Spojrzenie z kanapy: Wielki łódzki Widzew cz. 1 [BLOG]

Filip Błajet
Widzew Łódź
Widzew Łódź Jarosław Kosmatka / Polska Press
Wielkie drużyny kształtują wielkie mecze, a tych Widzew w latach 80-tych miał bez liku. Nie bez kozery to łódzka drużyna uważana jest za najlepszy klubowy polski zespół w historii.

Praktycznie jedyną drużyną, która sukcesami w europejskich pucharach nawiązała do osiągnięć Widzewa, jest Górnik Zabrze. Jednak to ekipa dowodzona przez Bońka i spółkę pokonywała bardziej renomowanych rywali, a i największe osiągnięcie zanotowała w tych zdecydowanie najbardziej prestiżowych rozgrywkach Europy.

Troje architektów

Potęgę łódzkiej ekipy od podstaw budowało trio Ludwik Sobolewski – Leszek Jezierski – Stefan Wroński. Ten ostatni był człowiekiem od zadań specjalnych, takim, który nie bał się ubrudzić sobie rąk. Jeśli trzeba było, to potrafił spać na klatce schodowej, byle tylko ściągnąć zawodnika do swojego ukochanego klubu. Jezierski był trenerem, który szturmem przeprowadził drużynę do pierwszej ligi i to z nim zdobywała ona pierwsze ekstraklasowe szlify. Choć nigdy nie spił śmietanki z sukcesów Widzewa, to jego wkład w budowanie podwalin pod liczącą się w Europie drużynę jest nie do podważenia. Architektem sukcesu był także prezes Sobolewski, być może największy wizjoner polskiego futbolu w historii. Wprowadzał on w Łodzi europejskie standardy, mimo że przed pucharowymi meczami swojego zespołu nigdy nie widział baz czołowych drużyn Starego Kontynentu. To właśnie ta trójka miała niebagatelny wpływ na ukształtowanie się najlepszej polskiej drużyny lat 80-tych.

Mirosław Tłokiński określił ówczesną ekipę mianem „parszywej dwunastki” i bez wątpienia było to trafne porównanie. Widzew w dużej mierze składał się z piłkarzy niechcianych w innych drużynach, ale za to z charakterem i ambicją, którym daleko było do tytułu „grzecznych chłopców”. Nawet Boniek wylądował w Łodzi, bo w Zawiszy, po zwyzywaniu bydgoskiego mistrza olimpijskiego Zdzisława Krzyszkowiaka, nikt zatrzymać go nie chciał. Folklor łódzkiej szatni świetnie oddaje krótka przypowiastka. Gdy jeden z młodych zawodników wszedł do szatni i zobaczył strugi papierosowego dymu, zapytał – Panowie, to Wy tu palicie? na co Boniek szybko odpowiedział – jak Ty chcesz grać w piłkę, skoro boisz się dymu? Jednak Jezierski, a później Machiński, Waligóra i Żmuda potrafili tak utemperować oraz ukierunkować zespół, aby cała agresja i piłkarska złość trafiała w rywali.

Nietypowe metody Jezierskiego

Jezierski, tak samo jak jego następcy, budował charakter drużyny w bardzo pomysłowy sposób. Otóż co środę odbywały się gierki treningowe, a każdy z zawodników do puli wrzucał w przeliczeniu na dzisiejszą walutę około 15 złotych. Dodatkowo każda bramka różnicy była warta 5 złotych od głowy. Drużyna, która wygrywała, zgarniała całą stawkę. Dzięki temu piłkarzom nie brakowało motywacji, a grając o pieniądze, doskonale odwzorowywali agresję towarzyszącą prawdziwym starciom. Skoro nikt nie odstawiał nogi na treningu, to i w trakcie prawdziwego meczu żadnemu z zawodników nie brakowało odwagi w ostrych starciach. Takie gierki nie tylko hartowały poszczególnych graczy, ale także scalały drużynę i tworzyły ducha zespołu.

To właśnie siłą fizyczną, kondycją i ambicją Widzewiacy nadrabiali braki techniczne w starciach z najlepszymi zespołami Europy. W lidze polskiej wyniki również były co najmniej zadowalające. Już w drugim sezonie po powrocie do pierwszej ligi łodzianie zdobyli wicemistrzostwo i zakwalifikowali się do europejskich pucharów. Z ławki trenerskiej dowodził już jednak Kowalski, a nie skonfliktowany z zawodnikami Jezierski. Szkoleniowiec, który był architektem sukcesu, nigdy nie mógł go w pełni skonsumować. Piłkarze poczuli się na tyle pewnie, aż zyskali poczucie, że poradzą sobie bez trenera. Zawodnicy przestali wierzyć w umiejętności trenerskie swojego szkoleniowca, a za plecami nazywali go karaluchem. Tego Jezierski już znieść nie mógł i pożegnał się z zespołem, który swój szczyt formy miał osiągnąć dopiero za kilka lat. Gdyby nie świetna książka Marka Wawrzynowskiego, to większość kibiców pewnie nigdy nie dowiedziałaby się o jego udziale w budowie potęgi Widzewa.

Już w swoim pierwszym podejściu do europejskich pucharów łodzianie pokazali piłkę najwyższych lotów. W pierwszej rundzie Pucharu UEFA Widzewiacy trafili na Manchester City, czyli ówczesnego wicemistrza Anglii i byli przez ekspertów skazywani na pożarcie. Trener The Citizens powiedział nawet, że mają z nami takie szanse, jak Żydzi w komorze gazowej. Na Maine Road Polacy przegrywali już 0-2 i wydawało się, że wszystko jest już ustalone, gdy na kilkanaście minut przed końcowym gwizdkiem Boniek zdobył kontaktowego gola atomowym strzałem z dystansu. Przed upływem regulaminowego czasu gry Murzyn zdążył jeszcze wyrównać, pewnie wykorzystując rzut karny. W rewanżu zawodnicy Widzewa bronili się umiejętnie i rozsądnie, a piłkarze z Wysp Brytyjskich nie byli w stanie przebić się schematycznymi atakami w angielskim stylu przez skonsolidowane zasieki defensywne łodzian. Mecz zakończył się wynikiem 0-0, który zapewniał promocję kopciuszkowi z Polski. Choć PSV w następnej rundzie okazał się zbyt mocny dla Widzewa (3-5 w Łodzi), to widać już było, że rodzi się tam zalążek drużyny gotowej rywalizować z najlepszymi w Europie.

Pisząc tekst korzystałem z książki Marka Wawrzynowskiego „Wielki Widzew”

obserwuj autora na twitterze: filipmfn
polub fanpage na facebooku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24