Wieczór jednego aktora w Szczecinie. Dariusza Wdowczyka (KOMENTARZ)

Szymon Jaroszyk
Dla takich chwil warto żyć – musiał pomyśleć sobie Dariusz Wdowczyk w 72. minucie meczu, gdy Marcin Robak podwyższył na 5:1. Pogoń zdemolowała, zmasakrowała i zgniotła Lecha, ponoć największego rywala Legii (zaraz po samej Legii) w walce o mistrzostwo. Pogoń autorstwa „Wdowca”, który ostatnie tak piękne chwile przeżywał w 2006 roku podczas mistrzowskiej fety, po poprowadzeniu Legii do mistrzostwa Polski. A kto wie, może i wczorajszy pogrom lepiej mu smakuje, niż mistrzostwo?

To miał być jeden z najciekawszych meczów 23. kolejki, przez komentatorów i ekspertów uważany za obowiązkowy punkt programu. Lechici niezłym startem udowodnili nie tylko, że chcą liczyć się w walce o "majstra" goniąc Wojskowych, ale i że jest życie w Poznaniu po Bartoszu Ślusarskim i Macieju Murawskim. Awanturników w sposób elegancki wyrzucono z klubu, przy czym szatnia się nie rozerwała, a wcale nie łatwe zwycięstwo nad Śląskim dowiodło, że piłkarze stanowią nie przypadkowe zbiegowisko, lecz drużynę. Trudny mecz w Szczecinie miał to tylko przypieczętować. "Portowcy" natomiast odnieśli w Gdańsku niemal poczwórne zwycięstwo: bo w derbach, bo na wyjeździe, bo w dziesiątkę. W końcu też po dramatycznych okolicznościach, a nic nie dodaje drużynie takiego kopa, jak heroiczny tryumf rodzący się w bólach. I właśnie te dwie naładowane dobrymi emocjami zespoły miały się spotkać przy Karłowicza. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały więc, że w Szczecinie emocje będą przednie, a wrażenia spotęguje otoczka pełnych i tętniących życiem trybun.

I tak właśnie było, choć tylko do ostatniego gwizdka sędziego kończącego pierwszą połowę. Wtedy było już jasne, że lechici wyjadą ze Szczecina nie tyle pokonani, co rozgromieni, pytanie tylko jak wysoko. Demony wrócą, coś zaczęło się ledwie układać, a znów trzeba będzie stawiać na nowo – ale to już poznański problem, w Szczecinie piłkarska fiesta. Bohater? Marcin Robak – skandują trybuny, które piłkarz doprowadził do ekstazy. Jak on to zrobił? – pytało zapewne wielu fanów między sobą na stadionie, po meczu pytali i dziennikarze. Snajper ochoczo odpowiadał, choć zapewne sam… nie znał odpowiedzi. Bo to był jego mecz życia. Wiem, teoretycznie nie mam prawa tak mówić, bo jeszcze wiele spotkań i lat na boisku przed Marcinem, ale na podstawie jego dotychczasowego dorobku ciężko oprzeć się wrażeniu, że pięć razy w jednym meczu piłki do siatki już nie zapakuje, przynajmniej na takim poziomie. Szczeciński bello di notte.

Bohaterów Pogoni było więcej, ale największy spośród nich cały mecz przesiedział na ławce. Mowa o Dariuszu Wdowczyku, największym wygranym. Gdy skrócono mu karę za korupcję wielu kręciło nosami, że niepotrzebnie, że jak zawinił to niech cierpi, że sprawy zbyt świeże. I faktycznie szybsze rozgrzeszenie Wdowca mogła burzyć krew, zwłaszcza po przywołaniu wspomnień jak sam krytykował w mediach proceder, w którym brał udział. Początki na nowej-starej drodze życia choć tak dobrze znanej, były jednak wyboiste. Szkoleniowca z marką ale i wielką skazą zatrudniała Pogoń, choć chyba bardziej można tu mówić o daniu szansy oraz – co ważniejsze – sporym kredycie zaufania. Wszyscy doskonale pamiętamy przecież pierwsze miesiące Wdowczyka w Szczecinie, Pogoń grała fatalnie, nerwowych ruchów jednak nie było ani w szatni, ani w gabinetach prezesów. Jak rzadko w ekstraklasie w krytycznej sytuacji nie zabrakło cierpliwości, i to nawet wiosną, gdy sytuacja wiele się nie poprawiła. Nie ma się co oszukiwać, gdyby jesienią było równie słabo… ale nie było! Pogoń Wdowczyka zaskoczyła. Nie było kieleckiego zaangażowania (jak za Ojrzyńskiego), tiki-taki Cracovii, dominacji Legii ani nawet strzeleckich popisów, mimo to szczecinianie pod wodzą Wdowca wypracowali swój własny styl, swój pomysł nie tylko spokojne utrzymanie, ale i wspinaczkę w górę tabeli. Prawdziwy czarny koń. Wdowczyk tryumfował, a wielka nagroda była blisko. Po podziękowaniu za współpracę Waldemarowi Fornalikowi prezes PZPN Zbigniew Boniek na poważnie rozpatrywał kandydaturę trenera Pogoni, już samo to dla Wdowczyka musiało być aż nadto nobilitacją. Ale kto wie, wszystko przed nim tym bardziej że…

Wiosna – wielkie wyzwanie. Wszyscy mamy dobrze w pamięci, jak przed rokiem Górnik autorstwa Adama Nawałki po świetnej rundzie jesiennej wiosną przegrywał wszystko co się da, na potęgę. Sytuacja dość podobna, w obu klubach drużynę trzeba było budować nie klasą piłkarzy, a swoim pomysłem. Obu trenerem to się udało, ale Nawałka popełnił jakiś katastrofalny w skutkach błąd. Wdowczyk również mógł się tego obawiać, ale póki co wszystko idzie lepiej, niż zgodnie z planem. Sześć punktów i osiem zdobytych bramek na start w dwóch meczach – Szczecin w raju, ale czy nie za wcześnie na ocenę?

Ciężko oczekiwać, aby Pogoń szła na mistrza, ale pierwsza ósemka to już cel minimum. Wdowczyk na początku swojej przygody z portowcami najpierw nie strącił poprzeczki, a teraz sam ją sobie podnosi, niemal podsadzany przez swoich piłkarzy. Swoją drużynę, bo choć transfery tej zimy przy Karłowicza wyglądały co najmniej obiecująco, to przecież nadal nie ma mowy o luksusie, a skład ponadprzeciętnie odmłodzonej defensywy na Lecha budził u kibiców więcej obaw, niż nadziei z powodu ogrywania młodzieży.

Cudotwórca? Od Cudów to jest Franciszek Smuda, Wdowczyk po prostu udowodnił, że branżowa „odsiadka” wcale a wcale nie ugodziła w jego warsztat, który systematycznie musiał odświeżać, doskonalić się. Co cechuje też dobrego trenera potrafił wytrzymać spore obciążenie, wytrzymał presję nie tylko złych wyników, ale i krytyków widzących w nim ciągle czarną owcę. Jego przeszłość nie przeminęła przecież bezpowrotnie, cień afery korupcyjnej pewnie będzie się za nim ciągnął do końca kariery. Początkowe słabe wyniki były dla szyderców dobrą okazją do przypominana wcale nie tak dawnych grzechów. A więc zwykłym kibicom, zacietrzewionym przeciwnikom ale i w końcu samemu sobie Wdowczyk musiał udowodnić, że nadal potrafi. Z tym obciążeniem, w miarę systematycznie budował swoją drużynę, choć pewnie ze znacznie mniejszą pewnością niż kiedyś, próbując większej ilości różnych wariantów ustawienia czy niepierwszej jakości piłkarzy.

Jednoczesna odbudowa pewności siebie i Pogoni powiodła się, pogrom Lecha był tego ostatecznym przypieczętowaniem. Tak dobrej atmosfery wokół piłki w Szczecinie nie było od powrotu do ekstraklasy, wczoraj 13 tys. widzów wyszło ze stadionu w szampańskich nastrojach. Pogoń jest wielka, Pogoń znów jest mocna. Robak śmietankę spijać będzie przez tydzień, Wdowczyk przynajmniej miesiącami. Przynajmniej, bo przecież to może być początek kolejnego rozdziału w jego trenerskiej karierze…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gol24.pl Gol 24