Legia rozbiła Piasta w meczu o mistrzostwo. Tytuł już tylko formalnością

Konrad Kryczka
Legia Warszawa rozbiła Piasta Gliwice 4:0 i jest o krok od mistrzostwa Polski
Legia Warszawa rozbiła Piasta Gliwice 4:0 i jest o krok od mistrzostwa Polski Polska Press
Legia Warszawa nie powtórzyła błędu z poprzedniego sezonu i w decydującym o mistrzostwie starciu rozbiła Piasta Gliwice 4:0. Podopieczni Stanisława Czerczesowa wyprzedzili śląśki zespół o trzy punkty i tytuł mogą zapewnić sobie już w środę w Gdańsku, pokonując tamtejszą Lechię. By Piast wywalczył mistrzostwo, musiałby wygrać dwa ostatnie mecze sezonu i liczyć, że Legia w tym samym czasie zdobędzie zaledwie dwa punkty.

Jedni zapowiadali, że w Warszawie czeka nas finał sezonu, mecz decydujący o mistrzostwie Polski. Inni, w tym przedstawiciele obu zespołów, studzili gorące głowy, dając do zrozumienia, że niezależnie od tego, co wydarzy się przy Łazienkowskiej, walka o tytuł będzie się toczyła do samego końca rozgrywek. – Temu meczowi smaczku dodaje fakt, że grają ze sobą pierwsza i druga drużyna w lidze, ale pamiętajmy, że później zostają jeszcze dwa spotkania, które nie będą łatwe ani dla nas, ani dla Legii – mówił przed meczem bramkarz gości Jakub Szmatuła.

Trudno się nie zgodzić z postawieniem sprawy w ten sposób, aczkolwiek nie można było też bagatelizować wagi niedzielnego spotkania. W końcu jego wynik w dużym stopniu oddziaływał na sytuację w tabeli. Wygrana Legii dałaby jej niemal pewne mistrzostwo Polski, z kolei w przypadku zwycięstwa Piasta mielibyśmy do czynienia z sytuacją, w której gliwiczanie rozdają karty do końca rozgrywek.

To wszystko powodowało, że do końca nie było wiadomo, jakiego meczu możemy się spodziewać. Pierwsze minuty wskazywały na to, że dostaniemy powtórkę z finału pucharu Polski, czyli partię szachów. Żadna z drużyn nie zdecydowała się bowiem na otwartą grę. Z jednej strony nieśmiało atakował Piast, który pressingiem starał się zmusić obronę gospodarzy do nerwowego zachowania (i to parokrotnie mu się udało). Z drugiej mieliśmy legionistów, którzy starali się sforsować obronę gości, ale ich próby kończyły się zazwyczaj blokami rywali i w konsekwencji rzutami rożnymi.

Do 27. minuty „Wojskowi” nie mieli z tego żadnej korzyści, choć parokrotnie zagotowało się pod bramką Szmatuły. W końcu jednak zamieszanie w polu karnym gości zakończyło się golem. Piłkę do siatki wspólnymi siłami umieścił duet Jędrzejczyk-Lewczuk (bramka zaliczona temu drugiemu). To trafienie wyraźnie otworzyło mecz. Przebudzili się goście, którzy potrafili narobić zamieszania pod bramką Arkadiusza Malarza po centrach Patrika Mraza ze stałych fragmentów. Bramkarz Legii musiał się jeszcze wysilić przy mocnym uderzeniu Sasy Ziveca. Gospodarze nie pozwolili wbić sobie gola, za to sami – trochę niespodziewanie – tuż przed przerwą podwyższyli prowadzenie. Piłkę w polu karnym otrzymał Guilherme, który precyzyjnym strzałem pokonał Szmatułę.

Wydawało się więc, że w drugiej połowie gliwiczanie będą musieli ruszyć do szaleńczych ataków, aby wywieźć z Warszawy choćby punkt. I rzeczywiście zawodnicy Radoslava Latala na początku drugiej części spotkania potrafili nieco przycisnąć gospodarzy, ale nie wyniknęło z tego nic konkretnego. Z kolei Legii bez skrupułów wykorzystała pierwszą groźniejszą sytuację, jaką sobie stworzyła. Grę na lewą stronę rozrzucił Nikolić – piłkę otrzymał Kucharczyk, który fałszem zagrał wzdłuż bramki do nadbiegającego Hamalainena, który nie miał problemów z finalizacją akcji. Ten gol ewidentnie podłamał gliwiczan, którzy później musieli pogodzić się ze stratą jeszcze jednej bramki. Tym razem zdobytą przez Nikolicia z rzutu karnego, który został podyktowany za faul Heberta na Guilherme.

Skończyło się na 4:0, ale przy Łazienkowskiej mogło paść więcej goli. Z lepszym dorobkiem bramkowym spotkanie powinni zakończyć Nikolić i Hamalainen, ale obu świetnie zatrzymywał Szmatuła. Momentami bramkarz gości był tak zirytowany postawą defensywy, że przypominał Dusana Kuciaka, który w przeszłości bardzo ekspresywnie wyrażał swoje niezadowolenie z gry kolegów. Sam Piast mógł natomiast zdobyć przynajmniej bramkę honorową. Martin Bukata sprawdził Malarza po ładnej dla oka indywidualnej akcji, z kolei Martin Nespor próbował trafić z ostrego kąta, ale jego uderzenie przeszło obok słupka.

TOP 5 frajersko zaprzepaszczonych tytułów mistrza Polski

Wróć na gol24.pl Gol 24