Kamil Mazek dla Ekstraklasa.net: Ludzie zauważają tylko szybkość, a mam też inne atuty

Konrad Kryczka
Kamil Mazek
Kamil Mazek Polska Press
- Później napiszecie, że jestem sprinterem, a ludzie odbierają to w ten sposób, że szybkość jest moim jedynym atutem. Przyklejono mi tę łatkę, a przez nią łatwo zapomnieć, że potrafię coś jeszcze - mówi w długim wywiadzie dla naszego serwisu skrzydłowy Ruchu Chorzów, Kamil Mazek.

Rozmawiam z najszybszym biegaczem wśród piłkarzy w Polsce?
Z każdym kolejnym wywiadem, którego udzielam, coraz bardziej nie lubię tego typu pytań. Później napiszecie, że jestem sprinterem, a ludzie odbierają to w ten sposób, że szybkość jest moim jedynym atutem. Przyklejono mi tę łatkę, a przez nią łatwo zapomnieć, że potrafię coś jeszcze. Wracając jednak do pytania, trudno mi powiedzieć. Musielibyśmy to jakoś sprawdzić. Np. poprzez zorganizowanie wspólnego biegu dla najszybszych ligowców. Bez takiego testu nie jestem w stanie odpowiedzieć.

Ale chyba jesteś w stanie powiedzieć, wśród ilu najszybszych ligowców się znajdujesz?
Myślę, że znajduję się w czołówce. Nie bez powodu każdy mówi, że szybkość to mój atut. A skoro widać to z boku, to chyba coś w tym jest.

W takim razie, dlaczego nie jesteś najlepszym piłkarzem wśród biegaczy? Lekkoatletyka nie ciągnęła?
Nie, od małego ciągnęła mnie piłka nożna. Nie chodzi o to, że od dziecka interesowałem się nią jakoś niesamowicie, ale kiedy rodzice zapisali mnie na treningi Legii, gdzie mogłem wyładować energię, futbol stał się priorytetem. Profesjonalne granie w piłkę było moim celem, a o lekkiej atletyce w ogóle nie myślałem. Dopiero w gimnazjum – kiedy zaczęto bardziej zauważać moją szybkość – znajomi czy rodzina wspominali, że może lekkoatletyka jest jakimś rozwiązaniem. Tylko że ja szybko ucinałem te tematy. W ogóle nie brałem pod uwagę zmiany dyscypliny.

Wspomniałeś o łatce, ale prawda jest taka, że kiedy ktoś pyta ciebie o mocne strony, to i tak zawsze powiesz „szybkość”.
Bo to strasznie widoczne. A i trzeba powiedzieć, że w tej chwili to mój największy atut. Niestety, szybkość jako główna zaleta często kojarzy się z jeźdźcem bez głowy. A to raczej nie jest przyjemne określenie…

Nie boisz się, że w końcu i ciebie ktoś tak określi?
Ale ja dopiero wchodzę do Ekstraklasy. Zagrałem dopiero pół roku. Zbieram doświadczenie i z każdą kolejną rundą chce być lepszym zawodnikiem. Poprawiać choćby takie umiejętności jak drybling, strzał na bramkę czy dośrodkowanie. Nie chcę, żeby kiedykolwiek przyklejono mi łatkę „jeźdźca bez głowy”, więc muszę ciężko pracować, żeby do tego nie doszło.

A na początku seniorskiej kariery nie było ci blisko do takiego określenia? W Dolcanie trochę brakowało liczb.
Trochę tak było. Początkowo właściwie tylko asystowałem. Brakowało goli. Na to wpływał brak decyzji o oddaniu strzału, bo same sytuacje były. Z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że byłem za mało egoistyczny i za mało pazerny na bramki. Ogólnie w I lidze zdobyłem tylko dwa gole w blisko 50 meczach. To naprawdę słaby wynik. Udało mi się jednak trafić do Ekstraklasy i tu chcę pokazać, że stać mnie na więcej.

Ząbki to dość mały ośrodek piłkarski, ale ostatnimi czasy i tak ciągle jest w czołówce I ligi. Dobre miejsce do wybicia się.
Z drużyny trenera Podolińskiego, która zdobyła trzecie miejsce w I lidze, kilku chłopaków gra w Ekstraklasie. To pokazuje, że tamten wynik nie był przypadkiem. To, że w Ząbkach można się wybić, dobrze świadczy o Dolcanie. Dzięki temu widać, że klub potrafi ukształtować piłkarza, a później puścić go dalej. Zawodnik, który będzie się chciał rozwinąć, będzie patrzył na taki zespół przychylniejszym okiem.

Dzięki grze w Dolcanie trafiłeś wyżej. Ale początkowo wcale nie chciałeś grać w Ząbkach.
No tak. Całe życie spędziłem w Legii i wtedy nie wyobrażałem sobie zmiany klubu. Nie potrafiłem przestawić się na inne myślenie. Wydawało mi się, że nigdy nie opuszczę Legii i kiedyś zadebiutuję w jej pierwszej drużynie. Początkowo więc w ogóle nie przyjmowałem do wiadomości, że jest jakaś oferta z Dolcanu. Z miejsca odrzuciłem tę propozycję. Dopiero później, pewnie po jakichś dwóch tygodniach – za namowami rodziny oraz mojego menedżera, Cezarego Kucharskiego – zdecydowałem się na wypożyczenie. O ten krok było jednak o tyle łatwiej, że kończyła się właśnie Młoda Ekstraklasa, więc w Warszawie pozostawałaby gra w rezerwach, w trzeciej lidze. A Dolcan grał dwie klasy wyżej. Na dodatek miałem szczęście, bo w Ząbkach trafiłem na bardzo dobrego trenera, który potrafił wprowadzić mnie do I ligi. Dzięki temu zyskałem pewności siebie.

To, że miałeś status młodzieżowca, miało dla ciebie znaczenie?
Owszem. Brałem to pod uwagę przy przenosinach. Wszyscy mówili mi zresztą, że w I lidze istnieje wymóg posiadania młodzieżowca w składzie. Początkowo zwracałem więc uwagę na to, kto w Dolcanie także ma taki status. Jeżeli chodzi o rywalizację w zespole, patrzyłem na nią właśnie pod tym kątem, a nie zastanawiałem się tak bardzo, kto akurat gra na skrzydłach.

Ten wymóg jest potrzebny? Niektórych klubach można znaleźć ciekawego młodzieżowca, ale w innych jest to po prostu chłopak wrzucany na siłę…
Myślę, że w niektórych miejscach jest takie myślenie, że młodzieżowiec nie jest potrzebny, że trzeba jechać na rutynie i ograniu. Grać mają doświadczeni, a młodzi nie dostają szansy. Są jednak również kluby, gdzie podejście jest zgoła inne. Tam wręcz chcą stawiać na młodzież. Ogólnie myślę, że ten wymóg jest wypośrodkowany. To dobra rzecz dla młodych zawodników, bo normalnie nie zawsze dostaliby szansę. A tak niektórzy mają okazję błysnąć, bo trener po prostu musi na nich postawić.

Kamil Mazek
Kamil Mazek Polska Press

Robertowi Podolińskiemu, który wziął cię do Ząbek, zawdzięczasz najwięcej, jeżeli chodzi o seniorską piłkę?
Na pewno zawdzięczam mu bardzo dużo. Obawiałem się przejścia z juniorów do seniorów, ale na szczęście trafiłem na trenera, który potrafił mnie wprowadzić. Dzięki współpracy z nim zyskałem więcej pewności siebie i wiary we własne umiejętności.

Zaletą Podolińskiego jest to, że kiedy trzeba, traktuje zawodników jako zespół, a w innych sytuacjach podchodzi do każdego indywidualnie?
To na pewno. Trener nie patrzył na nas tylko jako na drużynę, ale też interesował się każdym z nas z osobna. To pomaga, bo zawodnik czuje wsparcie ze strony szkoleniowca. Był nawet czas, kiedy sam miałem indywidualne treningi. Były to dodatkowe ćwiczenia siłowe i motoryczne. Dzięki częstym rozmowom ze sztabem szkoleniowym miałem też zapewniony trening mentalny. Można powiedzieć, że byłym przygotowywany pod każdym względem.

Trening mentalny to dla trenera chyba kluczowa kwestia?
Tak, bo trener lubi utrzymywać dobry kontakt z zawodnikami. Często z nimi rozmawia. Kiedy trzeba, potrafi żartem rozluźnić atmosferę. A to trener też musi umieć zrobić.

Ze względu na przekonania polityczne trenera tematyka żartów schodziła w tym kierunku?
Raczej nie. Przynajmniej nie zwróciłem na to większej uwagi. Kiedyś niby rzuciłem, że tankowałem samochód, na co trener odparł bodaj, iż ma nadzieję, że nie na Lukoilu. Chodziło chyba właśnie o kwestie polityczne, ale generalnie wydaje mi się, że w szatni raczej nie było takich żartów.

Prawdą jest jednak na pewno, że Podoliński chciał cię w Cracovii.
Rzeczywiście, był taki temat. Kiedy zimą pojawiła się propozycja z Ruchu, trener Podoliński chciał mnie w Cracovii. Zdecydowałem się jednak na ofertę z Chorzowa.

Widzisz jakieś podobieństwa między nim a Waldemarem Fornalikiem?
Na pewno obaj potrafią korzystać z młodych zawodników. Wiedzą, kiedy dać im szansę i sprawiają, że taki piłkarz czuje zaufanie i zyskuje pewności siebie.

Dziś grasz w Ekstraklasie, ale w czasach juniorskich nie wymieniano Cię wśród najzdolniejszych legionistów. Nie byłeś zbyt medialny.
Jakiś czas temu czytałem w jakimś tekście opinie trenerów, którzy stwierdzili, że nie byłem w czołówce zawodników, o których się mówiło. Takich, którzy prezentowali kiedyś wyższy poziom lub można było u nich zauważyć większe talent i potencjał. Jeżeli mam być szczery, to mogę chyba powiedzieć, że to, iż o mnie się za bardzo nie mówiło, tylko mi pomogło. Niektórym chłopakom taka medialność mogła zaszkodzić. Od ciągłego wychwalania mogła im uderzyć do głowy sodówka. Mnie to ominęło. Nie czytałem o sobie w gazetach, a mogłem się rozwijać stopniowo i na spokojnie. Wspólnie z tatą nawet się z tego śmialiśmy.

A i oczekiwania wobec twojej osoby nie były zbyt wywindowane w górę. Gdybyś nie grał w Ekstraklasie, nikt nie mówiłby o zmarnowanym talencie. A są tacy, którym wróżono wielkie kariery, a dzisiaj po prostu zawodzą.
Jeżeli media czy eksperci wykreują jakiegoś zawodnika na nie wiadomo jaki talent, a on nie sprosta oczekiwaniom, to wiadomo, że od razu zacznie się mówić, że taki chłopak zawiódł. W moim przypadku było inaczej. Gdyby mi się nie udało, nie mówiono by, że się na mnie zawiedziono. W końcu wcześniej o mnie nie mówiono, więc na dobrą sprawę nikt by mnie nie kojarzył.

Ilu w ogóle widziałeś w Legii zawodników o sporym potencjale. Takich, o których mówiło się naprawdę dużo w kontekście zrobienia prawdziwej kariery?
Kiedy byłem jeszcze w juniorach, to niemal w każdym zawodniku, z którym grałem, widziałem coś, co umożliwiałoby mu w przyszłości grę w Ekstraklasie lub I lidze. Na pewno wyróżniał się Kamil Kurowski, który był naprawdę dobrym zawodnikiem. W mojej opinii spokojnie zasługuje na grę w Ekstraklasie.

O Akademii Legii mówi się dużo dobrego. Twoim zdaniem wystarczająco wielu zawodników trafia z niej do poważnej piłki?
Nie chciałbym się odnosić do kwestii szkolenia w Legii. Ogólnie wiadomo przecież, że z rocznika 92 wybiło się kilku chłopaków, których nazwisk nie muszę przytaczać. W następnych rocznikach takich zawodników było mniej, ale sam nie mogę narzekać. W końcu w Legii wyszkolono mnie na tyle dobrze, że dziś jestem w Ekstraklasie.

A słyszałeś o niedawnym wywiadzie Stanisława Czerczesowa (rozmawialiśmy pod koniec grudnia – red.)?
(śmiech) Słyszałem. Trudno mi to jednak skomentować, bo nie znam poczucia humoru trenera. Powiem tylko, że o ile nie był to żart, to takie słowa mogły być demotywujące dla młodych zawodników, którzy chcą zaistnieć w piłce.

Czerczesowa nie znasz, ale Henninga Berga już tak, bo byłeś z prowadzoną przez niego drużyną na obozie w Turcji.
No tak, ale wtedy pojechałem na ten obóz raczej po to, żeby zobaczyć, jak od środka wygląda drużyna grająca w Ekstraklasie, a nie po to, żeby się pokazać i grać. Zresztą, wtedy trenerowi zdarzało się ustawić mnie nawet na środku obrony (śmiech). Ogólnie jednak jestem zadowolony, że pojechałem na ten obóz. Ten czas z pierwszą drużyną naprawdę mi pomógł.

Byłeś też próbowany na lewej obronie. Na dzisiaj byłbyś gotów przenieść się na dłużej na tę pozycję?
Kiedy byłem w Młodej Ekstraklasie, też zdarzało mi się grać na tej pozycji. Wtedy nie robiło mi to większych problemów, a można nawet powiedzieć, że występując na lewej obronie, miałem więcej miejsca, żeby się rozpędzić. To były jednak zupełnie inne realia. W Ekstraklasie byłoby już inaczej. Warto powiedzieć, że w Dolcanie u trenera Podolińskiego wahadłowy, którym byłem, pełnił w pewnym sensie rolę bocznego obrońcy. A już wtedy zauważyłem, że byłoby lepiej, gdybym grał nieco wyżej. Oczywiście, jeżeli teraz musiałbym zagrać na boku obrony, to bez problemu bym to zrobił, ale sądzę, że skrzydło to jednak moja optymalna pozycja.

Wspomniałeś o Młodej Ekstraklasie – grałeś w niej pół roku. Lepiej, że obecnie zastąpiły ją rezerwy?
Lepiej, bo to zupełnie inny poziom. W III lidze gra się z dorosłymi zawodnikami, a Młoda Ekstraklasa była jedynie przedłużeniem wieku juniora. Człowiek się nie rozwijał tak, jak mógł, ponieważ dalej grał z zawodnikami w tym samym wieku. W III lidze jest inaczej. Tam można spotkać wielu doświadczonych piłkarzy, od których młodzi mogą się po prostu uczyć.

To chyba też sposób na weryfikację umiejętności. W pojedynkach z rówieśnikami trudno o rzetelną ocenę.
Muszę się zgodzić. Można sprawdzić, czy zawodnicy, którzy jeszcze niedawno walczyli o najwyższe cele w Młodej Ekstraklasie, są w stanie powalczyć o coś w III lidze.

Wprowadzaniu młodych zawodników do drużyn Ekstraklasy stoi na odpowiednim poziomie?
Wszystko zależy od polityki klubu i osoby trenera. W Ruchu wygląda to naprawdę dobrze. W składzie jest wielu młodych zawodników. Takich, którzy mają dopiero 21 lat czy są nawet młodsi. Wszystko trzeba jednak robić z głową. Młodych piłkarzy trzeba wprowadzać stopniowo. Sam jestem w Ruchu od początku 2015, a w Ekstraklasie gram dopiero od lata. Przez pierwsze półrocze po prostu się przygotowywałem. Rozmawiałem wtedy z trenerem i usłyszałem, że swoją szansę dostanę w odpowiednim momencie. Początkowo miałem więc pracować na treningach i przyglądać się, jak funkcjonuje drużyna. W końcu dostałem jednak szansę i ją wykorzystałem, bo do dziś jestem podstawowym zawodnikiem.

W pierwszym półroczu w Chorzowie naprawdę nie było rozczarowania, że grasz tylko w rezerwach?
Kiedy przychodziłem do Ruchu, rzeczywiście myślałem, że będę walczył o pierwszy skład. Nie chodziło mi o bycie podstawowym zawodnikiem, ale chociaż o dostawanie jakichś szans. A tymczasem od początku było zupełnie inaczej. Po rozmowach ze sztabem szkoleniowym zdałem sobie jednak sprawę, że będę musiał trochę poczekać na swoją szansę. Więc czekałem. Nie było we mnie frustracji, bo wiedziałem, że trener w końcu da mi zagrać.

W takim razie latem nie myślałeś pewnie o wypożyczeniu?
Nawet jeżeli się nad tym zastanawiałem, to szybko porzuciłem ten pomysł. Nie myślałem za bardzo o wypożyczeniu, choć znajomi doradzali mi takie rozwiązanie, przypominając, że przez pół roku nie zagrałem nawet minuty w pierwszej drużynie Ruchu. Wszystkim mówiłem jednak, że podchodzę do tego spokojnie i poczekam na swoją szansę w Chorzowie. Byłem zresztą pewny, że po tak przepracowanym półroczu po prostu musi mi się udać. I jak widać, dobrze zrobiłem, że zostałem.

Okazuje się również, że dobrze zrobiłeś, zmieniając klub zimą ubiegłego roku. Podobno, kiedy dostałeś ofertę z Ruchu, od razu zdałeś sprzęt w Ząbkach.
No tak, bo o ofercie dowiedziałem się wieczorem, a następnego dnia musiałem już podjąć decyzję. Kluby Ekstraklasy wracały bowiem do treningów. O podjęcie tej decyzji było jednak łatwiej niż tej dotyczącej przenosin z Legii do Dolcanu. Byłem już ograny w seniorach, więc na kwestię zmiany klubu patrzyłem inaczej niż wcześniej.

Czułeś przeskok między I ligą a Ekstraklasą?
Zanim przeszedłem do Ruchu, słyszałem, że w Ekstraklasie ofensywnym zawodnikom gra się łatwiej. Chodziło o to, że jest więcej miejsca, bo drużyny przeciwne ustawiają się inaczej niż w I lidze, że bronią bardziej taktycznie. W pewnym stopniu to się potwierdziło. Rzeczywiście jest więcej miejsca, tempo jest wyższe, a gra pod względem taktycznym wygląda lepiej. To z pewnością sprawia, że grało mi się łatwiej. Zmiana I ligi na Ekstraklasę była odczuwalna z innego powodu. Tutaj jest większa rywalizacja. W Dolcanie miałem status młodzieżowca, więc było mi łatwiej o występy. A w Ekstraklasie trzeba być po prostu lepszym od innych zawodników mogących grać na twojej pozycji, żeby wywalczyć sobie miejsce w jedenastce.

Nie bałeś się, że w Ekstraklasie jako szybkościowcowi będzie ci ciężko? Że jak raz uciekniesz doświadczonemu zawodnikowi, to za drugim razem może cię ostro sfaulować, oby tylko cię zatrzymać?
Nie, raczej nie. Nie wydaje mi się, żebym po czyimś zachowaniu pomyślał, że jeżeli raz go wyprzedzę, to następnym razem zostanę przez niego ostro zatrzymany. Nie przypominam sobie takiej sytuacji. No, może raz się zdarzyło…

Chodzi o sytuację z Łukaszem Burligą. Pamiętam, że w przerwie meczu mówiłeś, że jego wejście powinno się skończyć czerwoną kartką. Na chłodno zdania pewnie nie zmieniasz?
Nie zmieniam. Jeżeli dostałbym w nogę postawną, a nie uniesioną, ten atak skończyłby się dla mnie poważną kontuzją, może nawet zerwaniem więzadeł. Prawdopodobnie do dzisiaj nie mógłbym wrócić na boisko.

Z jednego faulu zrobiła się spora afera. Wystarczy przypomnieć pomeczowe słowa Burligi, czy późniejszą reakcję prezesa Ruchu.
Taki faul, jaki popełnił Burliga, to w piłce praktycznie codzienność. Natomiast jego słowa… Nie chcę w to wnikać, ale wiem, że sam na pewno bym tak nie powiedział. Nawet gdybym miał taki zamiar, choć oczywiście nigdy go nie miałem.

Kiedykolwiek wcześniej spotkałeś się z komentarzem, że ktoś chciał cię utemperować?
Nigdy, ale pamiętajmy, że nie jestem zbyt długo w piłce seniorskiej. Na tym poziomie doszło tylko do tego jednego incydentu. Jeżeli chodzi o czasy juniorskie, to też sobie nie przypominam czegoś podobnego, więc pewnie po prostu coś takiego się nie zdarzyło.

Incydent z Burligą to jedyne negatywne wspomnienie z ostatniego półrocza?
Nie, bo nie nazwałbym tego negatywnym wspomnieniem. Powiedziałbym nawet, że było to pozytywne doświadczenie. Nauczyłem się, że trzeba dokładnie słuchać tego, co ktoś do ciebie mówi, i samemu uważać na to, co się mówi. Różne osoby mogą bowiem błędnie zinterpretować nasze słowa i później dochodzi do niepotrzebnych nieporozumień.

Kamil Mazek
Kamil Mazek Ruch Chorzów/screen

Z lepszych momentów należy wymienić pierwszą bramkę w Ekstraklasie.
Z pewnością. Akurat przyszedł ostatni mecz w roku, a ja w końcu strzeliłem. I to naprawdę ładną bramkę. A trzeba pamiętać, że nie strzelam za często z dystansu. Gram głównie na prawej pomocy, więc siłą rzeczy staram się strzelać głównie lewą nogą. A jestem prawonożny. Natomiast w przypadku tej bramki miałem możliwość oddania strzału prawą nogą i wyszło naprawdę ładne uderzenie.

Jesteś zadowolony ze swoich statystyk, czy te liczby powinny być jednak lepsze?
Ogólnie myślę, że moje statystyki powinny być trochę lepsze, ale też nie ma się co załamywać tymi, które miałem. Zostaje ciężko pracować, żeby wiosną częściej trafiać do siatki i zanotować więcej podań przy bramkarz kolegów.

Ogólnie jesienny wynik Ruchu musicie chyba uznać za więcej niż zadowalający?
Dokładnie. Przed sezonem prawie każdy zakładał, że będziemy walczyli o utrzymanie. Tymczasem wszystko potoczyło się inaczej. Niektórzy pewnie powiedzieliby, że to miła niespodzianka, ale sam nie wiem, czy nasze wyniki można określić w ten sposób. W końcu ciężko pracowaliśmy, żeby je osiągnąć. Nie chciałbym więc mówić o naszym miejscu w tabeli jako o zaskoczeniu.

Przepisem na sukces Ruchu jest mieszanka młodości z doświadczeniem? Z jednej strony ty, Patryk Lipski, Mariusz Stępiński, a z drugiej Łukasz Surma i Marek Zieńczuk?
Starsi zawodnicy bardzo pomagają nam, młodym, na boisku. Podpowiadają i korygują nasze ustawienie. A przede wszystkim kierują grą bez piłki. Ich podpowiedzi nie ograniczają się jednak tylko do meczów. Na treningach, a nawet poza murawą możemy liczyć na ich pomoc. Na swoim przykładzie mogę stwierdzić, że to wsparcie jest budujące. Dzięki niemu razem osiągamy lepsze wyniki.

Która z ich podpowiedzi dała ci najwięcej?
Nie ma chyba takiej, którą bym szczególnie zapamiętał. Na pewno – patrząc na ogół tych rad – zmieniłem podejście. W czasach juniorskich człowiek nie zwracał tak wielkiej uwagi na wynik, tylko cały czas dążył do tego, żeby strzelić kolejną bramkę. Natomiast w seniorach trzeba grać rozważniej. Kiedy np. wygrywamy 1:0 i zbliża się koniec spotkania, należy uporządkować grę, a nie szukać indywidualnych popisów, które mogą się skończyć stratą.

Co myślisz, gdy patrzysz na takiego Łukasza Surmę? 500 meczów w Ekstraklasie, a siły do biegania więcej niż niejeden młody.
Jesienią wystąpił we wszystkich meczach i w prawie każdym grał od pierwszej do ostatniej minuty. Bez wątpienia jest bardzo ważnym elementem naszej drużyny. Sam obecnie nie wyobrażam sobie Ruchu bez niego. Łukasz dużo nam podpowiada, a na boisku widać po nim ogromne doświadczenie. Wiadomo, kiedy powinno się podejść wyżej i zaatakować, a kiedy należy przetrzymać piłkę.

Zastanawiasz się, gdzie mógłbyś być w jego wieku?
(śmiech) Nie wybiegam aż tak daleko w przyszłość. Skupiam się na tym, co dzieje się teraz lub co może się wydarzyć w najbliższym czasie.

Potrafisz wyjaśnić, dlaczego Ruch gra diametralnie inaczej w każdym kolejnym sezonie – raz walka o utrzymanie, innym razem górna połowa tabeli?
(śmiech) Kiedy przychodziłem do Ruchu, od razu usłyszałem, że z drużyną jest tak, że w jednym sezonie zajmie trzecie miejsce, żeby w następnym bronić się przed spadkiem. Nie wiem, z czego to wynika. W tamtym sezonie byliśmy w dolnej połowie tabeli, ale na razie zajmujemy piąte miejsce i dążymy do tego, żeby na koniec być jak najwyżej.

Ten podział i ogólnie aktualny system rozgrywek przypadł ci do gustu, czy widziałbyś to wszystko inaczej?
Myślę, że aktualny system jest w porządku. Zresztą, dla mnie najważniejsze jest, żeby jak najwięcej grać. Im częściej będę miał okazję, żeby wyjść na boisko, tym lepiej. Wiem, że teraz dużo mówi się o tym, żeby zmienić system rozgrywek, ale nie zwracam na to większej uwagi. Nie będę miał problemu, żeby dostosować się do tego, co zdecydują władze ligi.

Wracając do Ruchu, warto przypomnieć, że kiedy schodziłeś z boiska, otrzymałeś owacje na stojąco. Fajne uczucie?
Owszem. To był pucharowy mecz z Wisłą, kiedy zagrałem po raz pierwszy od początku w pierwszej drużynie Ruchu. Grało mi się naprawdę dobrze, a widzowie podziękowali mi za ten występ. Wcześniej nie mogłem się natomiast za bardzo pokazać kibicom, a myślę, że swoim zachowaniem dali mi do zrozumienia, że chcą mnie częściej widzieć na boisku.

Atmosferę podczas Wielkich Derbów Śląska da się porównać z czymkolwiek?
Myślę, że nie. Już na kilka kolejek przed spotkaniem z Górnikiem czuć, że zbliżają się derby. To fajne, ale z drugiej strony łatwo się przez to przemotywować na to spotkanie. Wiem to po sobie. Za długo myślałem o tym meczu i nie wyszedł mi tak, jak chciałem.

Już niedługo kolejne derby. Na boisku spotkasz się pewnie ze swoim kolegą z Dolcanu, Szymonem Matuszkiem, który właśnie przeniósł się do Górnika.
Z Szymonem śmialiśmy się nawet niedawno, że po jego przeprowadzce będziemy mogli razem chodzić do kina (śmiech). Pisaliśmy też już do siebie, że widzimy się na Wielkich Derbach. Tym razem się jednak nie przemotywuję.

Przyjacielskie wyjście do kina przed czy po derbach?
Takie przyjemności to dopiero po meczu, ewentualnie w chwilach wolnych, na długo przed danym spotkaniem. Niezależnie jednak od tego, co się wydarzy podczas derbów i jaki będzie ich końcowy wynik, nadal będę miał z Szymonem dobre relacje, więc z wyjściem do kina nie będzie problemu (śmiech).

Jeżeli chodzi o atmosferę, to na Śląsku jest wiele konkurujących ze sobą zespołów. Nie brakowało ci tego w Warszawie?
W stolicy rzeczywiście tego nie widać. Każdy żyje Legią. Na Śląsku jest inaczej. Jest wiele klubów znajdujących się blisko siebie. W ogóle wydaje mi się, że na Śląsku bardziej żyje się piłką.

Kibice śląskich klubów są w różnych kontaktach. Sam to jakoś odczułeś?
Nie, nie przypominam sobie. Czasami jak wracam do mieszkania i jadę windą, to jednego dnia jest na niej napisane „Ruch”, innego „Ruch na szubienicy”, a jeszcze innego jest to przekreślone i widać jedynie napis „GieKSa”. I tak na zmianę. Natomiast jeżeli chodzi o jakieś sprzeczki z kibicami, to czegoś takiego nie doświadczyłem.

Pytam, bo w tym sezonie doszło do pewnego incydentu z udziałem Michała Helika…
No tak, on czegoś takiego doświadczył. Wracał z kolegą z meczu i spotkała go nieprzyjemna sytuacja. Myślę jednak, że osoby, które były za to odpowiedzialne, nie wiedziały, że Michał jest piłkarzem. To był raczej incydent na tle kibicowskim.

Powiedziałeś, że już wcześniej czuć, że zbliżają się derby. A jak to jest z meczem z Legią, podchodziłeś do niego jakoś szczególnie?
Nie pamiętam, co mówiłem przed pierwszym gwizdkiem, ale z perspektywy czasu muszę ocenić, że do meczu z Legią podchodziłem jak do każdego innego spotkania. Na pewno chciałem dobrze wypaść, ale tego chcę przecież zawsze.

Udało ci się nawet zaliczyć asystę, ale to raczej średnie pocieszenie?
Dokładnie. W pierwszych piętnastu minutach Legia nas znokautowała. 0:3 po kwadransie z takim przeciwnikiem – po takim czymś trudno się podnieść. Nasza bramka była jedynym plusem tamtego meczu – przynajmniej ten jeden raz potrafiliśmy odpowiedzieć Legii.

Wtedy po raz pierwszy wyszliście w specjalnych koszulkach. Szczęścia nie przyniosły.
To była fajna akcja ze strony klubu, że zagraliśmy w koszulkach Górnego Śląska. W kwestiach naszych motywacji i podejścia stroje nie zmieniały jednak niczego. Zresztą, jak na razie te koszulki nie są dla nas szczęśliwe – nie wygraliśmy w nich jeszcze żadnego meczu.

Ostatnio mówi się o twoim możliwym powrocie do Legii. Jest coś na rzeczy?
Wiem tyle, co przeczytałem w prasie. To plotki. Na chwilę obecną nie ma takiego tematu, a ja koncentruję się na grze w Ruchu.

Ale – czysto teoretycznie – byłbyś gotów wrócić do Legii już teraz, choć byłbyś pewnie tylko rezerwowym, czy jednak wolałbyś zostać w Ruchu?
Na kwestię ewentualnego transferu zawsze patrzę pod kątem możliwości gry. To jest dla mnie najważniejsze. Wiadomo, że kiedy byłem mały, moim marzeniem była gra w Ekstraklasie w barwach Legii. Na razie to mi się nie udało, ale teraz nie chcę się zastanawiać, czy kiedyś będę miał taką okazję. Nie chciałbym mówić o tym za dużo, bo to zwykłe gdybanie.

Ale o tym, czy to w tym roku udało ci się wszystko, co zaplanowałeś, chyba możesz powiedzieć?
Można powiedzieć, że wszystko się udało. Sportowo – zadebiutowałem w Ekstraklasie, strzeliłem w niej pierwszą bramkę, a do tego dochodzi jeszcze gra młodzieżowa reprezentacja Polski. Nie mogę również narzekać na życie prywatne, bo niedawno się zaręczyłem.

To, co najlepsze w 2015, przytrafiło ci się głównie w ostatnim półroczu. Sześć miesięcy i tyle wydarzeń – nie czujesz, że wszystko wokół twojej osoby dzieje się za szybko?
Raczej nie. Wydaje mi się, że to naturalna kolej rzeczy. Jeżeli masz odpowiedni wiek, zaczynasz grać w Ekstraklasie, pokazując się z dobrej strony, to później trafiasz do młodzieżowej reprezentacji. W końcu, żeby grać w lidze, musisz się czymś wyróżniać, a na kadrze potrzebują właśnie takich zawodników. W tym przypadku jedno łączy się z drugim.

Nie jesteś jedynym reprezentantem Ruchu w młodzieżówce.
No tak. Ruch zaczął wprowadzać nas, młodych zawodników, a my odwdzięczamy się za to zaufanie dobrą grą. Również trener młodzieżowej reprezentacji, Marcin Dorna, zauważył, że nasza współpraca wygląda naprawdę dobrze. Pewnie również dlatego chciał nas wprowadzić do kadry. W tej chwili jest nas trzech: ja, Patryk Lipski i Mariusz Stępiński. Do tego dochodzi jeszcze Michał Helik, który wcześniej był powoływany, ale ostatnio był kontuzjowany. A dzieje to się u Mariusza, a nie u mnie. Strzela jak na zawołanie i jeszcze dostał powołanie do pierwszej reprezentacji.

Najlepszy kontakt masz jednak nie z nim, a z Lipskim.
No tak, zawsze dzielimy pokój na zgrupowaniach kadry czy przedmeczowych klubu. W szatni też trzymamy się razem.

Czyli nie przeszkadzało ci, że nazwał cię kiedyś największym pantoflarzem w drużynie?
Ale to było powiedziane dla żartu (śmiech). Kiedy jesteśmy razem na zgrupowaniach, to „Lipa” zawsze się śmieje, że rozmawiam przez telefon. Ostatnio to się jednak zmieniło. Aktualnie to on więcej rozmawia przez telefon ze swoją dziewczyną, więc on jest większym pantoflarzem.

Sporo się działo u ciebie w 2015, a czego chciałbyś w 2016?
Nadal być podstawowym zawodnikiem Ruchu, a do tego poprawić swoje statystyki. To samo tyczy się młodzieżowej reprezentacji. Generalnie chciałbym zacząć Nowy Rok tak samo, jak skończyłem stary.

Więcej o RUCHU CHORZÓW

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24