnych siedmiu kolejkach zadziała efekt nowej miotły i „Górale” znów się utrzymają. W przeciwnym razie prezes Podbeskidzia będzie musiał się kajać również przed nimi – z tą różnicą, że spadku z ligi nikt mu nie wybaczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24