Gdańskie Bieszczady [KOMENTARZ]

Bartłomiej Krawczyk
Tak jak w miłości trzeba sobie poradzić z kłótniami, tak drużynę piłkarską poznamy naprawdę dopiero wtedy, gdy w ważnym momencie przed oczami graczy pojawi się widmo porażki. Lechia, delikatnie rzecz ujmując, dała ciała. A dokładniej - głowy, które w kluczowym momencie zostawiła gdzieś poza murawą.

Podobno najlepszym sposobem na sprawdzenie, czy nasza druga połówka aby na pewno nadaje się do towarzystwa przez resztę naszych dni jest pobyt w górach. Najlepiej gdzieś w Bieszczadach, w które ruszymy pociągiem ze Świnoujścia. Na szlakach powinno się spędzić jakieś dwa tygodnie, dzień w dzień, w skwarze i w deszczu, pod górę i w dół, przechodząc najróżniejsze kryzysy fizyczne, a także, co nieuniknione, psychiczne. Jeśli po takiej wyprawie, okraszonej z pewnością trudami i kłótniami nadal możecie na siebie patrzeć, to znaczy, że wybraliście dobrze. Z analogiczną sytuacją mamy do czynienia w futbolu.

Nie poznasz prawdziwego oblicza drużyny w meczach, które wygrywa gładko trzema bramkami, a nawet notując imponującą serię meczów bez porażki. Pojedyncze zwycięstwa są trochę jak pierwsze randki – o niczym nie świadczą. Owszem, poznajemy wówczas niewątpliwe atuty drugiej strony, możemy łatwo wpaść w zachwyt, zwłaszcza jeśli rzeczywistość przedstawia obraz lepszy niż cyfrowe zdjęcia, ale nie będziemy mieli przed sobą całościowego obrazu. Tak jak w miłości trzeba sobie poradzić z kłótniami, tak drużynę piłkarską poznamy naprawdę dopiero wtedy, gdy w ważnym momencie przed oczami graczy pojawi się widmo porażki.

O ile tydzień temu chwaliliśmy Lechię za mecz z Cracovią – za pomysł i precyzję, które podopieczni Piotra Nowaka aktywowali w najlepszym możliwym momencie, o tyle przyrównać można to do ledwie rozpoczęcia wielogodzinnej podróży, podczas gdy prawdziwe góry – Lech, Legia, derbowy mecz z Arką czy decydujące mecze rundy finałowej – nie majaczyły nawet na horyzoncie. Patrząc przez pryzmat meczu z Lechem, należy stwierdzić, że Lechia już na początku drogi do ukochanego mistrzostwa może mieć pierwsze, na razie absolutnie nie przesądzające sprawy wątpliwości.

Największym problemem gdańszczan w poznańskim hicie 24. kolejki LOTTO Ekstraklasy nie była mała liczba stworzonych sytuacji, zbytnie kombinowanie w sytuacjach podbramkowych, Łukasz Trałka z Tettehem, którzy skutecznie uprzykrzali życie Krasiciowi i Wolskiemu, czy nawet Marcin Robak, który rozegrał mecz godny najlepszych ligowych playmakerów. Lechię zawiodły głowy. Zawiódł Kuświk, który w bezmyślny sposób wypracował drugą żółtą kartę ledwie 2 minuty po pierwszym napomnieniu od sędziego. Zawiódł też Peszko, któremu najwyraźniej odcięło prąd, zawiódł wreszcie też Milinković-Savić, któremu upiekło się o tyle, że utykający w pewnym momencie Dusan Kuciak szybko doszedł do siebie i mógł dokończyć mecz. Jednoczesna utrata dwóch bramkarzy, zwłaszcza w kontekście zbliżającego się powoli meczu z Legią, mogłaby sprawić, że liga stałaby się jeszcze ciekawsza.

Tak jak w minionym tygodniu pisałem, że Lechia nie jest liderem z przypadku, tak i w tym tygodniu zdania nie zmienię. Pod względem czysto piłkarskim zawodnicy Piotra Nowaka mają w ręku wszystkie atuty niezbędne do wywalczenia historycznego tytułu mistrza Polski. Kuświk wraz z braćmi Paixao potrafią w tym sezonie udźwignąć ciężar zdobywania goli, Milos Krasić ewidentnie wygląda na gościa, który mógł kiedyś grać w Juventusie, Sławomir Peszko... jest Sławomirem Peszko, a Dusan Kuciak stanowi dziś bodaj najpewniejszy punkt drużyny i z marszu dołączył do czołówki ligowych bramkarzy. Tym bardziej dziwić powinna łatwość, z jaką zagotowała się woda w głowach wcale nie najmłodszych w naszej Ekstraklasie Lechistów (średnia wieku wyjściowej „11” z meczu w Poznaniu to 27,9 lat). Skoro tak łatwo wybuchnęli teraz, to jak zareagują kiedy naprawdę będą decydować się losy mistrzostwa?

Mądra łacińska sentencja (choć swoją drogą, czy znacie jakąś głupią?) głosi, że w zgodzie małe rzeczy rosną, w niezgodzie – największe upadają. W futbolu natomiast umiejętności piłkarskie potrafią wygrać pojedyncze spotkania, ale to głowa decyduje o losach tytułów mistrzowskich. Jak potoczyłyby się losy finału mundialu w 2006 roku, gdyby Zinedine Zidane nie powalił Marco Materazziego? Czy Liverpool miałby szansę odwrócić losy finału Champions League w 2005 roku, gdyby po trzecim gongu piłkarze Beniteza skupili się na prowokowaniu i szukaniu zaczepek? Lechia nadal ma mistrzostwo w zasięgu. Ba, jest zależna wyłącznie od siebie. Jeśli jednak chce, by jej związek z tytułem mistrzowskim miał sensowną przyszłość, koniecznie musi ochłonąć po tym poważnym spięciu, które przytrafiło się już na początku swoistego górskiego maratonu. Przyczyna może i była błaha, ale prawdziwe góry na piłkarzy Lechii ciągle czekają. A im dłużej będą szli, tym więcej poważnych problemów napotkają. Ich nagromadzenie, a następnie upust emocji mógłby przyczynić się do rozpadu niejednego, niegdyś świetnie rokującego związku.

EKSTRAKLASA w GOL24

Więcej o EKSTRAKLASIE - newsy, wyniki, terminarz, tabela, strzelcy

Najdroższe transfery Polaków: Grosicki piąty [TOP 10]

Najlepsze piłkarskie newsy - polub nas!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24