Manuel Junco (Wisła): Przyjdą momenty, że trzeba będzie prowadzić trudne rozmowy z piłkarzami

Rozmawiał Bartosz Karcz
Pierwszy mecz Wisły, jaki zobaczył w roli wiceprezesa klubu Manuel Junco, to spotkanie z Lechem, w którym zespół pokazał się z dobrej strony
Pierwszy mecz Wisły, jaki zobaczył w roli wiceprezesa klubu Manuel Junco, to spotkanie z Lechem, w którym zespół pokazał się z dobrej strony Grzegorz Dembiński
- Jestem na sto procent przygotowany do pełnienia moich obowiązków. Pewnie przyjdą momenty, że trzeba będzie prowadzić trudne rozmowy, ale jestem pewny tego, że Wisła będzie szła w górę - mówi w drugiej części rozmowy z nami Manuel Junco, nowy wiceprezes ds. sportowych „Białej Gwiazdy”.

Tu przeczytasz pierwszą część rozmowy z Manuelem Junco

- Jak to się stało, że pracując w dziale marketingu w Wiśle Kraków, zaczął Pan w pewnym momencie zajmować się również sportowymi sprawami w klubie, skautingiem, opieką nad piłkarzami?

- Można powiedzieć, że to poszło dwutorowo. Pomagałem piłkarzom hiszpańsko- i portugalskojęzycznym, którzy grali w Wiśle. W adaptacji w Krakowie, w załatwianiu prostych, codziennych spraw. To była zupełnie naturalna rzecz i traktowałem to jako czystą przyjemność. Z drugiej strony, krótko po tym, jak zacząłem pracować w Wiśle, poznałem Paco Herrerę. Byłego piłkarza, który w tamtym okresie związany był z Liverpoolem, gdzie był analitykiem. Zaproponował mi, żebym zajmował się centralną Europą dla tego klubu. Porozmawiałem o tej propozycji z prezesem Wisły Ludwikiem Mięttą-Mikołajewiczem. Prezes podszedł ze zrozumieniem do sprawy, powiedział, że z Liverpoolem nie będziemy wchodzić sobie w drogę, bo interesujemy się innymi piłkarzami. Mogłem zatem jednocześnie pracować dla obu klubów i nie naruszać interesów żadnego z nich.

- Utrzymuje Pan kontakt z zawodnikami, którym pomagał Pan w Wiśle?

- Jeśli pracujesz w klubie piłkarskim, to szybko zdajesz sobie sprawę, że kontakty międzyludzkie są w nim specyficzne, wynikają one z emocji, jakie niesie ze sobą sport. Nawiązuje się taka wyjątkowa więź. I tak jest również między mną a tymi piłkarzami, którzy kiedyś tutaj grali. Może nie dzwonimy do siebie codziennie, ale jeśli widzę, że któryś z nich osiąga sukces, to zawsze wyślę przynajmniej SMS-a z gratulacjami, złożę życzenia powodzenia. Są też sytuacje, kiedy spotykamy się przy różnych okazjach. Na przykład w Poznaniu po naszym meczu z Lechem wpadłem na Darka Dudkę. Serdecznie się przywitaliśmy. To było bardzo miłe.

- Wracając do roli skauta, to w końcu rozstał się Pan jednak z Liverpoolem. Anglicy z Pana zrezygnowali, czy to była Pana decyzja?

- Zadecydowały bardziej sprawy rodzinne. Moja praca polegała na tym, że praktycznie cały czas byłem w podróży. Moja żona nie do końca była zadowolona z takiego trybu życia, bo właściwie nie mieliśmy dla siebie czasu, a ja byłem też coraz bardziej zmęczony. Musiałem podjąć decyzję o rezygnacji. Zakończyłem współpracę z Liverpoolem w 2012 roku.

- Jest jakiś zawodnik, który trafił z Pana polecenia do drużyny z Anfield Road?

- Nie można tak na to patrzeć, bo specyfika tej pracy nie pozwala na taką ocenę, że jeden zawodnik jest od tego skauta, a inny od drugiego. To jest praca zespołowa. Działa to trochę na krzyż. W jeden weekend jechałem oglądać danego zawodnika i go oceniałem, a w następnym tego samego gracza oglądał ktoś inny. Ja z kolei jechałem oglądać piłkarza, którego tydzień wcześniej oceniał inny skaut. Jednego zawodnika musiało zobaczyć przynajmniej pięciu skautów. I dopiero gdy wszyscy oceniali go pozytywnie, można było myśleć o przejściu do następnego kroku, czyli zastanawiać się, czy warto na takiego piłkarza wyłożyć pieniądze. Dlatego nie mogę powiedzieć, że z mojego polecenia trafił taki czy inny zawodnik do Liverpoolu. Mogę natomiast mówić o zawodnikach, których jeździłem oglądać. Na tej liście byli m.in. Luka Modrić czy Martin Skrtel.

- Skoro był Pan zmęczony pracą skauta, to skąd w Pana życiorysie znalazł się klub z MLS, Columbus Crew, w którym pracował Pan w podobnym charakterze?

- Po tym jak zakończyłem pracę w Liverpoolu nieco odpocząłem, ale w pewnym momencie chciałem zmienić coś w swoim życiu. Myślałem, że może wyjadę do Stanów Zjednoczonych. Poznałem Gregga Berhaltera, trenera Columbus Crew i człowieka, który odpowiada za transfery w tym klubie. Nawiązaliśmy współpracę, ale okazało się, że nie będę mieszkał w Ameryce, a oglądał głównie piłkarzy w Europie. Zostałem więc w Polsce, choć musiałem obserwować zawodników nie tylko na Starym Kontynencie. Tak naprawdę podróżowałem po całym świecie, jeśli tylko wymagała tego sytuacja.

- Kiedy zakończyła się ta współpraca z Columbus Crew?

- Gdy otrzymałem propozycję z Wisły. Uznałem, że to tak ciekawa oferta, iż warto zmienić pracę i podjąć wyzwanie w Krakowie. Nawet jeśli nie wykonywałem wcześniej pracy dyrektora sportowego, nie byłem wiceprezesem klubu, to w mojej ocenie niewiele to zmienia. To, że na wizytówce nie miałem napisanej takiej funkcji, nic nie oznacza, bo mogę zapewnić, że przez wiele lat wykonywałem mnóstwo takiej pracy, która pozwoli mi teraz odnaleźć się na tym stanowisku.

- Żona pewnie ucieszyła się, że pojawiła się propozycja z Wisły, bo teraz częściej będzie Pan w domu. Nie będzie Pan już znikał na całe weekendy.

- Nie do końca tak to wygląda, bo w ostatnią niedzielę byłem na meczu z Lechem, a w sobotę oglądałem mecz naszych siedemnastolatków. Pracuję każdego dnia, choć może rzeczywiście trochę tego czasu będę miał więcej dla rodziny. Poznań jest jednak nieco bliżej domu niż Panama, do której też latałem oglądać zawodników.

- Jaka jest Pana wizja pracy w Wiśle? Sytuacja finansowa klubu nie jest tak dobra, jak kilka lat temu, gdy pracował Pan już tutaj, a „Biała Gwiazda” mogła sobie pozwolić wtedy na ściąganie najlepszych zawodników w Polsce.

- Sytuacja jest teraz rzeczywiście inna, ale klub jest przecież ten sam. Każdy okres ma swoje wyzwania i na nich musimy się koncentrować. Teraz najważniejszym z nich jest piątkowy mecz z Bruk-Betem Termalicą. Później będą kolejne zadania. Dla piłkarzy, dla mnie czy moich współpracowników. Jedno jest pewne - Wisła jest klubem, który ma ogromny potencjał. Jeśli natomiast pada pytanie o moją wizję, to powiem w ten sposób. Dzisiaj mamy zespół, w którym jest wielu bardzo doświadczonych zawodników. I my chcemy mocno korzystać z tego doświadczenia na wielu płaszczyznach. Mamy też jednak młodych graczy. Oni też muszą czuć, że mają w Wiśle możliwość rozwoju, że nie ma sztucznej bariery między pierwszym zespołem a resztą. Jeśli uda nam się stworzyć taką sytuację, że to wszystko będzie jak jeden dobrze działający organizm, to będę zadowolony.

- Jednym z Pana podstawowych zadań będzie dbanie o to, żeby drużyna prezentowała odpowiedni poziom. Z końcem sezonu praktycznie połowie zespołu kończą się kontrakty. Zastanawiacie się już w klubie, komu zaproponować przedłużenie umowy, czy jest jeszcze za wcześnie na takie ruchy?

- To, czego teraz najbardziej potrzebujemy, to zwycięstwa w lidze. Start nie był najlepszy i musimy odrabiać straty. Dlatego wszystko wokół pierwszej drużyny musi koncentrować się teraz właśnie na tym. Patrzymy jednak, jak piłkarze podchodzą do swoich obowiązków. Na razie wszyscy pracują bardzo ciężko i można mieć satysfakcję, że tak właśnie traktują grę w Wiśle. Przyjdzie oczywiście moment, gdy trzeba będzie sobie odpowiedzieć na pytanie, kogo będziemy widzieć w drużynie również w następnym sezonie. Myślę jednak, że na to jest za wcześnie. Mamy jeszcze trochę czasu.

- Przy podejmowaniu decyzji o pracy w Wiśle pewnie zdawał Pan sobie sprawę, że nie jest to już zespół, który ogrywał w lidze wszystkich rywali. Ma Pan też świadomość, że w związku z sytuacją w klubie przyjdą pewnie takie momenty, iż trzeba będzie prowadzić trudne rozmowy z zawodnikami, np. jeśli pojawią się opóźnienia w wypłatach pensji?

- Dzisiaj rzeczywiście są inne czasy od tych, kiedy Wisła pewnie i z dużą przewagą wygrywała ligę. Teraz nie ma w ekstraklasie zespołu, który byłby w stanie tak zdominować rozgrywki, jak „Biała Gwiazda” przed kilkoma laty. Ekstraklasa jest bardzo trudna. Każdy może w niej wygrać z każdym, wystarczy popatrzeć na tabelę, jaka jest spłaszczona. Wracając natomiast do pytania, jestem na sto procent przygotowany do pełnienia moich obowiązków. Pewnie przyjdą momenty, że trzeba będzie prowadzić trudne rozmowy, ale jestem też pewny tego, że Wisła krok po kroku będzie szła w górę. I to na wielu płaszczyznach. Jestem przekonany, że poradzimy sobie ze wszystkimi problemami. Mam ogromną wiarę w ten klub, bo widzę, jak ludzie to niego podchodzą, jak bardzo go kochają. Tutaj naprawdę widać ogromną więź. Między ludźmi w klubie, ale również między kibicami i piłkarzami. To naprawdę jest coś wyjątkowego, jeśli porównać to z wieloma innymi klubami. Wystarczyło popatrzeć, jak zawodnicy cieszyli się w Poznaniu po strzelonej bramce razem z naszymi fanami, żeby choć trochę zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.

Tutaj przeczytasz część pierwszą rozmowy z Manuelem Junco

Tu znajdziesz więcej najnowszych informacji o piłkarzach Wisły Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Manuel Junco (Wisła): Przyjdą momenty, że trzeba będzie prowadzić trudne rozmowy z piłkarzami - Dziennik Polski

Wróć na gol24.pl Gol 24