Stilić: Nie będę rozczarowany, jeśli nie pojadę na mundial

Justyna Krupa/Gazeta Krakowska
- Marzyłem o tym, by być piłkarzem i Bóg mi pozwolił graniem zarabiać na życie. Nie ma tu miejsca na myślenie, dlaczego nie jestem w tym czy w tamtym klubie. Jestem szczęśliwy - i to się liczy - mówi Semir Stilić, pomocnik Wisły Kraków.

Wisła Can-Pack mistrzem Polski. Wielka feta w Krakowie [ZDJĘCIA]

Jako dziecko wyjechał Pan do Portugalii, potem do Niemiec. Dlaczego nie został Pan w którymś z tych krajów, tylko wrócił do Sarajewa?
Mieliśmy to szczęście, że wyjechaliśmy z Bośni jeszcze przed wojną. Rodzice opowiadali mi, że można było wyczuć w Sarajewie, że się zbliża. Sytuacja była napięta, ciągle były jakieś demonstracje. Mówiło się, że lepiej wyjechać. Mój ojciec też był piłkarzem i gdy miałem trzy lata przenieśliśmy się do Portugalii, gdzie podpisał kontrakt. Grał tam przez pięć lat. Mnie z kolei w wieku sześciu lat zapisano do szkółki FC Porto. Było to możliwe, bo mój ojciec był dobrym kolegą Ljubinko Drulovicia, obecnie selekcjonera kadry Serbii. Drulović grał wtedy właśnie w FC Porto i to z jego polecenia dostałem się do szkółki.

Jednak to nie Portugalia wychowała Pana na piłkarza.
Dziś nawet nie pamiętam portugalskiego, choć był to pierwszy obcy język, jakiego się nauczyłem. Ojciec nie chciał pracować jako trener, zamierzał jeszcze trochę pograć. W Niemczech dostał taką możliwość. Musieliśmy się przenieść w okolice Düsseldorfu. Ja najchętniej bym został w Portugalii, ale nie miałem wyboru. Zarówno tam, jak i w Niemczech wszyscy tak na nas patrzyli, jakby chcieli nam dać do zrozumienia, żebyśmy już wrócili do tej Bośni. Rodzice też chcieli przenieść się do ojczyzny. W końcu tak zrobiliśmy.

Jak wyglądało ówczesne Sarajewo? Po meczu Wisły z Żeljeznicarem w 2000 r. krakowscy kibice wspominali, że zabraniano im schodzić z głównej drogi, bo wszędzie mogły być miny.
Powrót to był dla mnie szok. W końcu byłem dzieckiem i niby słyszałem, że była tam wojna, ale dopiero kiedy wróciłem do kraju, zrozumiałem, co się tam działo. Koledzy, sąsiedzi opowiadali przygnębiające historie, w telewizji też ciągle wracano do tych wydarzeń. Ludzie byli załamani, bo stracili swoich najbliższych. Ogromne były też zniszczenia. Dziś Sarajewo wygląda już zupełnie inaczej. Latem można się przechadzać po urokliwych uliczkach starego miasta, które odbudowano. Jest tam mnóstwo knajp, można spróbować bośniackiej kuchni. Choć to trochę ryzykowne, bo można szybko przytyć. Piękne są też wzgórza wokół miasta, zimą można jeździć na nartach. Wiele miast w życiu widziałem, ale takiego jak Sarajewo - nigdy.

Więc nie żałuje Pan powrotu do ojczyzny?
Być może dla rodziców lepiej byłoby, gdyby zostali w Niemczech, bo w moim kraju nadal trudno się żyje. Mnóstwo ludzi jest bez pracy. Oni akurat ją mają, tata jest trenerem w Żeljeznicarze, ale wiele osób nie miało tyle szczęścia. Dobrze żyje się praktycznie tylko ludziom władzy, a reszcie - katastrofalnie. Nie ma klasy średniej.

Niedawno było głośno o gwałtownych protestach w Bośni. Mówi się, że to państwo, podzielone arbitralnie między trzy narody, powinno zostać gruntownie "przeorganizowane".
Na tych demonstracjach było widać, że ludzie doszli do prostego wniosku: co nam to da, że będziemy się kłócić, skoro wszyscy mamy tak samo źle - Bośniacy, Chorwaci i Serbowie. Ryzykownie było podczas tych protestów, paliły się budynki rządowe. Mnie się jednak wydaje, że nie będzie żadnej wielkiej zmiany. Ci ludzie, którzy są przy władzy, trzymają się kurczowo swoich pozycji. Wszechobecna jest korupcja, działa mafia. Mam dużo kolegów, którzy ukończyli studia, a i tak nie mają pracy. Niedawno w kraju zapanowała wprawdzie euforia po awansie reprezentacji na mundial w Brazylii, ale to było chwilowe.

Pan też marzy o mundialu?
Nie będę rozczarowany, jeśli nie pojadę. Myślę jednak, że jestem na tyle dobrym piłkarzem, by znalazło się dla mnie miejsce w kadrze. Patrzy się jednak nie tylko na to, co jest na boisku. Selekcjoner kiedyś powiedział, że polska liga jest za słaba. A potem powołał z chorwackiej ligi trzech piłkarzy. A mnie się wydaje, że ta liga jest jeszcze słabsza od polskiej. Gordanowi Bunozie też chyba powiedział, że nie ogląda polskiej ekstraklasy. Może warto najpierw zobaczyć zawodnika, a potem go oceniać.

Ma Pan w kadrze Bośni dużą konkurencję. W środku pola jest np. Miralem Pjanić z AS Roma.
Tak, ale każdy trener lubi mieć w drużynie rywalizację. Niedawno Bośnia grała z Egiptem. Selekcjoner powołał na to spotkanie m.in. pomocników Sturmu Graz i Hajduka Split. To są przykłady, które dają mi nadzieję, że też mogę oczekiwać szansy w kadrze.

W kadrze i w Żeljeznicarze trenował Pan z największą bośniacką gwiazdą, napastnikiem Manchesteru City Edinem Dżeko. Ma Pan z nim wciąż jakiś kontakt?
To mój kolega od najmłodszych lat. Wysyłamy do siebie SMS-y, spotykamy się czasem na kawie w Sarajewie. Nasi rodzice też się znają i przyjaźnią. Może opowiem o początkach jego kariery taką historię. Kiedyś w klubie w ogóle nie było pieniędzy, pensji już chyba od pół roku nam nie płacili. Trenował nas wtedy Czech Jirzi Pliszek i to on wziął Dżeko do pierwszej drużyny. Cóż, trener sobie nie poradził, bo Bośnia to dziwny kraj. (śmiech) Wrócił do Czech i tam powiedział: "Kupcie tego chłopaka". Byliśmy właśnie na zgrupowaniu, mieliśmy gierkę i trener mówi do Dżeko: "Dziś nie grasz". On pyta: "Czemu?" Odpowiedź: "Będziesz sędzią liniowym, bo musimy cię sprzedać, a jeszcze, nie daj Boże, kontuzję złapiesz i nie będzie pieniędzy!".

A z Robertem Lewandowskim ma Pan nadal kontakt?
Nie, już chyba od dwóch czy trzech lat nie mam.

Pan, Lewandowski i Sławomir Peszko stanowiliście kiedyś o sile Lecha Poznań. Nie myśli Pan czasem: Cholera, Robert robi światową karierę, Sławek też wyjechał do Bundesligi, a ja co, miałem złego menedżera?
Nie patrzę na to w ten sposób. Z Bośni ciężko wyjechać do dobrego zagranicznego klubu. Ja miałem szczęście, że udało mi się pograć w Europie. Sam też nie myślałem, że tyle osiągnę - że zdobędę mistrzostwo i Superpuchar z Lechem, że zagram w Lidze Europy. To było jak najpiękniejszy sen. Dzięki Bogu, że tak się potoczyło moje życie. Marzyłem o tym, by być piłkarzem i Bóg mi pozwolił graniem zarabiać na życie. Nie ma tu miejsca na myślenie, dlaczego nie jestem w tym czy w tamtym klubie. Jestem szczęśliwy - i to się liczy. Kiedy byłem nastolatkiem, to miałem propozycję z klubu w Rosji, który był godzinę samolotem od Tokio, czyli już w Azji. A mimo to klub gra oczywiście w rosyjskiej lidze i każdy wyjazd oznaczałby 8-9 godzin w samolocie. Porozmawiałem z rodzicami. Mówię do ojca: "Tato, jest w klubie oferta dla mnie, ty też możesz zarobić. Co o tym myślisz?". A tata na to: "To nie jest kraj dla ciebie. Ja wiem, co to znaczy żyć daleko od domu. Poczekaj, zobaczysz, że otworzą ci się drzwi gdzieś indziej". Całe szczęście, nie poszedłem wtedy do Rosji.

Media widziały Pana już w wielu znanych klubach. Kiedyś plotkowano m.in. o Celticu Glasgow, a nawet o Arsenalu Londyn.
Te historie o Arsenalu sięgają jeszcze czasów sprzed mojego transferu do Lecha. Grałem wówczas w Żeljeznicarze, jeden z agentów zadzwonił, żebym do niego wpadł. I pyta: "Wiesz, kto cię obserwuje? Arsenal!". Ja na to: "Dobra, dobra". Na to on wziął telefon i mówi: "Przekonasz się, że to prawda". I zadzwonił do Boro Primoraca, asystenta w sztabie szkoleniowym Arsenalu. Nastawił na opcję głośnomówiącą i pyta: "Czy wy obserwujecie Semira Stilicia?". Głos w słuchawce stwierdził: "Może i obserwujemy, ale Arsenal obserwuje wielu zawodników". Myślę, że ten gość zrobił to tylko po to, by mnie przekonać, że jest niby wielkim agentem.

Na jakiej pozycji grał Pana ojciec?
Defensywnego pomocnika.

To skąd u Pana taki talent ofensywny i techniczne umiejętności?
Po dziadku, który grał w piłkę w latach 60. i 70. Wszyscy mówili, że miał taką lewą nogę, że gdyby w tamtych czasach były takie możliwości robienia kariery jak dziś, to byłby jednym z największych piłkarzy.

Pana kariera też mogła się potoczyć inaczej, ale ostatecznie z Lecha Poznań przeniósł się Pan do Karpat Lwów. Nie wspomina Pan tego okresu najlepiej.
Sezon przed moim przyjściem do Karpat ten zespół grał w europejskich pucharach. W tamtym okienku transferowym bardzo się wzmocnił. Myślałem, że będzie dobrze. Drużyna nie miała jednak wyników, walczyliśmy o 12.-13. miejsce. Po sezonie właściciel się zdenerwował i prawie wszystkich zawodników wystawił na listę transferową. Dyrektor każdemu powiedział, że ma podpisać nowy kontrakt, zmniejszający zarobki. Bo klub nie ma już pieniędzy. Uznałem, że trzeba znaleźć jakiś kompromis, ale o czymś takim nie było mowy. Jasne, nieraz słyszałem, że piłkarze w jakimś klubie godzili się na mniejsze pensje, bo klub miał kłopoty finansowe. Tam chcieli jednak bardzo dużej obniżki.

Jak dużej?
Powiedzmy, że do jednej trzeciej. Nie wiem, czy ktokolwiek na świecie zgodziłby się na taką propozycję. Powiedziałem dyrektorowi: Myślałem, że znajdziemy kompromis. A on na to: Albo to podpisujesz, albo nie trenujesz już z pierwszą drużyną. Oświadczyłem, że to nie fair ze strony klubu, bo ja na boisku robiłem wszystko najlepiej, jak umiałem. Zesłano mnie i chyba 10 innych graczy do drugiej drużyny. Dyrektor odsuniętym zawodnikom mówił: "Jak chcesz odejść, to tyle i tyle trzeba za ciebie zapłacić". Jak mi powiedzieli, ile ja muszę zapłacić, to stwierdziłem, że to jest nierealne! Oni na to: "Jak grałeś w Lechu, to miałeś przecież takie intratne propozycje transferowe". Wyjaśniałem, że to tylko w gazetach tak pisali. A oni swoje: "Masz duże umiejętności, więc musi ktoś dużo za ciebie zapłacić". Tłumaczyłem im, że dzisiaj w piłce nie ma już takich pieniędzy jak kiedyś, by ktoś zapłacił 2-3 mln za jednego piłkarza Karpat. Pytałem, czy to jest jakaś kara? Odsunęli mnie do rezerw i może uznali, że przyjdę któregoś dnia i powiem: "OK, ile chcecie, ja wam ze swojej kieszeni zapłacę, oddam, co tutaj zarobiłem". Nie chciałem, żeby ktoś ze mnie robił idiotę. Naprawdę myślałem, że takich rzeczy nie ma w piłce. Klub niby poukładany, a w środku taki chaos. Zadzwoniłem więc do swojej adwokat w Szwajcarii. Zasady są takie, że jeśli klub przez pewien czas zwleka z wypłatami, to można rozwiązać kontrakt. Tak zrobiłem, zresztą nie tylko ja. Szybko okazało się, że mam propozycję z Turcji i tam się przeniosłem. Cóż, poznałem brudną stronę piłki.

Gazeta Krakowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24