Kocian: W klubowej Wigilii po raz pierwszy uczestniczyłem w Ruchu

Jacek Sroka/Dziennik Zachodni
Kibice Ruchu bardzo szybko pokochali swojego nowego trenera, a po ostatnich Wielkich Derbach Śląska nagrodzili go gromkimi brawami długo skandując jego nazwisko. Kim jednak tak naprawdę jest Jan Kocian?

Skoki narciarskie: Mistrzostwa Polski w Wiśle 26 grudnia

- Najtrudniej jest mówić o sobie, ale spróbuję się przedstawić polskim fanom. Prywatnie jestem człowiekiem rodzinnym, domatorem. Wolny czas najchętniej spędzam z najbliższymi w domu. Tam nic mnie nie goni, nie gorączkuję się, słowem mam spokój. W domu wszystko musi jednak być na swoim miejscu, panuje w nim porządek. Jako trener jestem dla zawodników bardzo wymagający. W piłce staram się dążyć do perfekcjonizmu, bo na boisku w drużynie wszystko musi do siebie pasować. Oczywiście nieraz przegrywam mecze, jak każdy w tym zawodzie, ale staram się robić wszystko, żeby tych porażek było jak najmniej - powiedział Jan Kocian.

Mógł zostać hokeistą

Kocian urodził się 55 lat temu w Zlatych Morawcach, niewielkim miasteczku położonym w pobliżu Nitry. Jako młody chłopak, jak każdy Słowak, nie tylko grał w piłkę, ale też próbował swych sił w hokeju. - U nas wszyscy zimą grali w hokeja, a latem w piłkę. Hokej uchodzi na Słowacji za sport numer 1. Na pewno hokeiści odnoszą większe sukcesy, bardzo wielu z nich występuje w lidze NHL. Sam postawiłem jednak na futbol i nigdy nie żałowałem tego wyboru - stwierdził niedoszły hokeista.

Jako zawodnik Kocian nie lubił się przeprowadzać. Dość powiedzieć, że w trakcie całej 18-letniej kariery reprezentował barwy tylko trzech klubów. - W moich piłkarskich czasach zawodnicy nie zmieniali drużyn tak często jak teraz. Nie było takiej mody. Przygodę z profesjonalną piłką zacząłem w Martinie. Drużyna grała w IIlidze czechosłowackiej, a ja zadebiutowałem w niej jako 17-latek. Później trafiłem do Dukli Bańska Bystrzyca, która grała w czechosłowackiej ekstraklasie. Poszedłem tam odsłużyć wojsko, ale po dwóch latach zdecydowałem się zostać i w sumie spędziłem w Bańskiej Bystrzycy aż dziewięć sezonów. Dukla była słowackim klubem wojskowym. W Czechach jej odpowiednikiem była Dukla Praga. Gdy zdecydowałem się zostać w klubie, dostałem etat oficerski, choć z wojskiem nie miałem wiele wspólnego. Dosłużyłem się stopnia porucznika, miałem nawet mundur czechosłowackiej armii, ale już dawno nie wisi on w mojej szafie - wspominał porucznik Kocian.

Na koniec kariery trafił do niemieckiego zespołu FC Sankt Pauli. Wyjechać za granicę wcale jednak nie było łatwo, bo żeby dostać zgodę, trzeba było spełnić trzy warunki: mieć skończone 30 lat, być reprezentantem kraju i rozegrać w czechosłowackiej ekstraklasie 200 spotkań.

Kocian w kadrze Czechosłowacji zaliczył 26 meczów. Tak naprawdę zaistniał w niej dopiero, gdy wyjechał do Niemiec. - Gdy grałem w Dukli, to w ka-drze zaliczyłem tylko cztery mecze. Bańska Bystrzyca była bardzo daleko od Pragi i nikt nie dostrzegał stamtąd Kociana. Powołania dostawali zawodnicy ze Sparty, Slavii czy Dukli Praga, bo oni byli pod ręką selekcjonerów. Dopiero po wyjeździe do Sankt Pauli zacząłem regularnie grać w reprezentacji. Miałem szczęście, bo wówczas stworzyła się u nas naprawdę mocna drużyna, a ukoronowaniem moich reprezentacyjnych występów była gra w finałach mistrzostw świata we Włoszech w 1990 r. - wspominał stoper czechosłowackiej kadry.

Był w kadrze kapitanem

W MŚ Czechosłowacja pokonała w grupie Stany Zjednoczone 5:1 oraz Austrię 1:0 i zapewniła sobie awans do 1/8 finału, w którym rozgromiła Kostarykę 4:1. Kocian nie tylko grał we wszystkich tych meczach, ale był także kapitanem kadry. Naszych południowych sąsiadów zatrzymali dopiero Niemcy. Późniejsi mistrzowie świata pokonali ich w ćwierćfinale 1:0. - Włochy miały wówczas taką ligę, jaką dziś ma Anglia. W Serie A grały wówczas największe światowe gwiazdy, a i tamtejsze stadiony robiły na nas ogromne wrażenie. Właśnie otwarto granice Czechosłowacji i po raz pierwszy nasi kibice mogli pojechać na zachód na mistrzostwa świata. Dopingowały nas tłumy rodaków. Z Niemcami przegraliśmy po rzucie karnym. Klins-mann padł w naszym polu karnym, a Matthaeus wykorzystał jedenastkę. Odpadliśmy z turnieju, ale graliśmy naprawdę dobrze, a dowodem były oferty zachodnich klubów. Gdy jechaliśmy na MŚ tylko ja z moim kolegą z Sankt Pauli Ivo Knoflickiem graliśmy za granicą. Po turnieju na zachód wyjechali wszyscy kadrowicze - powiedział Kocian.

Jako trener Kocian zmieniał miejsce pracy znacznie częściej niż jako zawodnik. Prowadził drużyny na Słowacji, w Czechach, Niemczech, Austrii, Chinach, a teraz z powodzeniem próbuje swych sił w Polsce. Jakie widzi różnice w pracy? - W Niemczech jest świetna baza, ale przede wszystkim jest ogromna konkurencja o miejsce w składzie. Tam każdy chce grać i daje z siebie wszystko na treningach. W Czechach i na Słowacji wszyscy chcieli grać w sobotę, ale w tygodniu nie dawali z siebie nic, albo dawali bardzo mało. Mnie to bardzo denerwowało i dlatego teraz w Ruchu powtarzam moim zawodnikom, że muszą w tygodniu dać mi sygnał, że chcą grać. Jeśli na treningu dadzą z siebie 100 procent, to w meczu będzie im łatwiej zaprezentować wszystkie swoje umiejętności. Cieszę się, że chorzowscy piłkarze to rozumieją i chcą pracować na zajęciach. Oczywiście wiele rzeczy wymaga jeszcze poprawy, ale idziemy w dobrym kierunku - stwierdził trener Niebieskich.

Propozycja z Ruchu nie była pierwszą ofertą pracy w Polsce, którą dostał Jan Kocian. Ze słowackim trenerem kontaktowały się wcześniej też inne kluby z naszej ekstraklasy, więc starał się przyglądać polskim rozgrywkom ligowym. - Rozmowy z Mariuszem Klimkiem potoczyły się bardzo szybko. Nie miałem czasu poznać zasad funkcjonowania Ruchu ani jego bazy treningowej. Do przyjęcia tej oferty na pewno nie przekonały mnie oferowane mi w Chorzowie pieniądze, ale filozofia działaczy Niebieskich, którzy postanowili odważnie postawić na młodzież. W Chorzowie nie ma presji, że muszę zająć trzecie czy piąte miejsce. Mam utrzymać Ruch w lidze i spokojnie wychowywać młodzież, sprawić, by ta drużyna grała coraz lepiej, a jeśli uda nam się awansować do grupy mistrzowskiej, to wszyscy będziemy się cieszyć - powiedział Kocian.

Klubowa Wigilia nowością

Słowak cieszy się, że może pracować w blisko kraju, bo gdy trenował chińskie kluby, to przez dwa lata nie mógł odwiedzić ojczyzny. Teraz gdy ma dzień lub dwa wolnego, to wsiada w samochód i za trzy godziny jest w Bańskiej Bystrzycy, gdzie znajduje się jego dom. Na co dzień w Chorzowie mieszka z nim żona. Dzieci trenera są już dorosłe i mają własne życie, ale cała rodzina Kocianów spotka się przy świątecznym stole. - Boże Narodzenie w Polsce i na Słowacji wygląda bardzo podobnie. Na wigilijnym stole też króluje opłatek, tyle że w moim domu jada się go z miodem. Tradycyjną zupą jest "kapustnica" albo zupa grzybowa. Jest też karp, do którego podajemy sałatkę ziemniaczaną. W pierwszy i drugi dzień świąt odwiedzamy rodzinę i przyjaciół. Ja zawsze jadę wówczas z żoną do jej rodziców - opowiada trener Kocian.

W swoim domu słowacki trener świętował już kilkadziesiąt Wigilii, ale na klubowym spotkaniu opłatkowym w Chorzowie był po raz pierwszy. - Na Słowacji i w Niemczech spotykaliśmy się po ostatnim treningu całą drużyną na uroczystej kolacji podsumowującej rundę. W klubowej Wigilii po raz pierwszy uczestniczyłem w Ruchu i bardzo mi się to spotkanie podobało. Wigilia kojarzy się nam z czasem spędzonym z rodziną, a Ruch to jedna wielka sportowa rodzina - dodał Jan Kocian.

Dziennik Zachodni

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24