Przedstawiamy: kibice Steauy i Stadionul National (WIDEO)

Szymon Jaroszyk
Stadionul National, stadion Steauy Bukareszt
Stadionul National, stadion Steauy Bukareszt wikimedia commons
Rumuni dumnie zapowiadają komplet 55-tysięcy widzów na dzisiejszym meczu z Legią, bilety rozeszły się jak świeże bułeczki. Czy to oznacza, że Steaua zagra dziś w dwunastu? Na pewno obco na Stadionul National nie będą się czuli piłkarze Legii, i to nie tyle ze względu na fakt, że już na nim grali przed dwoma laty…

George Becali, ekscentryczny właściciel Steauy, podziwia swoją drużynę zza krat

W poniedziałek prześwietliliśmy rywali Legii pod względem piłkarskim. Na ostatnie godziny przed meczem przedstawiamy kibiców Steauy oraz stadion, na którym zostanie rozegrany najważniejszy dla Wojskowych mecz od 17 lat.

Będzie piekło

Wszystkie miejsca na Stadionul National mają dziś być zajęte, ale czy to oznacza, że gospodarze zgotują warszawiakom kibicowskie piekło? Wiele na to wskazuje. Fani Steauy to ścisła czołówka rumuńskiej sceny kibicowskiej, jeśli nie liderzy. Kluczowy moment dla zorganizowanego ruchu kibicowskiego to koniec 1995 rok, gdy powstała grupa Armata Ultra odpowiedzialna za koordynowanie działań fanów. Czyli oprawy, organizację dopingu, wyjazdów, gadżety. Wkrótce potem powstały dwie kolejne formacje, a dziś jest już ich przynajmniej kilkanaście. Co ciekawe fani z poszczególnych grup mają swoje sektory. Pod względem dopingu Rumuni podobnie jak i całe Bałkany potrafią doprowadzić stadion do wrzenia, w dużej mierze dzięki swojej południowej gorącej krwi. Jak śpiewy to na całe gardło, bez przyciszania, bardzo melodyczne. O ile drużyna prowadzi lub gra z wielkim zaangażowaniem, w przeciwnym razie fanatycy tracą ząb i werwę. Szybka bramka mile widziana! Na polskich stadionach jest na odwrót, często im gorszy wynik, tym głośniejsze śpiewy.

Pod względem opraw ultrasi Steauy to w końcu godni rywale dla warszawskich Nieznanych Sprawców. Artyści trybun przeciwnika Legii całkiem nieźle odnaleźli się na ogromnych trybunach Stadionul National, gdzie pokusili się już o kilka choreografii. Coraz lepiej wychodzą im kartoniady, co najmniej przyzwoicie malują także sektorówki, nie obce są i prezentacje łączące kilka elementów. O słabości do pirotechniki nawet nie ma co wspominać.

W Warszawie tłumów Rumunów nie ma co się jednak spodziewać, dla wielu kibiców z Bukaresztu pucharowe wojaże są po prostu zbyt drogie. Ponad pół tysiąca przyjezdnych będzie świetnym wynikiem.

Skąd my to znamy?

Gdy rumuński klub stawał na drodze do piłkarskiego raju Zagłębiu Lubin w 2007 roku, fani Miedziowych na mecz rewanżowy udawali się na obiekt Steauy - Stadionul Ghencea. Od tego czasu 27-tysięczna arena niewiele się zmieniła – jednopoziomowe trybuny, czerwone i niebieskie krzesełka, niewielki dach oraz przyzwoite zaplecze. W takich warunkach mistrz Rumuni rozgrywka większość meczów ligowych, ale na spotkania pucharowe przenosi się już na ukończony przed dwoma laty Stadionul National. Często z resztą porównywany do polskiego Stadionu Narodowego. Obie areny powstały na zgliszczach swoich legendarnych poprzedniczek – Stadionu Dziesięciolecia i Stadionul National Lia Manoliu. Projektanci byli ci sami, stąd podobieństwa widoczne gołym okiem, o czym za chwilę. Budowy w obu stolicach przez ponad rok trwały równocześnie. Na finiszu pierwsi byli Rumunii, choć jak i w przypadku warszawskiego obiektu nie obyło się bez liczonych w długich miesiącach opóźnień. O tym jak bardzo czekano na otwarcie doskonale świadczy fakt, iż na pierwszy dzień otwarty wybrało się blisko 100 tys. osób. Na inaugurację zaplanowano mecz z Argentyną, ale ze względu na zawirowania wewnątrz kadry Albicelestes (zmiana trenera) do spotkania nie doszło. Rumuni poczekali więc na mecz eliminacji Euro 2012 z Francją. Z otwarcia areny najbardziej zapamiętana została jednak… fatalna murawa. Kępy nieukorzenionego jeszcze zielonego dywanu chwilami zagrażały zdrowiu piłkarzy. Kibice byli jednak zadowoleni i dumni, wypełniony 55-tysięcznik robił wrażenie (ledwie 3 tys. miejsc mniej niż na SN).

Nie kontekst historyczny ani problemy podczas budowy sprawiły jednak, że Stadion Narodowy i Stadionul National nazywa się braćmi. To przede wszystkim ze względu na pojemność, niemal identyczny układ trybun oraz bardzo podobny zamykany dach, dzięki czemu oba obiekty od środka wyglądają – pomijając kolorystykę krzesełek – bliźniaczo. Wracając do siedzisk, to w obu przypadkach projektanci zastosowali mozaikę barw narodowych, a same krzesełka pochodzą od tej samej polskiej firmy. Część legionistów mająca już za sobą występ na Stadionie Narodowym w Bukareszcie specjalnie obco czuć się nie powinna. Ponadto przed dwoma laty warszawiacy poznali już arenę podczas meczu z Rapidem. Rumuńskie kluby ochoczo wykorzystują bowiem Stadionul National w trakcie występów w pucharach.

Podobieństwa do Stadionu Narodowego kończą się jednak po opuszczeniu trybun. Fasada rumuńskiej areny jest bowiem znacznie skromniejsza, a składają się na nią setki betonowych kolumn. Znacznie różni się i zaplecze. To w Bukareszcie posiada zdecydowanie mniejszą powierzchnię komercyjną, nie ma także parkingów podziemnych co zmniejsza możliwości zarobkowe obiektu, ale i wiązało się z dużymi oszczędnościami. Koszt budowy oscylujący wokół miliarda złotych w lwiej części pokryło miasto Bukareszt, niewielkie wsparcie finansowe było za to z budżetu centralnego. Dla przypomnienia warszawski obiekt kosztował prawie dwa razy tyle.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24